Gwałt i jego skutki

Ognisko powoli dogorywało. Paliły się jeszcze duże szczapy, ale na miejscu leżących uprzednio dużych drągów, pozostało już tylko parę suchych gałązek, odłamanych w trakcie wrzucania.

Dogasający ogień tworzył jednak wokół ciągle niesamowitą poświatę migających półcieni.
Woj dorzucił leżące nikłe gałązki. Na chwilę rozbłysło światło, oświetlając leżące na trawie
postaci. Około dziesięciu osób, większości nie znałem. Woj, Wojtek kładł się właśnie po mojej lewej stronie. Przyjaciel, rycerz, dobrze sytuowany facet z ciągle wklęsłym, mimo paru latek, brzuchem i z szopą kręconych włosów.

Zerknąłem w prawą stronę i dojrzałem Anitę. Patrzyła na mnie roziskrzonymi oczyma. Śmiała się do mnie. Wiedziałem, że uwielbia ogniska, zwłaszcza, jak ktoś brzdąknie na gitarze. Co prawda nie było żadnej gitary, ale przedtem po jeziorze rozlegały się co rusz chóralne śpiewy. Nie takie pijackie, nietrafiające w rytm, ale spokojne, z wyczuciem.
Jakby te puszki piwa napełniające już w połowie pobliski 60-litrowy kosz z grubej, zielonej folii, nie były wypijane przez nas, tylko znalazły się tam przypadkiem.
Śpiewaliśmy głównie songi, trochę Kaczmarskiego, ze dwa kawałki Okudżawy.
Ale jak zwykle brylowały „Hej, sokoły”. Podstawowa pieśń biesiad. Podstawowa pieśń walczących. Właśnie któryś z uczestników naprzeciwko zaintonował po raz trzeci to samo. W niknącym blasku ogniska, przy cichnącym akompaniamencie ciszy do „sokołów” zauważyłem kątem oka, jak ktoś siada po prawej stronie mojej żony. Odsunęła się bezwiednie w moją stronę.

– Cześć – mimo śpiewu usłyszałem jego cichy głos. – Sama?
Nastawiłem uszu. Zabrzmiało mi to od razu na podryw, i to niewyszukany.
– Cześć, śpiewaj.
Zdziwiło mnie trochę, że nie kazała mu się odwalić, odstosunkować, wybyć w niebyt. Jakby
mówiła mu, że ktoś siadający przy niej z pytaniem „Sama?” był jak najbardziej na miejscu. Jakby go zachęcała. Przeturlałem się na lewy bok, żeby widzieć tę scenę. Przestałem zwracać uwagę na przyśpiewki. Skoncentrowałem się jedynie na ich ustach.
– Nie lubię „sokołów”, są tak oklepane – położył się na prawym łokciu i spojrzał Anicie w oczy. Zerknęła na niego, podniosła się i usiadła krzyżując nogi w pozycji „kwiatu lotosu”.
Kruczoczarne włosy, jeszcze czarniejsze w blasku ciemniejącego ogniska, rozsypały się kaskadą po odsłoniętych plecach. (MałaMi). Dwadzieścia stopni na dworze, przy ognisku dobre czterdzieści usprawiedliwiało noszenie wieczorem tylko kostiumu kąpielowego, który z natury rzeczy niewiele zasłaniał. Ale jego bezczelne spojrzenie w dekolt i to bezceremonialne „Sama?” zaniepokoiło mnie.

– Cześć – rzuciłem w jego kierunku.
– Twój facet? – spojrzał na Anitę z pokpiwającym uśmieszkiem.
No nie, poczułem jak wnętrzności zaczynają wyprawiać harce. Nawet mi nie odpowiedział. Zaczynałem się gotować. Nawet, kurwa, nie raczył na mnie zerknąć. Może przedtem sobie mnie obejrzał. Prawdopodobnie dobrze wiedział, kim jestem, ale i tak dawał do zrozumienia, że niewiele go to rusza. W atmosferze niewymuszonej zabawy przy ognisku takie zachowanie wydało mi się zdecydowanie nie na miejscu.

