Suczy detektyw

1.

Idąc na tę rozmowę nie wiedziałem, czego się spodziewać. Moi chlebodawcy to przeważnie szuje, ale ten był skurwysynem wyjątkowym.

Nie byłem zbyt sławny w mieście. Proste zlecenia od bogatych frajerów brali odsztafirowani cwaniacy we włoskich garniturach. Ja robiłem za wysypisko śmieci. Trafiały mi się sprawy gardłowe, lub śmierdzące gównem.

– Pan Bosch? – spytał odźwierny. Skinąłem głową.
Patio tej rezydencji było większe od kamienicy w której mieszkałem. Antyki, perskie dywany, kamerdynerzy…
– Proszę za mną – mruknął osiłek w t-shircie „Gucci” i kremowych mokasynach.
Szeroką galerią przeszliśmy do ogrodu, za którego balustradą pysznił się rozległy widok na wybrzeże. Byłem kiedyś w Petersburgu. Podobne klimaty. Budżet tego bandziora był większy niż dług publiczny Argentyny.

Zbliżając się do Fernando Poderoso i jego przestępczej świty powinienem mieć duszę na ramieniu. Moja była żona twierdzi jednak, że nie mam duszy. Podobno sprzedałem ją diabłu za parę peso.

– To ty jesteś Bosch? – spytał Poderoso. Miał fryz a’la Banderas. Był tylko starszy i sporo grubszy. Poznałem go od razu. Jego facjata zdobiła co drugą gazetę.
– …bry, panie prezesie – lekko przygiąłem głowę.
– Jak ten rzeźbiarz? – zarechotał, a wraz z nim cała banda.
– Malarz – sprostowałem. Od razu zresztą ugryzłem się w język.
– Jak mówię, że rzeźbiarz, to rzeźbiarz! Skąd u ciebie takie szwabskie nazwisko, blondasie?
– Mój stary był hitlerowskim zbrodniarzem. Prysnął do Buenos w czterdziestym piątym – odparłem. Wcale nie żartowałem.
– Szczery z ciebie kutafon! Słyszałem, że jesteś dobry. Kiedy to wyjebali cię z policji?
Wiedział wszystko.
– Będą ze cztery lata – odparłem niechętnie.
– Brałeś w łapę? – spytał
– No, ba – odpowiedziałem filozoficznie. Nie lubię ściemniać.
Poderoso wziął hawańskie cygaro i zaciągnął się z obrzydzeniem. Lekko skinął dłonią. Towarzysząca mu zgraja byczych karków ulotniła się błyskawicznie. Został tylko typ w t-shircie i ja. „Gucci” widocznie miał specjalne chody u prezesa.
– Słuchaj koleś. Nie mam zbyt wiele czasu – stwierdził Poderoso – wkrótce biorę ślub.
– Gratuluję – powiedziałem.
– Gówno mnie te gratulacje obchodzą – wzruszył ramionami – żenię się z kobietą, która wiele dla mnie znaczy. Ale muszę wiedzieć o niej wszystko.
– To pewnie nie będzie trudne…przy pana możliwościach – wyrwało mi się.
– Nie przerywaj mi. Bo zabiję – ostrzegł mnie prezes.
Zamilkłem.
– To bardzo mądra dziewczyna – Poderoso uśmiechnął się do siebie – próbowałem ją wybadać, ale miała mi to za złe. Obiecałem, że moi ludzie nawet się do niej nie zbliżą.

Skrzywiłem się z niedowierzaniem. Poderoso od razu to zauważył.
– Obiecałem jej! Rozumiesz, ośle? Moje słowo coś znaczy! Ona mi ufa!
– Oczywiście, proszę pana – przytaknąłem gorliwie.

– Moim ludziom nie wolno, ale ty, Bosch nie jesteś moim człowiekiem. O tym nie było mowy w obietnicy.
– Oczywiście. Czego pan sobie życzy? – spytałem ugodowo.
– Masz ją sprawdzić. Tak, żeby nic nie podejrzewała. Rozumiesz?
– Tak… Czego konkretnie mam się dowiedzieć?
Poderoso zaczerpnął powietrza. Temat był chyba dla niego krępujący.
– Zależy mi na poślubieniu dziewicy. Powiesz mi, jakie są na to widoki…

Zadrżałem. Sprawa zupełnie przestała mi się podobać.
– Panie Poderoso – zacząłem ostrożnie – czy jest pan pewien, że ja powinienem się tym zająć? Pewne rzeczy trudno sprawdzić…
Prezes skinął na pomagiera. Bandzior sięgnął do kieszeni spodni…

Siniec pod żebrami bolał jak diabli. Kastet „Gucciego” ugodził mnie boleśnie w okolice wątroby. Ten narząd miałem i tak w kiepskiej kondycji… Cios od bandyckiego pomagiera spełnił zatem rolę podpisu pod umową. Od dzisiaj zaczynam śledzić Dominicę Mendes del Negro.

