Dupcia Madzia – Drzewko Szczęścia

Poniedziałek, 24 grudnia 2007 roku. Godzina 9:00

Przez ostatni tydzień zima rozkręciła się na całego i Magda nie miała żadnego wyboru – jej garderoba musiała ulec zmianie. O ile do wtorku wytrzymała jeszcze ubierając się w swój zwykły zestaw typu przetarte jeansy plus koszulka, dodając wierzchnie okrycie w postaci bluzy polarowej, bądź lekkiego sweterku, to o takim stroju nie było mowy w ten wigilijny świąteczny dzień.

Gdy Magda minęła grupkę chłopców, w wieku na oko wczesnoszkolnym, ci zachichotali na widok kurteczki w jaką była ubrana dziewczyna. Sama Madzia nienawidziła tego ciuszka, jaki w prezencie na gwiazdkę dostała od kilka lat temu – obrzydliwie różowa kurtka na pewno nie była w jej rozmiarze, a dziewczyna podejrzewała że brakowała jej co najmniej ze dwóch, aby pozwolić jej ruszać się swobodnie i wyglądać na niej w miarę normalnie. Ostatnio naszła ją myśl, że tak naprawdę to w ogóle mało z jej ubrań ma właściwe dla niej rozmiary. Codziennie rano czas ubierania się schodził jej głównie na naciąganiu przykrótkich skarpetek, wbijania się w obcisłe do granicy wygodnego noszenia spodni czy zaciętej walki z jakimś suwakiem który na złość jej robiąc za nic nie chciał się dosunąć do końca.

Spojrzała na swojego brata Tomka, idącego tuż obok niej. Przy każdym kroku szeleściła cicho jego nowa zimowa kurtka, którą dostał zaledwie kilka dni temu od ojca. Magda za bardzo skupiła swoją uwagę na zatapianiu się w swoim małym, przyciasnym świecie, przez co o mało nie przewróciła się, poślizgując na oblodzonym chodniku. Piszcząc, złapała się panicznie za ramiona Tomka. Udało jej się zachować równowagę.

Jej brat popatrzył na nią jakby ktoś właśnie opowiedział mu kiepski dowcip, po czym energicznym ruchem zrzucił z siebie ręce siostry.
– Weź mnie tak publicznie nie dotykaj, dobra?
Tym razem Madzia nie zdążyła nawet pisnąć gdy z impetem uderzając pupcią o chodnik.
Tomek tym razem fuknął, przechodząc do lekkiego śmiechu.
– Ktoś mógł pomyśleć, że chciałem Ci pomóc. Wstawaj, idiotko, musimy iść po tą cholerną choinkę!
Nie czekając aż Magda podniesie się z ziemi ruszył przed siebie. Magda zebrała się powoli, rozcierając ręką tyłeczek. Za chwilę ruszyła za bratem. Fakt, że dalej zmuszona była paradować wszędzie bez dolnej części swojej bielizny spowodował, że czuła nieprzyjemne zimno ocierających się o jej ciało jeansów, przesiąkniętych lekko śniegiem. Cieszyła się jednak na myśl, że Kara dzięki której została pozbawiona tej części garderoby kończy się już pojutrze, z jutrzejszym dniem jako ostatnim.

Spojrzała na wyprzedzającego ją Tomka i uśmiechnęła się z tryumfem. „Ten drań będzie musiał oddać mi wszystkie moje majtki” – w myślach Madzia już widziała siebie, z pogardą wyrywającą torebkę z jej bielizną swojemu bratu. Jednak jeszcze przez te dwa dni musiała obyć się bez nich, do czego już zresztą przywykła. „Może teraz ja coś mu zwinę? To byłaby niezła zemsta” – przeleciało przez jej główkę.

