Tamta noc… Wstęp

Kuba mówi:

To była noc, o której w porannych wiadomościach mówi się, że szczęście, żeśmy ją przetrwali. Gęsta od mroku i żaru, przeganiająca ponad krainami niszczycielskie burze, zrywające dachy, niszczące dobytek i miotające bydłem.

O takich nocach romantycy pisali poematy, budząc w nich pradawne, stworzone wbrew Bogu duchy, które swymi czarami mąciły ludzkie umysły i prowadziły ich do złego.
W takie noce niewinni ludzie zmieniają się w morderców, a w ciasnych, dusznych, pełnych papierosowego dymu salach zapadają decyzje o eksterminacji narodów. W takie noce rodzą się namiętności, które doprowadzają do upadków imperiów, by później rozsypać się w pył i zadrwić z oszukanych ludzi. W takie noce do dobrych ludzi przychodzą sny, w których gwałcą i mordują własne matki i córki, ojców swych pozbawiają członków, a własnoręcznie wybudowany dom palą do fundamentów. W takie noce psy niespokojnie biegają po mieszkaniach poszczekując na meble i na zdającą się pozostawać w wiecznym poruszeniu czerń, koty zaś mrużą z rozkoszą ślepia i mruczą z zadowoleniem tuląc się do mroku.

Światła samochodu przecinały otchłań. Bezgwiezdne niebo nie przynosiło blasku, przytłaczało jedynie do ziemi gorąc nagromadzony pomiędzy nią a chmurami w ciągu dnia. Nie jechaliśmy długo, ale wystarczyło to, byśmy oddalili się od cywilizacji. Kiedy pół godziny wcześniej wychodziliśmy, zabawa właśnie ześlizgiwała się z poziomu tańca, dowcipów i rozmów, w kierunku pijanych, spoconych ciał, wymiotów za domkiem, pijackich omamów i niekontrolowanych utrat dziewictwa. Dziewczyny już znajdywały chłopaków, wieszały się na nich, przyklejając do ich przepoconych koszulek swoje przepocone koszulki, tak by poczuli pod nimi twardość ich sutków. Za domkiem, ostatni, najmocniejszy, zapychający przełyk skręt krążył pomiędzy tymi najtrzeźwiejszymi. Rozmawiali właśnie o podziale łupów, wybierali sobie zdobycze, określając je wulgaryzmami i sprośnymi gestami dosiadali ich już w wyobraźni.

Dlatego wyszedłem i chyba właśnie, dlatego Sylwia wyszła za mną. Nie miałem ochoty na kolejny spektakl ciepłej wódki i kiepskiego macania. A przecież tak kończyły się wszystkie takie imprezy. Wszystkie spotkania w noc taką jak ta, wcześniej czy później znajdowały swój finał w nieświeżym oddechu wymienianym w trakcie mokrych, niestarannych pocałunków, zapachu wymiocin, smaku spermy obcego faceta i gorączkowym poszukiwaniu kondomów. Wychodząc nie żałowaliśmy, że to przegapimy, przecież opowieści o tym i tak dotrą do nas następnego ranka. To będzie pokuta za naszą dzisiejszą absencję – wysłuchiwanie o rzyganiu, kiepskiej wódce, wygazowanym piwie, lepiących się ciałach uderzających o siebie z charakterystycznych chlupotem, wilgotnych majtkach na podłodze, sapaniu dochodzącym z ciemności. Wychodząc byłem gotowy na tą pokutę. Czułem wręcz ulgę, że tym razem udało mi się nie upić, i to nie o mnie opowieść będzie bawić chłopaków przez kolejne kilka tygodni.

Lecz teraz samochód zgasł, wokół rozpościerały się tylko pola pogrążone w bezruchu i ciemności, a ja brudziłem się smarem próbując udowodnić sobie, że samo zaglądanie pod maskę może rozwiązać problem.

Sylwia już dawno wysiadła z pojazdu i spacerowała za moimi plecami. Oddychała głęboko chcąc złapać choć odrobinę świeżego powietrza, lecz było to bezcelowe – cały żar świata spadł dzisiaj na nas i nie było przed tym ratunku.