2.

Większość z nas wie z autopsji, bądź domyśla się jak zakochują się ludzie. Jak to jest, że chcesz z nią spędzić resztę życia. Że chcesz być z nią sam na sam. Rozebrać ją. Pieprzyć ją. Czy uczucia przestępczego oligarchy, Fernando Poderoso można mierzyć miarą normalnego człowieka? Ujrzał swą wybrankę na jednym z tych rautów, gdzie za forsę z podatków bandyci w smokingach piją Bollingera z wybrańcami narodu. Dominica była młodszą córką podsekretarza stanu w Ministerstwie Rolnictwa. Poderoso nie mógł oderwać od niej wzroku i nieodwołalnie postanowił ją zdobyć. Potem nadarzył się szczęśliwy zbieg okoliczności… Carmen, jego dotychczasowa żona, spłonęła wraz ze swym masażystą w pożarze luksusowej willi w Recolecie. Świeżo owdowiały oligarcha raźno zabrał się za sprawy osobiste.

Po kilku miesiącach podchodów udało mu się wkupić w łaski pięknej młódki. Spotykali się coraz częściej, robiąc wypady to do opery, to do modnych klubów Mar del Plata. Zabrawszy ją do Patagonii, klęcząc na tarasie willi z widokiem na Fitz Roy, elegancko ubrany bandyta oświadczył się swej wybrance.

Dominica przyjęła pierścionek Bulgariego, z diamentem wielkości kapara. Zakochanie się w Fernando Poderoso wydawało mi się na tyle abstrakcyjne, że aksjomatycznie przyjąłem brak głębszego uczucia z jej strony. Mogły nią kierować rozmaite pobudki. Od strachu począwszy, skończywszy na zwykłej chciwości. Życie u boku Poderoso obfitowało bowiem w niewyobrażalne luksusy.

Związek tych dwojga nie został skonsumowany. Bandzior, który dawniej nie przepuszczał nawet sprzątaczkom swej rezydencji, u boku Dominiki przesiąkł celibatem na wskroś. Zakochany nie na żarty, pragnął poślubić kobietę dziewiczej czystości, a za taką właśnie uchodziła Do. Trzeba dodać, że jego poprzednia, tragicznie zmarła małżonka nie obdarzyła go potomkiem. Był pewny, że uda się to w nowym małżeństwie. Miało być nieskazitelnie. Dziewicza małżonka, noc poślubna, później narodziny syna… Zadziwiający sentymentalizm jak na bezwzględnego kata.

Skąd znam te szczegóły? Benitez, zwany przeze mnie „Gucci” – giermek mego zleceniodawcy i mój niedawny oprawca, zrelacjonował mi wszystko z detalami. Jego wiedza o życiu prywatnym Poderoso była imponująca i dogłębna. Musiała ich łączyć głęboka więź, ha ha!

3.

Moje biuro i zarazem coś w rodzaju mieszkania mieściło się na czwartym piętrze obskurnawej kamienicy w sercu Boca. Właśnie je zamykałem, pozbawiając drzwi tabliczki z dumnie (choć krzywo) wydrukowanym napisem:

A. BOSCH
BIURO DETEKTYWISTYCZNE
WINDYKACJA NALEŻNOŚCI

Powód mej nagłej rejterady był prosty. Poderoso wymagał wyłączności i zażądał, bym na czas „śledztwa” zawiesił inne działania. Wykonał przy tym miły gest w moją stronę, wynająwszy mi na miesiąc pokój w luksusowym „Carltonie”, w pobliżu mieszkania swej narzeczonej. „Będziesz miał blisko do pracy” – rechotał, drapiąc się po kroczu.

