Złota Natalia część II

Proponuję przeczytać poprzednią część aby zorientować się w losach bohaterów.

* * * * *

Mijały dni wytężonej pracy na warsztatach – Natalia i jej grupa przygotowywała nowy repertuar, zajęcia zajmowały większą część każdego dnia, a i później czas rozplanowany był pomiędzy różne atrakcje zbiorowego wyjazdu. Norbert też miał dużo pracy, nie chciał wywierać presji na dziewczynie. Po tym, co stało się w jego domu, właściwie nie mieli okazji zamienić ze sobą słowa w cztery oczy. Tylko czasami, gdzieś w sali pełnej ludzi i gwaru, spotykały się ich spojrzenia, takie smutne, nieprzeniknione, ciężkie od… no właśnie, od czego? Bólu? Ale czym spowodowanego?

* * *

Czas nie był dla nich łaskawy. Biegł szybko, a koncert wieńczący finał skupiał uwagę wszystkich, wymagając zdwojonego wysiłku i niezwykłego skupienia. Natalia ćwiczyła wyjątkowo intensywnie, jednak poza próbami nadzwyczajnie oszczędzała głos. Cieszyła się, że nie ma czasu myśleć o Norbercie. Właściwie wolała go nie widywać. Nie miała do niego żalu, ale jego widok przyprawiał ją o dziwny skurcz w żołądku, natychmiast się dekoncentrowała i niejednokrotnie trzeba było powtarzać utwór. A przecież podchodziła do śpiewania bardzo profesjonalnie, jej osobiste problemy nie mogły mieć wpływu na przebieg przygotowań, musiała zatem maksymalnie wyeliminować wszystkie przeszkody. Tylko dlaczego On był jedną z nich?

* * *

Siedziała przy biurku, a łzy skapywały jej po policzkach, moczyły leżącą na blacie kartkę i pozostawiały wielkie plamy rozmazanego tuszu. Powoli teks stawał się nieczytelny, a ona płakała nadal. Wszystko było nie tak, a przecież tak bardzo się starała… Wszystko traciło kolory, miało ostre kształty, lśniło jak nieprzystępne, gładkie i bardzo zimne szkło. Lód. Wszystko było z lodu – jej marzenia, myśli, uczucia, serce…

Popatrzyła na zapisaną równym pismem kartkę. Ojciec Norberta wysłał jej list z przeprosinami, ale to wcale nie pomogło – wróciły bolesne wspomnienia, wydarzenia, o których tak bardzo chciała zapomnieć. Spojrzała pełnymi łez oczami na bukiet leżący przy biurku – kosztowne białe róże przybrane złotą kokardą wydawały się najobrzydliwszą rzeczą na świecie. Wyobraźnia podsuwała jej okropne obrazy palców rozcinanych kolcami i płatków nabiegających purpurą od jej krwi. Niemal czuła smaganie gałązkami na policzkach i widziała rozsypujące się wszędzie poobrywane liście. W przypływie nagłej złości chwyciła bukiet i wyrzuciła go przez okno. Kokarda puściła i bezładne kwiaty opadły na ziemię niczym deszcz, przyozdabiając szare, chodnikowe płyty. Leżały tak, niewinne i białe, ale po chwili jakiś nieostrożny przechodzeń zdeptał jedną delikatną główkę. Później kolejną i jeszcze jedną, aż szczątki róż, ku wyraźnemu niezadowoleniu dozorcy, zasłały cały teren przed ośrodkiem.

* * *

I przyszedł nienawistny ostatni dzień pobytu śpiewaczek w Olsztynie.

Aula lśniła czystością, wszędzie pełno było girland z różowych i fioletowych baloników, a rzędy krzeseł stały równo przodem do sceny, na której piętrzyły się kilogramy najróżniejszego sprzętu i wiły setki kabli. Wszystko, by dzisiejszy występ był wyjątkowy i udany – wszak mieli się zjawić najważniejsi ludzie z miasta, ale i znane osobistości ze świata muzyki, lub przynajmniej ich przedstawiciele, co mogło oznaczać dla młodych piosenkarzy niebywałą szansę zaistnienia dla szerszej publiczności.

