Lucyna – trzy kroki do piekieł

Leeds, 83 Highfield Road, 27 maja 2008 r., godzina 7:45 PM czasu Greenwich.

Droga na piąte piętro dłużyła się w nieskończoność. Po klatce schodowej niosły się pijackie odgłosy. Gromkie beknięcia, plucie, wulgarne okrzyki. Rozochocona gromadka posuwała się coraz wyżej, nie oszczędzając napotkanych dóbr materialnych. Brzęk! – rozległ się hałas tłuczonej ceramiki. Linoleum, którym obłożone były schody pokryło się odłamkami zniszczonej donicy, szczątkami łodyg i liści, oraz bezładnie osypującą się ziemią. Jak na komendę, otworzyły się jedne z drzwi.
– Fuck off, you bloody motherfuckers! You faggots! I’m calling the cops. Polish bastards! – wykrzyczała swą złość zasuszona staruszka, na oko osiemdziesięcioletnia.
– Spierdalaj babciu! Wiedziała, skąd my są? – głośno zdziwił się jeden z mężczyzn.
– Chuj z tym! Na którym piętrze ten bajzel? – wydarł się inny
– Miał być na piątym!
– To tu! – najwyższy z nich wskazał na obłażące z czerwonej farby drzwi.

Zastukali. Zrazu lekko. Wobec braku reakcji, zaczęli walić, wykorzystując całą moc swych wprawionych na budowie polskich pięści. Zaskrzypiało i skrzydło lekko się uchyliło, zatrzymując się za sprawą łańcucha. Przez szparę wyjrzały czyjeś oczy.
– What? – spytał lekko zachrypnięty, młody kobiecy głos;
– Łi luk for de gerls tu fak – bez ceremonii i fatalną angielszczyzną odezwał się prowodyr grupki.
– Drzwi zamknęły się. Mężczyźni zaczynali się poważnie niecierpliwić. Już mieli dać temu wyraz, gdy wrota otwarły się, przeraźliwie skrzypiąc.
Pięciu osobników bezładnie wtoczyło się do środka. Mieszkanie było pomalowane w krzykliwe barwy. Centralną część dużego hallu zajmował barek. Wokół było dużo luster. Wszystkie elementy wyposażenia znajdowały się jednak w opłakanym stanie.

Na powitanie „gości” wyszła młoda kobieta o kruczoczarnych włosach, upiętych wysoko w kitkę. Miała bardzo zmęczone oczy, choć niewątpliwie była atrakcyjna. Kilka kroków za nią, prezentując swoje skąpo odziane wdzięki, stało sześć młodych dziewcząt. Przeznaczenie lokalu nie budziło wątpliwości. Brunetka z kitką spojrzała pytająco.
– Łi łont tu fak nał – jeden z mężczyzn ponownie wyjawił cel przybycia. Był to potężnie zbudowany „świński” blondyn o zaczesanych do tyłu, tłustych włosach. – Hał macz? – uzupełnił pytaniem swoją wypowiedź.
Brunetka spojrzała z pewnym rozbawieniem.
– And which one you wanna fuck? – spytała, wskazując dłonią na swe “dziewczęta”;
– Aj łont ju! – blondas oblizał się lubieżnie, odpowiadając „burdelmamie”. Talenty lingwistyczne czyniły go wyraźnie śmielszym od kompanów, którzy tchórzliwie stłoczyli się pod ścianą.
– Dobra. Wyjaśnijmy sobie jedno. Nie dam ci dupy. Jestem tu szefową. Ty i twoi kolesie, wybierzcie sobie po dziewczynie. One zaprowadzą was do pokoi. Ruchanie jest po 40£ za godzinę, oral – pół tej ceny, nie zabawiamy się parami, anal możliwy tylko z Sashą – brunetka wskazała na długonogą, krótkowłosą szatynkę o wybitnie wschodnich rysach.

