Obserwator

Późny wieczór w Minas Morgul, jakże dawno drow nie widział tego miejsca. I jak wszystko na świecie i ono nie ustrzegło się przed zmianami, zmuszone ugiąć przed nimi kolana.
Jak wielu innych nie chcących zwracać na siebie uwagi, mężczyzna miał na sobie płaszcz z naciągniętym na białe, długie włosy kapturem. Spod niego wyglądały oczy koloru szkarłatu osadzone w ciemnej twarzy o ostrych rysach. Przez prawy bark miał przerzuconą sakwę podróżną, w której spoczywała spokojnie jego własność. W lewej dłoni dzierżył drewniany kostur, a wokół niego unosiła się niewidoczna gołym okiem, czająca się i niewyczuwalna dla tych, którzy nie wiedzą, na co patrzeć, aura chłodu, czekająca tylko na jeden znak tego, który ją przywołał.

Obserwować. Mag takie wyznaczył sobie zadanie. Obserwować. Właśnie minęło go kilku mężczyzn, nie zwracając na niego większej uwagi. Ot, podróżny jakich wiele. Usta w twarzy skrytej pod kapturem wygięły się ku górze.

Wieczór należał do jednego z tych, które charakteryzowały się pozornym spokojem. Minas Morgul zdawało się w swej pysze i dumnie jakie w miasto wtłoczyła obecna władza nie dostrzegać rosnących w siły przeciwników. Patrole co jakiś czas przemierzały brudne ulice mordorskiej stolicy, jedyne widoczne zmiany przedstawiały się wyłącznie w składzie patroli. Silna armia Nightwolfa trenowała swe umiejętności w zamkniętych dla oczu obywateli koszarach zaś plugawe orki miały pilnować porządku publicznego. Co jakiś czas echem między kamiennymi murami budynków niosły się głuche odgłosy i bulgotania nieartykułowanych okrzyków tych istot.
Wieża Nightwolfa pięła się dostojnie ku pokrytemu czarnymi chmurami czerwonemu niebu. Obserwatora minął oddział czterech niestarannie uzbrojonych orczych kreatur. Nie zwróciły na niego większej uwagi, wyglądał na zwyczajnego wędrowca, którzy kręcili się po mieście nie wiedząc czego tak naprawdę w nim szukają.

Mężczyzna westchnął cicho. Jakże łatwo byłoby wprowadzić w to miasto odrobinę zamieszania i chaosu. Nie po to tutaj jednak przybył. Jego cele były zupełnie inne, chociaż może w pewnej chwili okażą się zbieżne z chwilowymi porywami, jakie i jemu się zdarzały. Nie miał w żyłach lodu.

W pewnym momencie skrzywił się nieznacznie. Fetor bijący od kolejnego mijającego go patrolu był aż nazbyt wyczuwalny dla czułego powonienia drowa. Czas zobaczyć miejsce wymiany towarów. Jeśli w tym względzie nic się nie zmieniło i nadal istniało, powinien łatwo do niego trafić.

Po prawej wznosiła się iglica wieży władcy, którą podróżnik obdarzył nieco zaciekawionym spojrzeniem, rzucając swego rodzaju wyzwanie.
– Kiedyś przerosnę cię w sile, władco.. – szepnął bezgłośnie. „I zrobię to, co ty już dawno powinieneś” dokończył w myślach. Oderwał wzrok od wieży. Na nią przyjdzie jeszcze czas. Póki co notował skrupulatnie w pamięci wszystko, co kiedykolwiek mogło mu się przydać, wszelkie regularności w zachowaniu wszystkich, ich nastroje.

Miasto nie sprawiało atmosfery otwartości na nowych przybyszów, wszystko raczej przypominało zamkniętą enklawę gdzie jedynie „wtajemniczeni” wiedzieli w jakich kręgach się obracać, co i gdzie można uzyskać i jakie informacje są dostatecznie dużo warte by dla nich poświęcić własne życie.

