Miałam dziewiętnaście lat i nadal byłam dziewicą. Niedawno rozpoczęłam studia wyższe na kierunku „Ekonomia polityczna”. Po prostu chcę zostać w przyszłości politykiem, ponieważ ten zawód nierozerwalnie wiąże się z kręceniem lodów, a człowiek się nie napracuje. Koleżankom ze studiów oczywiście się nie przyznałam. Tego tylko by brakowało, żebym stała się pośmiewiskiem na całej uczelni. Wybrałam bezpieczny wiek, powiedziałam, że poszłam pierwszy raz z chłopakiem do łóżka w wieku szesnastu lat. W sumie niewiele skłamałam. Rzeczywiście poszłam wtedy do łóżka z chłopakiem, ale był tak napruty jak kuter, że zatonął, nim do czegoś doszło. Nie dość, że nie miałam żadnej przyjemności, to jeszcze namęczyłam się z bratem, ciągnąć go do domu, po tym, jak na tej imprezie przybił gwoździa.
Teraz jednak miałam pewność, że to się nie powtórzy. Niedawno do domu obok nas wprowadził się pewien chłopak. Rodzice bogaci, chyba jacyś badylarze, nie wnikałam w to, to kupili mu chatę. Gdy tylko go poznałam, od razu wiedziałam, że chcę z nim stracić cnotę. Może szczególnie urodziwy nie był, ale ideałów nie ma. Za to inteligentny jak ja, z poczuciem humoru i nieprzyzwoicie bogaty. A jeszcze jaki szarmancki! Cóż więcej do szczęścia dziewczynie trzeba, prawda? Dlatego szybko został moim koteczkiem.
W naszą pierwszą miesięcznicę koteczek zabrał mnie do klubu na potańcówkę, jak to powiedział. Potem mieliśmy iść do jego domu, gdzie miałam stracić dziewictwo, co ostrożnie mu sugerowałam, aby mieć pewność, że się nie rozczaruję. Wprost nie mogłam powiedzieć, abym nie wyszła na dziwkę. Jednak musiałam mieć całkowite przekonanie, że incydent, gdy byłam szesnastką, się nie powtórzy.
No i poszliśmy do tego klubu. Oboje mieliśmy już delikatnie w czubie, gdy mój koteczek postanowił popisać się na parkiecie ślizgiem do mnie. Nie zauważył tylko, że jakiś kutafon coś rozlał, no i jak wszedł w ten ślizg, to minął mnie i wpadł między nogi jakieś piszczącej plastikowej lali w mini. Tak jakoś nieszczęśliwie ją zaczepił, nie wiem jak, ale zerwał jej majtki. Nie mam pojęcia, czemu ten plastik zaczął się tak drzeć, bo po prawdzie, jeśli chodziło o te majtki, to niewiele było do zrywania. Pomyślałam tylko, że dobrze, iż ja założyłam rurki. Jednak zaalarmowany piskiem plastiku jej chłopak, taki mięśniak, podszedł do mojego koteczka i walnął go najpierw w brzuch, a potem w szczękę, co spowodowało, że koteczek wyłożył się jak długi. Normalnie wściekłam się na ten widok i nie zdzierżyłam. Zwinęłam dłoń w pięść i z całej siły przywaliłam w nos tej plastikowej lali, aż nakryła się nogami. Jako że nie miała już majtek, wzbudziła ogólną wesołość gapiów. Przynajmniej zamknęła dziób. Ten jej pisk przyprawiał mnie o ból głowy. Niestety teraz mięśniak ruszył w moją stronę. Nie ryzykowałam, że przerobi mnie na kotlet mielony. Gdy tylko wszedł w zasięg moich nóg, kopnęłam go prosto w jaja. Tarzan padł przede mną na kolana. Zadowolona, że powaliłam go jednym ciosem, czyniąc z niego zupełnie nieszkodliwego dupka, szybko podbiegłam do mojego koteczka i zaczęłam go cucić. Zaraz potem podtrzymując go pod ramię, wyszliśmy z klubu. Po drodze tylko jeszcze raz na wszelki wypadek przyłożyłam w zęby tej plastikowej lali, która właśnie zbierała się z podłogi. Z tym zakrwawionym nochalem wyglądała teraz, ku mojemu zadowoleniu, jak laleczka Chucky.