Potoczyście wypowiedziane zdanie w ojczystej mowie podziałało jak balsam na odwiedzających przybytek gości. Rozochoceni budowlańcy zbliżyli się do dziewcząt i spracowanymi dłońmi zaczęli wstępne zapoznanie się z ich ciałami. Znać tu było brak elementarnej ogłady, ale i znaczny stopień wyposzczenia. Prostytutki z nieźle udawaną życzliwością przyjmowały niezdarne pieszczoty: łapanie za krocze czy miętoszenie piersi. Klientom należały się wszakże spokojne oględziny „towaru”. Wreszcie wybór został dokonany. Mężczyźni rozeszli się do pokoi, wiedzeni za ręce przez swe „zdobycze”. Na placu boju został tylko jeden… Był to na oko trzydziestoletni, średniej postury łysiejący brunet z kozią bródką. Spojrzenie miał dość inteligentne, w przeciwieństwie do swych rumianych i wąsatych kompanów. Z jego zachowania wynikało, że nie ma doświadczenia w tego typu sytuacjach. Niepewną minę spotęgował fakt, że wybierać mógł spośród dwojga dziewcząt (pozostałe opuściły hall z jego kolegami). Jedna z nich była Mulatką, posiadaczką dużych, lekko obwisłych piersi z olbrzymimi sutkami, które kołysały się leniwie, nie osłonięte właściwie niczym. Druga z „profesjonalistek” miała wybitnie słowiańską urodę. Posiadała dość przyjemną powierzchowność. Miała odkryty brzuch, na którym wprawny obserwator zauważyłby bliznę po cesarskim cięciu. Jej długie rozpuszczone blond włosy przyjemnie pachniały. I to chyba zdecydowało.
– Może ją? – brunecik wskazał nieśmiało na „blondi”. Burdelmama uśmiechnęła się, chyba szczerze.
– Dobry wybór. Pogadacie sobie. Edyta, zaprowadź klienta!
Mężczyzna zawahał się, jak gdyby chcąc odwlec nieuchronny moment.
– Co, pierwszy raz? Głowa do góry, dasz radę! – brunetka pocieszyła mężczyznę.

Za brunetem i jego „dziewczyną” zatrzasnęły się drzwi. „Pokój” miał powierzchnię może siedmiu metrów kwadratowych, z czego ponad połowę zajmowało wielkie łoże, pokryte czerwoną, lśniącą pościelą z syntetycznego materiału. Klient stanął niepewnie obok.
– Na co masz ochotę? – przyjaźnie zapytała Edyta, kładąc stopę na szafce nocnej, co ładnie wyeksponowało jej szczupłe udo.
Mężczyzna lekko poczerwieniał.
– Daj mi chwilę… – poprosił.
Edyta miała łagodne podejście do klienta.
– Nie krępuj się. Ty tu rządzisz. Będziemy robić co chcesz…
Brunet usiadł na kanapie.
– Zostawiłeś w Polsce kogoś, może żonę? – zapytała dziewczyna nieco grubiańsko, chcąc zająć czymś mężczyznę.
– Taaa…
– Dzieci?
Klient skinął przecząco.
– Długo tu jesteś? Co robisz? – jak na prostytutkę była całkiem ciekawska. Mężczyzna milczał.
– No, śmiało! Nie wstydź się! Ja na przykład mam w kraju faceta i dziecko! Każdy sobie musi jakoś radzić, nie? – dziewczyna bawiła się w psychologa.
– Zaraz się wezmę za siebie! Poczekaj jeszcze chwilę… – poprosił mężczyzna łagodnym tonem.
– Weź się raczej za mnie… – mruknęła Edyta zmysłowo. Położyła się na pościeli, lekko rozchylając poły peniuaru. Jej spore piersi rozlały się na boki. Miała różowawą, młodą skórę. Wyglądała kusząco.
– Jak masz na imię? – spytała, gładząc się po nagim brzuchu.
– Bogdan…
– No, Bodziu, nie daj się prosić… – zachęciła. Jej dłoń powędrowała do krocza mężczyzny. Nie odsunął się, choć było widać, że poziom jego stresu sięgnął zenitu.
– Jak długo nie miałeś kobiety?
– Pół roku…- odpowiedział Bogdan, zastanawiając się, kiedy ostatnio uprawiał seks z małżonką. Wyszło mu, że było to przed Sylwestrem. Wtedy ostatni raz odwiedził rodzinny Pruszków.
– Po co siedzisz na Wyspach? – Edyta podtrzymywała rozmowę, widząc że w spodniach klienta brak jest wyraźnego ożywienia.
Bogdan się skrzywił.
– Chyba tak jak wszyscy… Chcę zarobić na mieszkanie, na jakieś auto… Ze zwykłych pensji nie dalibyśmy z żoną rady.
– Coś o tym wiem – skinęła głową prostytutka.
Bogdan podjął decyzję.
– Wiesz? Odpuśćmy sobie. Ja nie dam rady.
Edyta błyskawicznie rozpięła mu suwak.
– Zmobilizuj się! – Zagłębiła rękę w majtkach faceta i wyjęła na wierzch całkowicie sflaczałego, lekko wilgotnego penisa. Obróciwszy się na brzuch, zbliżyła usta do „niesprawnego” narządu, uchwyciwszy jego końcówkę wargami. Po chwili zaczęła miarowo poruszać głową.
Nie pomagało.

