Teoretycznie

Dochodziła północ. Mortona ogarnął posępny nastrój. Był pewien, że wszyscy w zamku od dawna już śpią, co go cieszyło. Wiedział, że został sam ze swoimi myślami, w które mógłby się zanurzyć, które otulały go jak czarna woda otacza tonącego pływaka. Sam się czuł jak topielec, beznadziejnie wzywający pomocy w problemach, które istniały tylko w jego głowie. Choć od masakry Grosvenor minęło już wiele miesięcy, choć najdłuższa żałoba nie trwa tyle, choć nie miał pojęcia, że wśród wojskowych obu armii Grawitonu rozpętało się piekło (Gdyby o tym wiedział, to rzeczywiście mógłby być powód do smutku a przynajmniej zadumy) Siedział sam na parapecie. Oglądał stare zdjęcia Angeli. Niektóre jeszcze robione na Ziemi. Chciał się z nią pożegnać, choćby myślami… Wiedział, że przestała istnieć. Nigdy nie wróci.

Morton wyciągnął zapalniczkę, aby spalić te zdjęcia i zatrzeć ostatni z pozostałych śladów obecności Angeliki. Nawet gdyby jakimś cudem wróciła, nie potrafiłby już jej kochać. Zbyt wiele się wydarzyło, zbyt wiele zła uczynił z jej powodu, by móc darzyć ją czystym i dobrym uczuciem…
Nagle dostrzegł jakiś ruch. Joana szła po klatce schodowej. Powiedziała do niego cicho:
– Czemu tu tak sam siedzisz? Już późno, idź do łóżka. Yyy, too znaczy miałam na myśli, idź do pokoju.
– Ja…
– A co tam trzymasz w ręku?
Morton szybko zgasił zapalniczkę i ukrył ją za sobą, ale zdjęć schować już nie zdążył. Pomyślał, że chyba lepiej będzie gdy przestanie odgrywać Giaura i zrzuci z siebie ciężar ostatnich miesięcy, wydarzeń, które zmieniły go nieodwracalnie. Być może przyszedł czas na katharsis. Spojrzał w błękitne oczy Joany, które wpatrywały się w niego z zaciekawieniem. Do tej pory nie rozgryzł tej dziewczyny, od kiedy pojawił się w Akademii Aardvark, czując się jak wyrzutek, ona zawsze była w jego pobliżu, w jej oczach nie potrafił odnaleźć odpowiedzi, były dla niego zbyt głębokie. Gdy się śmiała, nie wiedział czy śmieje się z niego, czy do niego. Nawet ich ostatni flirt mógł odebrać niewłaściwie, może tylko chciała mu udowodnić, że kosmiczny myśliwiec jest niczym przy latającej miotle.
– Joana… Ja ani Less nigdy nikomu nie powiedzieliśmy dlaczego naprawdę uciekliśmy z Grawitonu.
– A uciekliście? Przecież po prostu wróciliście z niego, co mnie nie dziwi, w końcu Ziemia rulet!
– Nie, nie… Jesteś tutaj pierwszą i ostatnią osobą, która się o tym dowie. To właściwie nie była ucieczka a rozpaczliwa chęć zemsty. Uprowadziłem H.N.S.S Angelica 2 z hangaru głównej bazy Tranu, konkurencyjnej armii. Nie dało się inaczej… Trzeba było go wysadzić. – głos mu się zaczął załamywać.
– A… tam byli jacyś ludzie?
– Tam było mnóstwo ludzi. Zawsze walczyłem w słusznej sprawie, wyswobadzałem planety Grawitonu, Ziemię z tyranii, marzyłem o demokracji i pokoju, ale nie tym razem. Z mojej ręki zginęło wielu bandytów i dyktatorów. Nie tym razem. Zrobiłem… to…to, bo kierowała mną żądza odwetu. Zginęli wszyscy, choć to pewnie był spisek tylko paru osób. Jestem najzwyklejszym mordercą…
Admirał stracił chwilowo zdolność mówienia, zbyt miał ściśnięte gardło. Joana odwróciła od niego wzrok i spojrzała na zdjęcia.