Szybko odjechaliśmy do domu koteczka. I całe szczęście, że wróciliśmy wcześniej, gdyż z kuchni wydobywały się kłęby czarnego dymu, jakby się paliło. Na szczęście się nie paliło. To tylko koteczek, gdy przed imprezą przyszłam wcześniej, bo nie mogłam już się doczekać, zajęty moją osobą, zapomniał, że odgrzewa sobie flaki ze słoika. No i poszliśmy na imprezę, a flaki na kuchni zostały. Koteczek pierwszy wpadł do kuchni, ale to ja wyłączyłam gaz. Dlaczego, skoro to była jego kuchnia? Otóż koteczek przez te kłęby dymu nie zauważył i wpadł na jakiś mebel. Przewracając się, upadł tak nieszczęśliwie, że złamał sobie nogę. Bardzo żałowałam tych flaków, bo lubię. Fachowo unieruchomiłam nogę łubkami z rozwalonego krzesła kuchennego i zaraz zawiozłam koteczka jego samochodem do izby wytrzeźwień… eee… przyjęć w szpitalu. Właściwie w tym przypadku to na jedno wyszło. Mieliśmy pecha, bo akurat były urodziny ordynatora i wszyscy lekarze musieli wypić za jego zdrowie, co trwało dwie i pół godziny. Na szczęście goście od gipsu byli trzeźwi. Również na szczęście okazało się, że nie było to złamanie, tylko pęknięcie i naderwanie czy naciągnięcie czegoś tam w nodze. Po wszystkim odwiozłam koteczka do domu i zostałam z nim na noc. Ktoś musiał się nim opiekować. Chociaż koteczek miał uszkodzoną nogę, a nie narząd niezbędny do pozbawienia mnie dziewictwa, to po tych wszystkich wrażeniach oboje już nie mieliśmy tej nocy ochoty na następne. Nazajutrz po południu zjawili się rodzice koteczka, luzując mnie z obowiązku dalszej opieki.
Gdy koteczek doszedł do siebie, zaproponował mi wyjazd na majówkę. Chętnie się zgodziłam. Po przeżyciach w klubie, utrata dziewictwa na łonie natury, z dala od tłumów, wśród traw i śpiewających ptaszków, wydała mi się wyjątkowo romantyczna. Rano w sobotę wyruszyliśmy samochodem koteczka do pobliskiego lasu. Koteczek prowadził ostrożnie, zgodnie z przepisami, co mnie cieszyło, bo nie groziły mi jakieś niespodziewane ekscesy. Dojechaliśmy do niestrzeżonego przejazdu kolejowego. Koteczek zatrzymał się przed nim, rozejrzał czy nic nie jedzie, po czym wjechał na przejazd. I wtedy silnik samochodu koteczka jakoś tak kichnął, czy parsknął i zgasł. Mój ukochany trzykrotnie próbował uruchomić silnik, zanim się poddał.
– Będziemy musieli zepchnąć grata z przejazdu – powiedział, wzruszając przepraszająco ramionami.
Nie uśmiechało mi się pchanie samochodu, zresztą to ja miałam być dzisiaj pchana, więc powiedziałam:
– Może uda ci się przejechać na rozruszniku?
Tym moim słowom towarzyszył dźwięk jakiejś syreny z oddali. Zdziwiłam się, bo nie spodziewałam się żadnego podkładu muzycznego. Spojrzałam w kierunku, skąd jak mi wydawało się, dobiegał dźwięk syreny i cała struchlałam, a na czoło wystąpił mi zimny pot. W naszą stronę pędził pociąg!!! Nawet nie zwolnił!!! Może nas ominie — przemknęło mi przez myśl. Była to nikła nadzieja na uratowanie życia, ale innej w tym momencie nie widziałam.
– Uciekaj!!! – krzyknął do mnie koteczek, uwalniając mnie i siebie z pasów bezpieczeństwa, zaraz potem otwierając drzwi po mojej stronie.
Szybko wyskoczyliśmy i z bezpiecznej odległości patrzyliśmy na ostatnie sekundy życia samochodu koteczka. Nie mogłam jednak patrzeć na samą katastrofę. Zamknęłam oczy, gdy po okolicy rozległ się przeraźliwy skowyt umierającego samochodu, rozrywanego na strzępy przez potwora na szynach.
Do domu wróciliśmy na piechotę.
Dwa tygodnie później, koteczek miał już nową brykę i postanowiliśmy wybrać się nad jeziorko. Może uda mi się stracić dziewictwo w wodzie? To byłoby niezwykłe przeżycie — byłam tego całkowicie pewna. Czemu nie do lasu? Otóż sama wybrałam ten kierunek, upewniwszy się wcześniej, że drogę nad jezioro nie przecina żadna linia kolejowa. Nawet zadzwoniłam w tej sprawie do PKP. Zapewnili mnie, że na tym odcinku żadnych torów nie ma. Był piękny słoneczny poranek. Jeszcze nie opuściliśmy miasta, a koteczek rozpędził się do prędkości pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, czyli maksymalnej dopuszczalnej.
– Nie za szybko jedziesz? – zapytałam zaniepokojona. Myślę, że rozumiecie dlaczego.
– Spoko, panuję nad sytuacją – luzacko odpowiedział koteczek.
