24 Klatki

Rozdział 1: 24 godziny

Ostatnią porcją energii przesunął klucz kartę przez czytnik i po usłyszeniu błogosławionego „click”, pchnął drzwi pokoju 703. Przyjemny z nutką ekstrawagancji, tak jak oczekiwał. Od razu walnął się na łóżko i przez chwilę skupił wzrok na czarnym suficie. Na szafce nocnej leżał metaliczny pilot, którym obudził instalację Bang&Olufsena.; Mimo zmęczenia nie mógł odmówić sobie obserwowania jak 103 calowe monstrum bezszelestnie unosi się z ziemi i obraca w jego stronę, jak głośnik centralny wyjeżdża do przodu. Teraz wiedział, dlaczego dostał rekomendację tego hotelu. Podobno dwa tygodnie temu zdecydowali umieścić w Penthousie właśnie BeoVision 4.

John Doe był trzydziestodwuletnim reżyserem w wyraźnej górce swojej kariery. Nie tak dawno jeszcze męczyły go wszystkie obowiązki związane z organizacją zdjęć. Teraz mógł na spokojnie zostawić to swoim asystentom. Pech chciał, że wyraźnie wypalił się chwilę przed tą górką. Nie stracił nagle umiejętności i talentu, dalej potrafił robić to, co robił i osiągać sukcesy, w innych okolicznościach jednak pewnie zajął by się czymś innym.

Niespodziewany boom jego kariery i pieniądze zatrzymały go przy reżyserowaniu nieco dłużej. Pomimo dnia na zewnątrz, odczuwał silne zmęczenie spowodowane jet lagiem. Metaliczny pilot ponownie się przydał, tym razem odgradzając go od światła kotarami. Gdy powoli zbierał się do łazienki, do życia obudził go dzwonek komórki.
– Tak? – zapytał, odbierając rozmowę z jednym z bliższych współpracowników.
– Cześć John, melduję tylko, że sprzęt ląduje jutro rano i będziemy gotowi na czas.

– Świetnie. Jeśli będziecie potrzebowali pomocy, Rob mówił, że ma numer do ludzi od noszenia.
– Pracujemy na REDach, pamiętasz?
– Rzeczywiście, rewelacja. W takich momentach zapewne tęsknisz za taszczeniem sprzętu Panavision, co?
– Nikt nie wie tego lepiej od ciebie, John. Mój układ mięśniowy wykształcił się od tego.
– Mój też, do jutra.
– Zdrzemnij się.

Dobra stroną rutyny było doświadczenie w unikaniu wpadek, znajomość sytuacji i ludzi sprawiająca, że wszystko działało jak naoliwiony mechanizm. To zaoszczędzało mnóstwo stresu.

John poczłapał do łazienki i wziął długi, spokojny prysznic by wyjść po 20 minutach w białym szlafroku z haftowanym logo hotelu.
– Jezu! – krzyknął, podskakując, gdy zobaczył siedzącą na łóżku kobietę.
– Samantha wystarczy – odpowiedziała niewzruszona jego reakcją.

Rozdział 2: Kotka na gorącym, blaszanym dachu

– Dobra, kto cię wpuścił?
– Nie mogę powiedzieć.

Zawahał się, po czym pokręcił głową, kontynuując.
– Nieważne. Ja cię wypuszczę, tam są drzwi.
– Ja naprawdę uwielbiam twoje filmy, John.

Zamarł na chwilę w pół ruchu.
– Słyszę takie rzeczy często, równie często jak to, że kręcę crapy, to normalne przy pewnej popularności, a teraz poproszę po raz ostatni zanim wezwę obsługę. Wyjdź.

– Ale ostatnie są nie do zaakceptowania.

Był moment, dosłownie chwila, gdy John Doe ponownie zawiesił się pomiędzy zbagatelizowaniem tematu, a pociągnięciem sprawy dalej. Zaszufladkował ją jako fankę i tak chciał sprawnie wynieść i wysypać, dziewczyna jednak zaczęła z tej szuflady wychodzić.

– Co masz na myśli? – Nie wytrzymał.

– Studio posiadło taką kontrolę nad wszystkim, że trudno to już nazwać twoimi filmami.
– Kiedy masz budżet 50mln dolarów, musisz liczyć się z innymi, to naturalne.

– Straciliśmy cię jako artystę, John – jej słowa uderzyły go mocniej, niż się spodziewał.

Po raz pierwszy chyba tak naprawdę spojrzał na nią, widząc, a nie jedynie patrząc. Wyglądała zwyczajnie, brunetka, lekko kręcone włosy, niebieska sukienka. Coś jednak było nie tak.

– Samantha, prawda? Zostawiając za nami bardzo ciekawe wątki, które poruszyłaś, tam są drzwi.

– Naprawdę odmówisz rozmowy atrakcyjnej kobiecie, John?
– Wybacz to faux pas, ale jestem potwornie zmęczony.

Kobieta pokiwała ze zrozumieniem i lekkim cynizmem, przyjmując stan rzeczy do wiadomości, po czym dała się grzecznie odprowadzić za drzwi.

– Do jutra.
– Oby nie – odpowiedział, zamykając za nią drzwi i biorąc głęboki oddech.

Pół godziny później leżał na plecach, nie mogąc zasnąć. Jej słowa ciągle kołatały w jego głowie, by przetrwać odpłynięcie w ramiona Morfeusza i towarzyszyć mu we śnie, zmieniając go w irytujące i nie odpuszczające przeżycie.

Następnego dnia, jak w zegarku, dopilnował zarejestrowania wszystkich zapisanych w scenariuszu ujęć, pokierował aktorami na planie i z poczuciem dobrze wykonanej pracy wrócił do hotelu. Na stole znalazł notatkę, podpisaną „S”.

„Za piętnaście minut na szczycie, w restauracji.”

John odświeżył się, przebrał i z całkowitą świadomością nadawcy, udał się do windy. Na górze jedynie podał nazwisko, a skierowano go do odpowiedniego stolika. Samantha ubrana była w robiącą wrażenie, czerwoną sukienkę. Nie mniejsze robił widok za oknem.