– Kto to?
Otworzył usta, ale głos uwiązł mu w gardle. Próbował coś powiedzieć, lecz nic nie było słychać.
– Bardzo ładna. O! Z tyłu jest coś napisane. „Najdroższemu Michałowi, który nigdy o mnie nie zapomni”
– Michał to moje ziemskie imię. Społeczność Grawitonu zna mnie jako Mortona Lagrange’a, ale naprawdę nazywam się Michał.
– To twoja dziewczyna?
– To była moja dziewczyna.
– Rozstaliście się?
– Ona nie żyje.
– Och…

Morton był tak przybity, że chętnie skończyłby ze sobą. Nie wiedział sam czy to z powodu cieni przyszłości, czy dlatego, że siedział teraz obok Joany i był przy niej tak beznadziejnie mały, bezdennie gorszy. Był nikim a ona była wszystkim. Stracił swoje miejsce w świecie a ona była nowym, bezpiecznym i łagodnym światem, który z dystansem podchodził do jego wojen i galaktycznych misji. Podniósł nagle głowę i obdarzył Joanę długim spojrzeniem. Jedyna osoba, przy której mógł bezboleśnie pogodzić się z utratą Angeliki siedziała teraz obok niego na parapecie. Bał się jej pragnąć, nie czuł się właściwą osobą do znalezienia miejsca w jej świecie, sercu i ciele. Patrzył na jej blond włosy spływające do ramion. Ich kolor przypominał mu gwiazdy w systemach, którym poświęcił życie. Wydawało mu się, że dostrzega w jej oczach, teraz skromnie zakrytych spuszczonymi rzęsami, wirujące silniki statków, które prowadził. Miała kusą koszulkę, odsłaniającą dużą część brzucha, z pępkiem, przykuwającym uwagę jak samotny księżyc Cyaniry, gdzie spędzał urlopy z Angeliką. Piersi Joany, jak dwa gorące słońca, zakryte stanikiem, jakby ochroną przed oślepieniem, widać było tylko ich fragment, pewną krągłość, która już sama w sobie była dziełem sztuki, nie mniejszym niż starożytny gmach Zgromadzenia Wielkich na Grawitonie. Ciało Joany było cudowne i choć admirał nigdy nie kierował się wyglądem, być może był to bodziec by strach o znalezienie się w jej świecie mu obrzydł. Chciał jej bliskości, tu i teraz. Morton wiedziony impulsem zeskoczył na podłogę.
– Chodź ze mną.
– Ale gdzie, po co?
– Chodź, coś ci pokażę.
– Ale Morty, dochodzi pierwsza w nocy.
– Do rana mamy więc dużo czasu.
Joana poszła z admirałem, trochę się bała, ale ciekawość kazała jej iść. Nie nazwałaby admirała nieobliczalnym, ale wiedziała, że to człowiek bardziej skomplikowany niż większość mężczyzn w jego wieku. Poruszali się bezszelestnie po szkolnych korytarzach. Wreszcie doszli do wyjścia.
– Idziemy na zewnątrz?
– Tak. Zawiążę ci teraz oczy, dla większego efektu Nie zapomnisz tego do końca życia.
– Gdzie ty mnie zabierasz?
– Dorota, ufasz mi?
– Tak.
– Więc nie bój się niczego. – Jej krótkie „tak” było dla niego jak zaproszenie, jak fanfary stwierdzające, że jego działania i chęci idą w prawidłowym kierunku.
– A czy nie powinnam bać się ciebie?
– Sama odpowiedz na to pytanie.

Joana zamyśliła się, Morton intrygował ją. Nie potrafiła sobie wyobrazić jak mógłby zabić tylu ludzi, nawet jeśli nie bezpośrednio, nie docierało to do niej. Jako mężczyźnie nie miała mu nic do zarzucenia, zwykły fajny facet, mogłaby pomyśleć. Kto by przypuszczał, że był admirałem kosmicznej floty i jednym z najważniejszych polityków odległego o miliony lat świetlnych Związku Niepodległych Planet Grawiton. Trochę bała się przyznać sama przed sobą, że coś do niego czuje.