– Tak, jestem jej mężem – odpowiedziałem agresywnie. – Nie jest tu sama.
– Spokojnie, nie podnoś głosu, po prostu nie znam tu nikogo, jestem z Myśliborza… – tym razem wyraźnie na mnie łypnął. – To „z Myśliborza” dobiegło do mnie zniekształcone, wskutek przybierającej na sile pieśni. Odwzajemniłem się spojrzeniem bazyliszka.
– Kocham żonę i nie lubię, jak ktoś się do niej przysiada, pytając „Sama?”.
Rzuciłem mu z wypełnionej lodem folii puszkę. „Złapał w locie, skurwiel!” -skonstatowałem z niechęcią. Właściwie nie wiem, po co to zrobiłem. Pewnie podświadome, wyniesione z domu wychowanie „dziel się”. Otworzył z charakterystycznym psykiem. Strumień piany wytrysnął mu na nagie piersi.

Spojrzał po sobie, jakby dociekając, czy ta klata na pewno należy do niego.
– Podoba ci się? – spod oka zerknął na Anitę. Zalewały go strumienie białej piany. Wyraźnie, bydlak, pił do seksu. I to przy mnie. Nie chciałem się bić w tej atmosferze.
Wstałem i podałem żonie rękę. – Chodź, mimo, że gość pachnie Arkonią, może już pójdziemy, muszę wcześnie wstać.
Używałem tego samego płynu po goleniu.

Woj poszedł z nami. Nie obejrzałem się ani razu, ale żonka raz jakby udała, że rozwiązał jej się nierozwiązywalny pasek przy wysokim obcasie. Przyklękła i się obejrzała. Spojrzałem za nią. W blasku samego żaru też było widać tę mordę. Patrzył na nią, jak urzeczony.

Roznosiłem wtedy mleko. Gdy jeszcze Polska roznosiła podobne wiktuały. Musiałem być przy ciężarówce max 3.00 rano. Roznieść wszystko max do 6.30. Podpisane umowy nie zostawiały cienia wątpliwości. Jeśli zadzwonię o tej porze i powiem, że nie przyjadę, to nakładają na mnie kary finansowe. Jeśli np. złamałbym nogę, to jedyne ubezpieczenie mogłoby spłacić Państwo-Państwu, bo jako pracownik ubezpieczyłem się w ….Państwie. To były szalone lata osiemdziesiąte, tuż przed zakończeniem stanu wojennego. Nikt tak naprawdę nie przyzwyczaił się do odebrania mu prawa chodzenia, gdzie chce po godzinie 23.00.

Nikt tak naprawdę nigdy nie wierzył, żeby takie prawo miało rację bytu. Ale chwilowo miało.
Dysponowałem załatwionym przez mleczarnię dokumentem, uprawniającym do poruszania się w godzinach policyjnych. Także do przejazdów tramwajami, autobusami i pociągami do – i z pracy. Z racji wykonywanego zawodu mogłem zabrać ze sobą jedną, pomagającą osobę. Która musiała wykazać się tylko dowodem osobistym. Woj miał taki przy sobie.

Żeby być na 3.00 musiałem wyjechać pociągiem o 1.11. Byliśmy wszyscy dobrze nawaleni, więc Woj zaproponował, że pomoże mi „uszczęśliwić Polaków”. Więc pojechaliśmy tym o 1.11.
Nie byliśmy tak długo. Zdążyliśmy na pociąg o 6.49 z powrotem. Już o 7.50, włącznie z marszem byliśmy na miejscu.

Pobojowisko. Rżysko. Palenisko serc i dusz.
Już idąc z daleka widziałem, że coś jest nie tak. Właściwie bardziej czułem. Niby ten sam szpaler drzew, ale one huczą donośniej, niby te same drzewa, ale jakby mniejsze, przytłamszone, obciążone dziedzictwem grzechów ludzkości.

Jednak naprawdę zaniepokoił mnie brak światełka w kibelku. Tam zostawialiśmy światło od lat. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby na jakiejś imprezie ktoś nie szedł się odpryskać. Gdy ktoś po zmierzchu włączył przełącznik, uruchamiało się światełko awaryjne (3V), bardziej oszczędne. Nikt nie miał do tej pory zastrzeżeń, że w mdłym, oszczędnym świetle oblał sobie spodnie.

