Burza [soft]

Błyskawica rozdarła nocne niebo na pół. Ogłuszający dźwięk grzmotu zatrząsł ziemią. Ulewa nieprzerwanie trwała od sześciu godzin. Mały, wąski trakt w lesie przeciął rwący strumień, który wystąpił z brzegów. Matka Natura pokazała swój gniew, jakby postanowiła zniszczyć i zrównać z ziemią wszystko to, co od wielu lat znajdowało się w okolicy.
Samochód jadący drożyną nie miał najmniejszych szans, by się przedostać na drugą stronę potoku, ugrzązł w błocie na dobre. Dziewczyna wysiadła, deszcz momentalnie przemoczył ją do suchej nitki. Włosy ciemnymi kosmykami przylepiły się do jej twarzy i pleców. Zadrżała i z tylnej kieszeni dżinsów wyciągnęła komórkę. Wszelkie siły tego dnia skupiły się przeciw niej. Bateria się rozładowała. Najpierw niesamowite korki i ogromne opóźnienie w podróży, teraz ulewa i wyrwa w drodze… Co jeszcze? Gdzie ma spędzić noc? W samochodzie? Umrze ze strachu. Nawet nie ma możliwości zadzwonić po pomoc. Nie ma koca, ani suchych, cieplejszych ubrań. Łzy złości popłynęły jej po twarzy i złączyły się ze strugami deszczu, rozmywając jej makijaż. Rozejrzała się. Ciemno, głucho. Prawdziwa puszcza. Zdawało jej się, że gdzieś daleko między drzewami majaczy niewyraźne światełko.
– I tak już jestem mokra- pomyślała- a jeśli tam mieszkają ludzie może pomogą mi wydostać samochód, albo chociaż pożyczą koc.
Pobiegła w tamtym kierunku, osłaniając twarz od deszczu. Wzrok jej nie mylił. Zza gałęzi wyłonił się mały domek ukryty w tym gąszczu. Przez szyby sączyło się zachęcające, mieniące się światło. Czyżby kominek?
Przełamała wstyd i nieśmiałość, zakołatała do drzwi. Chwilę nic się nie działo, potem usłyszała chrobotanie wewnątrz i w końcu ukazał się właściciel chatki.
– Dobry wieczór. W czym mogę służyć?
Jaki tam dobry, pomyślała. Chciała powiedzieć to samo na głos, ale coś ją powstrzymało. Ciepłe oczy rozmówcy. Tak, ciepłe. Nie dało się tego inaczej określić. Duże, w ciemnej otoczce, o barwie płynnego karmelu. Uśmiechał się z wyrazem grzecznego zainteresowania na twarzy. Wyjaśniła mu sytuację. Usłyszała, że od kilku godzin nie ma prądu, więc nie może zadzwonić po pomoc. Już miała się odwrócić i odejść, ale zdecydowanie złapał ją za ramię.
– Byłbym ostatnim chamem, gdybym pozwolił pani spędzić tak potworną noc w samochodzie. Nic mu się nie stanie, w taka noc nawet złodzieje zostają w domu. A pani przenocuje u mnie. Chyba nie wyglądam na seryjnego mordercę i gwałciciela? Obiecuję, że przenocuję na kanapie.
Zastanowiła się. Nie miała najmniejszej ochoty na sen w aucie. Zresztą, w jaki sen. Przy takich grzmotach i ulewie siedziałaby zwinięta w kłębek i modliła się, by nie uderzył w nią piorun. Okropnie bała się burzy. A on uśmiechał się tak zachęcająco. Za jego plecami błyskały płomienie z kominka, ciepło promieniowało ogrzewając jej zziębnięte ciało. Powoli, z lekkim wahaniem pokiwała głową. Odsunął się i umożliwił jej wejście.
Rozejrzała się po salonie. Centralne miejsce zajmowała duża i wygodna kanapa, obok ława i dwa fotele, na palenisku trzaskał wesoło ogień rzucając ciepłe cienie na ściany i gustowne obrazy. Właściciel miał poczucie smaku. Wyraźnie się jej to spodobało, ale stała obok drzwi niemiejąc wejść dalej. Z włosów i ubrania kapała woda, drżała z zimna.
