Tamta noc… opowieść pierwsza

Sylwia mówi:

Czternaście. To było w ostatniej klasie podstawówki. Pewnie, myślałam o seksie już wcześniej, ale nie na poważnie. Starczały mi opowiadania koleżanek i kiepskie erotyki na Polsacie po północy. I w zasadzie nie zamierzałam z nikim spać.Między moimi rodzicami było źle od zawsze. Ojciec darł się na matkę, doprowadzał ją do płaczu, a ja, głupia, miałam mu to za złe. Ale w pewnym momencie matka zaczęła znikać. Po awanturach wychodziła z domu i wracała dopiero po wielu godzinach. Czasem nie wracała na noc, często wyjeżdżała w delegacje. Kiedy kończyłam podstawówkę ojciec był już w takim stanie, że nie miał siły na nią wrzeszczeć. Udawał, że wszystko jest ok. Nie zadawał pytań.

Więc kiedyś postanowiłam ją sprawdzić. Po jakiejś kolejnej awanturze o nic, kiedy zrezygnowany ojciec wylądował na fotelu, a matka wybiegła z domu, poszłam za nią.
Było lato, zaraz miałam zdawać do liceum, szkoła się kończyła.

Matce chyba do głowy nie przyszło, że ktoś mógłby ją śledzić. Czasami zadaję sobie pytanie czy podejrzewała, że ojciec o wszystkim wie. Albo czy wiedziała o mnie. Ale podejrzewam, że o niczym nie wiedziała, nie była osobą, która by się przejmowała tym co wiedzą o niej inni.
Poszła prosto do Szymona. Do jego pracowni w wielkim opuszczonym, wyremontowanym przez niego magazynie. Szymon był jej przyjacielem, malarzem, znajomym jeszcze z ASP, na którym matka studiowała, choć nie miała wielkiego talentu. Bywał u nas czasami, pił wódkę z rodzicami, kilka razy pojechał z nami na jakiś wakacyjny wyjazd.

Kiedy wślizgiwałam się za matką do tego magazynu myślałam, że ona po prostu przyszła się wyżalić. Miałam nawet wyrzuty sumienia, że jej nie ufam, że przecież przyszła tylko do swojego przyjaciela, to nic strasznego. Ale jak jesteś młody i kogoś śledzisz to opanowuje cię jakaś dziwna gorączka, która nie pozwala tak po prostu zawrócić i odejść. Czułam się trochę jak prywatny detektyw, albo jak poszukiwacz skarbów.

Drzwi zostawiła otwarte, po cichu wkradłam się do pomieszczenia i kluczyłam pomiędzy metalowymi ścianami poobwieszanymi obrazami Szymona. Jego magazyn był wielki. Większość starych sprzętów pozostawił tak jak je zastał. Zanim docierało się do pomieszczeń, w których mieszkał, trzeba było przejść przez labirynt metalowych ścian, blach, skrzyni, taczek, rur, niewykorzystanych płócien i drutów. Podróże do Szymona zawsze były dziwaczne, niczym jakieś filmowe doświadczenie z innego świata. Szło się przez ciszę – niemal namacalna ciszę, jaką spotyka się w wielkich, pustych budynkach. Natrafić można było zaś na wszystko. Skrzynki, kartony, obrazy, farby, pędzle, stare zabawki, lalki bez rąk, porzucone pluszowe misie, fragmenty bielizny, najprawdopodobniej pozostawione tu przez odwiedzające go kobiety, opakowania po prezerwatywach, długopisy, ksiązki, stare gazety, fragmenty mebli, zużyte dezodoranty, puste butelki po wódce i drogim winie, leżące niemal wszędzie kiepy i szczurze kupy, puszki po koli i opakowania po taniej, sztucznej, błyskawicznej żywności, dziwne, powykrzywiane rzeźby, które tworzył, a które wyglądały jakby starały się pokonać ograniczające je wymiary, płyty, telewizory, zasłony, blachy, manekiny pozbawione głów lub rąk, stare ubrania, stary sprzęt AGD, drabiny, teczki, zabłąkane wśród tego gołębie, które gruchając głośno wzbijały się do lotu spłoszone twoją obecnością, budząc chmury kurzu i piachu.

