Terapia

Być może do tej pory życie mnie za bardzo rozpieszczało, zrobiło ze mnie swojego rodzaju „księżniczkę na ziarnku grochu”. Wspaniała rodzina, osiągnięcia naukowe, cudowny mężczyzna… A tu nagle, w jednej chwili mój świat runął, a ja nie potrafiłam się pozbierać.

Może gdybym zrozumiała… Ale nie, nie rozumiałam. Choć jeszcze nie zaręczeni, planowaliśmy ślub. Wiele rozmawialiśmy na temat przyszłości naszego związku, naszej przyszłości. Byliśmy ze sobą bardzo zżyci, znaliśmy się na wylot, rozumieliśmy bez słów. Uwielbialiśmy spędzać razem czas pomimo dość rozbieżnych zainteresowań, ale jednocześnie nie popadliśmy w uzależnienie – szanowaliśmy fakt, że jesteśmy odrębnymi jednostkami. Sielanka.

Do czasu. Zadzwonił któregoś pięknego (sic!), wczesnowiosennego dnia – wtedy jeszcze myślałam, że chciał umówić szczegóły popołudniowego wyjścia na miasto.
– Majka – powiedział ozięble, jednak ton jego głosu nie wzbudził moich podejrzeń.
– Cześć, Kochanie! – odpowiedziałam radośnie, nie mogąc doczekać się spotkania.
– Muszę Ci coś powiedzieć… Ja już tak nie mogę. Nazywa się Natalia. Kocham ją, układamy sobie razem życie. To coś poważnego, nie chcę tego zepsuć. Nie próbuj, proszę, wchodzić między nas. Nie wydzwaniaj, nie przychodź do mnie. W przyszłym miesiącu wprowadza się tutaj… Wolę, żebyście się nie spotkały. Po prostu daj nam spokój. – tu zrobił krótką pauzę, po czym dodał, jakby nigdy nic – Pa, trzymaj się.

Wtedy nie dotarło do mnie nawet, że ten idiota nie miał dość klasy, żeby powiedzieć mi to w twarz. Moje myśli krążyły chaotycznie, nie dając się ułożyć w logiczną, spójną całość. Kocha ją? Jak to ją, co to w ogóle za Natalia? Wprowadza się? Ja nie mogłam się do niego wprowadzić przez dwa lata bycia razem… A ona się tak nagle wprowadza? Do MOJEGO Marka?! Jak to kocha…? Wprowadza… Nie wchodzić, nie przychodzić, nie nachodzić…? Jak…? Wprowadza się… Kocha? Przecież ja kocham…

Rozpoczął się mój koszmar. Zostałam sama. Nie, nie dosłownie. Rodzina i przyjaciółki… Wszyscy starali się jakoś poprawić mi humor, pocieszać, wyprowadzić na prostą. Problem tylko w tym, że byli strasznie nachalni. Cały czas powtarzali „nie przejmuj się”, „był beznadziejny”. Tylko że łatwo powiedzieć, phi, nie przejmuj się… Porzucona kobieta ma prawo się przejmować! Beznadziejny? Spędziłam z tym „beznadziejnym facetem” dwa lata, najchętniej spędziłabym resztę życia… Dziwne, że do tej pory jakoś wszyscy za nim przepadali. Najgorsze jednak, że kiedy zirytowana tymi bezsensownymi próbami podniesienia mnie na duchu odkrzykiwałam „a dajcie wy mi wszyscy święty spokój!”, zamiast po prostu być przy mnie, powstrzymując się jedynie od durnych tekstów – zostawiali. Zostawiali zupełnie, na pastwę własnych myśli.

Pomoc nadeszła z najbardziej nieoczekiwanej strony.

Lidka przeniosła się do nas w tym roku z ujotu, nie znałyśmy się za dobrze – dołączenie do zżytej po trzech latach wspólnego studiowania grupy nie ułatwia skrócenia dystansu. Niewiele pomógł naszej znajomości nawet fakt, że przypadło nam robić razem projekt z przetwarzania języka naturalnego – obie miałyśmy masę zajęć i wszystkie nasze rozmowy sprowadzały się do wspólnej pracy… Do czasu.

Kiedy dzień po feralnym telefonie przyszłam na zajęcia, z miejsca zauważyła (nie było to szczególnie trudne), że coś jest ze mną nie tak. Delikatnie zapytała, co się stało i choć odpowiedziałam najbardziej wymijająco jak umiałam, zdawała się mnie rozumieć. Nie zadała masy osobistych pytań, nie żądała szczegółowych wyjaśnień, a jednak przez chwilę potrafiła pociągnąć temat. Łagodnie i z wyczuciem, wyraźnie chcąc mi choć odrobinkę ulżyć, okazać wsparcie, a nie zaspokoić własną ciekawość. I urwała dyskusję we właściwym, wręcz idealnym momencie.