#

Kilka minut później rodzeństwo dotarło na zieleniak, gdzie od kilku dni odbywała się sprzedaż młodych, masowo wyrżniętych drzewek. Magda i Tomek dostali odgórne polecenie od swojego ojca, który od rana zdenerwowany na swoją córkę postanowił na jakiś czas pozbyć się jej z mieszkania. Po choinkę mieli iść już poprzedniego popołudnia, jednak nie zdążyli się po nią wybrać. Powodem była jak zwykle Magda, która zapominając klucza zatrzasnęła się przy sprzątaniu piwnicy na kilka dobrych godzin. Lekko ubraną i przemarzniętą Magdulę znalazł dopiero Tomek, schodzący na dół po świąteczne dekoracje.

Spacer po skrzypiącym śniegu wśród mnóstwa drzewek przeniósł Magdę w kolejny, bardziej bajkowy świat i ogólnie poprawił humor. Przechadzając się powoli spróbowała nawet konwersacji ze swoim bratem.
– Ale tu ładnie… Fajnie że tu przyszliśmy. – zagadała, rozglądając się.
Tomek parsknął pod nosem, nawet nie obdarzając jej najmniejszym spojrzeniem.
– Zajebiście jak cholera. Możesz tu zostać jak ci się tak podoba.
Magda nie dała za wygraną. Miała ochotę porozmawiać, mimo że nie lubiła swojego brata.
– No ale fajnie że wyszliśmy razem. W ogóle powinniśmy częściej sobie gdzieś tak łazić…
Powiedziała to częściowo dlatego, że miała nadzieję na odrobinę częstsze opuszczanie domu. Może jej brat mógłby jakoś przekonać ich ojca do tego pomysłu, a rozmowa na ten temat byłaby pierwszym krokiem do przekonania go do tego pomysłu.
– No pewnie! Będę z tobą chodził na długie spacery przy księżycu może jeszcze, co? – odpowiedział niemiło – Wiesz co, ja się w ogóle zastanawiam za co ojciec mnie tak dziś poniżył!
– Jak to…? Co ci zrobił? – zapytała, nie bardzo rozumiejąc. Nigdy nie widziała żeby ich tata szczególnie źle traktował Tomka. A może jednak nie była sama w tej sytuacji?
Brat Magdy westchnął i odpowiedział.
– Przecież kazał pokazać mi się z tobą na mieście. Razem!
Magda westchnęła również kiedy jej mała banieczka nadziei cichutko pękła, nie pozostawiając po sobie śladu. Tomek natomiast włożył ręce z powrotem do kieszeni i przyspieszył kroku.
– Chodź, znajdziemy to jebane drzewko i skończymy ten obciach.

#

Ostatni rząd schodów Magda pokonała już praktycznie ciągnąc okazałe drzewko po stopniach. Gdy przekroczyli próg mieszkania dziewczyna oparła się o ścianę, zdyszana. Pociągnęła głośno nosem i otarła go zmarzniętą, pokłutą dłonią. Zapomnienie o chusteczkach podczas zimowego wyjścia nie było jej najlepszym pomysłem.
Oprócz drażniących ukłuć od igieł sosny którą targała sama całą drogę do domu Magda była cała przepocona. Różowa kurteczka okazała się być morderczą sauną, złośliwie nie przepuszczając ani odrobiny ciepła na zewnątrz. Natychmiast zrzuciła ją z siebie, tak samo jak i bluzkę, zostając w samej białej koszulce z rysunkowym kotkiem. W lustrze zobaczyła na niej wyraźne plamy potu.

Tomek zdjął buty i wrócił spokojnie do swojego pokoju, nie zwracając na nią uwagi. Cała drogę powrotną szedł spokojnie obok niej, rozmawiając z kolegą przez telefon. Dźwiganie ponad dwumetrowej sosny zrzucił bez wyrzutu sumienia na siostrę. O rękawiczkach które miał zabrać, aby nie poraniła sobie też oczywiście zapomniał.

„Dotarłam, nareszcie… myślałam że padnę pod tą choinką” – odetchnęła – „Chyba muszę się przebrać, jestem cała mokra…”
Magda ruszyła w kierunku łazienki, chcąc ściągnąć z siebie przemoczone ciuchy. W progu jednak zatrzymał ją jej ojciec, trzymający jakieś kartki w dłoni.
– Gdzie się wybierasz? A wnieść ją do salonu to co, nie łaska już? – pytanie w uszach Magdy brzmiało jak polecenie.