„Gucci” określił mi dwa warunki sine qua non. Brzmiały następująco:

a) Dominica dowie się czegokolwiek, czego nie wie ode mnie – zdychasz
b) Porzucisz robotę – znajdziemy cię i zdychasz

Osobiście byłem pewny istnienia jeszcze trzeciego warunku. Gdyby moja kwerenda wykazała, że panienka nie jest wierna opryszkowi lub nie nosi dziewiczego wianka – Poderoso rozgniecie mnie niczym pająka pod podeszwą. Historia uczy, że posłańca złych wieści zwykle się ścina. Modliłem się więc o to, by Dominica okazała się czysta jak obrusy w restauracji „Miramar”.

4.

Jak sprawdzić, czy kobieta jest dziewicą? Znam jedną niezawodną metodę. Wkładasz jej pałę między nogi i mocno popychasz. 100 procent pewności, ale ten sposób ma małe mankamenty. Posadź na swym drągu pannę, która ma nie wiedzieć o twym istnieniu! Poza tym, ona ma POZOSTAĆ dziewicą! Sposób odpada. Co zatem? Wdrożę twórczą metodę Scarlett O’Hary – pomyślę o tym jutro.

Drugie zadanie wydaje się prostsze. Zbadać, czy aktualnie ktoś nie puka dziewczęcia. Czy nie bawi się z nią w schowaj-kiełbaskę. Czy nie napełnia jej budyniem… Tutaj mogę się wykazać. Wystarczy trochę powęszyć. W dodatku, twierdząca odpowiedź na zagadkę „B” wyjaśni zagadkę „A”! Ale wtedy mogę już obstalować trumnę… Cóż, życie jest jak dziwka.

Rozpoczynam procedurę. Zlokalizować obiekt. Zadanie wykonane. Z podziemnego garażu dostojnej kamienicy, niczym wyciśnięty pryszcz wyprysnął kremowy Bentley w wersji cabrio. W środku siedział mój cel wraz ze starszą siostrą Veronicą. Drzewo genealogiczne rodziny Del Negro przestudiowałem wcześniej za pośrednictwem niezawodnego Rodrigo – mojej wtyki w „odpowiednim” urzędzie.

Starając się utrzymać bezpieczny dystans, prowadziłem mego Volkswagena po zawsze niespokojnej Avenidzie 9 de Julio. Potem skręciłem w kierunku Congreso. Z grubsza domyślałem się, dokąd zdążają panny. Intuicja mnie nie myliła. Mundo del Relajamiento – ekskluzywny klub fitness.
Kartę członkowską miałem od paru dni. Niezawodnym sponsorem był Fernando Poderoso. Aby nie budzić podejrzeń eleganckich bywalców, porządnie się ogoliłem i odwiedziłem dobrego fryzjera. Dla niepoznaki przefarbowałem włosy na czarno i założyłem okulary. Zrobiłem też paznokcie. Pierwszy raz w życiu.

Automatyczna bieżnia nie zmąciła mojego spokoju. Nawet się nie zdyszałem. Szybkie nogi były podstawą mojego powodzenia w zawodzie. Ale uwaga! Oto i ona…

Tętno 170. Wąż w nogawce. Ale dupa!

Fernando Poderoso zaliczył mały plusik u mnie. Jego wybranka była piękna. Co ja chrzanię? Była żyletą jakich mało! Wcześniej widziałem ją na zdjęciach paszportowych lub z daleka, wiecie, Ray-Bany, chustka, trencz… Ale teraz, w tych szortach i topie… Właśnie! Zapaliła mi się pierwsza ostrzegawcza lampka! Dlaczego to skromne z opisu dziewczę paraduje po siłce w tak kuszącym opakowaniu? Czy nie widzi, że większość członków klubu zesztywniała z wrażenia?

Zszedłem z bieżni. Udałem się do klitki wymownie oznaczonej trójkątem. Chwytając dłonią za przyrodzenie w minutę z okładem pozbawiłem się tej przykrej oznaki nieprofesjonalizmu. „Teraz spojrzę na nią chłodnym okiem” – postanowiłem.

