Wigilijna opowieść

Byłem do tego przygotowany od około miesiąca. Słownie: jednego miesiąca. Moja ślubna zakomunikowała mi, że święta spędzimy u niej w domu. Z początku się nie zgodziłem i zaproponowałem Wigilię przygotować u nas, w naszym własnym domu. Cóż, pierwsza walka przegrana przeze mnie z kretesem. Nawet na mnie nie spojrzała.

Kolejne rundy kończyłem leżąc z podbitym okiem na deskach. Patrzyła na mnie niczym sędzia na ringu i odliczała palcami do gongu. Po dwunastym starciu odparła szczerze i nad wyraz głęboko:

– Nie trudź się, nic nie wskórasz. Święta są u mnie w domu. Pa.

I poleciała do pracy. Już mi się nie chciało walczyć. Tak, przegrałem. Przyznaję. Opuściłem rękawice i rzuciłem się na łóżko.

Marzyły mi się pierogi z kapustą i grzybami przygotowane przez mamę, barszcz czerwony z uszkami, karpik. A co mnie czeka? Sam nie wiem. Odpadłem. Nie robię zakupów, nie kupuję prezentów, nie myję się i nie sprzątam w mieszkaniu. Usuwam się w cień. Odchodzę niewidoczny przez nikogo. Sędzia ostatni raz uderza w gong i spadam do szatni czując na sobie ketchup i chipsy rzucane przez niezadowolonych kibiców. „Nie podniosłeś rękawic” krzyczy jeden, „Ciota” dokłada ostrzej drugi, „Z żoną trzeba jak z psem. Krótko” trzeci nie przebiera w słowach.

To będzie historia jednego dnia w towarzystwie teściowej. O Mój Panie, za jakie grzechy każesz mi przebywać w towarzystwie tej istoty nie z tego świata? Pytam się, ale nie otrzymam odpowiedzi.

Co mnie czeka? Najpierw oczywiście podróż na drugi koniec kraju w towarzystwie żony. Córka teściowej. Druga najgorsza osoba w tym całym towarzystwie. W samochodzie kobieta-demon. Kiedy kieruje jedzie z prędkością odpowiadającą szybkości utworów dobiegających z radia. Powiedzmy. Autostrada do horyzontu. Prościutka droga, jakich w Polsce niewiele. Żadnych wybojów i samochodów. Pusto jak na amerykańskiej prerii. I wtem niczym niezapowiadany deszcz z głośnika leci cudowny głos Johna Travolty i wielki hit „Youre The One That I Want”. Rytmiczna piosenka pobudza naczynia krwionośne dające żyć mojej żonie. Nagle wciska mocniej pedał gazu i mkniemy przed siebie 140 na godzinę. I tak przez te kilka minut tej przyjemnej piosenki. Ale cóż to, nagle radio zmienia treść i z głośników dobiega nudna jak flaki z olejem Anna Maria Jopek. Trach, redukcja i już „pędzimy” całe 70 po autostradzie. Silnik nie wyrabia i pyta się mnie: „Facet, co jest k***a?”. Odpowiadam, że nie wiem, bo sam chyba śnię. Taka wyliczanka „140-70-140-70-140-70” trwa przez całą drogę. Raz wolniej, raz szybciej. Zależy od tempa piosenki.

Cali i zdrowi dojechaliśmy. Parkujemy samochód. Już przed drzwiami wejściowymi stoją teściowie. A raczej teściowa uradowana, że kochana córeczka wróciła. Stoi i patrzy raz na mnie a raz na moją żonę. Staram się nie patrzeć w oczy bestii. Podobno może zabić samym wzrokiem. Nie wiem, tak czytałem. No, ale ryzykować nie będę. Wysiadamy. Żona szczęśliwa, ja mocno przerażony. Już w objęciach matki, żona papla jak to nam podróż minęła. Ja stoję i się nie odzywam. Ukradkiem patrzę na teścia. Mruga okiem i spogląda na wejście do piwnicy. Już rozumiem. To jego azyl. Odpowiadam kiwnięciem głowy. Tak na wojnie nawiązują się przyjaźnie. Bez zbędnego gadania. Żona się oderwała i przyszło mi przywitać się z teściową. Podchodzę, całuję delikatnie w rękę, potem „na trzy” w policzki i przytulam się mocno. Czuję oddech bestii na szyi. Przerażenie sięga zenitu. Czuję na całym ciele ciarki oraz fale gorąca i zimna. Spoglądam na teścia. Delikatny uśmiech na twarzy nie schodzi mu nawet w tak straszliwej chwili. W chwili torturowania mnie. Spogląda na mnie i po raz kolejny mruga okiem. To chyba znak. Coś w stylu: „Nie łam się, dasz radę”. Przetrzymałem. Oderwała się.