Nieopodal miejsca, w którym stał Obserwator wisiał szyld skrzypiący co raz na wietrze od zardzewiałych mocowań. Szyld ten przypominał strzaskany kufel, z którego wylewał się złoty trunek. Drzwi tej gospody otworzyły się z hukiem, może właśnie dlatego spojrzał w tamtą stronę. Dwóch nieco podchmielonych mężczyzn wytoczyło się z gospody mówiąc coś o okręcie i cennym towarze i tym co stać się może jeśli wpadnie on w niepowołane ręce. Ile w tym było prawdy, ale bajania pijanych jegomościów, ciężko określić.

Drow uśmiechnął się nieznacznie, słysząc słowa owych jegomości. Tak jak powiedział pewnej drowce, kiedy przywiązywał ją do siebie wbrew, a jednocześnie zgodnie z jej wolą – paradoks, w którym odrobinę dopomógł – aby zdobyć moc i władzę, której się pragnie, trzeba wykorzystywać okazje, jakie się nadarzają, a niektóre należy stworzyć samemu.
Magia cały czas otaczała go subtelną aurą chłodu, swoistą tarczą gotową zadziałać w każdej chwili.

Mężczyzna na moment oderwał spojrzenie szkarłatnych oczu od tamtej dwójki, poświęcają chwilkę samej tawernie. Nie trwało to jednak długo, bo wzmianka o statku zabrzmiała niezwykle interesująco. Tedy też, kiedy tylko postanowią odejść, on ruszy w pewnym oddaleniu za nimi.

Drzwi gospody zamknęły się głośno odcinając gwar tamtejszych rozmów i uderzeń kufli o siebie od świstu wiatru jaki szalał na zewnątrz. W oknach gospody dostrzec mógł równie podpitą ferajnę tańczącą w rytm muzyki wygrywanej przez młodego barda i podszczypując krążące między nimi, kuso ubrane kelnerki. Nic specjalnego. Zupełnie jak gdyby w każdym mieście, na każdej ulicy stała dokładnie ta sama karczma.

Dwoje mężczyzn postury potężnej, najpewniej byli to haradrimowie około 30-letni, skierowali się w głąb miasta co raz wdeptując z pluskiem w kałuże powstałe na nierównych kostkach uliczek. Coś tam wciąż sobie opowiadali, przeklinając częściej jak szewc skaleczony w palec, przy tym język plątał im się tak komicznie, że pomyśleć by można iż im ktoś język w supeł zawiązał.
Kamieniczki zmieniały się im dalej szli, coraz to bardziej zadbane były, jak gdyby ta wyższa drabinka społeczna zamieszkiwała tę dzielnicę. Aż w końcu skręcili w jedną z bram na ukryte w mroku podwórze.

Kiedy mężczyźni znikli mu z oczu, nie poszedł za nimi. Po prostu minął wejście do bramy, gdzie weszli, jakby był kimś, kogo to miejsce w najmniejszym wypadku nie interesuje. Nie urodził się wczoraj i widział już różne podobne sytuacje. Już nie pamiętał nawet, w ilu brał czynny udział. Życie ze świadomością, że w każdej chwili ktoś, kogo znasz, może wbić ci nóż w plecy odcisnęło na magu swoje piętno, ucząc go nieufności i podejrzliwości, chociaż pewnych przyrodzonych jego rasie cech nie mogło wykorzenić.
Skręcił dopiero w pierwszą uliczkę odchodzącą w bok i tam zatrzymał się, by poczekać na dalszy rozwój wydarzeń. Noc była jeszcze młoda, miał czas.

I najpewniej długo będzie musiał poczekać. Chłodny wiatr wciąż gnał chmury po czarnym niczym heban niebie nad Minas Morgul. Czasem wraz z wiatrem niosły się echa wypowiedzianych gdzieś przez kogoś słów, nic jednak nie zapowiadało jakichś większych wydarzeń. Co było za bramą do której wszedł? Cóż gdyby księżyc inaczej padał na uliczki miasta być może blade światło słońca odbijające się od jego zimnej tafli wskazałoby drowowi szyld jednego z tanich, miejscowych burdeli, w których ani klient nie miał wielkich wymagań względem obsługi, ani obsługa zbyt wysokich stawek. Długo nie wychodzili… tylko jedna grupa społeczna w taki sposób świętowała dzień, w którym otrzymywała honorarium za swe usługi. Wojacy, zwykli członkowie armii Czarnej Stolicy.