Pod tym względem była niesamowita – choć wątek moich przeżyć nie pojawiał się już w naszych rozmowach, w jakiś niezwykły, pozawerbalny sposób dawała mi ogromne wsparcie. Być może jego siła, paradoksalnie, płynęła z wyjątkowej subtelności. Przez długi czas nie zauważałam, jak dobry ma na mnie wpływ, w końcu jednak dotarło do mnie, że faktycznie coraz mniej się tym wszystkim przejmuję – nawet gadki najbliższych stały się mniej irytujące. Minimalnie, ale jednak.

Któregoś dnia, prawie 3 miesiące od mojego rozstania z Markiem (a raczej jego ze mną…), gdy po raz kolejny spotkałyśmy się na ćwiczeniach, zapytała:
– Co robisz po tych zajęciach?
– Nie wiem… Mam dwie godziny okna. Pewnie powtórzę coś do jutrzejszego kolokwium… – odparłam.
– Mam lepszy pomysł! Wyskoczymy gdzieś, może wreszcie uda nam się porozmawiać o czymś innym niż studia, poprawa humoru gwarantowana – powiedziała radośnie.

Stałam chwilę, wpatrując się w nią i nie wiedząc, co zrobić. Jakoś nie miałam ochoty na „poprawianie humoru”, ale nie potrafiłam jej odmówić. Patrzyła na mnie ciepło swoimi wielkimi, błękitnymi oczami, miała zatroskaną minę. Nie wytrzymywała już, chciała coś zrobić… Nie potrafiłam nie dać jej spróbować.
– Postanowione – nie czekała na odpowiedź, a może po prostu zobaczyła ją w mojej twarzy, zanim zdążyłam ubrać myśl w słowa – Niedaleko jest przytulna kawiarenka, serwują fantastyczną czekoladę. Będziesz zachwycona.
Nie mając już nic do powiedzenia, swoją uwagę ponownie skupiłam na prowadzącym. To było chyba najdłuższe półtorej godziny w moim życiu. Ta niecierpliwość tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że chyba dobrze mi zrobi otwarcie się w końcu na czyjąś pomoc.

Wyszłyśmy z pracowni jako pierwsze i szybko podążyłyśmy do celu. Szłam pół kroku za Lidką, bo właściwie przez cały czas nie wiedziałam, dokąd mnie prowadzi. Kawiarnia faktycznie była blisko uczelni, a jednak, o dziwo, nigdy wcześniej do niej nie trafiłam. Inna sprawa, że częściej odwiedzałam puby… Nie licząc ostatnich tygodni, kiedy to kursowałam tylko między domem a agiehem, z rzadka wpadając do którejś z przyjaciółek i natychmiast żałując wizyty.

Lidia miała rację, miejsce było wyjątkowo przytulne. W dolnej części ściany pokryte były ciepłą, żółtą tapetą o ciekawej fakturze, od pewnej wysokości zaś jedynie pomalowane farbą w nieco jaśniejszym odcieniu, podobnie jak sufit. Granicę stanowił dekoracyjny pas z jakimś pomarańczowym zygzakiem i słonecznymi motywami. Stoliki były niskie, drewniane, pociągnięte pomarańczowym lakierem, a dookoła porozrzucane były poduchy i sofki we wszystkich możliwych odcieniach dominujących w wystroju (żeby nie powiedzieć – jedynych) kolorów. Każda znalazła dla siebie najwygodniejszą poduszkę i usiadłyśmy po turecku przy jednym ze stolików. Moja towarzyszka zamówiła dla nas ponoć najlepszą z dostępnych czekolad i na chwilę zapadło niezręczne milczenie. Chociaż od początku roku minęło już kilka miesięcy i łączył nas wspólny projekt, ta dziewczyna w gruncie rzeczy wciąż była dla mnie zagadką. Wydawało mi się, że ją znałam, ale tak naprawdę wiedziałam o niej niewiele, „znajomość” sprowadzała się głównie do tego, że wiedziałam, jak się nazywa i jak wygląda. Wielkie oczy w kolorze letniego nieba i kręcone, rudozłote włosy. Na spiczastym nosku i policzkach kilka piegów, dość pełne usta. Niezła figura, średni wzrost. Ot, cała Lidka.

Po chwili kelnerka wróciła, stawiając przed nami dwie wysokie szklanki z gorącą czekoladą, zwieńczoną solidną warstwą bitej śmietany. Kiedy sobie poszła, Lidka przerwała milczenie:
– Jak długo byliście razem?
W pierwszej chwili zamurowało mnie. Jak ona się tego domyśliła? Czy to aż tak oczywiste, że jak dziewczyna ma problem, to z facetem? Czy ja mam na twarzy napisane „porzucona”?
– Dwa lata. – odparłam. Nie spodziewałam się tego pytania, ale w gruncie rzeczy świetnie nadawało się na początek trudnej rozmowy, bo wymagało podania konkretnej, prostej informacji, a nie na przykład opowiadania co czuję…
– I to były najpiękniejsze dwa lata w Twoim życiu, prawda?