– Nie wiedziałem, że mają Sky Lounge.
– Mają – odpowiedziała patrząc w dal – Czasami trzeba się zdystansować, spojrzeć na coś nie będąc w jego zasięgu. Mój hotel jest mały, hej tam, daleko stąd.

– Myślałem o tym, co mi powiedziałaś, wiesz?
– Powinieneś, jeśli choć trochę jeszcze jesteś człowiekiem, którego podziwiałam.

– To trochę ironiczne, że tak trudne musiało być wtedy dla ciebie dotarcie do jakiegokolwiek mojego filmu, a teraz grają je we wszystkich kinach, ale nie chcesz już ich oglądać – skonstatował.

– Naprawdę nie ma znaczenia co ja o tym myślę, John, ale jak sam widzisz, ty sam czujesz dokładnie to samo.

Rozdział 3: Prosta historia

John Doe wzdrygnął się. Mimo, że nawet nie patrzyła w jego oczy, czuł się zagrożony, ale jednocześnie też zafascynowany. Nie było niczego za czym mógłby się schować, ani przed nią, ani przed sobą samym. Nagle przypomniał sobie o czymś, jego wzrok pozostał wycelowany w dywan na podłodze.
– Czy my…? – zaczął, gestykulując, licząc chyba na szybkie potwierdzenie swoich przypuszczeń.
– Co, John?
– Jesteś tą Samanthą z podstawówki?

Uśmiechnęła się lekko, nie zaprzeczając.

– Więc jesteś, wiedziałem, że skądś się znamy, tamtego dnia w hotelu wydałaś mi się podejrzana. Kopę lat Samantho… – szukał chwilę w głowie, by strzelić, wskazując na nią palcem – Birkin.

– Pamięć nieźle ci służy, nie powiem.

Wiele, wiele lat wstecz, Samantha, wtedy jeszcze chłopięco „Sam”, była jedną z siks biegającą z nim w jednej paczce. Pod koniec podstawówki należeli do klubu kinomaniaków, chodzących na większość premier i oglądających stosy filmów na VHS. Kiedy później ich drogi się rozeszły, a edukacja i życie wysłały ją w zupełnie innym kierunku, zawsze jednak starała się mieć na niego oko, jako spadkobiercę ich dziecięcych planów.

– Byłaś ostatnią, by mnie obserwować i czuwać nad poziomem, co? Jak z resztą?
– Reszta się zagubiła, John, zasnęli, zatracili pasje. Tylko ty osiągnąłeś cel, tylko po to, by teraz stać się tym, czego nienawidziliśmy. Więc cię odnalazłam.

Uśmiechnął się.

– By mnie naprostować. Sam, och Sam. Co ty w ogóle robisz w życiu?

– Chcesz usłyszeć, że stałam się kurą domową w małej mieścinie i mam ochotę na romans ze znanym reżyserem, bo mój mąż jest grubaśnym fleją? To nie ten film, John, pomyśl o czymś lepszym – puściła mu cynicznie oczko.
– Więc?
– Jestem właścicielką sieci księgarń. Właściwie są na razie tylko trzy. Mam syna, dwa lata temu rozwiodłam się z mężem i całkiem nieźle sobie radzę.

Pokiwał głową z uznaniem i szybko zapytał.
– Szczęśliwa?
– Tak, zdecydowanie – odpowiedziała bardzo spokojnie i pewnie siebie – wszyscy mamy swoje klatki, które nas ograniczają. Może to być praca, nałóg, nieudane małżeństwo, czy cokolwiek innego. Ale w tych klatkach leżą też możliwości, wiesz o tym dobrze.

Obudził się rano, sam. Pamiętał, jak rozmawiali godzinami, najpierw w restauracji, potem w pokoju. Była zimna, zdystansowana, piekielnie kusząca. Z drugiej strony tworzyła dziwne ogniwo z jego starymi czasami, dając poczucie ciepła i bezpieczeństwa. Spacerowała po ciemnym pokoju, ciągnąc za sobą ślad nierozpoznanych perfum. Słyszał otaczający go, miarowy stukot obcasów.

Wcześniej kilka razy wzdrygnął się przy bliższym kontakcie, co od razu zauważyła.
– Aż ciężko mi w to uwierzyć w twojej sytuacji.
– Cztery lata, odzwyczaiłem się od czułości. Facet bez kobiety zmienia się w bestię.
– Ja ciągle za nią tęsknię – wyznała, odstawiając kieliszek – możesz coś zrobić z najnowszym filmem, jeśli chodzi o władzę studia?
Zamyślił się wtedy.

W pokoju panowała ta sama atmosfera sennej kontemplacji i lekkiego odurzenia. Spotkanie po latach w szczytnym celu. Przyjacielskie przebudzenie.

W mroku, aktywne, promieniujące do góry na rozpraszające soczewki akustyczne głośniki B&O; ożyły, wypełniając przestrzeń muzyką.
– Po winie robię się nierozważna – rzuciła, kołysząc biodrami w jej rytm.
– Szczęściara, ja potrzebuję czegoś droższego, chcesz?
– Nie, to twój świat, ja zostanę poza światłami reflektorów – odparła, znikając w mroku.

– Sam? – zagaił.
– Tak, John? – usłyszał za swoimi plecami. Muzyka teraz skrzętnie tłumiła jej kroki.

– Chyba nie chcę już tego robić.

Rozdział 4: Nieznośna lekkość bytu

– Czy kiedykolwiek miałeś to uczucie, że twoje życie jest jak film? Miałeś takie wrażenie przed istotnymi wyborami, że sam decydujesz jak potoczy się kolejny odcinek swojego ulubionego serialu?

– Jak my wszyscy czasami. Takie mam wrażenie.
– Zwykle jednak to, czego nie kontrolujemy, rozwija się w żenujących kierunkach. Nawet nie oklepanych, ale bezsensownych, zawodzących, niesprawiedliwych – zaśmiała się sarkastycznie.

– To prawda – przytaknął, dokładnie ją obserwując i wciągnął do nosa starannie wymierzoną na dłoni porcję białego proszku.