Jeszcze tylko uwagi na temat naszego odżywiania, po czym można iść do domu. Cóż, mnie się tam nie spieszy. Teściowi chyba też nie. Stoimy. Teściowa z moją żoną weszły do domu. Spojrzały na nas a my staliśmy jak te śnieżne bałwany.

– Postoimy chwilkę. Muszę wyprostować kości po tylu godzinach jazdy, kochanie – odpowiedziałem na pytanie żony: „Idziecie?”.

Kiedy drzwi domu się zamknęły spojrzałem na teścia. Podałem rękę i powiedziałem krótko: „Witam”. Odpowiedział uśmiechem.

– Jak minęła podróż? – spytał kierując się w stronę swojego azylu.
– Wie tata, jak to jest jechać z Magdą – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
– Tak, to prawda.

Weszliśmy do piwnicy. Kiedy byliśmy tu w ubiegłym roku wyglądał całkowicie inaczej. Azyl. Wolna przestrzeń. Nienaruszalne terytorium teścia, do którego wstęp mają tylko najważniejsi. Czułem się niegodny tego zaszczytu. Spojrzałem na podłogę. Położone panele. Na ścianach także panele tyle, że w innym kolorze. Kanapa, dwa fotele, stolik i telewizor. Na stoliku karty oraz butelka wina. Własnej roboty wina. Muszę przyznać, że to jest jedna z lepszych rzeczy. Teściowie robią fenomenalne wino.

– Napijesz się – zapowiedział teść i polał mi w kieliszek.

„Na zdrowie”, stuk i do gardła. Odstawiłem kieliszek i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nie było duże, ale ciepłe i przytulne.

Kwiatki, jakiegoś specjalnego gatunku rosnące w ciemnościach. Teść nie przesiaduje tu dniami i nocami. Zajrzy raz na dzień.

Postawny chłop. Czarne, gęste włosy. Głęboko osadzone oczy. Dwudniowy zarost. Koszula wciśnięta w spodnie jeansowe. Potężny pas z jeszcze bardziej potężną i przerażającą klamrą opasał go w połowie ciała. Całość, mimo, że wyglądała groźnie była całkowicie bezpieczna. Teść był nadzwyczajnym człowiekiem. Nie lubił kina gangsterskiego ani kina w stylu Chucka Norrisa czy Stevena Saegala. Wolał coś spokojniejszego. „Zielona mila”. Jego ukochany film. W jego azylu stoi taka mała półka. W rządku chyba wszystkie wydania „Zielonej mili”. Wydania polskie i zagraniczne. Z napisami i z lektorem. Spory zbiór jednego filmu. Mówi, że oglądał wszystkie.

Teść jest człowiekiem wykształconym. Pracuje na uniwersytecie. Jest wykładowcą. Teściowa to inna bajka. Mimo, że też z nurtu intelektualnego i też pracuje na uniwersytecie zachowuje się zgoła inaczej niż teść. Lubi rozgardiasz i właściwy tylko sobie porządek. Garnek tu, słoik tam, łyżka tu, kosz na śmieci tam. Każdy się gubi w tym korytarzu naczyń tylko nie ona. Jestem facetem, co by nie patrzeć. Nigdy nie ukrywałem, że pierwsze spojrzenie na moją żonę odbyło się z tekstem: „Ale dupa”. Teściowa? Kobieta zadbana, ciemne włosy z lekkimi oznakami siwizny, której się nie wstydziła. Nie wstydziła się też swojego wieku. Miała równe 50. Zaznaczała to, kiedy ktoś mówił, że ma np. 49. W tym względzie muszę przyznać jej rację. Wieku nie trzeba się wstydzić.

Dochodziła 18.

