Ironia losu

Poszedłem do wojska, aby służyć Polsce. Bronić Jej granic i niezależności. Być obywatelem wzorowym. Już po zdanej maturze zostałem wciągnięty przez wir mundurowego szaleństwa. Ale cieszyło mnie to. Każdy dzień był wyjątkowy. Każdy kolejny dzień służby. Po jakimś czasie dosłużyłem się stopnia sierżanta. Byłem dumny z postępującej w błyskawicznym tempie kariery żołnierza.

Moja jednostka to był bardzo dobrze wyszkolony oddział żołnierzy. Nikt z nas nie spodziewał się takiej niespodzianki. Dowódca na apelu powiadomił nas, że jednostka nasza została wytypowana przez sztab do wyjazdu do Iraku. Wojna już trwała jednak nikt z nas nie był przekonany, co do słuszności tej decyzji. Decyzji polegającej na wyjeździe na wojnę. Oczywiście powiedziano nam, że pojadą tylko Ci, którzy będą chcieli. Decyzja jest dobrowolna. Byłem sceptyczny, co do wyjazdu jednak się skusiłem. Po wielu namowach kolegów i przyjaciół wyjechałem.

Nasz oddział miał chronić zachodni kraniec jednego z irackich miast. Współpracowaliśmy z amerykańskim oddziałem komandosów. Świetnie wyszkoleni żołnierze. O dwa kroki przed nami. Lepsi, ale nie dawaliśmy sobie w kaszę dmuchać. Oni wyjechali na wojnę, aby zarobić. Zarobić bardzo dużo pachnących zielonych dolarów. My…Sam nie wiem. Nie mam zielonego pojęcia, po co my tam pojechaliśmy. Aby chronić amerykanów czy Irakijczyków. A może po to, aby udostępnić amerykanom łatwy dostęp do ropy naftowej?

Oni – mowa o amerykanach – walczyli na luzie. Strzelali, byle tylko wystrzelić jak największą ilość naboi. W razie wypadku zostaną przewiezieni do Stanów, otrzymają należne honory, medale i oczywiście pokaźną sumę pieniędzy. A my? W razie wypadku zostaniemy w Iraku pod okiem lekarzy. Zostaniemy opisani przez gazetę w niewielkiej rubryce opisującą bieżące wydarzenia. Choć w razie śmierci zostaniemy szeroko opisani w podrzędnych brukowcach oraz porządnych gazetach. Żadnego honoru, oprócz szanownego pogrzebu. Ale, po co nam to po śmierci? Dopiero wtedy, w razie wypadu a najlepiej śmiertelnego, ludzie zaczną się zastanawiać, po co my tam właściwie pojechaliśmy.

Obrońcy dla jednych, najeźdźcy dla drugich.

Większość czasu spędzaliśmy w bazie. Wycieczki w teren raz na jakiś czas, aby uświadomić sobie, że to jest wojna. Kilkugodzinne jazdy wojskowym wozem z karabinem na ramieniu i otwartym czujnym okiem. Kilkudziesięciu stopniowy upał dawał znać o sobie aż nazbyt doskonale.

W bazie my oraz amerykanie. Od rana do wieczora czyszczenie broni, która w tumanach kurzu zaraz po wyczyszczeniu znów była brudna. I tak w kółko, bez sensu.

Amerykanie zachowywali się jak dzikusy. Jakby byli u siebie. Wszystko im było wolno. Wszystkie irackie kobiety w pobliżu naszej bazy zostały zgwałcone. Jednak żadna z nich nie powiedziała o tym mężowi, bo w irackiej religii jest to hańba dla mężczyzny. Cóż, wiedziały, że czeka je śmierć, jeśli powiedzą coś mężowi, ojcu bądź bratu.

Szedłem wtedy z namiotu usytuowanego po środku obozu do drugiego oddalonego o około 700 metrów. Namiot na uboczu gdzie nikogo nie było i nikt nie chciał być. Rozkaz przekazania listu dopadł właśnie mnie. No cóż, zdarza się. Musiałem zanieść list do amerykańskiego namiotu.