Morton zawiązał na oczach Joany szalik, który musiał zostawić jakiś student.
– Daj mi rękę i chodź.
Zaprowadził ją do okrętu R.R. Lagrange i pomógł jej wejść do środka. Posadził ją na fotelu drugiego pilota i zaczął uruchamiać statek.
– Nie zapomnisz tego do końca życia. – powtórzył drżącymi wargami, tak bardzo chcąc zatopić je w ustach Joany.

***
Komandor Shogun wydał rozkaz:
– Za pięć minut będziemy w strefie czarnej dziury przy Beta Ritelgeuse. Operacja przemieszczenia się jest niebezpieczna, nikt nie używa już czarnych dziur do podróżowania. Niech wszystkie myśliwce schowają się w swoich hangarach.
Vrumy majestatycznie wleciały w odpowiednie luki Potchiesana. Po chwili były bezpieczne.
– Jesteśmy w strefie przemieszczania. – zakomunikował Broneck (ten od logistyki) Istotnie, znajdowali się przed ogromną czarną dziurą widoczną jednak tylko dla urządzeń pomiarowych i dzięki temu, że wsysała właśnie fragmenty jakiejś gwiazdy, które układały się wzdłuż granic jej horyzontu zdarzeń.
– Niedługo zobaczę Mortona? – Z nadzieją spytała Angelika?
– Mam nadzieję, że tak. Według naszych obliczeń Tran i Gap będą tutaj dopiero za miesiąc. Myślę, że zdążymy się przygotować do wojny. – odpowiedział Shogun.
– I moje dziecko się wtedy urodzi.
– Hmm, faktycznie.
– Zastanawiam się jakie mu damy imię. Może Michael. Zresztą zobaczę, co on mi zaproponuje.
– Wiesz, Morton jest pewien, że nie żyjesz. Nie wiemy jak się zachowa, gdy cię zobaczy. To może być dla niego ciężki szok. On jest nieprzewidywalny.
– Co się może stać? Zwariuje ze szczęścia, przecież mnie kocha! Może głupio tu dodawać, że w tym roku mieliśmy po raz piąty zostać Najwspanialszą Parą kanału pierwszego telewizji wielozmysłowej, ale abstrahując od tego, ufam mu bezgranicznie!
– Znasz go w końcu lepiej niż my. Mam nadzieję, że będzie tak jak mówisz.
Shogun jednak wolał zachować ostrożność. Wydał kolejny rozkaz.
– Włączyć system niewidzialności – Przezorny zawsze ubezpieczony. Nie chcę narazić się na jakieś kłopoty ze strony… a zresztą nieważne.
– A jak znajdziemy admirałów? – spytał drugi Broneck.
– Najpierw poszukamy we Wrocławiu, ich rodzinnym mieście, a potem się zobaczy.
Aktywowano niewidzialność. Generatory promieni De-trans rozpoczęły oddziaływanie na statek, który już po chwili zniknął.
– Moc silnika na pięć procent – zakomenderował Szogun.
– Jest pięć procent!
– Niech wszyscy przypną się pasami do ścian i foteli.
– Zrobione!
– Włączyć urządzenie antygrawitacyjne.
– Urządzenie antygrawitacyjne włączone!
– Mieć nadzieję na szczęśliwe dotarcie na Ziemię.
– Jest mieć nadzieję.

***

– Możesz już otworzyć oczy – powiedział Morton.
– O Boże… Ależ to jest piękne, niesamowite! – szepnęła Joana.