– Musimy to skończyć. Nie dam rady. Zapłacę za całą godzinę! – obiecał mężczyzna, wyszarpując wciąż oklapłego penisa z ust dziewczyny.
– To oczywiste, że zapłacisz. Henry by cię stąd nie wypuścił za darmo. A ma dwa metry wzrostu… – zachichotała dziewczyna. Po chwili dodała poważniej.
– Czego ty się właściwie boisz?
Bogdan zdobył się na szczerość.
– Myślę, że nie powinienem tego robić. Gdyby moja żona się dowiedziała…
– Skąd wiesz, czy sama się nie puszcza? – spytała prostytutka – Tyle czasu bez faceta? Może też nie daje rady?
Bogdan stał już w drzwiach. Podciągał spodnie i zapinał suwak. „Lucyna miałaby mnie zdradzać? Znasz życie dziewczyno, ale nie znasz mojej żony” – pomyślał.
Wychodząc z pokoju, Bogdan rozmyślał wciąż o małżonce. Jednego był pewny. „Ona jest taka skromna, niezdolna do zdrady!”

Warszawa. 27 maja 2008 r., godzina 20:10. Biurowiec Centrum Finansowego, ul. Emilii Plater.

Młodszy Asystent Działu Technicznego Lucyna Mondzik stała w rozkroku, oparta dłońmi o granitowy blat umywalki. Błędnym wzrokiem wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze. Jej garderoba znajdowała się w nieładzie. Szary sweterek był rozpięty, a biała bluzeczka uniesiona. Duża, silnie owłosiona dłoń uciskała jedną z jej dziewczęcych, delikatnych piersi. Dziewczyna sapała bezgłośnie, pokrywając zwierciadło warstewką pary. Towarzyszący jej rosły mężczyzna, będący jednocześnie jej przełożonym, wykonywał silne ruchy lędźwiami, przygniatając miednicę podwładnej do blatu. Ich ciała były połączone na sposób właściwy przedstawicielom gatunku „homo sapiens”. Usztywniony organ płciowy mężczyzny, średniej wielkości, nieco zakrzywiony w dół, intensywnie wdzierał się do wnętrza dziewczyny. Z kontekstu wynikało, że cała sytuacja ma mocno „doraźny” charakter. Wskazywało na to umiejscowienie kopulacji w damskiej toalecie, sąsiadującej z miejscem pracy obojga kochanków. Mężczyzna wykazywał objawy powolnego przechodzenia z fazy „plateau” do finałowej fazy orgazmu. Jego usta były szeroko otwarte. Ciężko dysząc łapał powietrze. Po chwili jego masywne ramię przycisnęło plecy Lucyny. Dziewczyna, wygięta w „scyzoryk” oparła piersi na blacie. Był zimny, więc wstrząsnął nią dreszcz. Jej adorator wziął to zapewne za oznakę najwyższej rozkoszy. Pomimo, że spółkował dopiero dwie minuty, wywołało to u niego natychmiastową ejakulację. Jego penis tłoczył teraz nasienie do pochwy podwładnej. Mężczyzna opadł z sił. Wysunąwszy swój narząd z dziewczyny obserwował, jak jego sperma powolutku wypływa i tworzy „sopel”, zwisający z płatków warg sromowych Lucyny. Po chwili przestało go to zajmować. Próbował się nieco ogarnąć. Jego członek błyskawicznie się skurczył i po prawdzie, w połączeniu z coraz większych rozmiarów „piwnym” brzuszkiem nie wyglądał obecnie zbyt atrakcyjnie. Nie obmywając penisa, schował go do slipów, zapinając spodnie.