Gdy wyszedłem z kibla mało nie padłem z wrażenia. Na jędrnych cyckach Dominiki spoczywały włochate męskie łapska. Trener fitness… dobre sobie! Nażelowany fagas po mega-solarce „pomagał” Domi zająć miejsce na atlasie. Nie mógł sobie odmówić, w dupę jebany, żeby nie pomiętosić – niby przypadkiem – tego i owego. Dziewczyna uśmiechała się przyjaźnie, jakby nie jarzyła o co chodzi zbokowi. Zostaw ją w spokoju! Poszedł. Na szczęście dojrzał Verę. Siostra Dominiki, z wyglądu rycząca czterdziestka, sprawiała wrażenie kotki w rui. Nie unikała kontaktu fizycznego z trenerem, nawet lekko się do niego klejąc. Słała mu przy tym takie spojrzenia, że od razu powinien wyciągnąć fujarę z futerału. Pod jeszcze odważniejszym niż u siostry topikiem prężyły się balony rodem z kliniki niezawodnego doktora Adriano. „No, pięknie” – pomyślałem. „Taka siostrzyczka to kiepski przykład dla cnotliwej dziewusi”.

Pierwsze wrażenie nie wypadło zbyt dobrze. Dominica ma prowokującą mężczyzn urodę. Trudno uwierzyć, że żaden nigdy nie umoczył swego spławika w migotliwej toni jej jeziorka. Do tego lubieżna siostra, miejsca w jakich wspólnie bywały… kluby fitness, spa z basenem, lanserskie kawiarnie… Licho nie śpi!

Dość tej amatorszczyzny. Czas wytoczyć cięższe działa. Nie jestem może Holmesem, ale wiem gdzie zdobywa się wiedzę. Kolejne zadanie – namierzyć jej rozmowy telefoniczne. Numer oficjalnej komórki dostałem od Gucciego – Beniteza. 8241940214, phi. Wiele po tym numerze się nie spodziewałem. I słusznie! Tatuś, mamunia, kuzynka i przede wszystkim dziesięć razy dziennie – byczek Fernando. Oto wszystkie połączenia. Istny anioł! Czy dwudziestoparolatka nie ma mroczniejszej strony?

Usługi mego kumpla Federico, speca od informatyki i telefonii kosztują słono. Ma jednak tę zaletę, że milczy jak grób. Nie zadając zbędnych pytań przedstawia ci kompletną listę rozmów z numerów tajnych a nawet nieistniejących! Maile zaszyfrowane i jeszcze niewysłane. Pięć tysięcy zapłacone Federico to najefektywniej wydane pieniądze w moim biznesie. Zwłaszcza, że płaci Poderoso…

Lista od kumpla była obszerna i niepokojąca. Wiele numerów mi zidentyfikował, jednak przy kilku widniało wymowne n/n… Sporo się powtarzało, niektóre bardzo często. Maile? Nie była fanką netu, miała tylko trzy adresy. Jedno konto na portalu randkowym… dawno nie używane. Żadnych wiadomości w stylu „Chcę cię wymłócić dziś wieczorem”.

5.

„Mucho” – czyli „dużo”. Klub o tak niewiele mówiącej, choć niepokojącej nazwie był własnością niejakiego Pepe, do którego Dominica często dzwoniła ze swego tajnego numeru. Przeszedłem się tam. Z pozoru zwykły bar. Zresztą nieczynny.
– „Mucho”? Nie wiedziałem, że masz takie potrzeby? – spytał Nando, mój wszystkowiedzący informator.
– Ale o co chodzi? – nie rozumiałem.
– Myślałem, że lepiej znasz miasto… to świątynia zboków! – zachichotał Nando.
Przeszedł mnie dreszcz. Nie miałem ochoty wiedzieć, ale musiałem zapytać.
– Co masz na myśli? To burdel?
– Nie burdel, a świątynia zboków! Rogaczy, maskonurów, sadomasonów…
– Muszę tam pójść.
– W życiu cię nie wpuszczą. Zresztą, po co? Mało to kurew po burdelach?
– Lepiej, żeby to nie była twoja sprawa, Nando. Załatwisz mi wjazd?
– To nie moja broszka, ale znam kogoś, kto załatwi.

Klub „Mucho” otwierano raz w tygodniu. Nieregularnie. Wiedział ten, kto miał wiedzieć. Rolę „śluzy” pełnił bar, który sprzedawał prawdziwe drinki i prawdziwą kawę.

Siedziałem przy stoliku, sącząc whisky z colą. W milczeniu przyglądałem się wchodzącym klientom. Jak na peryferyjną spelunę, było ich niemało. Przez pół godziny, które spędziłem nad szklaneczką, do lokalu weszły ze trzy tuziny osób. Nikt nie wyszedł.