Dopiero na drugim końcu magazynu, znajdowały się dwa pomieszczenia – jedno, duże, niemal puste, nie licząc biurka, łóżka i sztalug, było jego pracownią. Drugie zaadoptował jako łazienkę – w środku, otoczona przez cztery blaszane ściany stała samotnie, wielka, stara, żeliwna wanna, a gdzieś w kącie wciśnięty był sedes. Była jeszcze antyczna, gigantyczna szafa, pamiętająca najpewniej jeszcze czasy Królestwa Kongresowego, w której trzymał wszystko co miało dla niego jakąkolwiek wartość, pozostałe zaś rzeczy rzucał byle gdzie nie dbając o jakikolwiek porządek.

Kiedy dochodziłam do pomieszczenia domyślałam się, że coś jest nie tak. Że chyba jednak miałam rację idąc za matką. Nie słyszałam rozmów, a jedynie ciche dźwięki, mlaskanie i pojękiwanie. Zajrzałam przez uchylone drzwi i zobaczyłam ich po raz pierwszy.
Moja matka klęczała przed Szymonem na jakimś starym kocu. Jej spodnie leżały tuż przy drzwiach, przy których się teraz czaiłam, dalej były jej majtki. Wciąż miała na sobie bluzkę. Szymon stał bez koszuli i ze spuszczonymi spodniami. Był silnym, muskularnym mężczyzną. Miał długie, czarne włosy, które wiązał w kucyk. W rysach jego twarzy było coś mocnego, groźnego. Zawsze kojarzył mi się z jakimś archetypem męskości. Teraz jego tors pomazany był czerwoną farbą. W dłoni trzymał jeszcze pędzel. Gdzieś w tle, pamiętam stało niedokończone płótno, które musiał akurat malować. Nie pamiętam co przedstawiało, ale czerwień już zawsze miała mi się kojarzyć z tym człowiekiem.

Jego fiut znikał w ustach mojej matki. Klęczała i pomagając sobie dłońmi robiła mu laskę. Pewnie, mogłabym nazwać to inaczej. Mogła go pieścić ustami, oralnie, połykać, lizać, lub smakować, ale żadne z tych ładnych słów nie oddałoby tego co się działo w tym pomieszczeniu. Ani tego, co kiedykolwiek działo się pomiędzy Szymonem i jego kobietami, także mną. To była prosta pornografia. Wykorzystująca prostackie skojarzenia i słowa takie jak fiut, cipa i sperma. W tych słowach jest prawda, nie udają uczuć, tak jak erotyka. Nie kłamią, że pod nasieniem, orgazmem i smrodem ludzkich ciał kryje się piękno.

To był pierwszy penis jakiego widziałam. Duży, czerwony członek znikał pomiędzy wargami mojej matki, a ta ssąc go z zamkniętymi oczami wydawała się strasznie szczęśliwa. Trzymał ręce na jej głowie i nadawał rytm jej ruchom. Niemal nie wydawał dźwięków, to moja matka jęczała, jej sprawiało to chyba większą przyjemność niż jemu. Czasami wyjmowała go z ust – wtedy widziałam go całego, czerwonego, dużego, zakończonego dużą, purpurowa, lśniącą od śliny główką – i po prostu pocierała nim o swoje policzki. Pozostawiał na nich mokre ślady, które błyszczały w promieniach letniego słońca padającego przez przeszklony dach.

Zobaczył mnie niemal od razu. Nie zareagował, choć wydawał się zdziwiony. A ja pomimo paniki nie uciekłam. Stałam tam jak zahipnotyzowana i patrzyłam na tego człowieka. Na moją klęczącą przed nim matkę. Na jego fiuta w jej ustach. Czułam strach, ale przede wszystkim czułam niesamowite podniecenie. Niemal od razu zrobiłam się mokra. To była jedna z tych chwil, kiedy twoje ciało cię nie słucha, kiedy wiesz co powinnaś zrobić, ale za nic nie potrafisz tego zrobić. Nienawidzisz wtedy siebie, ale nie potrafisz oprzeć się tej złej przyjemności, która ma nadejść.

Uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo i popchnął moją matkę na ziemię. Była mu uległa, zresztą tak jak wszystkie kobiety. Położyła się na plecach i rozłożyła zachęcająco uda. Nie musiał jej nawet o nic prosić, ona sama rozkładała się pod nim niemal z wdzięcznością. Po seksie z Szymonem kobiety rzadko czuły się dobrze. Większość czuło się jak szmaty – wykorzystane i porzucane. Ja sama zazwyczaj się tak czułam. Ale wszystkie do niego wracały, a on wciąż je poniżał. Moja matka była inna, ona nie czuła się źle, wydaje mi się, że sprawiało jej przyjemność to, jak ją traktował.

Położył się na niej i wszedł w nią mocno, tak, że usłyszałam ten mlaszczący dźwięk, kiedy kobieta jest bardzo mokra. Matka leżała na ziemi, więc jedyne co mogła widzieć to sufit, ale Szymon posuwając ją patrzył tylko na mnie. Jego pchnięcia były mocne, zdecydowane. Wkrótce jęki mojej matki przemieniły się w krzyki, bardzo szybko doszła.

Nic nie powiedział, nawet jej nie pocałował. Po prostu poczekał, aż jej ciało się uspokoiło i wstał z niej. A ona od razu usiadła i zaczęła go ssać. Ale pogładził ją po włosach i powiedział, żeby poszła się kąpać, że zaraz do niej przyjdzie i dokończą. Wyszła bez słowa.
Kiedy zamknęła drzwi do łazienki pomachał na mnie, pokazał, żebym podeszła. Powinnam była uciekać, ale ja po prostu zrobiłam pierwszy krok. A później następny. Mężczyzna, który przed chwilą posuwał moją matkę stał teraz nagi i czekał na mnie. Jego silne, opalone ciało lśniło od potu i śluzu. Jego członek, później przekonałam się, że wcale nie był wielki, sterczał dumnie, a ja mogłam patrzeć tylko na niego.

Trwało całą wieczność zanim znalazłam się przy nim, ale kiedy już byłam on tylko uśmiechnął się tym swoim bezczelnym uśmiechem, położył mi rękę na ramieniu i popchnął na ziemię. Klęknęłam, tak jak przed chwilą moja matka. Penis był na wysokości mojej twarzy. Przysunęłam się do niego i poczułam jego zapach – wpierw myślałam, że tak pachną oni wszyscy, ale zaraz przypomniałam sobie, że to przecież też zapach mojej matki, że pewnie pachnę podobnie. Szymon położył mi dłonie na głowie i delikatnie przyciągnął.
– Ssij – szepnął.
Otworzyłam usta i wzięłam go do ust. Był gorący i olbrzymi. Trzymając dłonie na mojej głowie dopchnął go do końca, tak, że zakrztusiłam się i chciałam cofnąć, ale nie pozwolił na to. Cofnął delikatnie moją głowę i znów przybliżył, tak kilka razy, aż sama złapałam i zaczęłam to robić. W pomieszczeniu obok słyszałam plusk wody, to moja matka wślizgiwała się do wypełnionej wanny. A ja, jej córka, klęczałam przed jej kochankiem i robiłam mu laskę.

Nagle Szymon oderwał mnie od siebie i posadził na piętach. Wziął moją dłoń i nakierował na penisa, moje palce wydawały mi się takie małe, kiedy objęłam go i zaczęłam pieścić. To nie trwało długo, sytuacja musiała podniecać go tak mocno jak mnie. Skrzywił się, cicho jęknął, wystrzelił. Białe nasienie wylądowało na mojej twarzy. Spływało po policzkach i brodzie i kapało na sukienkę. Było ciepłe i dziwnie pachniało, trochę wylądowało na wargach, więc oblizałam się i po raz pierwszy poczułam smak spermy.
– Kochanie! – usłyszeliśmy głos matki. – Czekam!
– Już idę! – odkrzyknął podając mi jakąś chustkę. – Przyjdź jutro, z rana będę sam – szepnął mi do ucha, wsunął dłoń między uda i palcami przejechał po wilgotnych majtkach.
I już szedł do łazienki, a ja klęczałam w pracowni, z jego spermą na twarzy, roztrzęsiona i mokra.