Jak ona to robiła? Po raz pierwszy komuś przyszło do głowy, że ja nie chcę słyszeć czegoś, z czego wynika, że zmarnowałam kawał życia. Ktoś w końcu zrozumiał, że mam duży sentyment do tego okresu… I że chciałabym, żeby trwał dalej. Nie będąc w stanie odpowiedzieć, pokiwałam tylko głową.
– To ciesz się tym, że je przeżyłaś. Wspominaj je dobrze – o matko, ona była genialna! – I używaj ich jako punktu odniesienia. Żyj tak, żebyś była co najmniej tak szczęśliwa, jak wtedy.
Znów zamilkła, chyba chciała dać mi chwilę na przetrawienie tego niezwykłego punktu widzenia. A może po prostu chodziło o przerwę na kilka łyków czekolady? Wyjadła łyżeczką trochę śmietany i uniosła szklankę do ust, a ja poszłam w jej ślady. Istotnie, pyszności!

Nagle poczułam na dłoni jakieś ciepło. Odstawiłam szklankę, spojrzałam na stół i zorientowałam się, że to Lidka chwyciła mnie za rękę. Zupełnie się tego nie spodziewałam i mało brakło, a wycofałabym się, ale coś mnie powstrzymało. Jej dłoń była taka miękka i delikatna, skóra – idealnie gładka. Nieznaczne ruchy jej palców były zaskakująco przyjemne; nie pomyślałabym, że tym prostym, przyjacielskim gestem można tak wymownie okazać komuś wsparcie.

Patrząc mi głęboko w oczy, dziewczyna wróciła do przerwanej rozmowy, do końca spotkania nie wracając jednak już do pierwszego tematu. Gadałyśmy o przeszłości, rodzinie, przyjaciołach, zainteresowaniach – o wszystkim, co tylko przyszło nam do głowy. W końcu miałyśmy okazję poznać się trochę lepiej, chociaż niecałe dwie godziny to strasznie mało czasu dla dwóch tak wygadanych osób. Zleciało jak z bicza strzelił i, niestety, musiałam wracać na zajęcia. Jako że Lidka była już wolna, odprowadziła mnie na uczelnię – miałyśmy jeszcze chwilę na dokończenie wątku. Kiedy znalazłyśmy się przy głównym wejściu, wysłuchałam jej do końca i powiedziałam:
– W takim razie ja już lepiej pójdę… Do jutra.
– Cześć. – odpowiedziała. A potem oparła rękę na moim ramieniu, nachyliła się i cmoknęła mnie w policzek, zaskakując po raz któryś tego dnia. W niektórych kręgach ten gest jest bardzo popularny, ale wśród moich znajomych jakoś się nie przyjął. Chyba wszystkich wprawiałby w zakłopotanie, wrażenie przekroczenia pewnej granicy.
Kiedy jej usta dotknęły mojego policzka, coś we mnie drgnęło. W jednej chwili ta dziewczyna stała mi się tak bliska… Nie analizowałam jednak tego dziwnego wrażenia, musiałam pobiec na zajęcia.

Przez kilka kolejnych dni nie mogłam doczekać się kolejnego spotkania z Lidką. Nie, nie w tym sensie… Po prostu widywałyśmy się tylko na zajęciach, a chciałam jeszcze raz usiąść z nią na spokojnie, porozmawiać. Po tamtym wypadzie na czekoladę miałam dużo lepszy humor, powoli wprowadzałam w działanie plan cieszenia się życiem. Powoli, ale bardzo skutecznie. Byłam pełna podziwu dla tej dziewczyny; tak łatwo udało jej się wyprowadzić mnie z dołka, wskazać mi drogę, którą zechciałam podążyć – dotychczas ignorowałam wszelkie rady. Nie wierzyłam, że którakolwiek z nich będzie skuteczna albo zwyczajnie nie podobały mi się; te wszystkie bzdurne „zapomnij”, „znajdź sobie kogoś” i inne, podobne idiotyzmy. A teraz komuś się w końcu udało i czułam, że przy bliższej znajomości może być jeszcze lepiej, że moja (o rany, dlaczego tak o niej pomyślałam?) Lidia potrafi pomóc mi bardziej.