– Napijesz się czegoś? Gorąca herbata z cytryną dobrze ci zrobi. Albo nie. Kufel grzanego wina. Rozgrzeje cię i zaśniesz spokojnie,
– Tak, poproszę. Bardzo dziękuję.
– Usiądź tymczasem.
– Lepiej nie. Jestem cała mokra, potem kanapa będzie do niczego.
– Ja głupi, nie pomyślałem. Wybacz. Po lewo jest łazienka, masz ręczniki. Jeśli chcesz weź prysznic. Wybacz, ale nie mam kobiecych ubrań, mieszkam sam… Ale możesz wybrać coś z mojej szafy. Sypialnia jest zaraz obok. Niczym się nie krępuj.
– Nie wiem, jak ci dziękować. Czemu pomagasz obcej osobie?
– Czasem trzeba komuś pomóc. Wtedy kiedyś ktoś pomoże tobie. No leć, bo cała się trzęsiesz.

Odeszła w kierunku, który wskazał. On tymczasem zajął się winem. Słyszała go, jak delikatnie poszczękuje w kuchni szklanymi naczyniami i otwiera szafki. Wytarła włosy, zrzuciła przemoczoną odzież. Zrobiło jej się cieplej i znacznie lżej na duchu. Przeszkadzała jej ciemność. Obijała się o nieznane sobie sprzęty, nie mogła się odnaleźć. W końcu wyszła owinięta ręcznikiem i po omacku skierowała się ku sypialni. Wchodząc zahaczyła stopą o jakąś szafkę stojącą przy drzwiach. Zabolało. Krzyknęła.
On przybiegł po chwili. W dłoniach trzymał dużą świecę, która oświetlała jego twarz i uwydatniała jeszcze bardziej wyraziste rysy twarzy.
– Nic ci się nie stało?
– Nie, tylko się uderzyłam, ciężko mi poruszać się po obcym domu bez żadnego oświetlenia.
– Cóż, mogłem o tym pomyśleć, ale niestety, mam tylko świecę.
– Dobre i to. W co mogę się ubrać?
– Wybierz co zechcesz. Tu masz jakieś szorty, a tu bluzy.
– Ok, może być to. Czy mógłbyś się odwrócić?
– No cóż, jeśli się mnie wstydzisz, chyba nie mam innego wyboru.

Zrobił to, o co go prosiła. Świecę dalej trzymał w ręku, oświetlając nikłym płomieniem część sypialni. Ona zsunęła ręcznik na ziemię, schyliła się by wziąć szorty. Katem oka dostrzegła duże lustro na szafie. Była w nim doskonale widoczna. Patrzył na jej ciało tą okrężną drogą. Przygryzał wargi i nawet w półmroku widać było, jak płoną jego oczy. Zasłoniła się szybko ręcznikiem i spłonęła rumieńcem.
– Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać, jesteś taka piękna.- powiedział bez cienia wstydu.
Odwróciła wzrok. To ona czuła się niezręcznie, a przecież powinno być odwrotnie.
– Wyjdź, proszę. Chcę się ubrać.
Postawił świecę na nocnym stoliku i wyszedł, zamykając za sobą cicho drzwi. Trzęsącymi dłońmi założyła na siebie jego ubranie. Zatraciła się w zapachu. Mieszanka dezodorantu, proszku do prania, wody kolońskiej i jeszcze czegoś… nieuchwytny aromat, jego osobisty zapach. Tego nie da się podrobić ani zatuszować. Kojarzył jej się z czymś. Nie wiedziała co to, ale przywoływało miłe wspomnienia. Odetchnęła głęboko kilka razy. Spojrzała na siebie w lustrze. Wilgotne włosy opadły w zlepionych pasmach na ramiona. Bluza była stanowczo za duża. Wyglądała bezbronnie i jednocześnie kusząco. Męski strój, zwłaszcza tak niedobrany rozmiarem dodaje kobiecie seksapilu, jak żadna, nawet najpiękniejsza sukienka. Uśmiechnęła się mimowolnie do swojego odbicia i wyszła z sypialni.
