In the name of Great Satan

Otworzył księgę i omiótł spojrzeniem rzędy ładnego, równego pisma. Pogładził stare stronice, wciągając w nozdrza zapach pożółkłych kartek. Zamknął tom i spojrzał na pomieszczenie.
W centrum krzątała się trójka mężczyzn, kończąc przygotowania sali. Jeden z nich, wysoki chudzielec, rysował na ścianach koślawe pentagramy, podczas gdy jego kumpel, spory grubas z rozstępami na brzuchu, zapalał ostatnie świece. Nad nimi stał trzeci kultysta, z czerwonym kapturem na głowie, wyznaczony na kapłana. Wszystko działo się w poniemieckim bunkrze, zaszytym głęboko w lesie. Paweł nie mógł wprost uwierzyć w swoje szczęście, gdy przypadkiem natknął się na wojenny relikt: był świetnie zachowany, z dużą, centralną salą i sprawnym systemem wentylacji. Na dodatek wejście było zamaskowane i trafić można było na nie tylko przypadkiem, lub znając drogę. Idealnie nadawał się na rytuał.
Tych trzech nie musiał nawet długo namawiać. Banda zakompleksionych nieudaczników i życiowych przegrańców, szukających pomocy u Szatana. Gęby im się rozjaśniły, gdy tylko wspomniał o swoich zamiarach. Z rozbawieniem patrzył na ich pracę, na te wszystkie pentagramy, czarne świece, krew kurczaka w pozłacanych czarkach, cały ten okultystyczno – satanistyczny cyrk. Wszystko to było tylko dziecięcymi bzdurami, gównem, którego nauczyli się z jakiś durnych komiksów. Równie dobrze mógłby wszystko zrobić u siebie w domu, w niedzielne południe. Oczywiście, gdyby nie jeden szkopuł…
Wiedział doskonale, że przyszli tu tylko z jednego powodu. Założyli te swoje kiczowate kaptury i długie płaszcze, spod których wyziera nagie, przepocone ciało, wraz z dyndającymi, brudnymi fiutami. Czekali tylko, żeby zamoczyć swój interes między nogami Karoliny…
Poznał ją pół roku wcześniej, na jakiejś imprezie. To było jak piorun: pierwsze spojrzenie i widział już, że znalazł to, czego szukał. Oddała mu się na klatce schodowej, przed jej mieszkaniem, zupełnie nie zważając na fakt, że traci dziewictwo z facetem, którego znała godzinę. Była niczym ucieleśnienie żądzy i namiętności: przez te pół roku nie było miejsca, w którym nie rżnęliby się i granicy, której by nie przekroczyli. Zresztą, to niebezpieczeństwo, ta bezwstydność, zdawała się ją jeszcze nakręcać. Z rozbawieniem wspominał seks w ambonie, podczas wieczornej mszy. Omal nie zerwała ubrania z młodego kleryka, który chciał sprawdzić dziwne dźwięki dobywające się z nawy bocznej…
Teraz stała nieco na uboczu, opatulona w czarny jedwab. Podszedł do niej, objął i pocałował.
– Drżysz. – powiedział cicho, przysuwając ją do siebie. – Boisz się?
– Wręcz przeciwnie. – pogłaskała go po policzku. – Nie mogę się doczekać. Czuję, jak żar wypala mi wnętrzności… Czemu nie możesz tam być i ty?
– Ależ będę. Ale wpierw muszę doprowadzić wszystko do końca…

Powietrze było ciężkie od zapachu świec i kadzideł. Mężczyzna wyznaczony na kapłana uroczystym głosem bełkotał coś o Panu Ciemności, wielkiej mocy zła, Czarcim Lordzie, wiernych sługach i innym gównie. Paweł obserwował to wszystko z góry, stojąc na podwyższeniu, utworzonym z zawalonej ściany. Przyglądał się z rozbawieniem. Po lewej i prawej stronie kapłana stali jego kumple, którym fiutki stały już na baczność, w środku zaś, na sporym, kamiennym bloku, klęczała Karolina. Zrzuciła z siebie jedwab; w świetle świec widać było jej gładką skórę, niewielkie piersi o sterczących sutkach, wąską talie i burzę długich, czarnych włosów. Klęczała lekko wychylona do przodku, jakby w oczekiwaniu tego, co miało zaraz nastąpić.