Czekał cierpliwie, aż wreszcie zechcą wyjść. I chociaż musiał wyglądać dziwnie – zakapturzona postać na rogu jednej z uliczek w pobliżu burdelu – to pewnie Minas Morgul już nie takie dziwactwa widziało. Minuta uciekała przed minutą, godzina za godziną, a w umyśle drowa rodziły się dwa odrębne plany na zdobycie informacji, które go zainteresowały. Jeden na wypadek drugiego, gdyby coś poszło nie tak.

Dopiero po kilku godzinach zataczający się mężczyźni, teraz już opowiadający o tym, która z najętych dziewczyn lepsze miała uda, która piersi, a której pośladek idealne pasował do jego dłoni. I choć sprawiali wrażenie najgłośniejszych w mieście tej nocy oddział orków przechodzący przez skrzyżowanie alejek nieopodal bramy, w której ów dom publiczny się mieścił, nawet nie zareagował. Zupełnie jakby swój mógł robić wszystko. Nie zwrócili uwagi na drowa, prowadzili beztroski spacer pełen używek ku uczczeniu kolejnej wypłaty żołdu.

Obserwujący tylko do tej pory mężczyzna nie zwrócił uwagi na orkowy patrol, lecz przystąpił do działania. Szepcząc bezgłośnie jakieś tylko sobie znane słowa, ruszył za dwójką hulaków. Stalowe okucie jego kostura miarowo uderzało o bruk, a prawa, wolna dłoń otaczała się powłoczką chłodu, która wkrótce przerodziła się w przeraźliwe zimno, mogące w jednej chwili zamrozić skałę. Moc zimy skupiała się w cząsteczkach powietrza przylegających do smukłych palców.

Drow liczył na to, że nieznajomi, do których zbliżał się nieubłaganie z każdym krokiem jakby nigdy nic, wybiorą jakąś z mniej uczęszczanych uliczek. Nic jednak od losu prawie nigdy nie wygrał, więc i teraz nie spodziewał się nagłego uśmiechu fortuny.

Kierowali swe kroki w stronę wysokiej wieży pnącej się dumnie ku niebu. Czarnej Wieży Nightwolfa, tyrana rządzącego stolicą. To jedynie upewniło go w przekonaniu iż są wojskowymi mordorskiej armii. W tej części miasta jak gdyby było spokojniej śladów obecności orczych patroli nie dało się dostrzec od dłuższego czasu, a tak późną nocą żaden z mieszkańców nie pałętał się po mieście. Pozorny spokój… Podchmieleni mężczyźni nie zwrócili uwagi na uderzający o bruk kostur, jakby sądzili iż to okiennice trzaskają od wiatru…

Drow uniósł wzrok, spoglądając przez krótką chwilę na wieżę górującą nad miastem. Nie miało znaczenia, komu służyli i kto im płacił.
Dogonienie dwójki nie sprawiło mu najmniejszej trudności, zaklęcie zostało ukończone i czekało w gotowości. Kiedy mijał tego idącego po lewej stronie, niby to przypadkiem musnął palcami skórę jego dłoni czy nadgarstka. To wystarczyło, by nieszczęśnik poczuł przeraźliwe zimno rozchodzące się wzdłuż ramienia i niezwykle szybko obejmujące całe ciało. To krew w jego żyłach zamarzała, dochodząc aż do serca, które niedługo stało się po prostu bryłą lodu i każdy wstrząs rozbije je na kawałeczki. Żołdaka, który jeszcze przed chwilą był tak zadowolony, dosiągł śmiertelny dotyk zimy. Wszystko nie trwało dłużej niż kilka uderzeń serca. Zabójstwo doskonałe, po którym nie pozostanie najmniejszy ślad poza ulotną aurą chłodu, która rozproszy się dopiero po dwóch dniach.
Drugi wojak miał nieco więcej szczęścia. Leander chciał go wypytać o statek, o którym nieopatrznie się wygadał.
– Mam do ciebie kilka pytań, żołnierzu.. – spod kaptura naciągniętego na twarz dobiegły ciche słowa, gdy drugi z wojaków padał martwy na ziemię.