W sobotę rano zadzwoniła.
– Cześć Majka!
– Cześć, co słychać?
– Masz wolny wieczór? Moja współlokatorka wybiera się na imprezę, a ja jakoś nie mam nastroju. Mieszkanie będzie puste, więc mogłybyśmy pogadać, nie martwiąc się, że ktoś się kręci w pobliżu. Oczywiście, jeśli chcesz…
– Chętnie! O której mam być?

Umówiłyśmy się na siódmą. Zjawiłam się punktualnie, a właściwie to nawet kwadrans przed czasem; wszystko przez to, że odkąd zadzwoniła, nie mogłam się doczekać spotkania. Na szczęście nie wyglądała na zdenerwowaną moim wcześniejszym przybyciem. Z uśmiechem powitała mnie i zaprosiła do salonu. Usiadłam na kanapie, a Lidka, wciąż stojąc, zapytała:
– Czego się napijesz? Herbaty, soku, a może winka?
– Hmm – zaskoczyła mnie tym winem, ale do babskich pogaduch pomysł był w sam raz – Masz może przypadkiem białe, słodkie?
– Widzę, że mamy podobny gust – znowu się uśmiechnęła, wyjątkowo promiennie. Ślicznie.

Wyczarowała skądś dwa kieliszki i butelkę. Sprawnie odkorkowała napój, rozlała go i postawiła wszystko na małym stoliku nieopodal kanapy. Przysiadła się, wybierając miejsce dość blisko mnie. Na tyle blisko, że ręką wyciągniętą na oparciu sięgała mojego ramienia. Drugą zaś chwyciła kieliszek i podała mi go, po czym wzięła swój. Zaczęłyśmy gadać, sącząc powoli trunek. Tym razem Lidka już nie wracała do tematu feralnego. Nie bezpośrednio, ale cały czas nawiązywała jednak do mojego dalszego życia. Mniej lub bardziej dosłownie dawała mi do zrozumienia, że wspiera mnie, że mogę na nią liczyć. Że moje szczęście jest dla niej ważne. Pierwszy raz od rozstania poczułam, że jestem dla kogoś tak ważna. I uzmysłowiłam sobie, że Lidia jest bardzo ważna dla mnie… Jako przyjaciółka, oczywiście.

Zasłuchana w jej monolog nie zorientowałam się, że w pewnym momencie przysunęła się ciut bliżej i zaczęła głaskać mnie po policzku. Powolnymi, pełnymi czułości ruchami podkreślała swoje ciepłe słowa. Zrobiła pauzę, dopiła któryś kolejny kieliszek i odstawiła naczynie. Podjęła wątek, jednocześnie uwolnioną ręką sięgając do mojej dłoni. Nie zatrzymała się na niej na dłużej; ledwie dotknęła jej grzbietu i przeniosła się na mój kark. Uniosła się lekko, nachyliła i pocałowała mnie. W policzek. Czułam się podobnie jak wtedy pod uczelnią, z tym, że teraz nigdzie mi się nie spieszyło… i przez to zupełnie nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Odsunęła się na parę centymetrów, a ja przechyliłam lekko głowę, żeby spojrzeć jej prosto w oczy, przypadkiem trącając przy tym jej nosek swoim. To niezamierzone muśnięcie jakoś dziwnie mnie pobudziło (prawdopodobnie do spółki z winem). Chyba wiedziałam, co zaraz zrobię…

Musiała zobaczyć to w moich oczach, wyprzedziła mnie. Bardzo powoli, jakby nie chciała mnie przestraszyć albo zmuszać do czegokolwiek, pokonała dzielący nas dystans – w pewnym sensie nie tylko ten najbardziej dosłowny. Nasze usta zetknęły się. Nieśmiało, minimalnie. Wycofała się bardzo szybko, ale niemal równie szybko postanowiła wrócić. Na pewno też poczuła ten dreszcz i musiała doświadczyć go jeszcze raz, w większym natężeniu. Przywarłyśmy do siebie lekko rozchylonymi wargami, z początku delikatnie się nimi muskając, z czasem jednak coraz łapczywiej smakując się nawzajem, wymieniając oddechy. Lidia zarzuciła mi obie ręce na szyję, ja natomiast przeczesywałam palcami i na przemian gładziłam jej włosy. I żadna nie chciała przestać pierwsza.

Nie mam pojęcia, jak długo to trwało, ale żałowałam, że nie wieczność. W końcu jednak w jakiś sposób rozdzieliłyśmy się. Leżąc na podłodze. Nie zauważyłam, kiedy zmieniłyśmy miejsce i w jaki sposób. Czy sturlałyśmy się z wąskiej kanapy, puchaty dywan zamortyzował upadek, a uniesienie i alkohol zadziałały znieczulająco? Możliwe, ale jakie to miało znaczenie?