Kiwnęła głową i wróciła szybko do drzewka, blokującego większość korytarza. Nie szukając nawet rękawic szarpnęła sosnę, zawadzając jedną gałęzią o swoją kurtkę wiszącą tuż obok.
Kuźwa… – zaklęła cicho i szarpnęła jeszcze mocniej, aby uwolnić zaklinowaną choinkę.
Drzewko wprawdzie puściło, ale do Mandi doszedł wyraźny odgłos rozdzierającego się materiału. Zaklęła znowu, tym razem na siebie. Gdy przetransportowała sosnę szczęśliwie do salonu i ustawiła opierając pod oknem, szybciutkim truchtem wróciła do przedpokoju. Żałosna kurteczka dorobiła się szerokiego rozdarcia na lewym boku, zalewając puchowym wypełnieniem buty ustawiane poniżej. Madzia załkała cicho, i szybko zaczęła zbierać puch z podłogi. Po wyrzuceniu tego, co udało jej się pozbierać przewiesiła różową kurteczkę w taki sposób, aby nie było widać tego paskudnego rozdarcia. Idealnie zgrała się w czasie, ponieważ w momencie w którym odskoczyła od wieszaków z kuchni doleciał ją głos ojca.
– Dupcia, do mnie.
Wykonała prostą komendę natychmiastowo.

Ojciec pisał coś na komórce i mówił, zupełnie nie patrząc na córkę.
– Przyjeżdża do nas wujek Krzysiek z rodziną, tak jak ci mówiłem. Będą podobno koło czwartej, więc do tego czasu tu ma być wszystko gotowe. Stół nakryty, wszystko posprzątane, wasz pokój na błysk, tak samo jak kuchnia. Masz nie robić matce problemów, rozumiesz? Nie chcę żeby znowu zaczęła świrować przez ciebie. Wszystko jasne?
Magdula posłusznie kiwnęła głową, przyjmując wszystkie informacje.
Aha i ubierz wreszcie tą cholerną choinkę. Ma być ładnie i szybko. Potem przyjdę sprawdzić.
Spocona dziewczyna, upewniwszy się, że to już wszystko wybiegła do salonu, kolejny raz odciągnięta od możliwości przebrania się w coś suchego.

#

Po trzech godzinach ciągłego dekorowania drzewka stojącego w salonie Magda była wypompowana. Spocona koszulka oblepiała jej ciało, podkreślając zarys młodych piersi dziewczyny. Bolały ją strasznie podrapane ręce i nogi, ale nareszcie była dumna z efektu jaki udało jej się uzyskać.

Pierwotnie Magda po prostu walnęła na choinkę wszystko co miała pod ręką a co podobało jej się najbardziej – cukierkowe ludziki, kolorowe bombki i świecące łańcuchy. Gdy tylko jej tata przyszedł skontrolować postęp w dekorowaniu, stanął w progu i wydarł się na córkę, komentując choinkę jako totalne bezguście, oraz określając ten twór jako „tęczę zmieszaną z gównem”. Mandi powstrzymała się od bronienia swojego „dzieła” i posłusznie zdjęła wszystko z powrotem.

Podobny los spotkał wersję „drewnianą”, „złotą” oraz „niebiesko – czerwono – srebrną”. Gdy dziewczyna straciła nadzieję, że uda jej się znaleźć taką kombinację, która nareszcie zadowoli jej ojca udało jej się – w sumie przez przypadek – stworzyć coś na wzór „złoto – czerwonej” choineczki. I ta wersja ostatecznie została uznana za dostateczną.

Pognana warknięciami ojca, zdenerwowanego na ociąganie się Magdy przy ubieraniu stojącej w salonie sosny, dziewczyna została zagoniona do rozstawiania stołu i naczyń, przygotowywanych przez gotującą mamę.