Na twarzy pijaczyny malowało się zdziwienie i brak zrozumienia dla wszystkiego tego, co właśnie rozegrało się przed jego oczyma. Początkowo rozważał dobycie miecza, ale przecież jedną broń jaką miał przy sobie był niewielki sztylet przy pasie, którym prędzej by sobie krzywdę zrobił. Rozejrzał się więc gwałtownie po okolicy w poszukiwaniu orczych patroli, nic jednak nie dostrzegł. Wycofał się o krok od nieznajomego i bąknął coś po pijacku.
– O so chosi?

– Chodź, przejdźmy się.. – powiedział spokojnie – ba, nawet przyjaźnie, podchodząc do pijaczka. Pod kaptura nie można było dostrzec niczego. Ani twarzy, ani szkarłatnych, jarzących się lekko oczu – i opowiesz mi o pewnym statku.. – drow ciągnął tym samym tonem, wciąż podchodząc powoli do mężczyzny i chcąc zmusić go, by ten nadal się cofał prosto pomiędzy wąski przesmyk pomiędzy dwoma budynkami, które miał za plecami.

Zabieg mający na celu zmuszenie wojaka do cofnięcia się odniósł sukces. Wojak chwiejąc się na nogach stawiał kolejne kroki w tył. Nim jednak doszedł do miejsca, do którego drow zamierzał go doprowadzić potknął się o kamień wystający z nierównych kostek brukowych uliczki i z głośnym hukiem upadł na ziemię głową uderzając o kamienną ścianę.

Drow skrzywił się z niezadowoleniem. Szybki ruch ręką i kostur ze świstem przeciął powietrze, a stalowe okucie zmierzało wprost w czoło żołdaka. Mimo tego, że tamten mógł już nie żyć. To go jednak nie obchodziło w najmniejszym stopniu. Do świtu już niedaleko, a niczego się nie dowiedział.
Mag westchnął w duchu i postanowił dowiedzieć się wszystkiego, co możliwe, póki był na to jeszcze czas. Czas odwiedzić burdel i zobaczyć się z dziwkami, z którymi spędzili noc ci dwaj. Podchmieleni pewnie wygadali się, chcąc zrobić wrażenie. Idioci, jakich pełno.

Droga powrotna minęła mu dość spokojnie, patrole chyba omijały tę część miasta gdyż z daleka jedynie niosło się echo odgłosów jakie wydawały z siebie orki. Zatrzymał się na moment przed bramą, z której mężczyźni wyszli zadowoleni z usług jakimi raczyły je tamtejsze kobiety. Czy na pewno zamierzał wejść do środka?

Nie miał ochoty wracać się po coś, co należało do martwej dwójki, by później móc przywołać ich ducha. Chociaż… Oderwał wzrok od budynku i spojrzał na pokryte krwią okucie kija. Przyciągało niepotrzebną uwagę, lecz mogło też posłużyć zupełnie inaczej. Potrzebna była tylko jakaś szmata, a takowej nie posiadał.
Po raz kolejny tej nocy usta drowa wykrzywiły się w grymasie niezadowolenia. Cóż było czynić. Nie pozostało mu nic innego, jak improwizować. Zmienił chwyt i oczyścił broń, wycierając ją w podszewkę płaszcza. Ślad pozostał, kij był czysty.
Dopiero teraz wszedł do budynku, zadowolony, że jeśli i ta droga zdobycia informacji zawiedzie, pozostanie mu jeszcze jedna.

Już od progu drzwi, skrzętnie ukrytych w mroku bramy czuć było silne, mocno uderzające do głowy kadzidła, pewnie afrodyzjaki dzięki, którym dziwki pracujące w tym przybytku rozkoszy z chęcią oddawały się klientom. Pomieszczenie otulone było nikłym światłem ustawionych gdzieniegdzie świeczników, kolor jaki w nim dominował to czerwień, wymieszana nieco z fioletem i czernią. Wysoka kobieta w kusym stroju z ciemnej skóry, dzierżąca w dłoni rzemienny pejcz zagroziła mu drogę.
– Czego Pan tu szuka?