„Drugie dno” lokalu mieściło się za tajemniczymi drzwiami na zapleczu. Pilnował ich nieprzyjemny osobnik.

– Coś ty za jeden? – spytał zbir.
– Raul – rzekłem według planu
– Kto cię przysłał?
– Carlito – mruknąłem
– A jeśli do niego zadzwonię? – osiłek łypnął groźnie
– Nie odbierze. Siedzi w kiblu.

Drrrt. Wrota się otworzyły. Zbir zszedł mi z drogi. Egzamin zaliczony.

6.

Z początku nie mogłem się odnaleźć. Ogarnęła mnie ciemność. Oczy przyzwyczajały się powoli. Piekły. Coś jakby katar, czy alergia. Potem na ścianie ujrzałem czerwone światełko. Pod nim kolejne drzwi. Po zastanowieniu szarpnąłem klamkę.

Grała muzyka. Żaden tam gotycki metal, zwykłe zawodzenie Shakiry. Zboki, czy nie zboki, ale ruchali się jak wszyscy. Już od progu straciłem złudzenia. O ścianę stała oparta mamuśka ze sporym, lekko obwisłym cycem. Nagusieńka. Penetrował ją z animuszem facet w stroju Batmana. Tak mi się przynajmniej zdawało, bo cholernie piekły mnie oczy. To się robiło irytujące. Przemogłem się i kontynuowałem zwiedzanie. Po chwili ktoś uwiesił mi się na ramieniu.

– Cześć, kolego… – szepnęła młoda pannica w orientalnej szacie – obciągnąć ci? – spytała w bezpośredni sposób.
Nie wiedziałem, jak reagować. Bałem się dekonspiracji.
– Wiesz, zaczekaj. Zaraz do ciebie wrócę – obiecałem dyplomatycznie. Była naprawdę ładna, poza jednym szczegółem. Miała ze dwa metry wzrostu.
– Szukasz kogoś? – spytała łagodnie, kręcąc w palcach czarne loki.
Szukałem Pepe, ale nie chciałem wyjść na szpicla…
– Może szukasz Pepe? – indagowała dryblaska. O, dzięki, łaskawy losie!
– Czy ja wiem? A gdzie on teraz jest? – udałem obojętnego. Dziewczę wskazało palcem na spory bar.

Bar był świetnie wyposażony. Stał za nim facet, którego chyba gdzieś już widziałem. W każdym razie miał znajomą gębę. Wesoło gawędząc z liczną klientelą, rozlewał drinki, nie pobierając za to ani peso. Część pijących siedziała nago, inni byli mniej lub bardziej dziwacznie przebrani. Było gorąco. Moje oczy piekły coraz mocniej, nie pozwalając na skupienie.

– Szukałeś mnie? – spytała mnie dziwna dziewczyna. Miała gotycki makijaż i odpowiedni do niego strój. Głos niski jak Amanda Lear.
– Nie, raczej nie… Podobno miał tu być Pepe – wypaliłem. Przez te cholerne oczy popełniłem szkolny błąd!
Gotka spoglądała na mnie przeciągle. Podobnie jak większość towarzystwa zza baru.
– Słucham? – jej głos był nacechowany drwiną. Zrozumiałem. To ona jest „Pepe”!
– Wybacz – brnąłem – jestem dziś niedysponowany. Ale przyszedłem się zabawić.
– Na co masz ochotę? – spytała, (bądź spytał) Pepe.
– Może coś polecisz?
– Dziewczynę, chłopaka, coś pomiędzy?
– Raczej dziewczynę. Młodą… – odrzekłem, godząc się w duchu nawet na seks z dwumetrową odaliską.
– W porządku – Pepe ujęła mnie za rękę – Chodź – poprowadziła mnie do ciemnego korytarza. Po chwili wskazała mi drzwi.
– Wejdź tam – jej ton był bardzo zdecydowany. Nie miałem wyboru.
Wszedłem. Nie opiszę pomieszczenia, bo straciłem przytomność.

7.

„A więc wpadka” – to była pierwsza myśl po przebudzeniu. Moje śledztwo miało skuteczność równą wojennym kampaniom kumpli mego ojca. Czułem się z tym kiepsko, okazałem się bowiem zwykłym cieciem.