Znajdowali się na orbicie geostacjonarnej Ziemi, prawie trzydzieści sześć tysięcy kilometrów nad nią. Dookoła nich jak okiem sięgnąć rozciągało się niezmierzone morze czerni obficie okraszone złotymi punktami gwiazd. Pod nimi zawieszona była Ziemia ze swoimi wielokolorowymi oceanami, rzekami, piaskami pustyni i białymi chmurami. Obecność niezwykle barwnej planety tajemniczo kontrastowała z pustką wszechświata i daleką białą kropką księżyca. Przed nimi majaczyła srebrna smuga drogi mlecznej. Poczuli jedność z niezmierzonym kosmosem, byli nie tylko jego częścią, byli nim samym! Oboje poddali się magii życia. Zaczęli się zapamiętale całować, tak gwałtownie, jak wybuchła wreszcie ich miłość. W końcu upadli na podłogę i zaczęli się po niej tarzać w szale namiętności, tak bardzo chcieli być blisko siebie.

Znalazła się na nim. Czuł jej ciężar (nie była modelką-chudziną, raczej kształtną i kobiecą) Sprawiło mu to przyjemność i radość, że znów ma wreszcie kobietę. Zaczął całować jej szyję i nagie ramiona, delikatnie i powoli, ale działało to na nią. Dłonie włożył pod jej koszulkę, miała takie ciepłe ciało. Głaskał ją pod koszulką, przesuwał palce przez linię jej kręgosłupa. Kiedy zaczął ustami chwytać koniuszek jej ucha, jęknęła cicho i uniosła dłonie do góry. Nie trzeba mu było dwa razy powtarzać. Ściągnął jej koszulkę przez głowę i miał przed oczami wspaniałe piersi, sztywno opięte jasnoniebieskim, koronkowym stanikiem. Złożył pocałunek pomiędzy nimi, czując na policzkach dotyk jej delikatnych krągłości. Po chwili obcałowywał jedną i głaskał drugą, niby przypadkiem muskając palcem jej sutek.
– Rozepnij… proszę… Tak mi w nim niewygodnie, mam bardzo delikatną skórę a cały dzień mnie ten stanik uciska – powiedziała, patrząc mu głęboko w oczy a dłonią przesuwając po jego włoskach na brzuchu, sprawiając mu rozkosz.
Morton uśmiechnął się do niej i bez słowa rozpiął jej haftki. Usłyszał westchnienie ulgi Joany gdy jej piersi uwolnione, choć nie tak opięte i ściskane, wydostały się na świat, witane pocałunkami admirała. Choć, gdy leżała, z rękami uniesionymi wzdłuż głowy, wydawały się mniejsze i nie tak kształtne, dopiero teraz mógł się w pełni cieszyć ich widokiem, patrzył na nie łapczywie, kradnąc wzrokiem ich widok dla siebie. Były miękkie i takie aksamitne. Kręcił językiem kółka to po jednej, to po drugiej, tworząc ósemki, celowo na razie omijał sutki, żeby ją bardziej podniecić. Jej sutki to osobna sprawa zresztą, były niezwykle duże, ciemne i słodkie, niczym cukierki-miniaturki, które kiedyś zobaczył w polskim banku. Złapał jej piersi obiema rękoma i ścisnął mocno, pytając czy nie boli. Dorota zaprzeczyła co jeszcze bardziej ucieszyło admirała. Od niepamiętnych czasów piersi podniecały go bardziej niż serce kobiecości, jakim była muszelka.
Joanie od intensywnego masażu piersi zaczęło się kręcić w głowie. Próbowała sięgnąć dłońmi do rozporka Mortona, ale że leżała na nim, nie mogła się do niego dostać. Przewrócili się na bok, na reszcie miała do niego dostęp. Morton dociskał swoją wypukłość do jej seksownych ud a ona miała wrażenie, że wbija jej się jakaś kość.