Norbert od rana jeździł i dopinał wszystkie organizacyjne sprawy na ostatni guzik. Nie mógł być na próbie i zjawił się dopiero przed samym rozpoczęciem. Razem z matką zajęli najlepsze z miejsc, które pozostały, chociaż i tak oznaczało to znaczne oddalenie od sceny i niezbyt dobrą widoczność. „Przynajmniej nikt nas nie opluje” ironicznie pomyślał o miejscówce. Rozejrzał się wokół i dostrzegł wiele znanych lokalnie twarzy, bardziej jednak jego uwagę przyciągnęła srebrna stalowa linka przewieszona przez środek sali wzdłuż szerokiego przejścia pomiędzy rzędami krzeseł, łącząca scenę z głównym wejściem. Nie miał jednak czasu na zbadanie tej sprawy, gdyż już zaczęły się pierwsze przemówienia. Jak zwykle wszystkim za wszystko dziękowano, przymilnie słodząc władzom i co istotniejszym gościom, by w końcu mógł się rozpocząć występ.

Grało kilka naprawdę dobrych zespołów, publiczność ochoczo biła brawo, a profesjonalizm, z jakim przygotowano koncert, wzbudził niemały podziw wśród zgromadzonych. Norbert jednak czuł się potwornie rozdrażniony. Zrobiło mu się gorąco, więc rozpiął kilka górnych guzików u koszuli i niezbyt elegancko rozłożył się na niewygodnym krześle. Właściwie nie słuchał, ożywił się jedynie na występie grupy Natalii. Ubrane w identyczne, granatowe sukienki dziewczyny po mistrzowsku wykonały Let it be. Świetna piosenka, tylko dlaczego pozwolono, by najlepszy głos śpiewał jedynie w zbiorowych partiach? Nie rozumiał, ale tak naprawdę chciał już być w domu, opuścić duszną salę i uwolnić się od aury warsztatów… od jej osoby. Ale na razie tkwił obojętnie na swoim miejscu ledwie rejestrując zmieniające się obrazy przed oczami.

Koncert szybko zbliżał się do końca. Pozostała jeszcze pieśń finałowa. Naprawdę miał dość: zaraz zobaczy całe stado uśmiechniętych, szczęśliwych ludzi i czarującą swym uśmiechem Natalię, wszyscy radośnie będą śpiewać, klaskać, a uściskom, całusom i podziękowaniom nie będzie końca. Niedobrze się robi!

* * *
Ne weszła na scenę. Ona na nią wpłynęła. Jej piękne ciało skryte było za metrami najdelikatniejszych, przejrzystych skrawków materiału, podkreślając jej idealne kształty i nadając niemal niebiańską postać. Długie, jasne loki okalały jej promienną twarz o lekko zaróżowionych policzkach i natchnionych oczach. Wyglądała jak nie z tego świata: była boginką, rusałką, elfią królową, nie żywą kobietą z krwi i kości.

Cicho, jakby niepewna własnego głosu zaczęła śpiewać do dobrze znanych dźwięków:
Świat mój, tak zwyczajny
Pod niebem biało-czarnym
Ludzie są wycięci z szarych stron
Ze środka ksiąg

Piękni są z romansu tła
Zmęczeni tylko z gazet
A ja … jestem białą, czysta kartką
Pośród Was
Była. Odcinała się jasnością od całej czarnej zgnilizny otaczającego ją świata. Była czystym aniołem pośród popiołów diabelskich. Była jego Złotą Natalią. Dlaczego mu to robiła? Prześladowała go w snach, w marzeniach i teraz, przeszywając swoim czystym, silnym głosem każdą komórkę jego ciała…
To nie ja byłam Ewą
To nie ja skradłam niebo
Chociaż dosyć mam łez
Moich łez, tylu łez
Jestem po to, by kochać mnie
Zabrzmiało jak dzwon, przetoczyło po sali jak grom, niemal zmuszając wszystkich obecnych do poświęcenia całej swojej uwagi tej filigranowej postaci górującej wewnętrzną siłą nad całą salą. Dalej śpiewała już pewniej, mocniej z każdą nutą.
To nie ja byłam Ewa
To nie ja skradłam niebo
Nie dodawaj mi win
To nie ja, nie ja
Nie ja!
… Jestem Ewą