Magda miała ochotę zrzucić z siebie przepoconą koszulkę, ale wolała nie ryzykować chodzenia w samym staniku przy swoim ojcu ani bracie. Ten ostatni siedział w ich pokoju, grając w coś na komputerze i absolutnie niczym się nie przejmując. Gdy uporała się już z salonem i kuchnią, nadszedł czas na posprzątanie pokoju rodzeństwa. Po krótkiej słownej utarczce tomek zebrał się i wyszedł na spotkanie ze znajomym, a Magda została sam na sam z zaśmieconym pokojem.

Ale burdel tu się zrobił… – jęknęła i zabrała się do pracy, przedtem nareszcie przebierając się w coś suchego.
Pokój był totalnie zagracony. Głównym bałaganiarzem był naturalnie Tomek, rzucający rzeczy gdzie popadnie, a najczęściej na łóżko siostry. Co do samego łózka – było ono nowe w tym pokoju. Nie tyle w ogóle nowe, ponieważ posiadało sporo śladów intensywnego użytkowania przez poprzedniego właściciela (lub właścicieli, Magda nie znała jego dokładnego pochodzenia) co stanowiło nowy element umeblowania tego małego pokoju. Był to jeden z prezentów jakie Madzia dostała na tegoroczne mikołajki, a jednocześnie zamiennik jej poprzedniego łózka. Jednakże nie wywołał u niej specjalnie pozytywnych emocji – a głownie dlatego, że było jeszcze mniejsze niż ostatnie. Było długie na 145 centymetrów, a szerokie – a raczej wąskie – na siedemdziesiąt-parę centymetrów. Ojciec Magdy prosto wytłumaczył jej tą zmianę ciasnotą panującą w ich pokoju. Jednak Madzia nie była specjalnie zadowolona. Było zupełnie niewygodne.

Po pół godzinie sprzątania i układania rzeczy na swoje miejsce do pokoju na sekundę zajrzał pan Stanisław. Rozejrzał się i bez słowa zamknął drzwi od pomieszczenia, wychodząc z niego. Magda zdziwiona wróciła do robienia porządków.

Gdy zegar na gęsto zastawionym biureczku pokazał godzinę piętnasta trzydzieści, Mandi uznała że pozwoli sobie na chwileczkę przerwy. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z panującej w mieszkaniu ciszy. Radio grające w kuchni milczało, nie słyszała też głosu żadnego ze swoich rodziców.

Zaciekawiona cichutko otworzyła drzwi i ostrożnie wyszła do przedpokoju. Nie zauważając nikogo przeszła do kuchni, gdzie w samotności nalała sobie soku do szklanki. „Pewnie wszyscy gdzieś wyszli” – uznała.
Uznała, że obejrzy jeszcze raz efekt trzygodzinnego ubierania drzewka. trzymając szklankę przy ustach ruszyła w stronę salonu. Już miała wejść do pomieszczenia w którym znajdowała się choinka, ale do jej uszu doszedł nikły odgłos, którego nie mogła zidentyfikować.

Zatrzymała się w bezruchu. Odgłos szybko powtórzył się, i tym razem dziewczyna ustaliła, że dochodzi z pokoju rodziców, przed którego zamkniętymi drzwiami właśnie stała. Zaciekawiona zbliżyła się. Rzeczywiście, ktoś tam był. Odstawiła szklankę na korytarzową szafkę, po czym schyliła się, aby zajrzeć przez dziurkę od klucza. Wypięła przy tym rozkosznie, a jej ponętny tyłeczek odbijał się w lustrze powieszonym naprzeciwko.

Widok, jaki tam zobaczyła zamroził ją w bezruchu. Jedynymi czynnościami jakie mogła wykonać było tylko stać właśnie w takiej pozycji i patrzeć, nic więcej.

Na łóżku rodziców Magda zobaczyła swojego ojca i matkę – Basię. Obydwoje byli zupełnie nadzy. Madzia była dość oswojona z różnymi formami nagości, ale to dodatkowo widziała natychmiast przykleiło ją do drzwi i zmuszało do patrzenia.