Zapach odurzał, lecz nawet on nie mógł się równać z tym, czego drow w młodości doświadczył w rodzimym mieście, to będąc pupilkiem, jakiejś kapłanki, to znowu przychodząc do domu rozkoszy jako klient. Może tylko to sprawiło, że nie zaczął jeszcze tracić panowania nad sobą.
Kiedy padły słowa kobiety, kaptur do tej pory przysłaniający twarz Leandera został odrzucony na plecy i na dziwkę padło spojrzenie pary szkarłatnych oczu.
– A jak myślisz.. – rozległy się ciche słowa.

Zmierzyła go uważnym spojrzeniem palce mocniej zaciskając na pejczu. Uniosła kącik ust przekrzywiając lekko głowę. Ciekawa była w jakich zabawach lubuje się nowy gość i która z jej dziewczyn będzie miała przyjemność zająć się tym nieznajomym. Odsunęła się nieco pod ścianę przepuszczając go w głąb burdelu, gdy mijał ją dłonią dotknęła jego pośladka.
– Zapraszam… – odparła ton głosu przesycając zmysłowością.

Ręka kobiety w mgnieniu oka znalazła się w uścisku smukłej dłoni o długich palcach. Towarzyszące temu ciche słowa sprawiły, że od koniuszków jej palców zaczął się rozchodzić potworny chłód, a paznokcie pokryły się warstewką szronu.
– Nigdy tego więcej nie próbuj, zrozumiałaś? – drow syknął gniewnie, wpatrując się w twarz kobiety. Nie padły żadne kolejne słowa, nie było to konieczne.
Dopiero po chwili mogła poczuć się znowu wolna, lecz chłód zanikał bardzo powoli.
– Niedawno opuściło ten przybytek dwóch żołnierzy. Całkiem zachęcająco zachwalali talenty pewnych… pracownic… – Mężczyzna nie odrywał spojrzenia, wciąż wwiercając go w kobietę. Jego głos brzmiał już całkiem spokojnie. – Chcę je. Obie..

Rozbudził w niej złość swoją postawą, rozochoconej kobiecie nie powinno się odmawiać, nie w taki sposób. Wpatrywała się w jego oczy uważnie zastanawiając się dlaczego interesują go właśnie te dziewczyny? Doskonale znała tych wojaków, byli to stali klienci jej dziewczyn lubujący się w bardzo wyuzdanych zabawach miłosnych, jakich zaznać z żonami w małżeńskim łożu nie sposób. Czyżby szukał informacji…? Jeśli tak, będzie musiała mu nieco pokrzyżować plany.
– To będzie kosztować. – odparła, sądząc iż informacje te są dla niego na tyle cenne iż sakwę sporą zechce za nie zostawić.

– Impertynencja już cię kosztowała.. pragniesz zapłacić wyższą cenę? – kąciki ust mężczyzny uniosły się ku górze w czymś, co mogłoby przypominać uśmiech, gdyby nie wyraz jego oczu. Chłodny, taksujący, pewny siebie. Jednak na przekór własnym słowom, po chwili rozsunął poły płaszcza, ukazując całkiem dobrej jakości koszulę i spodnie, sakwę podróżną, sztylet za pasem oraz sporych rozmiarów sakiewkę. Pseudouśmiech nie schodził z twarzy drowa. – Ile..

– 20 000… tylko mają skończyć swe usługi całe… – odparła jakby sądząc iż drow wie jakie rozkosze te dziewczyny serwowały wojakom mordorskiej armii. Chciała chyba dodać coś jeszcze, jednak szybko opamiętała się i jedynie uśmiech wyczekujący zapłaty rzuciła mężczyźnie. W tej samej też chwili drzwi kilka metrów dalej otworzyły się, półnaga dziewczyna w towarzystwie mężczyzny skierowała się do schodów prowadzących w dół budynku.

– Powinno wystarczyć.. – rzucił dziwce sakiewkę ze złotem. – A może chcesz przeliczyć? – dodał z nutką kpiny, czekając na nadejście kobieta, a właściwie nim tamta je przyprowadzi. Wsparł się na kosturze, wodząc leniwym spojrzeniem po ścianach i tupiąc ostentacyjnie nogą.