Niebo wieje chłodem
Piekło kłania się ogniem do stóp
A ja … papierowa marionetka, muszę grać

To nie ja byłam Ewa
To nie skradłam niebo
Chociaż dosyć mam łez
Moich łez, tylu łez
Jestem po to, by kochać, wiem …

Nagle, ku zaskoczeniu wszystkich, zawojowała przestworza – uniosła się w górze jak lekka chmura. Tak, już wiedział po co była stalowa linka. Niewielka ławeczka sunęła po niej szybko, a suknia rozwiewała się na wszystkie strony, loki wirowały wokół jej twarzy, a piosenka nie płynęła z jej ust – to ona była piosenką. Promieniowała z niej, była czysta i lekka, naturalna jak ruch słońca na nieboskłonie, prawdziwa. W oczach płonął jej ogień pasji, śpiewała by móc żyć i stanowiło to sens jej istnienia. Przemieszczała się wzdłuż przejścia w sali:

Zanim w popiół się zmienię
Chcę być wielkim promieniem
Chcę się wzbić ponad światem
Hen, do gwiazd
Ogrzać niebo marzeniem

Utwór skończył się zbyt szybko. Sala wiwatowała, ale on nie mógł się ruszyć, oniemiały i cierpiący. Sam nie do końca wierzył w to, czego świadkiem był przed chwilą. Natalia była tam, na scenie, a później zniknęła. Odpłynęła i rozwiała się jak duch. Pozostało tylko echo jej wyśpiewanych nut…

* * *

Jeszcze tego samego dnia widział, jak wsiadają do pociągu. Na brudnym peronie panował zupełnie inny klimat niż przed kilkunastoma dniami, gdy po nią przyjechał: teraz padał rzęsisty deszcz, a przenikliwy wiatr dawał się we znaki zbyt lekko ubranym podróżnym. Zobaczył, jak szybko wbiegła na schodki ze swoją walizką. Idealnie dopasowana, ciemna marynarka i długie spodnium, do tego apaszka i włosy zebrane klamrą w lekki kok – „Jak zwykle perfekcyjna w każdym calu” pomyślał nie bez żalu.

Nie odwróciła się nawet. Za nią mozolnie wdrapywały się koleżanki. Jeszcze trochę uścisków, nerwowego pokrzykiwania i gwizd konduktora. Zamknięto ciężkie drzwi i pociąg leniwie ruszył ze stacji, a w miarę, jak nabierał prędkości, coraz szybciej biło jego serce. Był rozdarty pomiędzy chęcią rzucenia się w natychmiastową, bezowocną pogoń za szybko niknącymi wagonami a pozostaniem w cieniu, nadal niewidocznym dla nikogo.

Gdy pociąg stał się niewielką kropką na horyzoncie, odwrócił się z bijącym sercem do wielkiego napisu „WYJŚCIE”. Nagle znów ją zobaczył, filigranową postać z dużą walizką drgającą w gorącym powietrzu… zamknął szybko oczy i gdy je otworzył, znów padał deszcz, a podróżni pośpiesznie opuszczali tonący w szarości peron…

* * *

Mijały dni, a on był jak nieobecny. Odpowiadał półsłówkami, robił tylko to, co mieściło się w granicach absolutnego minimum. Całymi dniami przesiadywał w pokoju, ale nie ćwiczył – zazwyczaj tempo wpatrywał się w ekran telewizora. Każda kolejna godzina była mu obojętna. Równie dobrze mogłoby jej nie być. Nie obchodziło go to. Nic już go nie obchodziło…

Natalia przyglądała się swemu jedynakowi i bolało ją matczyne serce.

Pewnego dnia wpadli na siebie w kuchni. Jakby w ogóle jej nie zauważył. Mechanicznie otworzył lodówkę, nalał do szklanki wodę i wypił duszkiem. Nie odezwał się ani słowem. Za to ona przyglądała mu się uważnie.