– Teraz mamy paradoks, John. W każdym filmie byłby to idealny moment dla sceny erotycznej, tak oklepany i oczywisty, że odruchowo byś go skreślił. Pomimo tego, że tego chcemy, jesteśmy zbyt zamknięci w klatkach naszego wizerunku, godności czy ego.

– Po to mamy alkohol i inne używki, Sam – zauważył, delektując się przedostającą się do cienkich naczyń włosowatych nosa wewnętrznego działką narkotyku.

Samantha powoli znalazła się w zasięgu jego wzroku.
– Naprawdę podoba mi się to uczucie, gdy na mnie patrzysz. Zapomniane, ale teraz takie świeże – uśmiechnęła się szczerze, a on mimowolnie odpowiedział tym samym.
– A jak na ciebie patrzę?
– Nie wiem, ty mi powiedz – zręcznie i szybko wykonała unik, po którym nastąpiła kilkusekundowa pauza.

– Mam powiedzieć, że rozbieram cię wzrokiem?
– Byłoby miło – zaskoczyła go, odpowiadając szybko i bardzo cicho.

– Może po prostu się przede mną rozbierz – przeszedł do kontrataku.
– Może po prostu to zrobię – ponownie stawiła mu czoła, nie przestając kołysać się w rytm muzyki.

– Patrz, ale nie dotykaj – szepnęła, odwracając się tyłem i powoli rozsuwając znajdujący się na plecach suwak. Czerwony, lśniący materiał zaczął odsłaniać klin białej skóry, przecięty czernią stanika. Delikatny rowek na środku pleców kołysał się, tworząc kuszące „s”. Gdy zeszła niżej, z lekkim trudem zsunęła sukienkę z szerszych bioder, opiętych czarnymi, prześwitującymi majtkami, nad którymi jej talię podkreślał staromodny pas do pończoch.

Sukienka opadła do jej kostek, odsłaniając ciemne paski trzymające czarne pończochy z silnie zarysowanym szwem idącym z tyłu nogi. John uśmiechnął się pod nosem, zaskoczony dbałością o detale tej ciekawej stylizacji. Zastanawiał się, czy planowała to od samego początku, czy raczej kompletność jej stroju wynikała z potrzeby własnej satysfakcji.

Wyglądała teraz jak Pin-Up girl, nierealnie stojąca w jego pokoju hotelowym. Wychodząc z sukienki spojrzała w dół, co posłało jej loki z pleców na przód ciała, po czym powoli zaczęła kołysać się z rękami wysoko we włosach.

– Odwróć się – usłyszała, a imperatyw zawarty w głosie wyraźnie był na liście jej oczekiwań, bo choć delikatnie, to zauważalnie wzdrygnęła się, zatrzymując głowę w bezruchu i delektując tym zwrotem.

Powoli odwróciła się, sufitowy halogen rozświetlił niektóre części jej ciała, inne pozostawiając w mroku. Widziała jego wzrok podążający za plamami światła, odbijającymi się od bladej skóry jej dekoltu i lekko lśniącej, częściowo przezroczystej, czarnej powierzchni stanika. Granica światłocienia więziła jego uwagę, a wyobraźnia szukała tam minimalnych różnic w gradiencie, odsłanianych na ułamki sekund w trakcie jej ruchu. Intrygujący pokaz światła i cienia, sex appealu i tajemnicy.

– Cofnij się trochę – zasugerował, wiedziony niekontrolowaną ciekawością.

Samantha zareagowała sennie, z opóźnieniem, najpierw spoglądając do tyłu i ostrożnie cofając nogę, po czym powoli i do rytmu zrobiła jeden krok wstecz. Przez ułamek sekundy, w pochłaniających powierzchnię plamach blasku, mignęła para nieśmiałych cieni, rozproszona zaraz ostatecznym kątem padania światła. Sam patrzyła na niego z przymrużonymi oczyma, jak lustruje wzrokiem każdy centymetr jej odsłoniętego ciała.

W silnym, ale teraz bardziej rozproszonym i frontowym świetle, zmysłowo poruszała się para jej pełnych piersi. Na granicy dostrzegalności, w blasku materiału majaczyły ciut ciemniejsze ślady, wcześniej rzucających cienie, wypychających materiał sutków. Nic dziwnego, że bez skutku wypatrywał łuków ich aureol – były niewielkie, z podniecenia, czy też same z siebie.

Jej brzuch był całkiem atrakcyjny, a ślad po cesarskim cięciu jedynie dodawał jej osobie charakteru i kotwiczył w rzeczywistości. Uzmysławiał, że od czasu ich ostatniego widzenia nie zatrzymała się w miejscu. Gdy doszedł do majtek, poczuł falę zimnego, realnego podniecenia. Dotarło do niego jak daleko zabrnęli. Widząc przebijający kształt paska jej włosów łonowych, zaczął poważnie zastanawiać się, czy ten wieczór może jeszcze skończyć się poprawnie. Samantha wydawała się pławić w jego podnieceniu i mimo wszystko przełamywać swój wstyd i opory.

– Rozepnij mi buty, piją mnie – szepnęła.

Serce Johna uderzyło mocniej, wyprzedzała jego ruchy, skracała dystans.
– Odwróć się – poprosił, by uniknąć bezpośredniej konfrontacji.

Oparła dłonie o ścianę i odwróciła głowę, by widzieć go choć kątem oka. Mężczyzna wstał i podszedł do niej powoli, zaskakując muśnięciem pleców. Wzdrygnęła się, wstrzymując oddech, gdy spokojnie zjechał opuszkami palców w dół, do lekko wypiętej, prześwitującej pupy i niżej, po szwach pończoch. Czuł jak reaguje na najmniejszy dotyk, słyszał jak oddech jej nagle przyspieszył w oczekiwaniu na więcej.