Irytował ją. Jednak nie odpowiedziała już słowem odkładając sakwę do jednej z szafek zamykanych na klucz. Potem skinęła na niego głową by ruszył za nią tak jak i tamta para schodami w dół, do piwnic owego burdelu.

Podążył za swoją przewodniczką bez zbędnych słów, gniewny i sfrustrowany niedawnymi niepowodzeniami. Stanowiło to niezwykle nieprzewidywalną i wybuchową mieszankę. Szkarłatne oczy nieustannie rozglądały się, a w głowie układał się ewentualny plan ucieczki.

Powoli ściany zamieniły się w surowe mury zionące chłodnym powietrzem. Kobieta prowadziła go korytarzem, po którego obu stronach były drewniane drzwi, ponumerowane jedynie. Do numeru ósmego zakręciła, otworzyła je i gestem dłoni zaprosiła mężczyznę do środka.
Po obu stronach stał wysoki świecznik, blade światło rozświetlało niewielkie pomieszczenie, w którym stało wysokie łoże z baldachimem, oraz szafka sięgająca pasa pod jedną ze ścian, na której leżało kilka ciekawych akcesoriów zaś po drugiej stronie stało krzesło.
– Dziewczyny niedługo do Pana dołączą. – odparła z prowokacyjnym uśmiechem i oblizała ochoczo usta.

Obrzucił krótkim spojrzeniem wnętrze pokoju, stojąc plecami do kobiety i mało brakowało, a uśmiechnąłby się. Tak inny wystrój, a jednocześnie tak podobny. Ciekawe jak znowu by to było poczuć się młodzikiem, dać się zniewolić.. Nie teraz. Nie czas na to.. Odrzucił od siebie natrętne myśli, to on był panem własnego umysłu, nikt inny.
Minęło kilka chwil, nim odwrócił się na powrót do tej, która go tutaj przywiodła. Na tyle długo, by nie zauważyć jej prowokacyjnego gestu.
– Zaczekam – powiedział tylko, wodząc spojrzeniem po sylwetce nieznajomej. – Na nie.. – dodał z lekkim rozbawieniem, by rozwiać wszelkie wątpliwości.

Już przestała się łudzić, że jednak z nią zechce spędzić tę noc, wzruszyła niedbale ramionami przymykając na chwilę powieki po czym zamknęła za nim drzwi i oddaliła się co przypieczętowane było stukotem obcasów o kamienną podłogę piwnicy. Po niedługiej chwili dwie młode kobiety, jedna ruda, druga zaś blond weszły do pokoju. Ubrane były jedynie w koronkową bieliznę koloru czarnego, na szyi, nadgarstkach oraz kostkach miały skórzane obroże. Uśmiechnęły się do siebie zaraz po tym gdy wzrokiem omiotły drowa.
– Witaj… Panie. – odparła jedna podchodząc znacznie bliżej.

– Więc to wy.. – mruknął cicho, nie na tyle jednak, by pozostać nie usłyszanym. Na widok kobiet tak ubranych mimowolnie uśmiechnął się. Zawsze był wrażliwy na fizyczne piękno, a dominująca część jego natury przytakiwała takiemu stanowi rzeczy i sytuacji, w jakiej znajdowały się dziwki. Człowiek nie nadawał się tak po prawdzie na nic innego niż na niewolnika i stanowił tylko drogę do określonego wcześniej celu.
Drow nie ruszył się z miejsca, pozwalając jeszcze bardziej zbliżyć się rudej, widać odważniejszej. Szkarłatne oczy wpatrywały się w nią, jakby była jakąś mapą, z której trudno coś wyczytać i trzeba się w nią wpatrzyć uważniej. Łydki, uda, łono, piersi, szyja, twarz i po chwili kolejne powłóczyste spojrzenie. Z pozoru wyglądało na to, że jest całkowicie zauroczony tym, co zobaczył.