– I co zamierzasz?
-Hmmm?- bez entuzjazmu spojrzał na matkę. Do tej pory się nie odzywała, o nic nie pytała, a tu teraz takie pytanie…
– No co teraz zamierzasz?- trwała niezmieniona, bez zbytnio zmartwionego, ale i zbyt zagniewanego wyrazu twarzy. Odwrócił się i chwilę analizował to, co malowało się na jej obliczu. Zawsze bardzo ją kochał, ale nigdy nie zwierzyłby się jej ze swoich problemów. A już na pewno nie z takich… znów chciał uciec, przed odpowiedzią, przed przenikliwymi oczami rodzicielki, ale nagle z włączonego, kuchennego radia usłyszał piosenkę, tych kilka głupich słów „Chociaż dosyć mam łez Moich łez, tylu łez Jestem po to, by kochać, wiem …”.

Coś w nim pękło, jakaś tama skrywająca wszystkie emocje, i potok słów bezładnie zaczął wylewać się z jego ust, ciągłą, bezwładną falą. Mówił o wszystkim, nie szukał składni, osunął się tylko bezwładnie po gładkiej, kuchennej szafce na podłogę. A ona słuchała z łagodnym wyrazem twarzy, nie wtrącała się, nie przeszkadzała. Pozwoliła, by się oczyścił. Zakończył łamiącym się głosem:
– A ja pozwoliłem jej odejść… – i w oczach jego widziała tyle bólu, co prawdy w wypowiadanych słowach. Całkiem spokojnie odpowiedziała:
– No to ją goń… – spojrzał z niedowierzaniem.
– No goń ją – uśmiechnęła się szelmowsko – o 12stej odjeżdża pociąg do Szczecina…

Za szybko działał, by móc to przemyśleć. Pobiegł na górę i powrzucał kilka rzeczy do plecaka – podkoszulki, spodnie, kilka kosmetyków, ręcznik, bielizna, szczoteczka do zębów, dokumenty – wszystko po kolei lądowało w czeluściach worka. Porwał jeszcze ze stolika telefon i zbiegł na dół. W kuchni stała Natalia, tak, jak kwadrans wcześniej, kiedy zszedł po wodę i jak wieki temu w ich wzajemnych stosunkach. Nic nie mówił, objął tylko matkę i trwali tak chwilę, dwie bliskie sobie osoby, zespolone nierozerwalnym węzłem miłości. Po chwili odsunęła się od syna i powiedziała;

– Zamówiłam ci taksówkę. Pewnie już jest. Leć, bo się spóźnisz! – powiedziała wesoło, chociaż oczy pełne miała łez.
– Dziękuję – wyszeptał wzruszonym głosem i wybiegł z domu. Zatrzasnął drzwi, gdy podjeżdżał kolorowo oklejony samochód olsztyńskiej korporacji. Przeszedł żwir i otworzył furtkę. W tym momencie stanął jak wryty – taksówka nie przyjechała po niego, a do niego. Natalia otworzyła drzwi i, mimo ciężkiego bagażu, z gracją je zatrzasnęła. Stali tak chwilę, niepewni, co uczynić. On w rozchełstanej koszuli, z niedbale zarzuconym na plecy plecakiem i ona, niezmiennie idealna, w pastelowej garsonce i lekko zapadająca się na podjeździe w swoich maleńkich szpileczkach. Z niezręcznej sytuacji wyrwał ich kolejny podjeżdżający samochód cały w krzyczące naklejki innej korporacji.
– Wybierasz się dokądś? – zapytała.
– Nie, już nie… – Norbert podszedł do okienka, zapłacił kierowcy za fatygę, złapał jedną ręką walizkę Natalii, drugą wziął ją pod rękę i popchnął w stronę domu.

W kuchni spotkali jego matkę. Uśmiechnęła się tak, że nie można było poznać po niej żadnego zaskoczenia.
– Witaj moja droga – promiennie przywitała się z dziewczyną. Po chwili jednak nieznacznie się uśmiechnęła i z werwą zawołała:
– Cóż, przykro mi, ale właśnie wychodziłam do… naszej sąsiadki. Tak, byłam już umówiona. Dawno temu. I muszę iść, więc… idę! Nie przeszkadzajcie sobie – nim się spostrzegli znikła za szklanymi drzwiami prowadzącymi z kuchni na dwór, gdzie znajdowała się niewielka furtka łącząca ogrody sąsiedztwa. Zostali sami.