Gospodyni podniosła się na klęczki, przepchnęła stolik kawałek dalej, robiąc nam więcej miejsca i spojrzała mi w oczy, jej wzrok wyrażał pytanie. Nieznacznie skinęłam głową i przymknęłam oczy, a Lidka nachyliła się, pocałowała mnie znowu i powoli sięgnęła do mojej talii. Wsunęła dłonie pod bluzkę; jej dotyk elektryzował. Powoli, celebrując każdy centymetr mojego ciała, unosiła materiał, a ja wygięłam się, aby ułatwić jej zadanie. Zawahała się minimalnie, kiedy spod ubrania ukazał się rąbek stanika, jednak po sekundzie kontynuowała. Jeszcze tylko musiałam wyprostować ręce nad, a właściwie za głową i już byłam całkiem pozbawiona jednej części garderoby. Przez chwilę dziewczyna kontemplowała mój brzuch, wcięcie w talii, kształt piersi uwięzionych przez czarny, bawełniany staniczek. Cały czas przy tym jej ręce wędrowały po mojej nagiej skórze, zataczały kręgi, zygzakowały, delikatnie ugniatały. Coś niesamowitego. Choć omijała najbardziej erogenne miejsca, w tym piersi – chyba nie czuła się jeszcze dość pewnie w tej sytuacji – ogarniające mnie podniecenie narastało w szaleńczym tempie. Tymczasem jej dłonie zeszły niżej, palce delikatnie podważyły kant lnianych spodni. Droczyła się ze mną, niby to próbując sięgnąć odrobinę głębiej, wciąż jednak pozostawiając sobie bardzo ograniczone pole manewru. Kilka razy oddalała się od newralgicznego miejsca, jednak zawsze w końcu wracała, jakby słyszała, że w błagam o to w myślach; nie potrafiłam powiedzieć tego na głos.

W końcu jednak postanowiła posunąć się dalej. Zręcznie rozpięła zatrzask, po czym sięgnęła do zamka. Rozsuwała go bardzo, ale to bardzo powoli, doprowadzając mnie do szału przeciągającym się, ekscytującym zgrzytaniem. Kiedy po nieskończenie długiej chwili dotarła do końca, rozchyliła materiał, nachyliła się i ucałowała moje podbrzusze. Bez problemu zsunęła ze mnie lekkie, szerokie spodnie, wymagając jedynie uniesienia bioder na początku. Zaczęła całować i głaskać moje stopy, a gdy już całe były wycałowane, przeniosła się na kostki, golenie, uda… Na tych ostatnich pozostała najdłużej. Rozchyliłam lekko nogi, aby ułatwić Lidce dostęp do ich wewnętrznej powierzchni, co skwapliwie wykorzystała. Choć omijała mój największy skarb ustami i dłońmi, od czasu do czasu przez cienki materiał stringów wyczuwałam jej ciepły oddech. Ona zaś zapewne zorientowała się, jak bardzo byłam wilgotna, każda kobieta natychmiast rozpoznaje ten słodko-kwaśny zapach podniecenia. Domyślałam się, że działa to na nią równie mocno, jak na mnie jej pieszczoty.

Marzyłam o tym, żeby zdarła ze mnie okrywającą mnie szmatkę i przyssała się do mojej kobiecości, ale jednocześnie czułam się dość niepewnie w całej tej sytuacji. Nie miałam wątpliwości; po prostu wkraczałam na nieznany sobie teren, to zawsze budzi mniejsze lub większe obawy. Kiedy poczułam, że palce Lidii powtarzają złośliwą sztuczkę, tym razem z paseczkiem majtek, podniosłam się, uśmiechnęłam figlarnie i powiedziałam:
– Chwila, a Ty to co?

Ona też się uśmiechnęła. Nie protestowała, kiedy pozbawiałam ją zielonego, bawełnianego topu na ramiączkach. Nie robiłam tego jednak tak powoli i namiętnie, jak ona, kiedy zajmowała się moją garderobą. Widząc, jak pod koniec wydęła usta i zmarszczyła nosek z niezadowolenia, zrekompensowałam jej to karygodne traktowanie najbardziej czułym pocałunkiem, na jaki było mnie stać. Nigdy nie sądziłam, że całowanie kobiety tak bardzo różni się od robienia tego z mężczyzną, ale to było dużo delikatniejsze, subtelniejsze, dużo bardziej zmysłowe przeżycie. Lidia chyba też tak myślała; usatysfakcjonowana podniosła się, pozwalając mi zsunąć z siebie spódnicę. Postanowiłam pójść w jej ślady i rozdrażnić ją trochę zabawą z paskiem. Co prawda nie miało to uzasadnienia w fasonie jej mini – była na gumce – ale żadnej z nas to nie przeszkadzało. Przynajmniej przez chwilę, bo moja partnerka dość szybko zaczęła się niecierpliwić. Nie miałam serca męczyć jej dłużej, więc zaczęłam powoli przeciągać materiał po jej ciele. Kręciła biodrami, próbując trafić łonem na moje palce, choć przez moment zaspokoić potrzebę kontaktu. Nie dałam się, było na to za wcześnie.

