Będę z Tobą i po śmierci

Odwrócona do klasy pisałam kolejne tematy wypracowań. Odruchowo poruszałam ręką. Wychodziły z tego litery przekształcające się w słowa. Zapisałam kilka tematów i odwróciłam się do klasy. Spojrzałam na nich. Banda jełopów. Trzydziestu młodych chłopaków. Pośród nich czarna owca. Ja. Stałam tępo przed nimi odsłaniając swoje oblicze.

– Tak jak wspominałam. Za tydzień ma być napisana rozprawka z wybranego tematu. Minimum trzy strony. Pisane ręcznie – powiedziałam z irytacją i swego rodzaju wyższością nad nimi.

Patrzyli na mnie. Przynajmniej część z przodu. Reszta interesowała się zgoła, czym innym niż dzieła Mickiewicza. Spojrzałam w ich stronę. Nie zareagowali. Trzeci rok i nic ich nie nauczyło. Młodość? Muszą się wyszaleć? Szkoła to tylko niechlubny dodatek do czasów nastoletnich lat?

Kompletna paranoja. Znam ich. Osiemnastoletni i dziewiętnastoletni mężczyźni? Czy raczej jeszcze chłopcy? Sama się zastanawiam. Po raz kolejny na nich patrzę. I po raz kolejny patrzę na kilkunastu osobników płci męskiej wpatrzonych w każdą inną rzecz, ale nie w zeszyt.

– Daniel, Marek i Paweł – mówię głośno.

Odkładają komórki. Patrzą na mnie. Gestem ręki unoszę ich do góry. Lekko otępieni wynalazkiem techniki spoglądają w moją stronę.

– Co was tak zajęło? Gołe baby? – mówię i siadam jednocześnie na krześle przy biurku.

Odpowiada mi cisza. Spoglądam na zegarek. Zaraz dzwonek i do domu. Tamci siadają.

– Gdzie? Wstawać. Pytałam o coś – powtarzam mając nadzieję, że ich pamięć jest, choć trochę dłuższa niż 30 sekund.
– Nie – odezwał się jeden z nich.
– To może facetów?
– Też nie.
– To, co was tam zainteresowało, że lekcja przeszła bokiem? Bite 45 minut w komórkach. Zeszyty jak mniemam puste. Jak macie zamiar napisać pracę? Ściąga peel? Praca z internetu się nie liczy. Sprawdzę czy nie ma tam takiej. Siadajcie – nie chciałam słyszeć odpowiedzi. Usiedli. Szybko piszą coś w zeszytach, co chwila patrząc na tablicę.

Wstałam i podeszłam do tablicy. Złapałam gąbkę i nie myśląc przejechałam po zapisanych słowach. Kilka szybkich ruchów i uczniowie się zatrzymali. Dzwonek zabrzmiał w odpowiednim momencie. Wszyscy wstali i zaczęli kierować się do wyjścia. Zatrzymałam trzech łobuzów. Jak ich inaczej nazwać?

Patrzyli na mnie. Drzwi zamknięte. Jesteśmy sami. Ja siedzę a oni stoją. Mają nade mną wyższość? Może wzrostem. Umiejętnościami i wiedzą nie. Władzą tym bardziej. Ja mam dziennik i nie zawaham się go użyć. Podnoszę wzrok na nich.

– No, panowie, co było w tych komórkach? – pytam wszystkich razem i każdego z poszczególna.
– Nic szczególnego – odparł Paweł – Głupoty, wie pani.
– Ok, ale jakie? Gołe panienki może razem z nagimi panami? – dopytuję się niczym detektyw światowej sławy.
– Tak, oglądaliśmy filmy – wydusza z siebie Marek. Daniel szturchnął go ręką i stał dalej niczym słup soli.
– I co ciekawego było tam?
– Nic – odpowiada Paweł.
– No właśnie. Czy „nic” jest ciekawsze od dzieł Mickiewicza? Czy pusta przestrzeń jest lepsza od tej zabudowanej? Czy wolicie mieć „nic” czy „coś”? Odpowiedzcie sobie sami. Do widzenia.
– Do widzenia – odpowiedzieli chórem i wyszli z Sali.

Złapałam dziennik i wyszłam za nimi. Nie obejrzeli się. Zniknęli szybko w grupie czekających na nich chłopaków. Koniec dnia. Właściwie środek dnia. Koniec pracy. Oddaję dziennik do pokoju nauczycielskiego i wychodzę z budynku szkoły.

Świeci piękne słońce. Na niebie zero chmur. Krótkie spodenki i krótkie spódniczki zagościły już na dobre. Nigdy żadnemu uczniowi nie zabraniałam przychodzić na lekcje w spodenkach czy spódnicy. Nigdy nie postawiłam nikomu uwagi. Starałam się nie stawiać tak zwanych pał. Starałam się być dobrą nauczycielką, której wysiłki uczniowie docenią.