Ujął jej twarz w swoje dłonie i chwilę zachwycał się głębią jej oczu. Słowa nie były już im potrzebne. Nie teraz, gdy tyle na siebie czekali. Popatrzył na swoją Złotą Natalię, największą świętość, jaką posiadał. Bał się nawet ją pocałować, ale nie musiał, bo to ona gwałtownie wpiła się w jego usta. Miała dosyć zwlekania – czekała już wystarczająco długo, by móc w końcu być tutaj, przy nim. Wiedziała, że podróż do Olsztyna to najbardziej szalona decyzja w jej życiu. A jednak się nie zawahała. Musiała tu przyjechać, przekonać się… a teraz była już pewna. Była tutaj dla niego i tylko to się teraz liczyło.

Całowali się namiętnie, zachłannie, jednak niezwykle czule. Jej drobne, drżące dłonie przesuwały się po jego torsie, karku, błądziły we włosach… Nie pozostawał jej dłużny przyciskając się do jej łona, pieszcząc dłońmi pośladki i plecy ukryte pod ściśle przylegającym, liliowym kostiumem. Nie spieszyli się pragnąc wynagrodzić sobie każdą chwilę, gdy byli daleko.

Pochwycił ją na ręce i powoli zaniósł do sypialni. Jak poprzednio, choć w zupełnie innych okolicznościach, ułożył ją na łóżku, a sam przylgnął blisko niej. Gładził jej ciało nie przestając pieścić językiem ust. Smakowała mu jak najsłodszy owoc świata. Natalia sama odsunęła się na chwilę i zdjęła sztywną marynarkę, pod którą miała jedynie cieniutką, białą bluzeczkę na guziki i koronkowy biustonosz. Na ten widok krew zawrzała mu w żyłach. Jeszcze nie wierzył, że jest tutaj i mu się oddaje. To było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe…

Jego usta wyruszyły na wędrówkę wzdłuż jej szyi i pokrywały pocałunkami każdy kawałek skóry wyłaniający się spod rozpinanej bluzki. Gdy dotknął wilgotnymi wargami jej brzucha – zadrżała nagle. Nie spodziewała się tak silnej reakcji na delikatną pieszczotę. Doznania jeszcze się wzmogły, gdy pozbawił ją góry i polizał wewnętrzną stronę jej ramienia, zgięcie w łokciu, aż po nadgarstek i znów w górę… To było coś niesamowitego! Jej oddech stał się szybszy i płytszy. Popatrzyła na niego rozszerzonymi oczami – był taki cudowny, chciała mu oddać cały swój świat, a on odwdzięczał jej się po stokroć. Widziała boskie uwielbienie jakie wyrażał w tym, co z nią robił, i czuła się szczęśliwą, docenianą i kochaną kobietą… najszczęśliwszą na świecie!

Znów przywarli do siebie ustami, a on pozwolił jej poczuć swój słodki ciężar. Po chwili przeturlał się na plecy pociągając ją za sobą. Teraz ona mogła zwiedzać jego ciało, widzieć, jak reaguje na jej dotyk, pocałunki, gdy zdejmowała mu koszulę. Ogrzewała jego tors ciepłym oddechem, leciutko drapała jego ramiona i brzuch, podpuszczała go zalotnie jeżdżąc językiem od pępka do zapięcia spodni i z powrotem. Czuła, jak niespokojnie się porusza, jak wybrzuszenie u dołu robi się coraz większe i jak niecierpliwie przebiera palcami w jej włosach. Pozwoliła, by złapał na chwilę oddech i ściągnęła spódnicę, niedbale odrzucając ją na bok. Niemal rzucił się na nią w chwili, gdy materiał dotknął podłogi…

Zachłannie zagarnął jej wargi, gładząc jednocześnie całą długość jej cudownych nóg spowitych w delikatny materiał cieniutkich pończoszek. Ona instynktownie poddawał się jego zabiegom gładząc udami jego biodra i uderzając lekko jego plecy ściśniętymi w piąstki dłońmi. Tymczasem on przeniósł usta na jej piersi. Pozbawił je okrycia i miał przed sobą dwie cudowne, krągłe półkule. Przyssał się do nich łapczywie jak spragnione dziecko, a z jej gardła wydobył się bezwładny jęk rozkoszy. Wirował językiem od jednej kopuły do drugiej, pieścił sztywne sutki, wtulał głowę w przestrzeń pomiędzy nimi, czym doprowadzał ją do wrzenia. Podniecało go, gdy tak reagowała na jego zabiegi, a gdy jej ciało wygięło się w łuk i przylgnęło ściśle do jego ciała, postanowił zejść niżej.