Ruda kołysząc ponętnie biodrami, jak gdyby tylko do takich celów była stworzona podeszła bliżej drowa, stając prawie o krok od niego. Ujęła jego dłoń w swoje dłonie obserwując jaka będzie jego reakcja i uniosła w górę wtulając w nią twarz. Blondynka tymczasem przyglądała im się z zaciekawieniem w myślach wciąż powtarzając słowa jakie powiedziała jej szefowa.

– Dziś będziecie aktorkami życia, a ja będę waszym najwierniejszym widzem.. – powiedział, pozwalając na chwilę pieszczot rudowłosej. – Chodźcie – dodał i odsunął się na bok, robiąc miejsce blondynce, by ta swobodnie mogła dotrzeć do łoża.
Gdzieś na granicy jego umysłu wciąż majaczyły słowa mocy, chociaż to było duże uproszczenie. Nie mógł sobie pozwolić na pofolgowanie chuciom i pożądaniu. A może jednak…
Potrząsnął głową, odpędzając po raz kolejny tego rodzaju myśli. Złote kolczyki zakołysały się lekko w rytm ruchów głowy drowa, od czasu do czasu odbijając jakiś zabłąkany promień światła.

Kobiety udały się za nim posłusznie w kierunku łoża uważnie obserwując sylwetkę mężczyzny. Czasem trafiali im się jedynie namiastki prawdziwych kochanków, ten sprawiał wrażenie skarbu nie klienta. Kobiety obrzuciły się nienawistnym spojrzeniem. Widać nie pałały do siebie sympatią, a na pewno nie wtedy gdy przyszło im konkurować ze sobą o wdzięki mężczyzny. Ruda przysunęła się bliżej niego, teraz swoją dłoń wyciągając ku niemu.

– A o to i wasza scena.. – Podszedł do nich i wskazał smukłą dłonią na łoże, a drugą ujmując wyciągniętą rękę kobiety. Po chwili wolną dłoń wyciągnął ku blondynce, jakby chcą je pogodzić. Czekał cierpliwie, tak inny od tego, którym jawił się ich szefowej. Jego uścisk był ciepły i delikatny, głos kuszący i zmysłowy.
Jakby na przekór temu wszystkiemu w jasnowłosej głowie już układał się plan na wydobycie potrzebnych mu informacji. Szkoda by było, gdyby musiał te dwa kwiatuszki pozbawić życia. Gdyby nie ta sytuacja, kto wie.. może mogłoby mu się to naprawdę spodobać.

Czyżby miały razem…? W oczach jednej i drugiej pojawił się błagalny krzyk. Nie mogły, czując do siebie taką niechęć robić dla niego takich rzeczy… każda z osobna wolałaby mieć go dla siebie. Ruda pierwsza odważyła się zrobić coś więcej, gdy ujął jej dłoń przyciągnęła ją do swoich ust, jeden z jego palcy wsuwając między swe wargi i ssąc rozkosznie.
Blondynka tymczasem widząc tę niesprawiedliwość przylgnęła do niego, poczuł jej gorący oddech na swej szyi.

– Przez te kilka chwil należycie do mnie.. – szepnął kusząco. – I dacie mi tyle przyjemności, ile tylko zdołacie, w sposób, jaki sam wybiorę – słowa zabrzmiały władczo i chociaż zabiegi obu kobiet nie były mu do końca obojętne, pchnął delikatnie na łoże jedną, a później drugą.
– Chyba że… – zawiesił głos, spoglądając to na jedną, to na drugą.

– Chyba, że? – spytała jedna przez drugą układając się prowokacyjnie na łożu. Ruda przesunęła dłoń wzdłuż swego uda ku górze, przez brzuch, aż do piersi ukrytej pod delikatną koronką stanika. Przygryzła przy tym prowokująco wargę, blondynka zaś w tym czasie rozsunęła zachęcająco swe uda, dłonią gładząc ich wewnętrzną stronę, czasem opuszkami palcy dotykając krawędzi skąpych majtek.