Czułem się kiepsko psychicznie, ale fizycznie było bez zarzutu! Skąd ten wniosek? Po otwarciu oczu dokonałem zdumiewających konstatacji:
– byłem nagi
– moje kończyny przypięto do stalowych ram wielkiego łoża
– mój penis znajdował się w fazie skrajnej erekcji, czego się jedynie domyślałem, gdyż… był ukryty między nogami dziewczyny, która mnie intensywnie ujeżdżała.

Ahhhh… więcej takich przebudzeń… Krew krążyła we mnie z prędkością światła. Moja kochanka była dynamiczna i wytrenowana. Znakomicie pracowała biodrami, unosząc się i nadziewając na moją wyprężoną pałę. Była gibka i bardzo szczupła, choć piersiasta. Młode cycki tańczyły sambę w takt jej rytmicznych pląsów. Nie znałem jej… Na twarzy miała skórzaną maskę! Widziałem tylko namiętne usta i nieprzytomne oczy…

Miałem czterdziestkę, ale dochodziłem szybko, jak nastolatek. Zupełnie przestałem myśleć, analizować sytuację… Całą jaźń skoncentrowałem na czubku kutasa, którym dźgałem młodziutkie ciało. Było mi wspaniale, nie chciałem tego kończyć…

Trysnąłem. Moje biodra uniosły się, a dziewczyna aż jęknęła. Wstrząsały mną konwulsje…

Znieruchomiałem. Moja pała była nadal sztywna. Czułem błogość po tym nieoczekiwanym spełnieniu.
– Niezły jesteś, Bosch! – dziewczyna pokiwała głową z uznaniem.
Fajnie, prawda? Podobało się jej… Tylko skąd zna moje pierdolone nazwisko?
– Ahhhh – wystękałem, szarpiąc się na darmo – kim jesteś i skąd mnie znasz? – spytałem, wiercąc wciąż sztywnym kutasem w jej cipie. Była to jedyna kończyna, nad którą miałem, choćby iluzoryczną, kontrolę.
– Heeej! Fajnie… Porobisz tak jeszcze trochę? – rozmarzyła się, odrzucając głowę do tyłu.
To było bez sensu. Co jest grane?
– Kobieto, kim ty jesteś? – indagowałem.
– Nie domyślasz się? – spytała zalotnie. Bałem się, och bałem odpowiedzi na to pytanie…
– Mniejsza o moje domysły. Chcę wiedzieć!
Dziewczyna wygięła plecy w zgrabny łuk, opierając się głową o moje golenie. Wciąż zmysłowo stękając, jęła manipulować przy skórzanej masce. Po chwili odrzuciła ją od siebie. Jej ciało już wcześniej wydało mi się znajome. Teraz poznałem prawdę.
Była to Dominica Mendes del Negro.

Doznałem silnych dreszczy. Domyślałem się podświadomie tożsamości mej kochanki, ale co innego domysły, a co innego suche fakty… Gdzie tam suche! Spomiędzy ud Dominiki wylewała się sperma, pokrywając kleistą otoczką moje podbrzusze. Pięknie! Miałem ustalić, czy narzeczona Poderoso jest dziewicą. Ustaliłem to ponad wszelką wątpliwość. NIE JEST!

– Czym się tak przejmujesz, Bosch? – spytała Dominica, przeciągając się i przegarniając leniwie swe bujne włosy. Wciąż siedziała na mnie. Wciąż byłem uwięziony.
– Głupie pytanie – odburknąłem – zdaje się, że ujeżdżasz sztywniaka. Przyjemnie ci?
– Mmmm – Do nabrała głęboko powietrza, wypinając wspaniałe piersi – Jesteś bardzo sztywny, Bosch i podoba mi się to! Wygodnie mi na twojej pale…
– Sztywniaka, czyli trupa! Jestem już trupem! Twój kochaś Fernando mnie zajebie! Ciebie zresztą pewnie też…
– Fernando? – prychnęła Dominica – Nie przejmuj się nim… zrobi dużo szumu, ale przeżyjesz, Bosch…
Nie bardzo wiedziałem, do czego zmierza.
– Bosch… Masz ciekawe nazwisko… – Domi spojrzała filuternie – Zupełnie jak…
– Wiem, wiem… malarz…
– Nie… myślałam raczej o producencie elektronarzędzi – zaśmiała się ze wstydem. Była rozbrajająca.
– Elektronarzędzi – powtórzyłem – pił, wiertarek udarowych…
– O, tak… – jęczała Dominica – wiertarek udarowych…
– Lubisz to, suko? – zacisnąłem zęby, wyprężając swego chuja.
– Taaak, wierć we mnie, Bosch… Świdruj… Nie przestawaj…

Przestałem z nią rozmawiać. Przez kilka minut rytmicznie się pieprzyliśmy. Co chwilę wstrząsały nią dreszcze. To była prawdziwa maniaczka spermy. Nimfomanka! Znów dostała, czego pragnęła.