Dziewczyna uniosła się. W milczeniu poprawiała części swego odzienia. Ukradkowo zerkała na lustro, obserwując partnera. Ten zauważył spojrzenie Lucyny i jakby zmitygował się.
– Och, było mi wspaniale – powiedział nieco machinalnie. Objął dziewczynę i beznamiętnie ucałował ją w czubek głowy. Był całkiem „wypompowany”. Nie miał chyba już zbytniej ochoty na czułości. – Było ci dobrze? – upewniał się.
– Och tak, tak, oczywiście! – kobieta udzieliła jedynie słusznej odpowiedzi. W pochwie czuła silne pieczenie. Kochanek, wpychając w nią penisa nie znalazł czasu na jej odpowiednie nawilżenie. W sumie, nie czuła się zbyt komfortowo. Brak orgazmu, połączony z bólem działał dość deprymująco. Nie dała jednak tego po sobie poznać.
– Może wyjdziemy jutro do kina? – zasugerowała cicho.
– Wiesz, nie mam pojęcia, czy znajdę czas – szybko odparł zapytany – obiecałem żonie i dzieciakom zakupy. Rozumiesz, zbliża się dzień dziecka…
– OK. Jasne, że rozumiem.
Mężczyzna odetchnął z wyraźną ulgą.
– Zadzwonię – obiecał. Krzywiąc się w uśmiechu na pożegnanie, wyszedł z toalety, rozglądając się niepewnie na boki.
– Panie dyrektorze – zawołał jakiś głos
„Dyrektor” rozejrzał się w popłochu. Uff, to goniec. Odebrał kopertę z jego rąk, podpisując pokwitowanie. Szybkim krokiem podążył do gabinetu.
Otwierając swoje drzwi, z tabliczką: „inż. Janusz Minc. Zastępca dyrektora ds. technicznych” – uśmiechnął się zalotnie i mrugnął do sekretarki. Miała dziś taki kuszący dekolt…

Pruszków, 28 maja 2008 r., godzina 18:28, ul. Hoża 23/2, mieszkanie prywatne.

– Mamo, przecież tłumaczyłam ci, że nie mam już żadnych długów! – głos Lucyny Mondzik był pełen rezygnacji. Trzymała słuchawkę telefonu w jednej dłoni, jedząc przy pomocy drugiej kawałek arbuza.
– Ale zamierzasz je zaciągnąć! I to na całe życie!
– Tak teraz robią wszyscy, Mamo!
– Ale ty sobie nie poradzisz. Jesteś na to zbyt… nieporadna życiowo.
Lucyna westchnęła ciężko.
– W przyszłym miesiącu dostanę podwyżkę, szef mi obiecał. Poza tym Bogdan…
– Uważaj, kochana, na niego za bardzo nie licz. Żeby tylko wrócił z tego Londynu!
– Z Leeds.
– Nieważne. Bogdan mocno mnie rozczarował. Powinien bardziej dbać o wasze sprawy.
– Bogdan się bardzo stara, Mamo. Ciężko haruje.
– Za co się nie zabierze, to mu się wali. Lucyś, nie twierdzę, że to nie jest dobry chłopak. Tylko pechowy. Wszystko zawsze i tak na twojej głowie. A właściwie na mojej.
Nagle rozległ się dzwonek do drzwi.
– Mamo, muszę kończyć.
– Dlaczego? Nie unikaj moich rad!
– Mamusiu…
– Dobrze. Tylko pamiętaj, że w niedzielę obiecałaś pomóc mi i Tacie w ogrodzie!
– Jasne, cześć.