– To nie kość – powiedział do niej – To esencja
Wreszcie pozbyli się większości ubrań. Zapletli o siebie swoje nogi. Chłód kosmicznej nocy w statku z wyłączonymi systemami działał na nich drażniąco, ale nie aż tak jak wzajemny dotyk ich ud. Jak nieistniejący nigdy wcześniej afrodyzjak. Joana patrzyła przez chwilę na slipy Mortona, wyraźnie wilgotne w miejscu gdzie czubek penisa stykał się z materiałem. Zerwała je i jej oczom ukazał się jego penis, jeden z większych jakie widziała. Sprawiał przyjazne wrażenie, do tego stopnia, że natychmiast zaczęła masować go dłońmi i bawić się, ściskając go, ruszając nim na wszystkie strony. Pocałowała go mniej więcej w połowie długości. Usłyszała, że Morton westchnął. Pocałowała go drugi raz, tym razem dłużej. A potem wysunęła zwinny język i wodziła po jego penisie od nasady aż po sam koniec. Admirał zaczął szybciej oddychać. Joana chcąc mu sprawić większą przyjemność, zaczęła się z nim drażnić, wsuwając do ust jego penisa tylko do żołędzi, jego najwrażliwszego miejsca. Objęła ją mocno wargami. Morton odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy. Dała mu delikatnie do zrozumienia, że jeśli chce więcej, musi się o to postarać. Morton obrócił się i przesuwając dłonie po jej piersiach i wzdłuż boków, stworzył językiem ścieżkę, której początek znajdował się w jej pępku (tu zrobił przystanek, próbując dostać się końcem języka do samego dna jej pępka, co podnieciło Joanę tak jak wcześniej ona podnieciła jego, pieszcząc jego penisa.)
Szedł dalej. Pocałował jej równo i krótko przycięte ciemne włoski łonowe a kolejny raz usta przyłożył już do jej łechtaczki. Joana zadrżała. Czuł, że tym razem wkłada sobie jego penisa głębiej do ust, robiąc mu miarowo fellatio. Morton w półmroku widział jej brzoskwinkę, upajał się jej kolorem, smakiem i zapachem. Jeździł językiem po łechtaczce, sprawiając, że nabrzmiała a Joanę doprowadzając do szału namiętności. W końcu niemal wbił język w jej mokre płatki i próbował wsuwać go coraz mocniej i dalej, wprost ujeżdżać ją i posuwać. Joana przestała się hamować:
– Proszę weź mnie już teraz, tutaj, proszę, jestem twoja, posiądź mnie, tak bardzo cię pragnę!
Morton powrócił do poprzedniej pozycji i namiętnie całując usta Joany, która czuła swój własny smak na jego języku, nadział jej pochwę na swojego penisa. Była ciasna i spragniona rozpychającego ją, wielkiego drążka, który ślizgał się w jej sokach. Rozchyliła szeroko nogi, zarzucając mu je na plecy, gdy on poruszał się w niej, stale przyspieszając swoje ruchy. Razem z jego ruchami przyspieszały ich oddechy, które z każdym kolejnym pchnięciem przeradzały się w jęki ekstazy.
Admirał był szybki. Gdy dochodził, chciał się wysunąć z Joany, ale zatrzymała go gestem. Chciała poczuć w sobie jego życie. Być może chciała też zbudować z nim wspólną przyszłość, także dzięki ewentualnemu dziecku. Wystrzelił wielką ilość spermy. Poczuła w sobie jak zalewa go gorąco, jak jego sperma miesza się z jej sokami, jak razem nawilżają ją… Zmęczony Morty opadł na nią a wtedy ona przewróciła się i położyła na jego klatce piersiowej, cały czas starając się nie zgubić z siebie jego penisa. I gdy tak leżała na nim, najpierw bawiąc się i mierzwiąc włosy na jego klatce a potem odsunęła się trochę i zaczęła ocierać się twardymi sutkami o jego własne, gdy widział jej okrągłe, jędrne piersi niemal wiszące tuż przy nim, poczuł że jego penis znów się budzi.

Przycisnęła swoje podbrzusze do jego, stymulując swoją łechtaczkę dotykiem skóry jego penisa. Tym razem ich tempo było wolniejsze, razem falowali, ocierali się, dotykali, drażnili. Admirał z zamkniętymi oczami czuł, że jest w raju a Joana, choć powoli, ocierała się o niego coraz bardziej stanowczo, z głębszym uniesieniem. Jej orgazm przyszedł nagle. Objęła go ramionami najmocniej jak umiała i zawyła, odpływając z rozkoszy. W jej oczach zaszkliły łzy. Zaczęło się niepozornie, ale teraz Joanę przechodziły dreszcze jeden po drugim, skurcze jej pochwy ściskały jego penisa tak jak jej ramiona jego ciało. Wołała już na cały głos jego imię, imię, którego brzmienie powodowało u niej dodatkowe spazmy przyjemności. W końcu wypuściła jego penisa z siebie i oboje, wciąż leżąc na podłodze statku, tam gdzie rzuciło ich pożądanie i przeznaczenie, oddychając ciężko, patrzyli na siebie, pragnąc by już nigdy nie opuszczać pokładu tego okrętu.