Złapał za koronkowe zwieńczenie cielistej pończoszki i delikatnie, centymetr po centymetrze, ściągał ją z niej. Pieścił przy tym obnażone uda, kolana, łydki, aż w końcu stopy.

Kolejny raz zadrżała, gdy przesunął językiem po jej podbiciu. Kiedy to samo powtórzył z drugą stopą musiała zdusić swój krzyk wierzchem dłoni. Dopiero gdy wbiła zęby w delikatną skórę otrzeźwiała na tyle, by przyjąć kolejne pieszczoty, a tymczasem nie miała już drugiej pończoszki i jedyne, w czym leżała przed nim, to niewielkie, gustowne majteczki od kompletu.

Podniecała go i to bardzo, wszystkie jej miękkie linie, kształtne biodra i jędrne piersi, mleczna, gładka skóra i słodkie, pełne wargi… pamiętał, jak długo musiał na nie czekać, tak długo, że teraz już nie chciał. Przylgnął twarzą do jej łona i muskał ją przez cienki materiał. Czuł gorąco jej pulsującego wnętrza i słyszał jej przyspieszony oddech. Całował wewnętrzną stronę ud, pachwiny i kwiat jej kobiecości tak długo, aż soki rozkoszy nie przemoczyły jej bielizny.

– Norbert… – wyszeptała swoim słodkim głosem – proszę cię, chodź tutaj…
Powrócił do jej ust, ich języki zaczęły pełen miłości taniec. Chwilę jeszcze trwali tak, razem, pozbawiając go resztek ubrania i jej majteczek. Spojrzał głęboko w jej oczy. Pozwalała mu na wszystko, tu i teraz. Oddała mu nie tylko ciało, ale i duszę. Chwilę jeszcze ich dłonie błądziły po spragnionych ciałach, aż w końcu połączyli się. Ich serca wygrywały jeden rytm i tak, jak się śpiewa, czysto, mocno i do melodii, tak grały ze sobą wzajemnie, nie pozwalając, by fałszywe nuty wdarły się w tą najwyższą z harmonii. Poruszał się w niej miarowo, zmieniając od czasu do czasu tempo i głębokość penetracji, ona tymczasem przyjmowała każdą zmianę ferią dreszczy, jęków i jeszcze rozkoszniej poruszała całym ciałem. Chciała go czuć jak najlepiej i pragnęła, aby i on miał z tego maksimum rozkoszy.

Wciąż złączeni zamienili się miejscami. Teraz ona dyktowała tempo i zwiększyła intensywność doznań. Usiadła na nim i poczuła się jak na scenie – patrzył na nią jak tłum czekający na występ. Nie chciała, by czuł się rozczarowany i poddała magii tej chwili. Tak jak z pasją śpiewała, tak teraz kręciła kusząco biodrami, podnosiła się i opadała w tylko im znanym rytmie… chciała, aby ją podziwiał. To był bardzo indywidualny pokaz…

Kochał ją. Wielbił jej ciało. Pragnął jej duszy. Była taka piękna. Taka słodka. Była jego Złotą Natalią, która teraz śpiewała tylko dla niego…

Gdy przyszło spełnienie było niczym gorąco oczekiwany finał, z kaskadą barw, dreszczy, niekontrolowanych emocji. Jednak scena nie zgasła. Gdy chwilę odetchnęli wzięli wspólny prysznic, a później kochali się jeszcze raz i jeszcze. Tym bisom nie było końca.

W końcu usnęła wyczerpana na jego ramieniu, a on trzymał ją za delikatną dłoń i gładził uspokajająco jej czoło. I znów miał ją tutaj, w swojej sypialni. Swoją Złotą Natalię.

Scroll to Top