Czerwony w pewnym momencie zakrzyknął gromkim głosem, zgodnie z zasadami zabawy namalował na swej piersi odwrócony krzyż i zszedł do dziewczyny. Chwycił ją za włosy, przyciągnął ku sobie i wsadził cienkiego penisa w jej usta, brutalnie, do samego końca. Trzymając Karolinę za głowę, raz za razem wpychał w nią swoją męskość, nie zważając na łzy cieknące z oczu dziewczyny i ślinę kapiącą z jej ust, uważając tylko tyle, by się nie udusiła. Ale ona nie protestowała, więcej, zdawała się z tego cieszyć – z zapamiętaniem, niemal szaleństwem w oczach ssała i wodziła językiem po nabrzmiałym narządzie, zupełnie jak wygłodniałe zwierze, które ktoś wreszcie wypuścił z klatki, by mogło się nasycić.
Paweł wypowiedział szeptem krótką formułkę i otworzył pierwszą pieczęć.
Poczuł lekkie mrowienie w palcach, w nozdrza uderzył ostry zapach kadzidła – wszystko zdawało się iść doskonale. Spojrzał w dół. Czerwony najwidoczniej znudził się zwykłym obciąganiem; pchnął Karolinę na plecy, przysunął do siebie, i rozłożywszy jej nogi, wszedł w nią szybko i bez opamiętania. Dziewczyna jęknęła, ale nie z bólu, bynajmniej. Wyprężyła się jak struna i wpiła palce w zimny kamień, w czasie gdy Kapłan pieprzył ją, postękując głośno. Dwaj pozostali nie mogli się powstrzymać: mieli czekać, aż ich kumpel skończy, ale jak tu wysiedzieć spokojnie, gdy na środku czeka naga laska, która zrobi wszystko, co tylko zechcesz? Chudzielec dotarł do niej pierwszy: chwycił Karolinę za szyję i siłą wepchnął jej swojego małego do ust, dokładnie w ten sam sposób, jak wcześniej kapłan, tyle że z jeszcze większą brutalnością. Widocznie oglądanie kumpla, dogadzającemu sobie w pojedynkę, mocno go nakręciło. Grubas tymczasem musiał zadowolić się resztkami: zacisnął dłoń dziewczyny na swoim przyrodzeniu i zaczął szczypać jej sutki.
Tymczasem otworzyła się druga i trzecia pieczęć.
Paweł mógł niemal zobaczyć aurę zepsucia, jaka emanowała od czwórki na dole. Czarna, pulsująca, wypełniona jakimś wewnętrznym światłem. Choć nadal wątła, przypominająca dym, z każdą chwilą stawała się coraz mocniejsza i pełniejsza. Kontynuował recytowanie inkantacji.
Na dole Grubas stracił cierpliwość; miał dość półśrodków i zwykłej robótki ręcznej. Odepchnął Kapłana i Chudzielca od dziewczyny, mokrej od potu, śliny spływającej z ust i soków sączących się z jej łona. Zdawała się być jednak zadowolona z tego faktu; twarz jej jaśniała dziwną mocą, twarz wykrzywiła się w lubieżnym uśmiechu. Chwyciła Grubasa za ramiona, położyła na kamieniu i usiadła na nim okrakiem, aż cały jego gruby członek zniknął w jej wnętrzu. Zaśmiała się głośno i zaczęła miarowo poruszać udami, ujeżdżając mężczyznę niczym jakaś porno gwiazdka. Ale trwało to tylko moment: po chwili na kamień wskoczył Czerwony i skorzystał z drugiego wejścia, jednym szybkim i brutalnym pchnięciem zatapiając się w dziewczynie. Jej krzyk – krzyk bólu i perwersyjnej rozkoszy – wstrząsnął pomieszczeniem. Obydwaj nie zwracali najmniejszej uwagi na jej krzyki i jęki, pieprząc ją jak oszalali. Ona zaś nie mogła nawet wrzeszczeć, by napierali jeszcze mocniej – Chudzielec znów zajmował się jej ustami, korzystając, ile się da..
Czwarta pieczęć była otwarta.