Nie pytając, kto idzie, Lucyna wcisnęła przycisk domofonu. Po chwili usłyszała pukanie.
To był Czarek. Pachniał Bossem.
– Cześć – wręczył jej dużą, pąsową różę.
Już wiedziała, po co przyszedł.
– Myślałam, że wyjeżdżacie z Moniką? – spytała Lucyna
– Pojechała z siostrą. To bardziej babskie sprawy.
– No tak… Napijesz się kawy?
– Nie masz czegoś mocniejszego, Lucy?
– Pewnie mam, ale sama nie wiem… – Lucyna spojrzała na Czarka jakby prosząco…
Ostatecznie skończyło się na kawie. Usiedli przy stole w dużym pokoju. Na regale stało zdjęcie ślubne Lucyny i Bogdana. Czarek intensywnie mu się przypatrywał.
– Kiedy wraca?
– Miał być w lipcu. Jednak podobno zostanie dłużej…Nawinęła mu się jakaś robota.
– To do… to do kiedy miałby zostać? – Czarek o mało nie powiedział jednego słowa za dużo.
– Dlaczego pytasz? – Lucyna lekko się skrzywiła.
– Tak tylko…
Czarek pogrzebał w kieszeni marynarki. Wyjął małe pudełeczko.
– Mogę cię porwać dziś na imprezę do Mario? Wiesz, dostałem nowy fajny stuff od Iris. Daje takiego kopa, że poprzedni wymięka!
Lucyna powtórzyła błagalne spojrzenie.
– Czarku… nie dam rady, naprawdę! Mam tyle spraw…
W rzeczywistości nie miała żadnych spraw na dzisiaj.
– Daj się skusić… Czarek pogładził ją po włosach.
Lucyna rozważała coś przez chwilę. Następnie wstała. Jej twarz zmieniła się jak w kalejdoskopie. Pojawił się nieco teatralny uśmiech. Przeciągnęła się niedbale. Obserwując nabrzmiewającą twarz kolegi z pracy zaczęła powoli rozpinać guziczki sweterka.

– Ahhhh!!! – stękał Czarek. Pełen animuszu wykonywał szybkie pchnięcia biodrami pomiędzy rozłożonymi nogami koleżanki. Kochali się w pozycji misjonarskiej, na małżeńskim łożu Lucyny i Bogdana. Sprężyny skrzypiały z impetem. Czarek nie był nawet rozebrany, poluzował tylko pasek spodni i rozpiął rozporek. Lucyna była bez majtek, w rozchylonym sweterku i wysoko podciągniętych getrach. Dziewczyna głośno, wręcz spazmatycznie jęczała. Jej nieduże piersi kołysały się zmysłowo. Czarek miał tego dnia wyjątkowo dużo sił witalnych. Spółkowali już piętnaście minut, ani na chwilę nie zwalniając tempa. Nagle ciałem Lucyny wstrząsnęły drgawki. Wygięła się w łuk, wypychając do przodu sterczące sutki. Jej policzki poczerwieniały. Przez dłuższą chwilę nie oddychała.
– Taaaaakk – stęknęła – pieprz mnie!
Orgazm dziewczyny silnie podziałał na kochanka. Jego penis nabrzmiał do czerwoności. Zdawało się, że eksploduje. Nagle, Czarek wydał z siebie przeciągłe wycie i wpompował do brzucha Lucyny spory ładunek lepkiej, białej substancji. Po tym wszystkim, kochankowie znieruchomieli.

Piętnaście minut później Czarka nie było już u Lucyny. Po spektakularnym wytrysku i niewielkiej dawce higieny osobistej zmienił zdanie i nie naciskał już dziewczyny na wspólne wyjście. Bąknął tylko, że „rozumie jej powody” i „nie ma nic przeciwko”. Poklepał koleżankę przyjaźnie po tyłku i wyszedł.