Panował nad sytuacją jeszcze kilka sekund. Niespodziewanie w pogoni za piłką, z lewej strony, na ulicę wybiegł jakiś mały gówniarz. Koteczek, aby uniknąć rozsmarowania szczyla po asfalcie, dał gwałtownie w prawo, wpadając na pusty chodnik. Może nie całkiem pusty, bo zahaczył kołem o taką betonową donicę ulicznego kwietnika i nagle nasza bryka wylądowała na boku, sunąc z przeraźliwym zgrzytem po asfalcie. Całe moje krótkie życie przemknęło mi przed oczami. To straszne, pomyślałam, ale umrę jako dziewica! Nie wiem, jak długo to trwało, wydawało mi się, że wieczność, a ten zgrzyt będzie mi towarzyszył do samej bramy świętego Piotra, gdy nagle wszystko ucichło. Zaległa dla odmiany kamienna cisza. Żadne z nas nie odważyło się drgnąć przez dobre dziesięć sekund. Dopiero potem koteczek przekręcił kluczyk, wyjmując go ze stacyjki. Na szczęście drzwi obok mnie, a właściwie teraz nade mną się nie zablokowały. Otworzyłam je i wypełzłam na zewnątrz, a za mną koteczek. Spojrzałam na leżący na boku pojazd i zaraz wyzbyłam się wszelkiej nadziei na kontynuowanie podróży.
– Nic ci nie jest? – zapytał koteczek.
– Ty to wiesz, jak dostarczyć dziewczynie mocnych wrażeń. Przy tobie żadna nie może się nudzić – odrzekłam z jeszcze trzęsącymi się nogami.
Jak pewnie się domyślacie, drogę do domu znowu przebyliśmy piechotą.
Rodzice byli zdziwieni, czemu tak szybko wróciłam. Nie miałam jednak ochoty na wyjaśnienia. Nawet nie chciało mi się iść pod prysznic ani nawet rozbierać. Padnięta natychmiast rzuciłam się na wyrko, zaraz zapadając w sen. Cóż się dziwić, wtedy, gdy tak sunęliśmy, o mało nie posikałam się ze strachu. Wydawało mi się, że są to moje ostatnie chwile życia. Odeszłabym w niebyt z podwójnym zgrzytem: samochodu szorującego o asfalt i jako dziewica.
Mój koteczek postanowił wynagrodzić mi ten cały stres i zaproponował wylot do ciepłych krajów, a dokładniej do San Escobar, kraju, z którym Polska, jako pierwsza, nawiązała niedawno stosunki dyplomatyczne. Niebiańskie plaże, a góry Hasta La Vista i Sierra Corleone… mogłabym w nich się zakochać. Tak piękne, że aż wydają się nierealne. Zdobyć szczyt Pika Chu i tam stracić dziewictwo… Cudowne! Gdybym pokazała dziewczynom z uczelni zdjęcia z pobytu, padłyby trupem! Niestety był problem. Samolot. Przeraziła mnie propozycja lotu. Na ziemi miałam szansę wyrwać się spod kosy Śmierci, ale gdyby samolot spadł, nie byłoby dla mnie ratunku. Powiedziałam koteczkowi, że w Polsce też jest ciepło i nie musimy nigdzie lecieć. Żadnych samochodów czy samolotów. No to został nam tylko pociąg. Pociąg do siebie i do Szklarskiej Poręby, jako że był bezpośredni i z wagonami sypialnymi. Nie zamierzałam oczywiście stracić dziewictwa w pociągu, to byłoby zbyt prostackie, ale w górach, pod Wodospadem Szklarki, zielono, szum wody… To byłoby coś dla mnie. Albo przy wodospadzie Kamieńczyka, ale tam jest dalej. I jedziemy tym pociągiem, aż tu nagle straszny łomot! Pociąg się zatrzymał, wyszliśmy z koteczkiem zobaczyć, co się stało, a tu w jeden wagon wbił się samolot! Co prawda awionetka, ale to jednak też samolot. No i wyłazi z niej, z tej rozbitej awionetki, Spider-Man III. Tak! Nie przesłyszeliście się: spajder man trzy. Z krzykiem obudziłam się, siadając na łóżku, cała zlana potem. JAK JA NIE CIERPIĘ PAJĄKÓW! Panicznie rozejrzałam się po pokoju. Na szczęście żadnego nie było w zasięgu wzroku. Może nie krzyknęłam tak głośno, bo rodzice nie usłyszeli, nikt nie pojawił się w moim pokoju. Kiedyś, jak byłam sama, taki wielki wylazł mi nagle z kąta, chyba z centymetr miał albo więcej. Tak stanął, że nie mogłam ruszyć się z łóżka. Siedziałam i nie wiedziałam co zrobić. W końcu zadzwoniłam po straż pożarną. Na początku nie chcieli przyjechać, ale jak powiedziałam, że patrzę mu w oczy i widzę, że szykuje się do ataku, to przyjechali. Od razu rozprawili się z tym potworem. Byłam pełna podziwu, że w ogóle się nie bali! Dopiero wtedy mogłam ruszyć się z łóżka. Dobrze, że drzwi do mieszkania nie były zamknięte, bo by musieli wyważyć. Powiedzieli, że to arachnofobia i można się z tego wyleczyć. A ja przecież tylko bałam się, żeby nie zrobił mi krzywdy.
Poczułam głód. Musiałam coś zjeść, ale najpierw prysznic. Zanim jednak zwlekłam się z wyra, pomyślałam wściekła: kurwɑ, kiedy wreszcie uda mi się stracić to cholerne dziewictwo!!!