Czekał na nią w salonie. Na ławie stały dwa parujące kufle czerwonego wina. Zaprosił ją gestem na kanapę obok siebie. Usiadła i upiła łyk napoju. Parzył jej wargi i rozkosznie rozgrzewał od środka. On uczynił to samo. Siedzieli chwilę w milczeniu. Uśmiechał się i co chwila z uwagą taksował każdy szczegół jej ciała. Nagle bez słowa wyjął naczynie z jej dłoni i schylił się do jej ust. Poczuła jego smak pomieszany z ciepłym winem. Nawet nie próbowała się opierać. Poddała się emocji chwili i jego pocałunkom. Był delikatny. Wplótł palce w jej wlosy i skupił się na jej wargach. Jej oddech przyspieszył, kiedy stał się odważniejszy, bardziej namiętny. Przytulił ją mocno do siebie, czuła jak mocno bije mu serce. Odwzajemniała mu się z tym samym ogniem. Wypity alkohol szumiał w jej głowie. Teraz całował jej kark i włosy, zahaczając językiem o uszy. Ta pieszczotę lubiła najbardziej. Drżała w jego ramionach. Niespodziewanie zaprzestał pocałunków. Spojrzał jej w oczy. W tym spojrzeniu czaiło się pytanie. Kiwnęła lekko głową. Chwycił ją zdecydowanym ruchem na ręce i lawirując w ciemności między sprzętami skierował się do sypialni. Położył ją delikatnie na łóżku i chwilę patrzył, zdawało się, że zastanawia się, jak komponuje się jej zgrabne ciało na tle puszystej kremowej narzuty. Pochylił się i wyszeptał jej do ucha:
– Widzisz, jednak niepotrzebnie się ubierałaś.
Zaśmiała się cicho i objęła go za szyję. Tym razem ona całowała jego usta. Zgłębiała ich zakamarki. Nie zamykała oczu. Cały czas wpatrywała się w jego źrenice. Ten wzrok mówił wszystko. Dzikie pożądanie i namiętność. Zadrżała na całym ciele, kiedy wsunął dłonie pod ubranie i pieścił jej ciało okrężnymi ruchami. Brzuch, plecy, po chwili coraz odważniej, wyżej i zachłanniej. Ułatwiła mu to zdejmując bluzę przez głowę. Rolę dłoni przejęły usta. Westchnienia wypełniły pokój. Pozbyli się ubrań, tylko przeszkadzały ich bliskości. Namiętnym dotykom i pocałunkom nie było końca. Wiła się niczym wąż, czując na swoim ciele jego zęby. On szalał, gdy wbijała mu długie paznokcie w plecy i znaczyła je białymi pręgami. Rozumieli swoje potrzeby bez słów. Żadne z nich się nie odzywało. Słowa mogły tylko popsuć magię ten deszczowej nocy. Za oknem grzmiało, sypialnię co chwila rozświetlały błyski. Nie spieszyli się. Mieli czas. Stopniowo poznawali swoje ciała, zgłębiając wszelkie zakamarki. Oboje czuli, jakby to był pierwszy raz. Tak właśnie musiała wyglądać miłość Adama i Ewy. Dzika radość i pożądanie. Czas w tym pomieszczeniu przestał istnieć. Tylko oni. Dwa ciała spragnione siebie. Dwie dusze połączone w uścisku. Trzęsienie ziemi przyszło nagle, równocześnie z ogłuszającym grzmotem. Opadła na jego pierś, drżąc spazmatycznie w jego ramionach. Obejmował ją i całował jej włosy. Leżała dłuższą chwilę wtulona w niego. Błądziła dłońmi po jego torsie, wdychała ten zapach, który tak ją urzekł. Czuła kołatanie jego serca, tak jak swoje własne. Odnalazły wspólny rytm.
Nagle uniosła się na łokciu, spojrzała mu w oczy i powiedziała:
– Na imię mi Anna…
Roześmiał się cicho i uniemożliwił jej powiedzenie czegokolwiek pocałunkami.

Scroll to Top