Drżącymi palcami ujął jej kostkę i zabrał się za odpinanie paska butów. Zawieszona kilkanaście centymetrów nad jego głową para krągłych pośladków nie dawała mu spokoju. Czuł jej zapach. Otworzył szeroko usta i gdy tylko rozpiął zapięcie do końca, nagle, choć delikatnie, wpił zęby w jej prawy pośladek. Samantha jęknęła, w odruchu podrywając wolną nogę, co zrzuciło jej but. Posłyszał głuche tupnięcie podbicia o parkiet oraz stukot buta i brzęk sprzączki za swoimi plecami.

Powoli rozluźnił wargi i zabrał się za drugi but. Jej biodra co chwilę niekontrolowanie drżały, traciła nad sobą kontrolę. Delikatnie wysunął stopę z buta i pewnie trzymając za kostkę, postawił znacznie szerzej, niż wcześniej. Jego wzrok podążył po czarnych szwach w górę, przez wąskie, białe pasy ud, aż do jej tyłka. Przytrzymując jej kostki, uniósł się na kolanach i zaczął całować odsłonięte między majtkami a pończochami ciało. Unieruchomiona, w rozkroku, czuła zalewające ją falami, nieznośne pieszczoty. Oddech zaczął rwać, biodra żyć własnym życiem. Jego usta były bardzo blisko, drażniły i rozpalały, nie dawały ukojenia. Samantha czuła się jak naciągana cięciwa łuku. Stawiał opór jej mimowolnym ruchom, przestępowaniu z nogi na nogę, nie pozwalając choć minimalnie rozładować napięcia.

Czuła wrzącą krew rozlewającą się od jej bioder, po całym ciele. Głowa stawała się lekka, kolana miękkie. Teraz to, czego jeszcze niedawno nie brała nawet pod uwagę, stawało się jej obsesją. Walczyła ze sobą, by nie przysiąść, nie wcisnąć jego ust i twarzy między swoje pośladki. Nie naprzeć, nie trzeć, nie błagać o więcej. Robiła się słaba, bezwolna i nie podobało jej się to. Bardzo.

Rozdział 5: Dzikość serca

– Wystarczy John, puść mnie – wydyszała, próbując mówić zdecydowanym, niewzruszonym tonem.

Zamarł w bezruchu.
– OK, jeśli tego chcesz – odpowiedział. Zamilkli w zastygłej pozie, głęboko dysząc.

Właśnie gdy miał ją puścić, nagle zdecydował się na ostatni pocałunek. Porywczo wyprostował ciało, wpijając wargi między jej uda i kąsając jeden, jedyny raz.

Samantha wyrzuciła z siebie skomlący jęk, wygięło ją całą, zwróciło stopy do środka, po czym zastygła w takiej pozie, lekko drżąc. Poczuł przez materiał jej parujące, obrzmiałe wargi, a ona poczuła zimną lepkość, gdy majtki przywarły do nich. Nie wiedziała co się dzieje gdy fala doznań ciągle odbijała się echem w jej wnętrzu. Męskie dłonie sięgnęły pośladków i silnie je uścisnęły, rozświetlając rozbudzoną sieć nerwów, promieniującą dośrodkowo ku jej pochwie, by zaraz potem pociągnąć w dół, powoli ściągając z niej majtki.

Wtedy poczuła drugą falę obawy, wstydu i przebudzenia. Kompletnie obnażał jej pośladki, z nieprzyjemnym chłodem materiał zjeżdżał po biodrach. John zatrzymał się, powstrzymany na chwilę przez paski trzymające pończochy, które musiał odpiąć. Ten moment przerwy przeważył na stronę jej odwrotu.

– Nie, przestań – szepnęła cicho, podciągnęła z powrotem majtki i zaczęła się odwracać. Wtedy też przekonała się, że dla Johna było już za późno na to „nie”. Szarpnął jej biodra, ustawiając ponownie tyłem i bez szans na sprzeciw ściągnął majtki do końca, odklejając od warg i zrzucając na ziemię, a wtedy jeszcze wymierzając w jej uciekające pośladki siarczystego klapsa. Pisnęła, szybko odbiegając w bok, zaskoczona.

Jego wzrok świrował, naturalna chemia mieszała się z dragami. Powoli wstał, podążając za nią wzrokiem. Stała obok, pod ścianą, dysząc. Ubrana jedynie w stanik, pas do pończoch i je same, niesymetrycznie osunięte z bladych ud. Dłonie o czerwonych paznokciach zakrywały łono. Dyszała. Widział jak splecione na łonie palce nasuwają się na siebie, jak niecierpliwie kryją się nawzajem, by choć musnąć pobudzonych warg.

– John, to zabrnęło za dalek…
– Przestań pieprzyć i podnieś te ręce do góry – wszedł jej w słowo, idąc ku niej – wiem, że też tego chcesz, Sam, płonę przez ciebie a nie czułem się tak już od bardzo dawna.

Oddychając coraz szybciej, podniosła ręce do góry, w tym samym momencie zatrzymując się na ścianie. On był jak w erotyczno-narkotycznym transie, pobudzony, chciwy. Ona zagubiona w swojej podniecie.

– Sam, lubisz być macana, dotykana bez pytania, prawda? – pytał retorycznie perwersyjnym szeptem, powoli wsuwając dłonie między ścianę a jej pośladki.

Samantha tonęła, drżąc, z głową odchyloną w bok, by nie patrzeć mu w oczy. Jej ramiona pozostały w górze, a usta rozwarte. John widząc swój wpływ i jej bezwolną akceptację, dawał upust swoim żądzom. Bezpardonowo i ostentacyjnie miętosił jej soczyste pośladki, dotykał ud, wsuwając palce pod pończochy i zsuwając je. Nie mógł oprzeć się brzuchowi i piersiom. Westchnęła głośno, wyginając ciało i osuwając się lekko, prawie zatrzymując go rękami. Były pełne i jędrne, pod ciasno opiętym, śliskim stanikiem. Biorąc od spodu, zamknął na nich dłonie, powoli przesuwając kciukami po powierzchni miseczek, obserwując jej zarumienioną twarz z bliska, obrysował wydatnie sterczące centra.