Krople potu spływały z twarzy Pawła. Aura, której nic już nie powstrzymywało, wypełniała całą salę, wwiercała się w głowę mężczyzny niczym śruba. Czuł jak mięśnie mu się napinają, czuł żar, zalewający jego lędźwie. Umysł podsuwał miraże najbardziej perwersyjnych praktyk, jakie człowiek mógłby wymyślić. Wystarczyło zejść tam na dół i rozpędzić tych frajerów… Zagryzł wargi. Jeszcze trochę, trzeba wytrzymać jeszcze trochę…
Sale wypełniały jęki i sapania mężczyzn zajmujących się Karoliną. Zdawać się mogło, że nie odczuwa żadnego zmęczenia, mimo trzech fiutów, wściekle penetrujących jej ciało. Mało tego! Krzyczała zawzięcie, domagając się więcej, szybciej, mocniej, brutalniej… W przeciwieństwie do niej, trójka kultystów zdawała się być na skraju wyczerpania: Chudzielec rzęził jak gruźlik, raz zarazem dochodząc w ustach dziewczyny; Grubas leżał niczym kawał mięsa, bez ruchu i tylko jego sterczący fiut mógł świadczyć, że tli się w nim jeszcze życie. Kapłan już wcześniej zrzucił maskę, odsłaniając swoją chudą gębę z rybimi oczami. Teraz z tych oczu ciekła krew, podobnie jak z nosa i uszu, mieszając się ze śliną i pianą, jaka wystąpiła na jego ustach. Wszyscy sprawiali wrażenie zapadłych w rodzaj transu, który każe im rżnąc dziewczynę bez ustanku, nie zważając na to, że to ich zabija. Ich pot, ślina, krew, sperma – wszystko mieszało się w opętańczym, diabelskim misterium, w którym królowała chuć i śmierć. Wszyscy trzej doszli jednocześnie, wypełniając Karolinę nasieniem, w tej samej chwili, gdy Paweł otworzył ostatnią pieczęć.

Nagle zapanowała cisza. Zupełna cisza. Słychać było odgłos spalania się knotów świec, których światło stało się nienaturalne i wypełniło cała salę. Atmosfera – przytłaczająca, podniecająca – nagle zniknęła; skumulowała się w jednym punkcie, jednej postaci. Ciała trzech satanistów, teraz martwych, opadły na ziemię, a Karolina wstała, przeciągnęła się, gładząc swoje ciało i spojrzała na Pawła oczami o czarnych tęczówkach i żółtych źrenicach.
– To ty mnie przyzwałeś, prawda? – powiedziała wesoło; głos miała niemal taki sam, jak przedtem, ale zdecydowanie bardziej namiętny. Położyła się na plecach i palcami zaczęła wodzić po swojej kobiecości, z której wypływało jeszcze nasienie któregoś z martwych mężczyzn. – Chodź do mnie. Chciałbyś mnie *******ić?
Paweł czuł jak żołądek przewraca mu się na lewą stronę z pożądania. Momentalnie dostał wzwodu.
– Zdaje się, że mnie nie poznajesz, Raa. – zszedł na dół i stanął naprzeciw opętanej. – Czyżbyś mnie zapomniała?
Demonica spojrzała uważniej i uśmiechnęła się. Radośnie i lubieżnie jednocześnie.