Ruszyłem żwawo przed siebie uzbrojony tylko w broń krótką. Byłem na terenie obozu – tu nikt nie strzelał. Przejście obok kilku drużyn przygotowujących się do wymarszu w miasto. Spokojne, lecz głośne, rozkazy wydawane przez polskiego pułkownika słyszałem. Podobno na stronie chronionej przez nas doszło do zamachu terrorystycznego. W takim wypadku ruszenie żołnierzy w teren było konieczne. Ale ja siedzę w bazie, na szczęście.

Za namiotem oznaczonym literą „C” tuż przed namiotem docelowym, w rogu, gdzie jest ciemno i nikt tam nie zagląda zauważyłem trzech amerykanów. Kłócili się ze sobą wesoło. Jeden z nich trzymał za głowę młodą dziewczynę. Na terenie obozu znalazła się niepowołana osoba. Jeden z nich złapał mocno ją za twarz i wymierzył siarczystego policzka. Kobieta upadła. Facet w eleganckim mundurze podszedł do kobiety i podwinął jej suknie. Oczy facetów natychmiast rozbłysły.

Trzech facetów. Amerykańscy żołnierze. Przyjechali tu, aby bronić niepodległości Iraku a zachowują się jak terroryści. Gwałcą niewinną kobietę. Zapewne tylko za to, że pochodzi z Iraku.

Jeden facet ubrany w polowy mundur. Drugi w elegancki garnitur, a trzeci w luźne spodnie i koszulkę z wielkim napisem „U.S. ARMY”.

Wołali na siebie krótko. Ed., Kerry i Morse. Można ich było rozpoznać po posturach. Ed to duży, barczysty mocno umięśniony człowiek. Kerry to jego dosłowna odwrotność. Niski, cichy i chudy. Morse wyróżniał się głową ogoloną na zero.

Eda znałem dobrze. Pracował na kuchni.

Ed podwinął suknię kobiety i „podarował” ciało swoim kompanom. Przyglądałem się temu jednak nie zareagowałem. Stałem jak zahipnotyzowany.

Kerry podszedł pierwszy i wpakował z wysiłkiem swojego penisa w dziurkę kobiety. Najpierw mozolne ruchy wywoływały śmiech na twarzach Jego towarzyszy. Potem coraz szybsze ruchy wywołały efekt podniecenia i uznania dla dokonań Kerry’ego. Ed podszedł do twarzy kobiety i podniósł ją za włosy. Z nosa ciekła strużka krwi. Wyjął penisa ze spodni i wpakował do ust nieprzytomnej kobiety. Poruszał chciwie odczuwając podniecenie z wykonywanych ruchów.

Morse siedział obok i wszystkiemu się przyglądał. Masturbował się, robiąc sobie żarty z nieprzytomnej kobiety. Kerry wyjął penisa z cipki kobiety i zasugerował nieprzytomnej kobiecie ogolenie miejsc intymnych, co wywołało salwę śmiechu. Szyderczego śmiechu.

Teraz Ed wziął się do roboty. Odwrócił kobietę i nakazał Morsowi rozchylić mocno pośladki, ponieważ chce wejść w Nią od tyłu. Morse mówił, że trudno mu będzie, ale Ten nie zrezygnował. Męczył się kilka minut z wepchnięciem penisa do tyłka kobiety jednak w końcu się udało. Splunął na dziurkę kobiety i palcem rozsmarował ślinę. Poruszał mocno i energicznie. Sapnięcia wydobywane z ust żołnierza słychać było zapewne na końcu pustyni. Przeżywał orgazm zapewne albowiem jego ciałem zawładnął dreszcz i efektowne naprężenie. Po chwili wyciągnął mokrego penisa i z zaciskającej się wolno dziurki zaczęła wypływać biała maź. Wiedziałem dobrze, co to jest. Kerry doszedł na twarzy kobiety a Morse dokończył swoje dzieło spuszczając się na suknię nieprzytomnej kobiety.