Czekanie na następny dzień było prawdziwą udręką. Nie mogłam spojrzeć na matkę, kiedy byłam koło niej czułam zapach spermy Szymona, i bardzo chciałam jej dotknąć, tak jakby kontakt z nią miał rozładować to napięcie, które we mnie wzbierało. Jakby istniała między nami jakaś niewidzialna więź, dzięki której nasze ciała zestrajały się ze sobą. Nie spałam całą noc, przewracałam się z boku na bok w przepoconej kołdrze i gorączkowo masturbowałam, ale żaden orgazm nie nadszedł. Nic nie mogło rozładować tego napięcia, które we mnie tkwiło. Ono zagłuszało wszystko, nawet wyrzuty sumienia, i to uczucie, że zamierzam zachować się jak dziwka, choć nawet nie jak dziwka, ale po prostu jak rzecz, jak gumowa, dmuchana lalka, w którą Szymon chciał włożyć i się spuścić.

Czekał, kiedy do niego przyszłam. Siedział na swoim biurku i uśmiechał się tym uśmiechem, którego, gdy go poznasz, nienawidzisz, pomimo całej miłości, jaką do niego czujesz. Prawie nic nie mówił. Kazał mi się rozebrać i patrzył jak wychodzę z sukienki, zdejmuję stanik i majtki. Miałam czternaście lat, byłam niemal dzieckiem. Małe, spiczaste piersi, płaski brzuch i tyłek, żadnych bioder. Bardziej przypominałam gimnastyczkę niż kochankę. Wstydziłam się siebie.
Znów go ssałam. Siedział na biurku, a ja klęknęłam i z własnej woli zaczęłam robić mu dobrze. Pomagałam sobie dłonią, brałam go najgłębiej jak mogłam, powstrzymywałam odruch wymiotny. Pragnęłam by był we mnie jak najgłębiej. Chciałam znów poczuć jego smak. Ale on nie doszedł, choć nie przeszkadzał mi bardzo długo. Obciągałam mu chyba z pół godziny, aż zaczęła boleć mnie szczęka, a Szymon tylko czekał aż minie pierwsza fala mojej lubieżności, aż zapragnę czegoś dla siebie. Kiedy, po całej wieczności robienia mu dobrze, spojrzałam na niego pierwszy raz, wciąż z fiutem w ustach, chciałam by już we mnie wszedł. Posadził mnie na biurku i włożył we mnie palca.

Zawsze marzyłam, żeby przed pierwszym seksem facet lizał mnie długo. Bałam się, że nie będę dość mokra. Ale Szymon miał zupełnie inny plan. Zresztą byłam już tak wilgotna, że nie było żadnej potrzeby, by mnie lizał.
– Smakujesz jak matka – powiedział oblizując palca. To mówi wszystko o tym, jakim był człowiekiem, ale wtedy nie miało to dla mnie znaczenia.
Wszedł we mnie cały za pierwszym razem. Strasznie bolało, czułam jak coś we mnie pęka. Zagryzłam zęby i pisnęłam cicho. Poruszał się we mnie pomimo tego bólu. Chyba w ogóle nie zwracał na niego uwagi. Przytuliłam się do niego mocno i starałam się powstrzymać łzy, ale jego ruchy były coraz silniejsze. W końcu zaczęłam płakać.

Nie pamiętam ile to trwało. Pewnie niedługo. W końcu wcześniej obciągałam mu kilkadziesiąt minut. Cały czas powtarzał, że jestem ciasna, idealna, że czuje każdy mój zakamarek. A ja płakałam w jego ramię i starałam się przezwyciężyć ból, cokolwiek z tego mieć. W końcu wyszedł ze mnie, był cały we krwi, aż przeraziłam się, że tyle jej jest. Wystrzelił na mój brzuch. Czerwono, biały płyn spływał po mnie, na uda, łono, i dalej z łydek kapał na ziemię, a ja cieszyłam się, że już po wszystkim.

Jak tylko skończył, przestał zwracać na mnie uwagę. Z zakrwawionym członkiem podszedł do płótna i zaczął coś malować. Ruchem głowy wskazał mi łazienkę. Kucając w jego wannie wciąż płakałam, wciąż czułam ból w sobie, ale czułam też coś więcej, coś, co miałam czuć dosyć regularnie przez następne cztery lata – czułam pustkę, której nie mogłam wypełnić, jakby część mnie oderwała się i odeszła, i jakby to była bardzo ważna część, której nie powinnam była tracić.