Przysunęła się i objęła mnie. Nasze niemal już całkiem nagie ciała przywarły do siebie mocno. Byłyśmy gorące, rozpalone pożądaniem i namiętnością, spragnione bliskości. Bez zbędnych ceregieli Lidia sięgnęła do zapięcia mojego stanika. Z typowo kobiecą zręcznością rozpięła haftki i jednym płynnym ruchem odsłoniła moje piersi, odrzucając gdzieś to, co jeszcze przed chwilą je kryło. Chciałam zrobić to samo, ale nie zdążyłam – delikatnie, acz stanowczo sprowadziła mnie z powrotem do pozycji horyzontalnej i natychmiast przyssała się do jednego z sutków. Na przemian lizała go, trącała językiem, przygryzała, zasysała i znowu lizała… Drugą pierś w tym czasie ugniatała dłonią, czasem ściskając sterczącą antenkę między palcami. Jeśli wcześniej wydawało mi się, że jestem wilgotna, to wtedy w mojej jamce zapanowała chyba powódź. Dyszałam głośno, spod półprzymkniętych powiek widziałam tylko kawałeczek sufitu, a dłonie mimowolnie zaciskały mi się w pięści. Chwila wytchnienia przyszła, kiedy Lidia zmieniała stronę; usiadła na moich udach okrakiem, oparła się jedną ręką o podłogę, a drugą, podobnie jak ustami, wróciła do przerwanej czynności.

Pieściła mnie tak jakiś czas, jednak pomimo ogromu wrażeń byłam spragniona czegoś więcej. Wyswobodziłam się spod jej nacisku i szybko zdjęłam z siebie ostatnią pozostałą część ubrania. Zrozumiała, ale chciała, by gra przebiegała chociaż częściowo na jej zasadach. Znów na mnie usiadła i zaczęła całować, jednak jak na złość omijała centralne obszary piersi. Od czasu do czasu tylko chuchała gorącym powietrzem na sutki, doprowadzając mnie na skraj ekstazy. Jej dłonie błądziły po całym moim ciele, wyjątkowo często wędrując w okolice podbrzusza; kilka razy jej palce przecięły nawet paseczek ciemnych, krótko przyciętych włosków. Pocałunki także zdawały się zmierzać do celu… Znaczyła nimi cały mój brzuch, ze szczególnym naciskiem na pępek. Czułam jej usta coraz niżej, coraz bliżej stęsknionej norki. Wysunęła język i zataczała nim kręgi o coraz mniejszej średnicy, ze środkiem dokładnie na wejściu do jaskini rozkoszy. Rozszerzyłam nogi, aby ułatwić jej dostęp do mojej kobiecości, Lidka jednak miała inny plan. Lizała i całowała wnętrza moich ud, przypadkiem drażniąc rozpalone wargi kosmykami rozpuszczonych włosów.

Zadrżałam z rozkoszy, kiedy poczułam pierwsze liźnięcie wzdłuż wilgotnej szparki. Zaskoczyła mnie, skupiona na grze wstępnej zupełnie zapomniałam dokąd zmierzamy. Maksymalnie pobudzona, produkowałam ogromne ilości soków, które moja kochanka skrupulatnie spijała. Wwiercała we mnie swój język, poruszała nim na wszystkie strony, a zaraz potem wycofywała się i trącała albo ssała magiczny guziczek. W pewnym momencie jej język skupił się już tylko na tym szczególnym punkcie, ale jednocześnie poczułam wślizgujący się we mnie palec. Fala gorąca przeszła po całym moim ciele; pędziłam na szczyt w zawrotnym tempie. Wiedząc o tym, Lidia dołożyła drugi palec i po ledwie kilku posunięciach nastąpiła eksplozja; cała wygięłam się w łuk, z moich ust wydobył się przeciągły jęk, pięści zrobiły chyba zagłębienia w podłodze. A ona nie przestawała. Wiedziała, że tymi kilkoma dodatkowymi ruchami można zwielokrotnić siłę orgazmu, chociaż z początku nie wierzyłam, że da się tu jeszcze coś zwielokrotnić. Doświadczyłam najprawdziwszej nieskończoności.

Zlizała z napuchniętych warg resztki swojej nagrody za ofiarowane mi chwile uniesienia, a potem ułożyła się obok mnie, na boku. Chciałam jej jakoś podziękować, ale poza głośnym, szybkim oddechem nie byłam w stanie wydobyć z siebie dźwięku. Wiedziała o tym i tylko cmoknęła mnie w kącik ust, przez krótką chwilę dzieląc się moim smakiem, po czym wtuliła się we mnie. Dała mi odpocząć.