Trochę później, po oswobodzeniu mnie z łańcuchów, leżeliśmy wspólnie w łożu, paląc papierosy. Dominica bawiła się moim członkiem. Wciąż był twardy. Nie poznawałem siebie. Musiano mi czegoś dosypać, gdy piłem whisky.
– Co zamierzasz? – spytała dziewczyna sennym głosem.
– Wymyślę jakąś bajkę twojemu Fernando.
– Co mu powiesz?
– Że się świetnie prowadzisz.
Dziewczyna parsknęła śmiechem. Zjechała swoją głową do mojego podbrzusza.
– Nadaję się na żonę? – żartowała, dotykając językiem żołędzi.
– Jak nikt inny…
Zaczęła go połykać. Całego. Jak ona to robi?

Nie potrafiłem, nie chciałem jej powstrzymać. Spuściłem się po raz trzeci, choć wyraźnie mniej obficie. Dominica zrobiła rozczarowaną minkę.
– Czemu tak mało śmietanki? Lubię dużo…
– Jesteś kompletnie walnięta! – pokręciłem głową.
– Nieprawda. Wszystkie kobiety lubią. Większość się nie przyznaje!
– Ilu miałaś właściwie facetów? – spytałem ciekawie
Do opuściła głowę.
– Jebało mnie pół miasta – zarumieniła się.
– A Poderoso? Ślepy, czy co?
– Zakochany. Nie wiesz, Bosch, że miłość czyni cuda?
– Nic mnie już nie zdziwi – przymknąłem oczy.

8.

Ten dzień był prawdopodobnie moim ostatnim. Spis spraw w zalakowanej kopercie (niektórzy zwą to testamentem) wręczyłem niezawodnemu kumplowi Federico. Będzie wiedział co z tym zrobić… Swoim zwyczajem nie zadawał żadnych pytań, tylko mocno uścisnął moją dłoń.

Ubrałem się w gustowny garnitur, szyty na miarę. Kupiłem znicz i udałem się na cmentarz komunalny. Stał tam grób mego ojca Dietera.
– Wkrótce dołączę do ciebie, stary naziolu. Posmażymy się razem – powiedziałem, zapalając zapałkę.

Dom Fernando Poderoso wydawał mi się posępniejszy niż poprzednio. Westchnąłem i nacisnąłem przycisk dzwonka. Otworzył mi Benitez. Czy on nigdy nie zmieniał koszulki?

– Jest i pan Bosch! – głos Poderoso był niemal przyjazny. Popijał margheritę z wielkiego kielicha.
– Dzień dobry.
– Proszę – wskazał wygodny fotel – siadaj, detektywie!
Chwilę milczeliśmy. Wreszcie prezes zagaił:
– Jak poszukiwania?
Opuściłem głowę.
– Owocne – stwierdziłem krótko.
Poderoso przysunął swój fotel do mnie.
– Ilu miała? – spytał spokojnie.
– Nie potrafię panu powiedzieć.
– Ale… – zawiesił głos.
– Tak. Niestety.

Trochę mnie zaskoczył. Nie zrobił niczego gwałtownego. Nie wyciągnął pistoletu zza pazuchy. Nie wrzeszczał. Nawet nie wstał z fotela. Był zupełnie spokojny.