Przed wyjściem wziął mnie jeszcze raz, od tyłu, na pieska, tak jak lubił najbardziej. Wciąż bardzo mnie bolało, ale tym razem nie dałam nic po sobie poznać. Wytrysnął mi na plecy i pośladki, a ja nie miałam już sił znów się myć. Leżąc na podłodze pozwalałam, by sperma wysychała na mojej skórze, bym przesiąkała jego zapachem, niczym jego własność, on zaś znów coś malował.

Od tamtej pory przychodziłam do niego regularnie. Spotykaliśmy się kilka razy w tygodniu. Czasami codziennie. Pieprzył mnie prawie bez słów, zawsze tak jak chciał, zazwyczaj od tyłu. Czasami gdy przychodziłam były u niego inne kobiety. Patrzyłam wtedy jak mu obciągają, jak bierze je tak jak mnie, bezuczuciowo, mocno. Jak znaczy je swoim nasieniem na twarzy, plecach, piersiach, brzuchu. Widziałam ich wykrzywiane w dziwacznych grymasach miny, ich oddanie i upokorzenie. Czasami kobietą, którą oglądałam była moja matka. Pieprzył mnie zaraz po niej, pachniał nią, mając go w ustach czułam jej smak, mówił mi wtedy, że jesteśmy do siebie podobne, że smakujemy tak samo. I że uwielbiamy obciągać.

Szymon brał mnie, kiedy chciał. Czasami pisał w środku nocy, żebym wyszła przed blok. Czekał już przed swoim samochodem, schodziliśmy do piwnicy mojej klatki i tam robiłam mu loda, a później wszystko połykałam i wracałam spać. Wciąż przychodził do moich rodziców, wtedy wymykał się czasem do mojego pokoju, kiedy inni pili wódkę, wkładał we mnie od razu dwa, trzy palce i posuwał nimi mocno, aż doszłam. Albo zaciągał do sypialni moich rodziców, najdalej oddalonego pokoju od salonu i tam pieprzył szybko, by spuścić mi się na brzuch i zaraz zostawić. Kilka razy przychodził do mojego liceum, wywoływał z zajęć i zaciągał do toalety. Tam podnosił mnie wysoko, odchylał majtki i nadziewał na siebie, a ja starałam się nie krzyczeć. Wracałam później na lekcje, czując jak wypływa ze mnie sperma. Kiedy kończył w moich ustach bałam się odezwać do koleżanki z ławki, by nie poczuła ode mnie tego zapachu.
Czasami sama do niego pisałam. Kiedy się pokłóciłam z chłopakiem, albo po prostu chciałam rozładować. Przyjeżdżał po mnie, wsiadałam do samochodu i robiłam mu loda na parkingu.

Później wyjeżdżaliśmy gdzieś w las i tam brał mnie od tyłu, na masce samochodu.
Z czasem zaczęłam poznawać jego kochanki. Opowiadał o nich, kiedy go prosiłam. Najpierw zawsze niechętnie, chciał, żeby go namawiać, ale lubił o nich mówić, traktował je jak trofea. Poznawałam więc te mężatki, księgowe, matki, niespełnione artystki, poznane na dyskotekach laski, których imion nawet nie poznawał, nauczycielki, studentki, uczennice. Koleżanki mojej matki, kilka moich znajomych ze szkoły, moją nauczycielkę od niemieckiego, którą miał kiedyś tuż przede mną, kiedy przyszedł do szkoły, i która, najprawdopodobniej wszystko o mnie wiedziała.

Wszystkie te kobiety zmieniały się przy nim. Nie wiem dlaczego, ale zapominały o swoich życiach. Zapominały o sobie. I pozwalały mu się pieprzyć, wypełniać się nasieniem, połykać je i zawsze powracać. Pozwalały by posuwał je tak, że nie widział ich twarzy. By nie odzywał się do nich tygodniami, a później przychodził do nich do pracy i pieprzył na biurku szefa. Ja sama na to pozwalałam. Przez ponad cztery lata. Nie jestem z tego dumna, ale zdradziłam z nim wszystkich swoich licealnych facetów. Choć oni też mnie zdradzali. Traktowali mnie tak jak na to zasługiwałam, poniżali, obrażali i pierdolili, kiedy chcieli.

I nigdy nie kochali.
Dlatego nie miałam ich wielu.
A ty? Ile miałeś lat?

Scroll to Top