Leżałyśmy tak długo. Obie musiałyśmy ochłonąć, dojść do siebie po tym wszystkim, co stało się tego wieczoru. W pewnym momencie jednak dotarło do mnie, że leżę naga przy wspaniałej kobiecie. Pięknej, cudownie miękkiej i ciepłej… I że jeszcze nie odwdzięczyłam się jej za chwile spełnienia.

Przewróciłam się na bok i spojrzałam Lidii w oczy. Nie wiem, ile czasu odpoczywałyśmy, ale chyba krócej niż myślałam, bo w błękitnych tęczówkach wciąż skrzyły się ogniki. Oj, nie mogła się doczekać rewanżu!

Widząc, że już odetchnęłam, wstała i podała mi rękę. Podniosłam się i natychmiast przywarłyśmy do siebie, całując się i gładząc swoje ciała, przeczesując włosy. Zaplotłam ręce na jej karku i sama nie wiem dlaczego, zaczęłam wić się pod jej zmysłowym dotykiem. Po chwili uniosłam ręce, odwróciłam się do mojej kochanki plecami i kontynuowałam ten niby-taniec do jakiejś słyszanej chyba tylko przeze mnie muzyki, a Lidia „słuchała” jej przez moje ciało, jednocześnie prowadząc moje ruchy, jakby to ona grała ją dla mnie.

Tańczyłam tak dla niej chwilę, a ona zebrała moje włosy z karku, uniosła je i zaczęła muskać odsłoniętą skórę ustami, przywołując powoli kolejną falę podniecenia.
– Chodź do mojego pokoju – szepnęła.
Ruszyłyśmy powoli, ja wciąż rozbujanym (i to nie z powodu alkoholu) krokiem. Po drodze, nie mogąc już wytrzymać, rozpięłam i zdjęłam jej staniczek, upuszczając go gdzieś na podłogę. Miała takie piękne piersi… Nie potrafiłam ich opisać czy porównać z jakimikolwiek innymi, bo przecież poza własnymi, nigdy nie miałam żadnych na wyciągnięcie ręki – widziałam tyle, co od czasu do czasu w jakimś filmie, podczas scen miłosnych. A teraz… coś niezwykłego. Były jak dwa słońca, oślepiające swoim pięknem i rozgrzewające atmosferę. Chciałam je posiąść, chciałam je pieścić i wielbić…

Dotarłyśmy do pokoju i, nie przejmując się otwartymi na oścież drzwiami, rzuciłyśmy się na łóżko. Właściwie to chyba ja rzuciłam Lidię, ale kto zwracałby uwagę na takie detale? Przewróciłam ją na plecy, usiadłam na jej udach i natychmiast wpiłam się ustami w jeden z jej cudnych, sterczących sutków. Nigdy czegoś takiego nie robiłam, ani nawet nie widziałam, ale brak wprawy nadrabiałam chyba gorliwością. To niesamowite, że żeby dać komuś tyle rozkoszy, wcale nie trzeba być mistrzem ars amandi; robiłam coś, co mi samej sprawiało niesamowitą przyjemność i to wystarczało, żeby rozpalić Lidię.

Uniosłam się i pocałowałam ją w rozchylone z podniecenia usta. Przewróciłam się trochę na bok, żeby móc jednocześnie jedną ręką błądzić po jej brzuchu. Nie mogłam się doczekać, aż zobaczę ją w pełnej krasie, a z drugiej strony przedłużałam głaskanie i gładzenie w nieskończoność, zbliżając się od czasu do czasu do linii majteczek, a nawet odrobinę ją przekraczając, ale cały czas nie mogąc wykonać tego decydującego kroku. Wiedziałam, że czekała. Jej delikatność i cierpliwość, którą tak dobrze poznałam kiedy naprawiała moje życie po Mareczku, objawiła się po raz kolejny. Nie chciała mnie wystraszyć, spłoszyć natarczywością. Widziała, że potrzebuję czasu, żeby się otworzyć i dawała mi go.

Powoli, nieśmiało zaczęłam przesuwać palcami po jej wzgórku, przez cienki materiał wyczuwając trójkącik krótko przystrzyżonych włosków. Podążyłam po rąbku materiału w stronę wnętrza ud i lekko podważyłam materiał, muskając jedną z warg. Przeszył mnie dreszcz; nie wierzyłam, że dotykam w ten sposób inną kobietę. Ciekawość zaczęła przeważać. Wsunęłam palec trochę głębiej i przesunęłam po krawędzi szparki. Jęknęłyśmy obie cicho; to było takie ekscytujące, miałam w zasięgu dłoni najprawdziwszą kwintesencję kobiecości. I nie musiałam jej nawet oglądać, żeby wiedzieć, że to coś najpiękniejszego na świecie.