Wzdrygnęła się, sapnęła. A on użył palców wskazujących i wciskając lekko ich opuszki w materiał, zaczął bardzo powoli krążyć po wzgórkach jej biustu. Patrząc w jej dekolt, widział niżej jej powleczone pończochami o wzmocnionych końcach, skierowane do środka stopy. Był zahipnotyzowany dźwiękiem cichego , wysokiego bzyczenia, gdy jego paznokcie pokonywały kolejne nano – sploty sztucznego materiału.

– Wymacam ci je, nagie, odsłonięte – wyszeptał na granicy słyszalności, ciężko dysząc. Jej usta zareagowały rozchylając się mocniej, dłoń obok przybliżyła się, wsuwając w nie palce. Oczy podniosły się, spojrzała na niego spod rzęs, lekko uśmiechając.

– Od kiedy lubisz świntuszyć, John? – zapytała cichutko, lekko chichocząc.
– Od kiedy mam przed sobą ciebie, łobuzie.

Uśmiechnęła się bardziej, lekko mrużąc oczy. Jego palce ciągle nieśpiesznie sunęły po okręgach.

– Doprawdy? – odparła sennie, ale zaczepnie.
– Aha – potwierdził, ostentacyjnie przeprowadzając jeden z palców po linii sutka. Syknęła, wzdrygając się.

Oparł dłonie na jej ramionach i zaczął całować szyję i kark. Dysząc, Samantha postękiwała cichutko, przestępując z nogi na nogę. Smakowała delikatnością i uległością, pachniała podnieceniem. Jej skóra była ciepła i lekko wilgotna. Wziął ją drżącą w ramiona, opuszczając jej ręce i całował namiętnie i łapczywie, ściągając ramiączka mocno w dół. Nieskoordynowanymi, porywczymi ruchami całował ją w dół jej dekoltu, po poruszającej się w ich walce bieli spiętrzonego biustu. Łapczywe wargi dotarły na skraj zmarszczonego materiału, chwycił go lekko zębami i szarpnął w dół, ściągając z samego sutka.

Nachylił się nad nią i tym razem nieśpiesznie wtulił szeroko otwarte usta w jej prawą pierś. Jej nagłe westchnięcie i szarpnięcie ciała było jedyną widoczną oznaką ruchów jego języka. Zamarła w oczekiwaniu, patrząc mu w oczy, ale uraczył ją nieznośną pauzą. Gdy język ponownie ruszył, zaczął zataczać ciasne okręgi, a usta zaczęły ssać i zamykać się. Miarowo i nieustępliwie rosnące doznania zaczęły ją wciągać, otwierały jej usta coraz szerzej, odginały głowę w bok i do tyłu. Czuła jak zasysa jej sutek coraz bardziej. Był twardy i soczysty jak świeża oliwka.

Zakręciło jej się w głowie i osunęła się na kolana. Jej dłonie wylądowały na jego biodrach, jak przez mgłę poczuła zgrubienie na którym je opiera. John już miał ją podnosić, gdy sytuacja przybrała nieoczekiwany obrót. Nie patrząc i ciągle dochodząc do siebie, Sam nie traciła czasu. Zręcznie i chciwie rozpięła jego spodnie i drżącymi palcami uwolniła wzwiedzione prącie. Oparty prawą dłonią o ścianę nad nią, lewą sięgnął jej włosów i przesunął członkiem po jej twarzy. Była wyraźnie tym podekscytowana, z zamkniętymi oczami ocierała się o niego policzkiem i rozchylonymi wargami. Patrzył na to, dysząc. Jego biodra mimowolnie poruszały się, a sztywny, obrzmiały penis kołysał. Wysunięta z napletka bordowa żołądź muskała jej karminowe wargi, powoli wdzierając się do środka. Oparł jej głowę o ścianę i ruchami lędźwi sam zaczął kochać ją w usta, coraz głębiej i głębiej. Ściągnęła do końca jego spodnie i bieliznę, by zacisnąć palce na pośladkach. Zapach intymności i obijające się o brodę jądra, przyprawiały ją o dreszcze. Zamknęła oczy i oddała się tej pieszczocie całkowicie, nie słysząc dochodzącego z góry, nasilającego się stękania. Gdy w panice ścisnął jej włosy, było już za późno- poczuła pulsowanie i ciężkie, gorące porcje spermy wystrzeliły w jej usta, niemal krztusząc. John jęknął i drżąc, ostatnimi pchnięciami wypróżnił się do końca.

Rozdział 6: Zasady sequela

Spojrzał na nią z góry, wyraźnie zakłopotany. Miała maślane oczy.
– Przepraszam Sam, ja… – próbował niezgrabnie tłumaczyć się, wyciągając z jej ust kurczące się przyrodzenie.

Samantha osunęła się na podłogę, dysząc i wypluwając nasienie. Nie robiła tego z obrzydzeniem, raczej spokojnie i niespiesznie. Bez słowa wstała i wyszła do łazienki. Wypłukała usta i umyła zęby hotelowym zestawem dla gości, poprawiła stanik. Ciągle dysząc, z kręcącą się głową, patrzyła na swoje odbicie i nie mogła uwierzyć do czego doszło. Poczuła nagłą chęć wzięcia prysznica. Zsunęła do końca luźne pończochy, odpięła pas i zdjęła stanik. Wzięła długi, zimny prysznic, wyraźnie odwlekając wyjście i konfrontację. W trakcie mycia cały czas czuła swój stan. Wrażliwe ciało, pulchne wargi. Nie miała mu za złe, jak to się skończyło, ale na pewno było by jej łatwiej, gdyby skończyło się to wszystko inaczej.

Wytarła się, narzuciła na siebie biały, hotelowy szlafrok i wzięła jeszcze jeden głęboki oddech do lustra. „Przyszłaś, uwiodłaś znanego reżysera, zabrał cię na kolację, a ty odpłaciłaś mu się deserem. Teraz pożegnasz się i wyjdziesz. Wszystko jest OK” – powiedziała do siebie bezgłośnie – „Wszystko jest OK”.