Gdy ojciec Magdy z rozmachem uderzył otwartą dłonią w wypiętą pupę Basi, Magda rozpoznała odgłos który zwabił ją do tego miejsca. Mama dziewczyny na kolanach, podparta rękami rytmicznie odbijała się od brzucha pana Stanisława. jej plecy były wygięte w piękny łuk, zakończony idealnie wypiętym tyłkiem, na którym wzrok Magdy zatrzymał się jakiś czas. Tata Mandi wpychał brutalnie swojego fiuta w ciało Basi, ale dziewczyna z powodu szybkiego ruchu nie mogła mu się przyjrzeć. Pełne cycki mamusi bujały się w szybki rytm jaki nadawał jej ojciec, coraz szybciej wpychając swój pręt w rozgrzaną pupę kobiety.

Mandi nie spostrzegła się, gdy jej dłoń samowolnie przesunęła się po jej klatce piersiowej, na chwilę zatrzymując się na zgrabnej piersi i sterczącym suteczku. Cała jej uwaga poświęcona była zawstydzającej scenie jaką właśnie podglądała.

Sama scena zdawała się rozkręcać coraz bardziej. Gdy kilka kolejnych klapsów z trzaskiem wylądowało na tyłku Barbary, ta jęknęła przeciągle. Jej głos przebił się przez barierę drzwi, przyprawiając Madzię o dreszcz. Młoda dziewczyna przygryzała dolną wargę, obserwując jak rodzice zmieniają pozycję. Przygryzła ją nawet jeszcze bardziej, gdy Basia usiadała w szerokim rozkroku na kutasie jej męża, ustawiając się dokładnie naprzeciwko drzwi od sypialni. Mandi widziała teraz w całej okazałości różową cipkę swojej mamy jak i naprężonego kutasa taty, penetrującego bezlitośnie miejsce gdzie dawno temu narodziła się Dupcia.

Dopiero teraz Magda zauważyła, że jej ojciec nie założył prezerwatywy. Ściągnęła brwi, ze współczuciem patrząc na swoją mamę. „O nie… biedna mama, musi się tak bać…” Jednak pani Barbara wcale nie wyglądała na zmartwioną. Prawda, twarz miała ściągniętą w grymasie, ale Mandi nie potrafiła rozpoznać, czy był to grymas bólu czy rozkoszy. Może połączenie obydwu.

Pan Staszek pozwolił mamie Magdy na swobodne nadziewanie się na jego kutasa, przenosząc swoje dłonie na jej duże piersi. Zgniótł je, przytrzymujący, a następnie zaczął intensywnie miętosić, szczypiąc sutki co kilka ruchów.
– Szybciej, kurwo! – warknął nagle.
Na to polecenie rozpalona kobieta zaczęła ruszać dupcią jeszcze intensywniej, coraz głębiej i szybciej nabijając się wzdłuż penisa mężczyzny. Pan Stanisław jęknął i ściskając cycki żony pomógł jej w tym rytmicznym ruchu. Po chwili zaklął i jęknął, a Mandi zobaczyła jak ze szparki jej mamy tryska w powietrze biały płyn. Ruch ustał, ale Magda wciąż oddychała krótko i spazmatycznie w rytmie niedawnych podskoków jej matki. Oderwała się od dziurki od drzwi, i poczuła gorąco na swojej dłoni. Odkleiła ją od własnego krocza, odczuwając wilgoć na materiale. Brak majteczek dawał się we znaki. „Kiedy ja..?” – zdziwiona spytała sama siebie.

Ciszę mieszkania parującego seksem i podnieceniem przerwał rozdzierając rzeczywistość na pół dzwonek do drzwi mieszkania Wojnowskich.

#

Wszystkie postacie oraz zdarzenia przedstawione w opowiadaniu są fikcyjne. Podobieństwo do realnych postaci niezamierzone. Wulgaryzmy zastosowane w celu podniesienia realizmu opowiadania. Autorka nie pochwala wszystkich zdarzeń / poglądów opisanych w opowiadaniu.

Scroll to Top