Ed zaczął mocno się śmiać trzymając dłonie na pośladkach. Zataczał się ze śmiechu. Spojrzał na Kerry’ego i szturchnął Go. Kerry odwdzięczył się tym samym. Morse siedział teraz przy ścianie namiotu i patrzył się na leżącą, nieprzytomną kobietę.

Wstał podpierając się na rękach i podczołgał się do kobiety. Podniósł Jej nogi i zbliżył swojego penisa do Jej dziurki. Delikatnie się uśmiechnął i wszedł do Jej wnętrza. Kobieta nadal leżała bezbronna. Z ust Morsa wydobył się cichy jęk a ciałem zaczęła targać rozkosz. Jego dynamiczne, posuwiste ruchy wprawiały Go w drżenie i niesamowitą dawkę emocji. Trzymał Ją za nogi, uniesione do góry ułatwiając penetrację. Każdy kolejny ruch wprawiał Go w stan wrzenia i ostrej dawki emocji.

Spojrzał na Kerry’ego i dał mu znak, aby się zmienili. Morse wstał i odszedł dwa kroki w głąb. Teraz Kerry złapał dziurkę kobiety i wcisnął do środka trzy palce. Zaczął szybko nimi poruszać. Ciałem nieprzytomnej kobiety targał dreszcz. Palce nie wychodziły z ciepłego środka. Do Kerry’ego doskoczył Ed i wcisnął dwa palce w odbyt kobiety. Teraz nieprzytomna kobieta była penetrowana przez palce żołnierzy.

Siedziałem cicho i nie odzywałem się. Wciąż byłem w stanie szoku. Gdzieś w oddali słyszałem strzały. Głuche strzały zabijające niewinną ciszę. Stałem sam w środku wojny a przed sobą miałem trzech żołnierzy gwałcących zapewne niewinną kobietę. Spojrzałem na Nią. Pierwszy raz.

Była piękna. Miała cudowne długie włosy i ciemną cerę. W świetle dnia wyglądała cudownie. Jej ciało było przykryte jasnym płótnem, przypominającym suknię. Leżała sama, bezbronna, niewinna. Była gwałcona przez ludzi, którzy przyjechali tu, aby Jej bronić. A ona zapewne im zaufała. Cóż za ironia losu.

W tej chwili spojrzałem na chłopaków dalej zabawiających się kobietą. Teraz było mi głupio, że nie wkroczyłem wcześniej. Stałem i przyglądałem się przestępstwu, za które grozi spora kara. Wiedziałem o tym, ale nic nie zrobiłem.

Stali nad Nią i po kolei kończyli swoje dzieło. Każdy, śmiejąc się wystrzelał ładunkiem spermy wprost na suknię kobiety. Uśmiechnęli się i ubrali.

Stanęli we trzech nad nieprzytomną kobietą i śmieli się. We mnie rozbudziła się odraza do żołnierzy i współczucie do kobiety. Nieświadomie wyciągnąłem broń. Zrobiłem kilka kroków na przód. Broń skierowałem na śmiejących się żołnierzy.

Strzeliłem trzy razy. Trafiłem Eda i Kerry’ego. Ed dostał w klatkę piersiową, w okolicy mostka. Kerry został trafiony w ramię. Zostałem złapany, a raczej sam oddałem się władzy. Nikt nie zginął.

Stanął przed sądem. Za próbę podwójnego morderstwa zostałem skazany na 15 lat więzienia, dożywotnie pozbawienie stopnia wojskowego oraz wszystkich przywilejów, jakie mają byli żołnierze.

Nie tak miało być. Chciałem tylko uratować od śmierci tą kobietę. Stanąłem za niewinnym. To był mój błąd. Więzienie a potem do końca życia chodzić z piętnem osoby, która chciała zabić, która chciała uwolnić niewinną osobę od śmierci.

Nie chciałem żyć. Jak czytacie ten list zapewne już nie żyję. Przepraszam wszystkich, których skrzywdziłem.

Scroll to Top