Wesele

To był sierpień. W dzień temperatury dochodzące do czterdziestu stopni w cieniu, w nocy było niewiele chłodniej. Okoliczne pola żółciły się jeszcze gdzie niegdzie resztkami zbóż, w lesie okalającym wieś z jednej strony, wszystko było suche jak pieprz. Nawet ptakom nie chciało się śpiewać. Za to nad całą okolicą brzmiało cykanie świerszczy. Musiało być ich tu tysiące, bo hałas jaki robiły, zagłuszał wszystkie inne odgłosy. Leżałem pod czereśnią i patrzyłem na dom weselny, pod który co kilka minut zajeżdżały coraz to nowe samochody. Do ślubu jeszcze parę godzin ale na podwórzu był ruch jak w mieście w godzinach szczytu.

To miał być ślub Agaty i Marcina, mojego parę lat młodszego kuzyna; zawsze byliśmy jak bracia.

Wzrok przyciągały co młodsze ciotki, ubrane tylko w absolutne minimum żeby nie paść z gorąca. Dawno niewidziane kuzyneczki powyrastały już mocno, paradując w skromnych letnich sukieneczkach. Gorączka weselnego strojenia się, miała przyjść dopiero za dwie, trzy godziny. Wujowie oddelegowali kilku spomiędzy siebie do jeżdżenia, reszta obok mnie padła w środku sadu i próbowała skrócić sobie oczekiwanie, rozpracowując pierwsze buteleczki po obiedzie.

Polewali i mnie z ochotą, ale wymigiwałem się od licznych kolejek, żeby w tym upale za wcześnie nie urwał mi się film. Przez cały ranek do teraz przyuważyłem kilka ciał, które chciałbym poznać bliżej organoleptycznie – myślę o tańcu, najlepiej kiedy już zapadnie zmrok. Po co pozbawiać się szans i skuwać się jak świnia?… A do zmroku jeszcze wiele godzin.

W kościelnej zachrystii po zakończeniu dopełniania formalności, Agata z Marcinem zostali sami. Rodzice ze świadkami poszli szybciej do głównego wejścia, młodzi mieli jeszcze czekać na proboszcza.

W przedślubnym stresie Marcin nie wiedział co zrobić z rękami. Zaczął poprawiać piękną, białą suknię, przykucnął rozkładając równo jej fałdy, strzepując niewidzialne pyłki. Agata patrząc z góry na jego szamotaninę postanowiła mu pomóc. Kiedy jego ręka była na wysokości jej bioder, wypchnęła je mocno do przodu, przyciskając rozgrzany wzgórek do wierzchu jego dłoni. Jej przyszły na chwilę znieruchomiał, ale nie byłby facetem, gdyby teraz on nie natarł dłonią na osłoniętą licznymi warstwami koronek – ale tylko koronek, gorącą cipeczkę. Mając głowę na wysokości zadania, uniósł wzrok do góry i zobaczył ciepły, przyzwalający uśmiech swojej ukochanej. Patrząc jej w oczy, uniósł skraj białych koronek i wsunął pod nie rękę. Jej nogi opięte białymi pończochami były lekko rozchylone. Szybko ominął kolana, poczuł że mija już końce pończoch i chwilę później wdarł się palcami pod materiał skromniutkich majteczek.

Nie było czasu, lada moment mógł wejść proboszcz, albo ktoś inny. To ona znalazła wzrokiem głęboką niszę z wygodnym wielkim fotelem – za drzwiami wejściowymi zachrysti. Tam byli w miarę bezpieczni i naturalnym było, że czekali na księdza siedząc. Złapała jego drugą rękę błądzącą na sukience w okolicach bioder i pociągnęła go za sobą w kąt. Dla idących od ołtarza byli teraz niewidoczni, jeśli ktoś otworzy drzwi zewnętrzne, ma do pokonania małą sień i drugie drzwi… Tak czy siak, duża szansa że nikt ich niespodziewanie nie nakryje.

Chciał znów wrócić ręką w jej majteczki, ale zaciągnęła go do fotela ustawiając go przy nim tyłem i lekko popychając. Poleciał do tyłu, a ona zanim jeszcze opadł na siedzenie, już kucała między jego kolanami. Nie wiadomo już teraz kto rozsuwał suwak; gwizdnął tylko krótko i już dorodny członek prężył się przed twarzą Agaty. Z niekłamanym zachwytem obejrzała sobie co zyskuje, chwilę później pakując go sobie całego do buzi. Zatrzymała jego rękę, próbującą dopchnąć jej głowę – nie można przecież naruszyć misternej fryzury, tworzonej całe przedpołudnie… Z chlupotem połykała go całego, nadziewając głowę energicznymi ruchami. Zaczynał drgać…

Ktoś otwarł drzwi na zewnątrz. Proboszcz głośno i dosadnie informował kogoś co może sobie zrobić ze zwiędłymi kwiatami… zatrzymując się w sieni.

Z paniką w oczach wypuściła jego członka… i w tej samej chwili wystrzelił. Pierwsza salwa poleciała lobem na jej szyję i dekolt. Szybko oceniając sytuację, wróciła ustami przypinając się do oczka na czubku, wysysając i połykając wszystko, tak szybko jakby z kimś konkurowała. Robiąc to, miała już wyprostowane nogi, gotowa w ułamku sekundy wyprostować się całkowicie, gdyby poruszyła się klamka obok jej głowy. Teraz on zerwał się z fotela; jedną reką upychał małego w spodnie i zasuwał jednocześnie suwak, drugą szukał po kieszeniach chusteczki, zaraz potem wycierając szybko szyję i górę jej piersi. Udało się.

Ksiądz już się ubierał, kiedy Marcin zapuszczał żurawia w dekolt. Między krągłymi piersiami ciągle lśniła strużka, której końca nie mógł już dojrzeć. Ale za to obydwoje należeli do najspokojniejszych par, jakie sobie tu w tym wiejskim starym kościółku kiedykolwiek ślubowały… miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Nie denerwowali się już, bo i czym; decyzję przecież podjęli dużo, dużo wcześniej…

Scroll to Top