John też się przebrał, siedział na fotelu w domowych ciuchach. W tle leciał jakiś inny kawałek. Kobieta uśmiechnęła się.
– Jest mi głupio, Sam. Nie dlatego, że to się stało – szybko się wytłumaczył – tylko dlaczego akurat tak.
– Przestań, Johnny, było niesamowicie, wiesz o tym – zaśmiała się, zbierając swoje rzeczy po pokoju. Słyszał tuptanie jej bosych stóp na parkiecie.
– Do tego „niesamowicie”, dodał bym, że mieliśmy do czynienia z „męsko zorientowanym” scenariuszem. Możesz na chwilę usiąść?

Samantha zboczyła z drogi po sukienkę i usiadła na łóżku.
– Muszę się z tobą nie zgodzić – odpowiedziała grzecznościowo.
– Noo, końcówka była zorientowana na mnie, tak to ujmę.

Nastąpiła krótka pauza, po której Sam zdecydowanie odparła.
– Nie rozpamiętujmy tego John, nie analizujmy. Było fajnie.
– Ja jeszcze nie skończyłem.
– Oj tak – uśmiechnęła się do niego nieco cynicznie.

Patrzył na jej wąskie, blade stopy o czerwonych paznokciach i nogi ginące w bieli szlafroka. Czuł się odpowiedzialny, ale też nie było mowy o zmuszaniu się – samo patrzenie na nią przypominało mu cały ten niedawny spektakl i stawiało włosy na rękach. Kolejna erupcja pożądania nadchodziła, wiedział o tym.

Patrzył w jej oczy i chyba wiedział, co czuje. Była pobudzona, co przejawiało się poddenerwowaniem, ale też chciała już uciec z tej niezręcznej sytuacji. Nie widzieli się tak długo, właściwie nie znał teraźniejszej Samanthy, mimo to zdecydował się postawić wszystko na jedną kartę.

– Nigdzie nie idziesz. Rozchyl nogi.

Jedynie małe drgnięcie powieki pokazało, że go usłyszała. Nie poruszyła się, nie zabrała wzroku. Sekundy ciszy dłużyły się niesamowicie. Postawiona w sytuacji „uciekaj albo walcz”, przegrała z samą sobą i poszła w kierunku numer trzy. Po długim, nieprzerwanym namyśle, oparła się lekko z tyłu i rozsunęła uda. Biały, mechaty materiał naciągnął się, otwierając czarną przestrzeń. Widziała, jak penetruje ją zachłannie wzrokiem. Nie mogła odrzucić mocy jaką wtedy posiadała.

– Szerzej – usłyszała jego szorstkie polecenie, które bezwolnie pchnęło jej uda dalej.

Na przekór wstydu i ego, jak maszyna – uległość ją opanowała, dawała przyjemność. Z przygryzioną dolną wargą, powoli postawiła stopy na palcach.

– Podciągnij szlafrok, chcę ją zobaczyć – szepnął.

Powoli sięgnęła jedną ręką do przodu i zmięła w dłoni materiał, ciągnąc w górę. John zszedł na podłogę i podszedł na kolanach. Powoli zbliżył usta i pocałował jej kostkę, była zimna, pachnąca świeżością. Widział jak mocno reaguje na kolejne pocałunki, patrzył na przemian w jej oczy i między jej nogi. Jej biała skóra była zroszona zimnymi kroplami wody, a on zbierał je wargami jak spragniony na pustyni. Gdy doszedł do ud, zaczęły drgać, a usta się rozchyliły. Jego dotyk był nieznośnie przyjemny, uda ciągle wrażliwe. Całując delikatnie ich wewnętrzne strony, skierował dłonie wyżej, wsuwając je tuż nad paskiem przewiązującym szlafrok. Zamknęły się na nagich, lekko wilgotnych i zimnych piersiach. Westchnęła.

Były znacznie jędrniejsze, sterczące prężnie do przodu. Nosem musnął jej wargi, były czerwone, obrzmiałe i lekko rozchylone jak rozkwitła róża. Sam eksplodowała dyszeniem i cichymi jęknięciami, czuł, jak jej serce przyspiesza.
– Chcesz być lizana? – zapytał retorycznie.
– Tak, tak, proszę, błagam, tak – wyrzuciła z siebie, dysząc szybko.

Jej stanu nie dało się nie zauważyć, prowokował do drażnienia się. Szarpnięciem rozchylił poły jej szlafroka.
– Poproś… – nakazał i usłyszał w swoim głosie nadmierną, niekontrolowaną ekscytację. Nie mógł czekać na jej odpowiedź, mimo, że bardzo by chciał.
Wsunął dłonie pod jej pośladki i ścisnął mocno, przyciągając do siebie, wtulając twarz między jej uda. Od razu poczuł silny ruch jej bioder, tak mocny, że zatrzymał głowę i otworzył usta, pozwalając jej samej ocierać się o jego język. Wsparta na palcach u stóp i rękach, jak w transie, miarowo wypychała biodra do przodu. Widział jej opętaną minę na zaczerwienionej twarzy i rytmicznie poruszające się, odsłonięte piersi. Czuł jej smak.

Złapał mocniej jej pośladki, zatrzymując ruch bioder i docisnął usta do jej sromu, wciskając język głębiej. Samantha wyrzuciła z siebie płaczliwy jęk i opadła plecami na łóżko, zaciskając palce na jego włosach.
– O Boże, Boże! – wykrzyczała, a jej ciało przeszyły konwulsje. By nie zrobić mu krzywdy chwyciła raptownie za pościel, zaciskając na niej dłonie, marszcząc ją.

Dysząc i ciągle ją trzymając, rzucił – Teraz jesteśmy kwita.

Rozdział 7: Czarny sufit

Chwilę zajęło jej dojście do siebie, ale gdy tylko drgawki minęły, w odpowiedzi wybuchła śmiechem.
– Co my robimy, John? – chichotała, dysząc, z rękami zakrywającymi twarz.
Poprawiła szlafrok, wgramoliła się cała na łózko i głęboko oddychając patrzyła w czarny sufit.

– Zadowolony teraz? – zapytała przekornie.
Wdrapał się na łóżko i położył obok niej.