Lucyna nie lubiła udawać orgazmów, niekiedy jednak nie było wyjścia. Ponadto jeszcze przez godzinę odczuwała skutki stosunku. Jej pochwa nie zdążyła się zregenerować, od kiedy wczoraj Janusz, nie bardzo pytając o zgodę wziął ją ostro w damskim kiblu. Lucy siedziała na fotelu z rozkraczonymi nogami, bezmyślnie obserwując jakiś serial i robiąc sobie okład z ziół na nagiej, umęczonej cipce.

Zapadła noc. Pościel w małżeńskim łożu pruszkowskiego mieszkania trzęsła się miarowo. Wypełniał ją obły kształt. Lucyna płakała. Sprawy zaczęły ją przerastać już niedługo po zimowym wyjeździe Bogdana. Radziła sobie jako-tako jeszcze przez kilka miesięcy. Tygodniowy wyjazd z Januszem w charakterze asystentki na konferencję do Helsinek przewrócił wszystko do góry nogami. Wróciła stamtąd jako kochanka swego dyrektora. Janusz czynił jej „awanse” już dużo wcześniej, jednak udawało jej się odwracać jego uwagę. To był jednak wytrawny pożeracz kobiecych serc i nie poddawał się łatwo. Miał na koncie co najmniej kilka „zdobyczy” w firmie. Na konferencji był niesamowicie rycerski, zmysłowy i romantyczny. To były piękne dni, czuła się jak księżniczka. Mieszkali w eleganckim apartamencie. Jedli w topowych restauracjach. Bankiety, rejs po Bałtyku, rozrywki, wszystko w takim nagromadzeniu, że Lucyna była oszołomiona. O wyjeździe oczywiście nie poinformowała Bogdana, tkwiącego już wtedy w Anglii. Propozycjom Janusza Lucyna uległa czwartego wieczora, w trakcie wspólnej kąpieli w jacuzzi. Swoją drogą – jaka była głupia! Wchodzić do jacuzzi sam na sam z napalonym kobieciarzem? Co jej strzeliło do głowy? Myślała, że do niczego nie dojdzie… Lekko się upiła luksusowym winem. Zreflektowała się dopiero, gdy penis Janusza tkwił głęboko w jej pochwie. Jak do tego doszedł? Proste… Masaż szyi, potem plecy, prośba o odsunięcie stanika. Odsunęła, dlaczego nie? Namydlił ją dokładnie… Poprosił o położenie się na bambusowej macie obok wanny. Było gorąco… zgodziła się. A potem, „zdejmij majteczki, Lucyno, chcę nasmarować Twoje piękne pośladki, bez podtekstów”. Nasmarował… Rozchylił jej uda. Już miała je złączyć, ale poczuła jego język w cipce…
Potem już poszło… kochał ją w pozycji na pieska, której w ogóle nie znała. Bogdan lubił seks, ale brał ją raczej konwencjonalnie… Ze wstydem trzeba było przyznać, że Janusz doprowadził ją do orgazmu. Miała odlot i to niemały.
Oczywiście, następnego dnia był dół psychiczny. Ale cóż… Janusz potrafił ją ugłaskać. Koniec końców kochali się na tym wyjeździe jeszcze kilka razy.

Po powrocie do pustego domu, do firmy, zaczęły się kłopoty. Z Januszem połączył ją „romans”, choć nieco inaczej to sobie Lucyna wyobrażała. Na kolacji, czy w teatrze byli raptem dwukrotnie. Jeden raz zabrał ją do motelu. Oprócz tego ich „związek” objawiał się głównie szybkimi numerkami w biurze. Posiadł ją m.in. na zapleczu, kilka razy w biurowej toalecie, również w swym gabinecie, na dyrektorskim fotelu. Kochankiem niestety nie był już tak zmysłowym jak w Helsinkach. Być może to wpływ otoczenia, ale starał się też jakby mniej. Do jej mieszkania nie przychodził. Miał do tego miejsca dziwną awersję.