– Szawel.- dziewczyna wstała i zrobiła gest, jakby chciała przytulić mężczyznę. – Ach, nie wiesz, jakie katusze przechodziłam, czekając na ciebie. Chodź do mnie, weź mnie, uczynię dla ciebie wszystko, co może wyobrazić sobie człowiek…
– Możesz o to obwiniać tylko siebie. Zmarnowałem pięć lat, szukając kogoś, kto dałby radę uczestniczyć w przywołaniu. Nie zamierzam tracić więcej czasu przez twoją przekorę. Tym razem będziesz robić dokładnie to, co mówię…
– Wybacz mi, mój Szawle. – Raa uklękła i na czworakach, mrucząc niczym kot, podeszła do mężczyzny i chwyciła go za pasek spodni. – Chcę tylko sprawiać ci przyjemność, mój demonologu…
Nie powiedział nic, kiedy odpinała mu spodnie. Chwyciła jego męskość i zaczęła drażnić ją językiem. Paweł jednak nie lubił takich zabaw: szarpnął za włosy dziewczyny i wepchnął penisa niemal do gardła. Żadnego sprzeciwu, żadnej pretensji, tylko pomruki zadowolenia i rozchodzący się po ciele żar, upajający, narkotyczny, uderzający do głowy. Kiedyś zdarzyło mu się odbyć podróż przez wymarłe wymiary: przez konstelacje, galaktyki, mgławice migoczące czerwienią i purpurą, pulsujące mocą. Jednak to doznanie było niczym, w porównaniu z obcowaniem z tym czarcim pomiotem. Gdy pierwszy raz przyzwał Raa, tego pożądliwego, zepsutego demona, omal nie postradał zmysłów. Jej usta, jej ciało były jak obcowanie z żywym ogniem – jeden niewłaściwy ruch i zostaje z ciebie kupa popiołu. Od tamtego czasu zdobył dużo doświadczenia, wiedział, jak bronić się przed tym obezwładniającym uczuciem… i zawsze pozwalał mu plenić się niczym dzikiej winorośli.
Dziewczyna podniosła wzrok i spojrzała na niego.
– Tak mi cię brakowało, mój ognisty… tam na dole, jest tak smutno, tak nudno…
– Bo się jeszcze wzruszę. – Paweł ściągnął z siebie koszulę i pociągnął Raa za włosy tak, żeby wstała. – Rób to, co potrafisz najlepiej, czarcia dziwko.
Pocałowała go, głęboko i namiętnie, łapczywie i drapieżnie, oplatając go w pasie i wprowadzając w siebie. Westchnęła cicho, a zabrzmiało to tak, że i świętego wyprowadziłoby z równowagi. Pchnęła go lekko i upadli na ziemię. Paznokciami poznaczyła jego pierś, podczas gdy on, oplótłszy rękami, wchodził w nią gwałtownie, wypełniając ją całą, ssąc i gryząc sutki. Ona zaś tylko mruczała, niczym kotka, którą ktoś głaszcze po grzbiecie. Wyprężyła się jak struna, poruszając miarowo biodrami w rytm kolejnych pchnięć. Kochali się… nie, rżnęli niczym oszalałe żywioły, splecione w śmiertelnej walce. Jak przedwieczni, mroczni bogowie, płodzący kolejne zastępy swego plugawego potomstwa, bez ustanku spleceni w oślizgłym, pożądliwym uścisku. Krzyczała do niego, głosem pełnym bólu i rozkoszy, by pieprzył ją coraz mocniej, bez ustanku, w każdy możliwy sposób. Krzyczała, gdy wchodził w nią od tyłu, bez żadnego wahania lub wątpliwości, wypełniając salę lubieżnym zapachem ludzkich soków. Żłobiła palcami ślady w zimnym kamieniu, czując jak męskość Pawła porusza się w jej wnętrzu, prowadząc ją ku ostatecznemu spełnieniu. Jak babilońska nierządnica, gwałcona przez tysiące wędrowców, jak diabelska Matka, zapładniana przez setki demonów, czuła, jak całe ciało wypełnia moc. I jak kończy się jej czas. Szybciej, mocniej, niech te ostatnie chwile będą najwspanialsze, najpełniejsze, najbrudniejsze… Niech sięgną absolutu na tę jedną, krótką chwilę!
Paweł doszedł, klęcząc nad dziewczyną. Strumień nasienia wypełnił ją i teraz powoli sączył się z jej wnętrza. Wiedział, że Raa już nie ma. Takie były zasady paktu: wraz ze spełnieniem, z tą małą śmiercią, demonica wracała tam, skąd przyszła: do ciemnych czeluści piekła, bez światła, bez życia, bez żaru… Pot spływał z niego strumieniami, podobnie jak z Karoliny, która zdawała się szeptać coś cicho. Mężczyzna nachylił się nad nią i usłyszał jedno słowo, powtarzane bez przerwy:
– Jeszcze… jeszcze… jeszcze…
Uśmiechnął się i pogładził dziewczynę po włosach. Będziesz jeszcze miała okazję zasmakować tego wszystkiego. I to nie jedną…

Scroll to Top