– Muszę już wracać, John.
– Wiem, ale jest środek nocy. Równie dobrze możesz tu nocować i wrócić rano.
– Co ty nie powiesz? – była świadoma racjonalności tego zdania, ale czuła, że zabawiła już tam za długo. Patrząc w sufit przez głowę przebiegały jej dwie główne myśli – jak brzydki był i jak nie chciało jej się ubierać i wychodzić.
– Jest paskudny. Sufit znaczy.
– Więc zostajesz?
– Nie mogę – odpowiedziała w bezruchu, doskonale już wiedząc, że tylko alarm bombowy zmusiłby ją do wyjścia.

John powoli wstał i gasząc światło wyszedł do łazienki. Ciemności ogarnęły pokój, sufit zniknął. Jedyne światło – rozświetlona panorama miasta – padało przez okno. Ostatkiem sił przesunęła się w górę łóżka i wsunęła pod kołdrę. Ciemności i zapach świeżej, chłodnej pościeli zabrały ją na krótką drzemkę. Ocknęła się, gdy snop światła otwieranych drzwi łazienki przeciął podłogę. Zobaczyła zarys jego nagiej sylwetki. Szczupłej ale też wyraźnie naznaczonej wysiłkiem fizycznym. Udała, że śpi.

Bezgłośnie wślizgnął się obok i jakby niepewnie, objął, przytulając. Poczuła jego ciepło i zapach balsamu do kąpieli – innego od wyposażenia łazienki. Przez dobrych kilka minut pozostała pobudzona, po czym jej uwaga została dosłownie uśpiona. Już dawno nie zasypiała w tak miłych okolicznościach.

John w odróżnieniu od Samanthy nie mógł zasnąć. Jej obecność obok za bardzo go zajmowała, przypominała o starych czasach, gdy codziennie zasypiał z kobietą u boku. Patrzył tępo w otchłań czarnego sufitu, który był tak pusty, że jego oczy generowały dziwne błyski i plamki. Myślał o swoim miejscu w świecie, w jego wieku. Gdzieś w środku czuł, że właśnie kobieta obok i odrobina stabilizacji jest tym, czego mu brakowało. Wydawało mu się, że leży tak godzinami, wsłuchując się w jej oddech. Nagle ocknął się, co uświadomiło mu, że jednak zasnął. Na dworze majaczył świt.

Obudziła go Sam, dyszała i postękiwała, była cała mokra. Ostrożnie nachylił się, by upewnić, że kobieta wciąż śpi. Musiała śnić mokry sen, co obudziło go w przeciągu sekundy i postawiło zmysły w gotowości. Serce zaczęło mu bić mocniej i poczuł ciepło spływające do lędźwi. Delikatnie przesunął palcami po jej błyszczącym dekolcie, zbierając pot i smakując go. Wiedział, że dzielą go jedynie godziny od jej zniknięcia z jego życia. Od zmiany ciała w fantom wspomnień, powoli wytracający masę rzeczywistości.

Delikatnym ruchem sięgnął pod kołdrę i rozluźnił pasek jej szlafroka, palce podążyły ku górze, rozchylając jego poły. Powoli zsunął go z jej lewego ramienia i wracając po krawędzi w dół, odsłonił miarowo poruszającą się pierś z imponująco wzniesionym, mięsistym sutkiem. Ostrożnie sunąc opuszkami po skórze jej brzucha, pełzł w wilgotną ciemność między jej udami, by chciwie zanurzyć się w niej i przyciągnąć biodra do siebie. Samantha jęknęła, otwierając oczy. Zdezorientowana, zagubiona. Lewą dłonią zebrał jej włosy i jednocześnie wsunął palce głębiej w rozpalone wnętrze. Westchnęła, ponownie zamykając oczy i raptownie wyginając się w łuk, co wykorzystał, wpijając się ustami w miękką poduszkę jej biustu i tuląc do siebie.

Gdy spojrzał w jej oczy, zobaczył słabość i strach. Miała wielkie, zdziwione oczy o szerokich źrenicach. Wtulił się w nią, całując namiętnie szyję i kark, zsuwając do końca szlafrok, całując piersi i brzuch, sekundę poświęcając wargom, wewnętrznym stronom ud, aż do stóp, by w końcu niepostrzeżenie opuścić łóżko. Samantha doszła do siebie i ziewnęła, przeciągając się.
– Jesteś niemożliwy, John. Nie dajesz mi spać! – skarciła go z uśmiechem na twarzy, pytając – która godzina?

Odpowiedź nie nadchodziła, więc sennie i niechętnie usiadła na łóżku.
– John?

Nagle, ku jej zaskoczeniu, jego ręce pojawiły się przy samej krawędzi łóżka, zaciskając na jej kostce pętlę z plastykowej taśmy uczepionej do nogi łóżka. Przestraszona krzyknęła, próbując cofnąć nogę, ale poczuła silny opór. Przekręciła się na brzuch, ale jej druga noga była już odchylona i unieruchamiana.
– Co ty robisz?! – krzyknęła.

Rozdział 8: Klatka

John Doe powoli wyłonił się zza łóżka trzymając kajdanki. Na jego wzwiedzionym członku zauważyła prezerwatywę. Bez słowa zaczął łaskotać jej zaróżowione podeszwy stóp, co już po chwili wywołało u niej panikę, gdy zdała sobie sprawę, że jest unieruchomiona i kompletnie na jego łasce. Łaskotki były nieznośne, odbierające dech i przeszywające ciało. Zacisnęła dłonie na poduszce i wiła się, błagając, by przestał. Nagle siarczysty klaps wylądował na jej pośladku i rozszedł się falą, jak echo w pomieszczeniu. Ból przeszył jej śmiech, tworząc niezidentyfikowaną mieszankę w jej żyłach. Poczuła go na sobie, łapiącego za dłonie i spinającego je kajdankami do oparcia łóżka. Poczuła dłoń we włosach, usta na szyi. Świadomość zniewolenia uderzyła podwójnie. Wiedziała, że może doprowadzić ją do szaleństwa nieznośnymi pieszczotami, jak i zadać ból.