Niedaleko ich statku dał się zauważyć błysk światła.
– To spadająca gwiazda – niemym głosem powiedział Morton – Pomyśl… życzenie.
– Zawsze być z tobą.
– Remember me when everyone nose’s start to bleed.
– Remember me through flash photography and screams…
Morton usłyszał te słowa i zrozumiał, że jego krucjata się zakończyła. Teraz już zawsze będzie szczęśliwy.
„Spadająca gwiazda” okazała się pochodzić z bardzo daleka.
– Ale numer, komandorze, to chyba R.R Morton – zakomunikował Sev Jumvell.
– Widzę, lecz statek wydaje się być wymarły. Wyłączone silniki, wygaszone oświetlenie. Dryfuje w kosmosie i chyba nikogo na nim nie ma.
– Podlećmy bliżej i sprawdźmy to! – zaproponowała Angelika.
– Dobrze, ale mimo, że jesteśmy niewidzialni, nadal musimy być ostrożni.
Potchiesan zbliżył się do Lagrange’a na dziesięć metrów gdy gdy Morton i Joana kochali się w nim straceńczo jakby ich Titanic właśnie tonął w Atlantyku.
– Dalej nic nie widać.
– Uruchomić sensory podczerwieni
Angela popatrzyła na ekran wyświetlający obraz termowizyjny. Kolorowe plamy powoli przybrały kształt zajadłej miłości na Lagrange’u. Dwie sylwetki, jedna leżąca poziomo, druga w pionie, ujeżdżająca pierwszą. Dobrze widoczne były dwa okręgi w centrum pionowej sylwetki. Dotykane, pieszczone, całowane i lizane piersi Joany były wyraźnie cieplejsze od reszty jej ciała. Do tego doszedł również zapis z mikrofonu, w jaki były wyposażone sensory Potchiesana.
„Morty, Morty!, MORTYYYY!!!! O tak, bierz mnie, pieprz mnie, weź mnie sobie, należę do ciebie, oddaję ci się cała MORTYY YYYYYYY”
– Och… Eee… O rany. – zaniemówił Szogun.
– A to się porobiło. – wydukał Dev, brat Seva.
Wydawało się z początku, że Angie przyjęła to bardzo spokojnie. Lecz tak nie było. Rzuciła się na wyrzutnie rakiet protonowych i zanim ktokolwiek zdołał ją powstrzymać, wystrzeliła torpedę w kierunku drugiego statku. Była jednak tak rozgoryczona i bezsilna, że pocisk minął Mortona i uleciał w przestrzeń. Dziewczyna osunęła się na fotel i rozpłakała się. Nikt nie miał pojęcia co zrobić.
Tymczasem admirała ogarnął dziwny nastrój.
– Wracajmy już. – rzekł, zapinając spodnie
– Musimy? Ja chcę zostać jeszcze tu przy tobie.
– Będziemy razem już do końca życia, ale teraz wracajmy. To głupie, ale… coś dziwnego mi się nagle wydawało…
– Co? co?
– Nawiedziło mnie wspomnienie z przeszłości. Nie chcę cię stracić tak jak Angelikę.
– Obiecuję, że będę na siebie uważała skarbie.
Morton uśmiechnął się do niej.
– Czasem mam wrażenie, że jej duch dalej gdzieś tu jest. Wciąż czuję jej obecność, myśli o niej mnie prześladują. Teraz gdy poznałem ciebie, te myśli nie są przyjemne. A przecież ona nie żyje.
Po namyśle dodał.
Teoretycznie…

Scroll to Top