To światełko było naszą nadzieją na przestrzeń, której nie widzieliśmy, ale czuliśmy, że istnieje.
Nie widziałem tego światełka i to mnie straszliwie zaniepokoiło.
Dopadłem do drzwi domku.
Żona leżała w pozycji embrionalnej. Podkurczone pod siebie kolana. Nigdy jej taką nie widziałem. Bezbronną. Inną. Dziwną.
– Co się stało? – prawie wrzasnąłem, chwytając ją za ramię.
– Nic.

Widziałem, że coś się stało. Całym jej naprężeniem ciała, całą nią czułem zapach….Arkonii.
Nie jej „Zimnej kobiety” tylko „Arkonii”. Kuuuurwa mać…. Był u niej??? Śledził nas, jak wyjeżdżaliśmy z ośrodka? Kim on, kurwa, jest????”
– Posłuchaj, znajdę go i oddam wymiarowi sprawiedliwości.
– Jakiej sprawiedliwości? O czym ty mówisz? – wyjęczała. Nie spytała po co go znajdywać. Jednak moje domysły okazały się słuszne. Pierdolec zgwałcił mi żonę. Zdawałem sobie doskonale sprawę, że pozostawienie Państwu sprawiedliwości, to jak rzucanie wianków na wodę. Każdy gdzieś płynie, ale gdzie, nikt nie wie.

Zdała mi dokładną relację ze zdarzeń.
Przyszedł 5 minut po naszym wyjeździe do mleka.
Nie opierdalał się specjalnie. Zgwałcił ją dwukrotnie.
Teksty „obserwowałem cię od dawna, jestem tobą zauroczony” nie robiły na Anicie większego wrażenia, ponieważ była wystarczająco piękną kobietą, by nie musieć słuchać podobnych nagabywań.

Wszedł do niej po prostu, z frontu, odprowadziwszy nas wzrokiem.
– Nie zamknięte drzwi, dom oświetlony jak choinka… sądzę, że to coś dla mnie.
Anita sądziła, że jak da mu drinka, to sobie pójdzie. Nic bardziej błędnego.
Po wypiciu pierwszego chyba bardziej się rozochocił.
– Może teraz zatańczymy?

Chciała uciec, ale nie miała gdzie. Wyjście z salonu wypełniał dokładnie on. Trochę się wystraszyła. „Co, chyba nie będzie mnie gwałcił?”. Przecież wkoło tylu ludzi…Pomyślała też, że mąż, jak zawsze pracuje w najmniej pożądanych godzinach.
Podszedł do niej.

Zadrżała. Nagle zrobiło jej się zimno. To ten w miarę sympatyczny gość, który mnie uwodził przy „sokołach”? Pomyślała przez chwilę, że mąż mógłby być nieco bliżej. „Po cholerę załatwił sobie zmianę akurat dziś?” Przecież wie, że nie umiem się bronić…..
Gdy ją objął, nawet specjalnie nie protestowała.
Zaczął ją całować, podczas gdy ona miała zwieszone ręce. Bezczynne. Bezużyteczne.
„Dopóki go nie dotknę, wszystko będzie ok.”. „Wtedy, gdy go dotknę, zacznie się horror”.
Szybko zdjął z niej górną część kostiumu. Kształtne piersi zatańczyły mu w dłoniach.
– Nie wyglądałaś na takie cudeńka.

„Nawet pierdolec może mieć pierdolca”. Zaczął je bardzo delikatnie gładzić, od czasu do czasu podszczypując sutki, czym lekko ją rozmiękczył. Opierała się stanowczo, odsuwając mu ręce, ale nie była tak silna. Poza tym, bardzo to lubiła, bez tego praktycznie nie istniał dla niej „mocny seks”. Tylko skąd on mógł to wiedzieć?
Nie wiedział. Dokładał do niej palce impulsu. Palce, o których wiedział, że są „seksualne, sensoryczne”.Czyli wszystkie, za wyjątkiem dwóch najmniejszych.
Włożył w nią na początek dwa prawej ręki, środkowy i wskazujący.
Zawyła, jakby ją rozdzierano. Bez uprzedzenia, bez oliwek była jak Joanna D’Arc. Dziewicą.
„Dlaczego nie umiem powiedzieć- kurwa, nie!!!”