Może zrobić z nią cokolwiek, wszystko. Jest naga, podniecona, unieruchomiona. Nigdy nie czuła się tak wcześniej, poziom emocji był nie do opisania. Jego usta pieściły jej wrażliwą szyję i kark, była przygniatana jego ciężarem, czuła jak lędźwiami masuje jej pośladki, uciska odsłonięty srom, powoli, ale nieubłaganie zagłębia się między wargami. Poczuła ucisk, parcie i nagle wślizgnął się lekko do środka, wprowadzając samą główkę i zamierając. Jęknęła ulegle, a biodra zaczęły się poruszać. Naciągnęła kajdanki i próbowała zgiąć kolana i cofnąć biodra, myśląc o czekającej na nią jego długości. Niestety John zareagował, perfidnie odsuwając się o te kilka centymetrów. Nie chciał tego kończyć, wolał przeciągać i delektować się chwilą.

Za zbytni pośpiech skarcił ją klapsem, na który odpowiedziała przeciągłym, rozochoconym, ale i lekko rozdrażnionym pomrukiem. Posłusznie odsunęła się, przeciągając postawionymi sutkami po pościeli, a jego biodra podążyły za nią. Nie wychodząc z niej, ale i nie wchodząc głębiej, John powoli wpełz na nią, złapał za włosy. Bez uprzedzenia wypchnął biodra, aż uderzyły w jej pośladki. Samantha wygięła się w łuk, naciągając swoje pęta, jęcząc, gdy potarł jej obrzmiałe wnętrze na całej głębokości.

Trzymając za włosy, wysunął się i pchnął znowu, traktując jej pośladki jak poduszki amortyzujące coraz silniejsze uderzenia. Słyszał ich klaśnięcia zagłuszane wyrzucanymi tuż po nich jękami. Jej ciało reagowało mimowolnie, wijąc się i szarpiąc, doznając zwielokrotnionej rozkoszy ilekroć natrafiało na ograniczenia, boleśnie trzymające je w ryzach. Silne dłonie chwyciły jej talię, by rytmicznie ściągać biodra ku sobie, aż do brzęku kajdanek trzymających jej ręce.

Czuła jak ją przeszywa, wypełnia doprowadzającą do obłędu konsekwencją powtarzalności. Rytmem kolejnych, nieubłaganie nadchodzących pchnięć, naciągających jej układ nerwowy jak wielką cięciwę. Zaczęła tracić dech, lekkość w głowie zburzyła harmonię jej oddechu, wymuszając nieskoordynowane, głębokie hausty powietrza, przeplatające się z kwileniem i jękami wyrzucanymi przy wydechach. Zaschło jej w ustach.

Poczuła jak dłonie przesuwają się po jej mokrej talii w górę i zatrzymują w uścisku poruszające się piersi. Czuła, że dochodzi, jak sklepowy wózek nagle przyspieszający w dół wyboistej drogi. Coraz szybciej pędząc w nieznaną, rozbłyskującą czerwienią ciemność, zagłuszona szumem krwi w skroniach, beatem serca i rezonującymi sopranami płaczliwych jęków, Sam wiedziała tylko jedno. Tego nie dało się zatrzymać.

Gdy uderzył orgazm, ten najpotężniejszy z potężnych, z jej poddańczo rozchylonych ud wystrzeliły strużki zalewającego drogą pościel płynu.

Obudził się rano, sam. Pamiętał, jak rozmawiali godzinami, najpierw w restauracji, potem w pokoju. Była zimna, zdystansowana, piekielnie kusząca. Z drugiej strony tworzyła dziwne ogniwo z jego starymi czasami, dając poczucie ciepła i bezpieczeństwa. Przestraszyli się, że mogłoby być tak pięknie. A nie mogłoby być. Para nieznajomych od dawna ludzi nie schodzi się w jeden wieczór, by dalej być ze sobą. Nie tak po prostu.

Wszyscy mamy swoje klatki, które nas ograniczają. Może to być praca, nałóg, nieudane małżeństwo, czy cokolwiek innego. Ale w tych klatkach leżą też możliwości, wiesz o tym dobrze.
Gdy ruszał przemysł filmowy, wszystkim zależało na oszczędnościach – klisza była droga. Dlatego też postawiono na najniższy przesuw taśmy, który jest odbierany przez ludzkie oko jako płynny. Magiczne dwadzieścia cztery klatki. Dzisiaj, w czasach technologii cyfrowej high definition, możemy spokojnie kręcić w trzydziestu, czy sześćdziesięciu – wielu też próbowało. Ale znikało to nieokreślone „coś”, feeling kina i widownia chciała powrotu do starszego standardu.
Nie wszystkie nasze klatki są złe. Czy dla kontrastu dobre. Od nas zależy jak je widzimy, bo problemem stają się jedynie, gdy chcemy z nich wyjść.

Epilog: 9 miesięcy później

– Cześć Sam.
– Hej, John, dobrze cię usłyszeć, nawet przez komórkę. Dzisiaj w naszym kinie jest premiera twojego nowego filmu, wiesz? Mam nawet bilety.
– Ciekawe.
– No, znajomy ściągnął go wcześniej z sieci i mówi, że ponownie dałeś komercyjnie ciała. Inny znajomy za to chciał mnie wyciągnąć do kina i padło na to, więc sama ocenię.
– To może być nieudany wieczór, przyznaję – zaśmiał się – ale dzwonię do ciebie w innej sprawie.
– O co chodzi?

– Właśnie wysyłam ci maila z adresem i kodem do pliku do zassania. Trochę waży, ale mówiłaś, że masz niezły net. Upload zajął mi niecałe trzydzieści minut.
– Co to jest?
– Film. Ma tylko dziewięćdziesiąt sześć minut i raczej symboliczny budżet, więc nie licz na wodotryski.
– Twój INNY film?
– Coś w tym rodzaju. Scenariusz przeleżał w mojej szufladzie sporo czasu.

– Jest wart rzucenia na niego okiem? – zapytała kokieteryjnie.

John Doe uśmiechnął się delikatnie po drugiej stronie słuchawki.

– Hmm, wiesz, myślę, że warto dać mu szansę.

Scroll to Top