Przychodził za to Czarek. Pierwszy raz zetknęła się z nim na firmowej imprezie w wielkim domu u głównej szefowej, Iris. Miała tam wielki dół po kolejnym upokorzeniu ze strony Janusza. Czarek był dla niej miły, rozmawiał po przyjacielsku, dbał o nią. W pewien sposób ją urzekł. Wiedziała wprawdzie, że podkochuje się w Oli – najpiękniejszej dziewczynie w ich firmie. Nie przeszkadzało jej to. Traktowała go jak dobrego kumpla. Pili alkohol. Niestety, ten sympatyczny facet dosypał jej czegoś do drinka. Efekt był dość niezwykły. Lucyna kochała się z nim jak oszalała w ekskluzywnej sypialni Iris. „Kochała się” to niezbyt adekwatne określenie. Pieprzyli się jak zwierzęta. Lucyna przeżyła najbardziej intensywne orgazmy w swoim życiu. Czarek był bardzo dobrym kochankiem, otworzył ją na eksperymenty. Seks analny, elementy bdsm, dziesiątki wyuzdanych pozycji. Nie chciała się zgodzić, mimo chemicznego „wspomagania”, tylko na seks grupowy. Spotykali się z Czarkiem dość często, zawsze zażywając „magiczne” pigułki. Nie były to chyba słynne „pigułki gwałtu”, ponieważ pamiętała dokładnie wszystkie szczegóły swych „przygód”. Nie żywiła żalu do Czarka, że kuchennymi drzwiami wprowadził ją w tajemny świat seksu. Miał prawo próbować… Może to wpływ zażywanych narkotyków, ale stopień tolerancji Lucyny na problemy zaczął się radykalnie zwiększać.

Czasem łapał ją ból. Lucyna nie miała żadnego pomysłu na dalsze życie. Ratunkiem mógłby być przyjazd Bogdana. Kochanego, poczciwego Bogdana, który – oderwany od żony na wiele miesięcy – jej zdaniem raczej nigdy nie wpadłby nawet na pomysł, by ją zdradzić. Bogdan naiwnie sądził, że zarabiając jeszcze kilka tysięcy funtów uzdrowi ich życie. Że jego praca pozwoli na wyprowadzkę do niedalekiej Warszawy. Na porzucenie wynajmowanego mieszkania i przeprowadzkę „na swoje”. Na oderwanie się od Mamy, która ingerowała praktycznie we wszystko.
Jej Mąż nie wiedział, ile problemów urodziło się w międzyczasie. Czy one są w ogóle do rozwikłania?
Lucyna miała naiwną nadzieję, że tak.

Rozmowa telefoniczna. Leeds – Pruszków. 29 maja 2008 r. godzina 16:24

– Kochanie, przecież tłumaczyłem Ci, to jest prawdziwa okazja!
– Wiem, wiem, ale chciałabym żebyś wrócił.
– Kotku. Jeszcze pół roku i staniemy na nogi.
– Zastanów się, proszę… Może jednak wrócisz… Zapomnij o tej robocie!
– Lucyś, będzie dobrze
– Ahhhh….
– Lucynko, dobrze się czujesz?
– Taaak.
– Wydawało mi się, że jęknęłaś z bólu. Na pewno wszystko w porządku?
– Taaaaak…

Bogdan nieco uspokoił się zapewnieniami małżonki. Może jest przeziębiona? Może ma migrenę. Uśmiechnął się z czułością… Chciałby pogładzić jej pachnące włosy…

Nie miał pojęcia, że jego „Lucysia”, jego druga połówka, jego miłość rozmawia przez telefon, stojąc w rozkroku i pozwalając wbić sobie żylastego członka do krągłej pupy. Nie zdawał sobie sprawy, że jakiś bezimienny kolega żony z pracy smaruje jej odbyt wazeliną i wbija się nieustępliwie w rozgrzane ciało delikatnej kobiety, którą trzy lata temu poślubił. Bogdan nie wiedział, że w ostatnim tygodniu rozmaite otwory jego małżonki penetrowało łącznie trzech jurnych mężczyzn, zostawiając w nich niemałą ilość białego życiodajnego płynu.

Scroll to Top