– No popatrz, jakie są te baby – powiedział.
– Ba – mruknąłem.
– A jak było?
Moja krew zamieniała się w lód. Powoli, od serca w kierunku koniuszków palców. Co on…
– No, jak było? – uśmiechał się Poderoso – zrobiła ci dobrze?
– Ale, panie prezesie…
– Chciałbym po prostu wiedzieć… w końcu żenię się z nią, no nie?
– Yyyyyy….
– Jasne, że sam się przekonam, ale może powiesz mi, czy warto? Dobra jest? – oligarcha pytał bardzo spokojnym, wręcz pogodnym głosem.
Nie miałem wyjścia. Wszystko jedno.
– Tak… była dobra. Bardzo dobra.
– A więc warto! – rozpromienił się Poderoso – wiedziałem!
Byłem skołowany.
– Co teraz? – Bandyta zbliżył swoją twarz do mojej na odległość kilkunastu centymetrów. Trudno było wytrzymać jego wzrok. Ale dałem radę.
– Zabije mnie pan?
Wyciągnął nieduży pistolet. Dotknął lufą mojego czoła.
– A powinienem? Uważasz, że powinienem cię zabić, detektywie? – spytał poważnie Poderoso – zabiłbyś na moim miejscu?
– Nie wiem… – szepnąłem – pewnie tak…
Palec przestępcy dotknął cyngla. Lufa coraz mocniej uciskała moje czoło.
– Widzisz, Bosch… Na moim miejscu zabiłbyś, ale… ty nigdy nie będziesz na moim miejscu! To nie twoje klimaty, Adolfo! – powoli odsunął pistolet.

Byłem jak słup soli. Co on zamierza? I skąd zna moje imię? To miała być sprawa wyłącznie między mną a ojcem…

Zza rogu wyszła zwiewna kobieca postać. Dominica. Tanecznym krokiem podeszła do Poderoso i ucałowała go w policzek.
– Jak rozmowa z panem Boschem, kochanie?
– W porządku, skarbie.
– Zapłaciłeś mu?
– Właśnie to robię.

Oligarcha wyciągnął zwitek banknotów. Gruby zwitek.
– Proszę, Bosch. Ustalił pan to, o co prosiłem.
– Ale ja…zrobiłem…
– Nie zabroniłem ci jej dymać. Pytałem, czy są widoki na poślubienie dziewicy. Okazało się, że takich widoków nie ma, czyż nie kochanie? – musnął wargami szyję Dominiki.
– Ależ oczywiście, że nie, kotku. Moja cnota już dawno poszła się jebać – dziewczyna pogłaskała go czule.

Przestępczy oligarcha i nimfomanka. To była rodzina patologiczna. Wciąż nie wiedziałem, co się święci. Banknoty schowałem za pazuchę. Mruknąłem słowa podziękowania. Wstałem, kierując się do wyjścia. Być może strzelą mi w plecy…

Nic takiego. Drogę zastąpił mi Benitez.
– Czekaj, kolego. Dokąd się tak spieszysz?
– Myślałem, że…
– Źle myślałeś. Robota jeszcze nie skończona.
Wolnym krokiem podszedł do nas Poderoso. Oparłszy się o kamienną balustradę, podziwiał nieodległą toń La Platy. Jego włosy powiewały przy delikatnych podmuchach, zwiastujących nieodległe nadejście letnich wietrzysk.
– Jesteś odpowiednim człowiekiem, Adolfo. Nie myliłem się co do ciebie – wypalił
– Odpowiednim? – zdziwiłem się
– Do wykonania drugiej części zlecenia – wyjaśnił oligarcha.
– Jeszcze nie skończyliśmy?
– O nie, detektywie. To była próba odwagi. Mam arcyważną sprawę do załatwienia. Potrzebuję człowieka nieustraszonego i przebojowego. Z dobrymi genami.
– To chyba źle pan trafił… – skrzywiłem się. Od dzieciństwa miałem kompleks ojca-zbrodniarza.
– Przeciwnie, Adolfo. Właśnie TE geny przydadzą ci się w wykonaniu zadania.
– A do czego one przydatne? Mam kogoś zabić? – zadrwiłem.
Poderoso spojrzał znacząco.
– Właśnie… Ale nie byle kogo!

O w mordę…

W krótkiej rozmowie wyjaśnił mi wszystko. Zaufajcie mi, nie chcielibyście wiedzieć, czego oczekuje ode mnie Poderoso.

Stałem przy balustradzie z opuszczoną głową. To było ciężkie brzemię. Oligarcha dostrzegł moje rozterki i szepnął coś na ucho narzeczonej. Klepnął ją w tyłek. Dominica podeszła do mnie i spojrzała przyjaźnie.

– Coś taki spięty? – szepnęła – Dasz radę! Chcesz? Obciągnę ci!
I uklękła.

KONIEC

Scroll to Top