Lepiliśmy się od potu i pachnieliśmy swoją fizycznością. Jedynie zerkałem na Sylwię, bałem się bowiem, że jeżeli dłużej wpatrywać się będę w koszulkę przyklejoną do jej dużych, pełnych piersi, odwróci się i odejdzie, zniknie w ciemnościach rozpościerających się tuż za granicą samochodowych reflektorów i nigdy więcej się do mnie nie odezwie. Nawet jednak ślizgając się jedynie po jej sylwetce, dostrzegałem piersi, opięte pod koszulką czarnym, koronkowym stanikiem. Dostrzegałem także uda i pośladki uwięzione w niezwykle teraz ciasnych dżinsach. A przede wszystkim dostrzegałem jej twarz – spokojną i piękną, przyozdobioną opadającymi na oczy strąkami sklejonych potem, czarnych jak ta otaczająca nas noc włosów, jej lekko rozchylone, czerwone od szminki usta, lekko zadarty nos i mocno zarumienione, łudziłem się, że przeze mnie, a nie przez upał, policzki.

Bałem się na nią patrzeć, nie tylko dlatego, że mogła obrazić się i zniknąć, ale także dlatego, że w otaczającym nas żarze, otoczona aureolą światła padającego z reflektorów, w przepoconym ubraniu, wyglądała tak idealnie, że gotów byłem oszaleć.

Musieliśmy rozmawiać, bo inaczej pochłonęłyby nas myśli, a w noc taką jak ta, nie ma nic gorszego niż zostać sam na sam ze sobą. Samotni w takie noce odkrywają ukrywane wcześniej przed sobą tajemnice. Zapuszczają się w zakamarki umysłu, o których istnieniu wcześniej nie zdawali sobie sprawy. Odkrywali w sobie morderców, gwałcicieli, zboczeńców, szaleńców. Odkrywali w sobie otchłań, która tkwi w każdym, i do której modlimy się, by nigdy się nie obudziła.

Odkleiłem się więc od silnika, raz jeszcze wymazałem się smarem, zatrzasnąłem klapę i usiedliśmy na gorącym asfalcie, opierając plecami o przód samochodu.

Wpierw mówiliśmy o niczym. Nawet nie o przyjaciołach, plotkach czy telewizyjnych newsach, ale po prostu o niczym. Wymienialiśmy zdawkowo półsłowa i równoważniki zdań, starając się nie tracić oddechu na mowę, póki nasze ciała nie przywykną do czekającej nas nocy. Lecz kiedy przywykły, rozmowa nabrała sensu. Spośród słów zaczęły wyłaniać się zdania, informacje, komunikaty. Były jeszcze lakoniczne i upośledzone, ale od razu czuło się w nich napięcie.
Mogłem przewidzieć, do czego to zmierza i przestać. Choć być może łudzę się tylko, że miałem jakikolwiek wpływ na przebieg wypadków. Że nie byliśmy całkowicie poddani obezwładniającej sile nocy.

Kiedy wreszcie stać nas było na pełne zdania i akapity nie była to już rozmowa, ale podchody, zapasy, gra w złośliwości i sugestie, ukryte znaczenia i aluzje.

Opierałem się plecami o zderzak samochodu, wpatrywałem się w kawałek oświetlonej drogi przede mną i roztaczającą się dalej czerń. Obok mnie siedziała Sylwia – spocona, samotna, idealnie piękna rówieśniczka i przyjaciółka mojej młodszej siostry i właśnie zaczynaliśmy rozmawiać o najintymniejszych doświadczeniach. Powinienem był wstać i odejść. Zacząć biec. Pchać samochód. Lub chociażby wejść w pole i tam zaspokoić się w ciemności. Zamiast tego dawałem się wciągnąć w tę rozmowę.

Gdybyśmy rozmawiali, informacje po prostu przepłynęłyby pomiędzy nami i nic by się nie stało. Rzeczywistość by się nie zatrzęsła. My jednak graliśmy, zadufani w sobie, postanowiliśmy się ścigać. Stąd ten kretyński zakład.
– Zadajemy pytanie i odpowiadamy szczerze – tłumaczyła powoli, choć mnie zdawało się, że doskonale wiem, co chce powiedzieć, jeszcze zanim bańki jej słów wylatywały z ust, by zaraz rozprysnąć się dźwiękiem. – Czyja odpowiedź wygrywa, ten stawia żądanie drugiemu. Nie można odmówić odpowiedzi, nie można odmówić wypełnienia żądania, nie można skłamać. Odpowiedzi nie polegają na prostym tak i nie, muszą być pełne, muszą być historią, muszą być szczere.

W ciemnościach powoli skinąłem głową. Choć słyszałem o Sylwii różne legendy byłem pewien wygranej. Pierwszy zadałem pytanie:
– Ile miałaś lat, kiedy straciłaś dziewictwo?

Scroll to Top