Nie doceniali jak dotychczas. Wróciłam do domu, usiadłam w fotelu i spojrzałam na zdjęcie byłego męża. Wciąż stało na stoliku w pokoju nieopodal telewizora. Patrzyłam tak przez chwilę wracając myślami do dni, do momentów, kiedy byliśmy razem, kiedy byliśmy blisko. Spłycone oddechy, krótkie spojrzenia, które mówiły więcej niż tysiąc słów. Delikatny dotyk budzący gęsią skórkę, muśnięcie włosów mające na celu wprawić nas w zachwyt.

Pieszczoty mówiące tak dużo i tak mało. Subtelne i tajemnicze ruchy dające radość obojgu. Stoję przed nim ubrana. On siedzi w fotelu. Mój mąż. Zawsze taki dobry i kochany. Wiedział dobrze, czego pragną kobiety. Kobiety pragną delikatnych pieszczot, delikatnego dotyku. Czasami pragną mocnego i zdecydowanego przekazu miłości.

– Pragnę cię – mówi, wciąż siedząc w fotelu. Nie patrzy na mnie. Nie reaguje na moje głuche wołanie. Tylko mnie dotyka. Zdejmuje marynarkę i odrzuca ją w kąt. Następnie ściąga powoli kolejne części mojej garderoby. Do chwili aż stoję przed nim w samej bieliźnie. Lustruje mnie wzrokiem. Zamykam oczy i w całkowitej ciemności oczekuję kolejnych pieszczot. Dotyka mnie za nogi. Budzi się dreszcz, który przechodzi przez ciało niczym impuls elektryczny. Jedną ręką zdejmuje mi stanik. Słyszę szelest odrzucanego ubrania. Oddycham coraz szybciej czekając na jego pieszczoty. Dotyk na piersiach, pocałunki, seks, wariactwo.

Wstaje i nakazuje mi usiąść. Siadam wciąż niedoczekana miłości. Nawet tej najdelikatniejszej. Nawet tej w wersji „erotyk” a nie „porno”. Słyszę jak rozpina rozporek i kładzie swoje ubrania na krześle. Moje leżą gdzieś obok, gdzieś na podłodze. Nie ważne. Teraz to jest nie ważne. Rozchylam usta chcąc poczuć go w sobie. Chcę czuć jego smak. Czuję bijące od niego ciepło. Zbliża się. Wystawiam język i delikatnie liżę jego jądra. Czuję ich ciepły dotyk na moim języku. Chwilę potem mam już jego całego w ustach. Każda kropelka jego soków spływa po moim gardle. Poruszam powoli głową nie chcąc wypuścić go z siebie. Podnoszę rękę, aby ściągnąć skórkę z główki jednak odpycha ją. Robię dalej tak jak chce. Podporządkowuję się mu.

Słyszę jego dyszenie. Wyrywa mi się z ust i ucieka. Otwieram oczy. Leży na łóżku i uśmiecha się do mnie. Odwzajemniam uśmiech i powoli wstaję z fotela. Zdejmuję majteczki i rzucam figlarnie gdzieś w otchłań pokoju. Podchodzę bliżej i łapię w rękę jego przyrodzenie. Robię złą minę do dobrej gry, tym razem. Siadam na jego twarzy i poruszam się czując wibrujący język w mojej szparce. Jestem wilgotna tyle ile potrzeba, aby swobodnie we mnie wszedł. Nie podnoszę się jednak. Wciąż chcę być lizana i pieszczona właśnie w ten sposób. Rozchylam palcami myszkę i spazmy rozkoszy powoli dochodzą do mojej głowy. Jeszcze chwila…Jeszcze moment…Jeszcze….I wstaję. Kieruję się w stronę jego penisa. Całuję w sam czubek i odrywam się. Dosiadam go niczym rasowego konia. Ujeżdżam, czując go głęboko. Ach…Och…Och…Mocny wyraz miłości. Stanowczy i romantyczny. Przytulam się do niego. Całuję w usta. Nie chcę żeby kończył. Wiem jednak, że ta chwila niedługo nadejdzie. Poczuję falę jego rozkoszy wpływającej we mnie.

Uderza coraz mocniej, coraz szybciej. Kocham cię. Mówię mu te dwa słowa w chwili, kiedy wystrzela we mnie swoją salwą honorową. Kilka wolniejszych ruchów dobija tą salwę głębiej we mnie. Równo z jego wystrzałem czuję ciepło rozchodzące się po całym ciele. Opadam na niego szepcząc krótkie: Dziękuję.

Zasypiamy wciąż w sobie. Budzimy się razem. Robimy kawę razem. Jesteśmy po prostu szczęśliwi.

Otwieram oczy. Odpłynęłam. Ocieram łzy z twarzy. Spoglądam na zdjęcie zmarłego tragicznie męża. Brakuje mi go. Mam 24 lata a nie chcę innego mężczyzny. Kochałam i będę zawsze kochała mojego męża.

Wstaję i zabieram się za robienie notatek na kolejne zajęcia. Muszę jakoś zapomnieć. Minęły dopiero dwa miesiące. Dwa długie miesiące.

Scroll to Top