Teściowa i Magda zawołały nas na wigilijną kolację. Święta, moment rodzinnej miłości i wzajemnego szacunku zagościł w tym domu. Wszedłem do salonu. W roku stała udekorowana choinka. Rozświetlała cały pokój. Na środku stał stół z pięcioma nakryciami. Teściowa uśmiechem zaprosiła nas do środka. Czyżbym się przekonał do teściowej? Może ten melancholijny czar wigilijnej kolacji mnie dopadł? Patrzę na nią jakby pewniej, bez strachu i przerażenia. Te dowcipy o teściowych są chyba naprawdę ciut przesadzone.

Stajemy przy stole. Teściowa wyciąga opłatki i podaje każdemu z nas. Nie składamy pojedynczych życzeń. Każdy stojąc przy swoim miejscu składa życzenia wszystkim. Tak wydaje się być bardziej neutralnie.

Wreszcie siadamy do kolacji. Barszcz. Próbuję. Dobry. Po około godzinie jedzenia opadam na sofę. Głośno wzdycham nie mówiąc przepraszam. Wszyscy się na mnie patrzą. Wiem o tym. Powtarzam oddech jeszcze raz.

– Ależ to było pyszne – wyrzucam z siebie powoli wstając z sofy. Podchodzę do pani domu i całuję delikatnie w policzek dokładając krótkie: Dziękuję.

Uśmiecham się i dopijam szklankę kompotu. Mam ochotę się położyć. Dochodzi 20. Do pasterki jeszcze cztery godziny. Teściowie pójdą wcześniej na śpiewanie kolęd w kościele. Ja z żoną wyjdę około 23.50 a i tak zdążymy.

Wchodzimy na górę. Rozbieram się i w samych bokserkach kładę się do łóżka. Żona siada przy mnie i lustruje mnie wzrokiem.

– Nie zaczynaj tego znowu – proszę ją, ale moje prośby spływają po niej gładko.
– Czego mam znowu nie zaczynać? – drażni się, wiem to.
– Nie patrz na mnie jak Bazyliszek – uśmiecham się.
– Bazyliszek? Ja nie chcę cię zabić.
– Magda proszę – uspokajam ją.

Przeszła na drugą stronę łóżka i usiadła na podłodze.

– Wesołych świąt kochanie. Nie ci gwiazda pomyślności nigdy nie zagaśnie – powiedziałem ze śmiechem.

Dotknęła mojej nogi. Po chwili leżałem na plecach głęboko oddychając. Żona siedziała obok i bawiła się w ręku moim członkiem.

– Co z pasterką? – spytała.
– Dopiero o północy się zaczyna. Chyba nie chcesz iść śpiewać.
– Nie.

Podwinęła sukienkę i ściągnęła swoje majteczki. Położyła je obok i usiadła na mnie. Siedząc na moich nogach wciąż bawiła się mną. Pomyślałem sobie: Teściowie na dole popijają herbatkę a córka z zięciem na górze się tarabanią w tak piękną noc. Odsunąłem żonę na bok i podszedłem do okna. Odsłoniłem zasłonki i do pokoju wpadł blask choinek z ogrodu przystrojonych przez teścia. Mieniły się dziesiątkami kolorów. Delikatnie zmieniały swoje barwy, przez co mieliśmy, co kilkadziesiąt sekund pokój oświetlony innym kolorem.

Magda podeszła do mnie od tyłu. Złapała mnie za tyłek i szepnęła mi do ucha: Chodź do łóżka. Nie odwracając się złapałem ją za ręce i przysunąłem do siebie.

– Spójrz jak pięknie – powiedziałem patrząc na kościół stojący kilkadziesiąt metrów dalej.
– Wiem, mieszkałam tu trochę – odpowiedziała mi ze śmiechem.
– Tak, to prawda. Pierwszy raz widzę coś tak pięknego.