Bo taka była. Nieumiejąca powiedzieć przepraszam, gdy ktoś ją nadepnął. Nieumiejąca wrzeszczeć wniebogłosy, jak ją gwałcą, bo ktoś, kto śpi po nocce, mógłby się obudzić. Nieumiejąca zdecydowanie odmówić….nieumiejąca żyć w polskim, popierdolonym społeczeństwie, gdzie każdy nie jest tym, za kogo go bierzesz.
Nie umiała po prostu powiedzieć „Odwal się”… bo to mogłoby zranić dumę gwałciciela.
Gdy w nią wszedł, poczuła najpierw niewysłowiony ból. Krzyknęła, bo nie była gotowa.
Zamknął dłonią jej usta.

– Wiesz, dlaczego?
Nie miała zielonego pojęcia, ale też nie chciała wiedzieć. Chciała być tylko bezpieczna.
– Bo jesteś najpiękniejsza.
Zawiść. Dobre. Tylko co ma zawiść męska, do damskiej?
Nie uwierzyła mu.
– Nie sądzę, żeby motywem była zawiść o urodę – powiedziała. – Sądzę, że już taki świrus jesteś od urodzenia.
Uderzył ją w lewy policzek. Ale jakby zaraz się w myślach zmitygował. Lekko się przesunął.
„Nie muszę od razu bić kobiet, i tak wrócą do mnie”.
Wszedł w nią głębiej. I poślinił palec. Jęknęła niewyraziście i całym jej ciałem wstrząsnął dreszcz.

Pomyślał, że zrobił dobrze i powtórzył ostatni ruch jeszcze bardzie zamaszyście. Kolejny dreszcz oznajmił mu, że to może TO. Ale dopiero teraz zauważył po oczach, że ją po prostu rani. Ją to boli. Wejrzał głębiej w te szafirowe oczy i…ujrzał gniew. Zrozpaczenie. Desperację. Pierwszy raz dotarł do niego nikły impuls strachu. Dopiero teraz dotarło do niego, co tak naprawdę zrobił.
Nie mógł zapomnieć tych szafirowych, szeroko otwartych oczu. Z których powoli spływały łzy. Łzy wściekłości, że znalazla się w takiej sytuacji. Łzy rozpaczy, że nikt nie jest przy niej. Łzy bezsilności.
Gdy wyczuł, że jest sucha, poślinił palec i tym bardziej był w niej.
Zaczęła krzyczeć. Z rozpaczy, że nie ma kogoś, kto mógłby ją od niego uwolnić.
Gdy dochodził, pomyślała przez tę krótką chwilę: – Zabiję cię, gnoju.

„Za takie łzy oddałbym duszę!”. Jestem już niedaleko niego….
„Szkoda, że nie będę mógł ci powiedzieć, jak byłaś najważniejszą dla mnie osobą”.

Przypomniałem ją sobie dawniej, bezpruderyjnie nieśmiałą, skowyczącą przy każdym malutkim „uszczypnięciu”, przy każdym intymnym dotknięciu.
To czym ją wziął? Oprócz siły?
Zacząłem się zastanawiać. Teraz sobie przypomniałem. To zwykłe, uprzejme „Cześć, śpiewaj”.

Czy zdecydowane powiedzenie w stylu „Spadaj, młodzieńcze” mogłoby przynieść bardziej rozwiązywalne posunięcia?
Myślę, że nie.
On chciał to zrobić i zrobił, bo był skurwielem, którego nikt nie ma prawa znaleźć. Czuł się bezkarny.

A ja chciałem go znaleźć i …. znalazłem.
Wydałem na to ponad połowę gotówki. Zatrudniłem prywatnych detektywów, gdy stwierdziłem, że policja może sobie tylko pogwizdać. Znaleźli go. Podobno nie było to trudne, przekupiając paru urzędasów, ale na pewno dla policji przekraczające wszelkie bariery.

Denat ukrywał się w puszczy noteckiej.
Jeszcze nie wiedział, że jest trupem, gdy wsiadałem do osobowego pociągu relacji Poznań-Szczecin.

Scroll to Top