Nie potrafiłam dłużej męczyć tej wspaniałej istoty, która leżała obok mnie. Widziałam, jak bardzo jest rozpalona i musiałam działać, musiałam ugasić ten żar, bo inaczej by oszalała. Byłam gotowa.

Usiadłam i zsunęłam z niej przesiąknięte sokami figi. Uniosłam je do twarzy i wciągnęłam zapach do płuc. Był ostry, ale jednocześnie tak cudownie słodki… Musiałam, po prostu musiałam zanurzyć się w jego źródle. Ten nagły impuls sprawił, że zerwałam się na kolana i niemalże rzuciłam na jej skarb, wypinając tyłeczek w jej stronę. Wpiłam się w nią i łapczywie wysysałam aromatyczne soki. Zupełnie nie wiedziałam co dalej; jeszcze chwilę wcześniej myślałam, że najpierw spróbuję sprawić mojej kochance przyjemność palcami – to, jak każda kobieta, mam wyćwiczone do perfekcji. Ale skoro już nie mogłam się powstrzymać…

Przeniosłam się na drugą stronę łóżka, żeby mieć lepszy widok i dostęp do wszystkich zakamarków. To wszystko było takie dziwne; zawsze myślałam, że doskonale wiem, jak jesteśmy zbudowane… Tymczasem tuż przede mną leżała z rozchylonymi nogami najprawdziwsza kobieta, a ja nie mogłam nadziwić się tym, jak wiele potrafi zmienić perspektywa. Podniosłam odrobinę jej pośladki, wysunęłam język i zaczęłam niespiesznie wodzić nim po jej wargach, czasami zagłębiając się minimalnie. Widziałam, że Lidia nie mogła już wytrzymać i najchętniej popędziłaby na szczyt tak, jak ja wcześniej, ale zdawała sobie sprawę, że potrzebuję czasu, że muszę ją dokładnie poznać, oswoić się z tym wszystkim.

Poznawałam więc, milimetr po milimetrze, używając najlepszego możliwego narządu – bo pozwalającego czerpać z dwóch zmysłów naraz. Uczyłam się jej kształtów, każdej wypukłości i każdego zagłębienia; rozkoszowałam smakiem, każdą nutą idealnie skomponowanego bukietu.

Gdybym zastanowiła się wtedy co się dzieje, sama bym sobie nie uwierzyła. Nie zastanawiałam się jednak, moje myśli i emocje skupiły się całkowicie na Lidii; magia tego wieczoru skutecznie odcięła mnie od rzeczywistości. Istniałyśmy tylko my, zawieszone gdzieś pomiędzy bytem i niebytem. Ja i jej kobiecość, tętniąca ciepłem i pasją. Jej kobiecość i mój język, uzupełniające się, jakby były perfekcyjnie dopasowanymi częściami tej samej układanki. Mój język, wirujący w dzikim, namiętnym tangu z jej rozkosznymi wargami. Coraz szybciej i szybciej, a jednocześnie wciąż delikatnie; tak, jak obcuje się z największym skarbem.

Nie słyszałam jej pomruków, ani jęków graniczących z krzykiem. W moich uszach brzmiała muzyka, która musiała pochodzić z samego Raju. Słodkie, niebiańskie tony nadawały rytm moim ruchom; gdy umilkły, zamarłam w tej ciszy.

Uniosłam głowę i rozejrzałam się po świecie, który pojawił się znikąd, wyrywając mnie z amoku. Patrzyła na mnie spod półprzymkniętych powiek i uśmiechała się. Zajęłam swoje miejsce – obok niej – i wtuliłam się w jej wciąż rozpalone ciało. Musnęłam ustami jej usta, nie mając siły na nic więcej, przytłoczona powrotem do rzeczywistości.

– Kocham Cię – wyszeptała, głaszcząc mnie po twarzy.
Nie odpowiedziałam. Cudownie byłoby powiedzieć „ja Ciebie też”, ale nie mogłam tego zrobić. Nie chciałam mówić czegoś takiego pod wpływem chwili, a co gorsza – alkoholu. Za bardzo ją szanowałam, za bardzo mi na niej zależało, aby tak ważne słowa spłycić, sprowadzić do miłego tekstu w łóżku. Czułam jednak, że to tylko kwestia czasu. Wiem, że ona też to poczuła, ale wtedy dla pewności wtuliłam się w nią mocniej.

A Kaśka, współlokatorka Lidki, nigdy nie wspomniała ani słowem o tym, że gdy wróciła nad ranem z imprezy, znalazła nasze ubrania porozrzucane po całym salonie.

Scroll to Top