Odwróciłem się i mocno pocałowałem żonę. Delikatnie podniosłem ją i poszedłem w stronę łóżka. Położyłem ją i nie przestając całować złapałem ją za piersi. Jej zgrabny, nieduży biust zawsze działał na mnie stymulująco. Czułem nadchodzące pragnienie wejścia w nią. Odczekałem chwilę zajmując się w tym czasie jej piersiami. Zszedłem ustami niżej krążąc wokół brodawek. Czułem dreszcz przechodzący przez ciało Magdy. Złapała mnie za włosy i mocniej przycisnęła do piersi. Wyrwałem się z tego uścisku i pieszcząc językiem brzuch powędrowałem aż do stóp. Całowałem delikatnie każdy paluszek. Ssałem i wsłuchiwałem się w cichutkie jęknięcia żony. Pocałowałem na pożegnanie obie stopy i całując najpierw łydki, potem dłużej zatrzymując się na udach dotarłem do myszki. Lśniła w tym świątecznym blasku.

Pocałowałem Magdę w jej najczulszy punkt ciała i odwróciłem na brzuch. Zacząłem pieścić jej krągły tyłeczek. Każdy mężczyzna może mówić, że kobiecy tyłek jej mniej piękny od piersi. Dla mnie to nieprawda. Mógłbym tylko tym widokiem się napawać. Całowałem każdy milimetr tego cudownego kawałka ciała. Odchyliłem oba pośladki i językiem trafiłem do dziurki. Pieściłem obie dziurki. Dolną dziurkę paluszkiem a górną języczkiem. Wiedziałem jak Magda lubi tego rodzaju pieszczoty.

W pewnej chwili Magda się podniosła i spojrzała mi w oczy.

– Coś się stało? – spytałem wciąż siedząc przy łóżku.
– Dziś możesz to zrobić – patrzyła na mnie tymi niebieskimi oczami i delikatnym uśmiechem.
– Jeśli nie chcesz, to… – nie dała mi dokończyć.
– Chcę, bardzo chcę – oświadczyła, po czym usiadła na łóżku.

Rozchyliłem jej nóżki i zanurzyłem się w cipce. Lizałem i całowałem wszystko wokół. Czułem podniecenie żony. Wędrowałem językiem raz w górę potem w dół. Pochłaniałem jej smak i zapach nie odpuszczając nawet na moment. Kiedy mój język zaczął szybciej się poruszać poczułem mocne pchnięcie w głowę. Magda docisnęła mnie do swojego ciała by po chwili zastygnąć w bezruchu.

– Och…Tak…Nie przestawaj…Och…Och..Mmm…Kocham cię…Boże…Kocham…

Po czym opadła bezwładnie na łóżko. Oddychała głęboko. Podniosłem się i przysunąłem do żony. Dotknąłem jej twarzy. Pocałowałem w policzek. Magda otworzyła oczy. Widziałem łzy w jej oczach. Uśmiechnąłem się i pogroziłem jej palcem.

– Nie płacz – powiedziałem.
– Nie płaczę. To tak samo z siebie – mówiąc to wytarła ręką łzy.

Wstałem i zacząłem się ubierać.

– A ja? Kochanie, a ja? Nie mogę się tobą pobawić? – złapała mnie za rękę.
– Od zabawy to masz prezenty. O, cholera chyba się wygadałem – dostałem kuksańca w bok.
– Kochanie, dziś możesz dojść mi w ustach – spojrzała na mnie.
– Nie, innym razem. Dziś jej twój dzień. Wiem, jak się cieszyłaś z przyjazdu tutaj. Chcę żebyś go zapamiętała na długo. Ten wieczór – cmoknąłem ją w czoło i dodałem – To tyle na ten temat. Smakowałaś cudownie.
– Kochanie…
– Pójdziemy po pasterce na tamto wzgórze? – wskazałem miejsce ręką – Nigdy mnie tam nie zabrałaś.
– Są tam podobno duchy – przytuliła się do mnie – Wolę tam nie iść.
– Boisz się przy mnie – wyprostowałem się niczym szeregowy na porannej zbiórce.
– Oczywiście… – roześmiała się. Kiedy się na nią spojrzałem dodała tylko – …że nie.

Ubrani i doprowadzeni do porządku zeszliśmy po cichu na dół. Zajrzeliśmy do salonu i ujrzeliśmy widok, który zapamiętamy, mam nadzieję, na krótko. Teściowa siedziała bez górnej części ubrania na teściu.

Magda spojrzała na mnie a ja cichutko powiedziałem do niej: Chodź, nie przeszkadzajmy im. Zamknęliśmy drzwi i wyszliśmy tylnym wyjściem do kościoła. Wszak, czas na pasterkę. Dochodziła północ.

Scroll to Top