Musiałby być z kamienia, żeby pozostać na to wszystko obojętnym. Co zabawne, takie porównanie niedługo nabrałoby zupełnie innego znaczenia. Roześmiał się w duchu, bo całkiem dobrze się bawił. Czasami każdemu potrzeba chwili wytchnienia.
Zaraz jednak odpędził podobne myśli, samemu nie wiedząc, który to już raz. Kucnął pomiędzy kobietami i położył dłonie na kolanach ich obu, zataczając kciukami drobne kółeczka.
– Chyba że opowiecie mi o czymś, moje panie. – Dłonie mężczyzny nieśpiesznie sunęły w górę, jakby żyjąc własnym życiem, lekkie w dotyku niczym piórko, a szkarłatne oczy drowa wpatrywały to w jedną twarz, to w drugą.

– O wszystkim czego zapragniesz… – szepnęła blondynka, zaś Ruda jednie skinieniem głowy potwierdziła prawdziwość jej słów skupiając swe zmysły na dotyku jego dłoni, która gładziła jej skórę. Na moment prawie zapomniała iż druga jego dłoń dotyka tej, z którą nie chciała się dzielić. Jasnowłosa ponownie skupiła swe myśli na słowach jakie usłyszała nim udały się do pokoju…

– A później będziecie mogły przekazać wszystko waszej zwierzchniczce. Nie pogniewam się o to – dodał z nikłym uśmiechem, kiedy zapadła cisza. Jego dłonie wciąż wędrowały po ciałach kobiet, docierając do ud i po chwili przenosząc się na ich wewnętrzną stronę.
– Teraz jednak powiedzcie mi wszystko, co mówili i co robili żołnierze, którzy byli z wami tej nocy. nawet jeśli miałoby to brzmieć od rzeczy…

Oczy blondynki zaświeciły gdy otworzyła je szerzej, blask ten zdawał się zwykłą ciekawością być. Miała jedynie nadzieję iż Ruda do serca wzięła sobie słowa przełożonej i nie zdradzi drowowi ni skrawka uknutego przez nie planu. Gdy dłoń jego dotknęła jej wewnętrznej strony uda, zacisnęła nogi sprawiając, że odruchowo przeniósł ją jeszcze wyżej… Uśmiech prowokacyjny zdradzał całą niecierpliwość.
Ruda zaś domyślała się iż o to właśnie spyta drow, miała zatem przewagę nad swą konkurentką, o której on wiedzieć nie mógł.
– A po cóż Ci w takiej chwili głowę zaprzątać takimi sprawami? – nie dawała za wygraną, blondynce rzuciła jedynie złowrogie spojrzenie.

– Wiecie, moje piękne… – Na twarzy drowa pojawił się uśmiech, który zdawał się być całkiem szczerym i życzliwym, chociaż w kontaktach z tą rasą coś takiego jak owe uczucia nigdy nie wchodziły w grę. Uwięziona między udami blondynki dłoń dotarła do materiału majteczek, muskając ukrytą pod nimi kobiecość, ta zaś, która pieściła rudą, spoczęła bezwstydnie na jej płci.
– Bądźcie tak dobre i powiedzcie mi, co chcę wiedzieć, a wszystko skończy się dobrze i dla was, i dla mnie. Może jeszcze uszczkniecie z tego coś dla siebie. Widzicie… ja i tak się tego dowiem. Czy słyszałyście kiedyś o przywoływaniu dusz? – nagle pozornie zmienił temat rozmowy.

To co czyniły dłonie drowa sprawiło, że na chwilę kobiety utraciły pełnię świadomości, słowa jego niby trafiały do ich uszu, ale pozostawały bez odzewu. Ruda poruszyła biodrami kusząco, mrużąc oczy niczym drapana za uchem kotka, wiedziała że przebieg tych kilku godzin pozostałych do końca nocy zależy wyłącznie od niej. Zmysły blondynki walczyły z konsternacją.
W końcu słowa jego przeszły gruntowną analizę w głowie rudej, pokiwała przecząco głową na znak iż nie słyszała nigdy o niczym takim, a może nie chciała słyszeć, by przywoływanie dusz nie przerwało tej rozkosznej chwili…

– Ponoć – ciągnął niezrażony tym, że zdają się go nie słuchać, a przynajmniej, że tak zachowuje się blondynka. Pieszczoty jego dłoni stały się bardziej zdecydowane, nachalne, a jednocześnie nie straciły nic z tego, czym odznaczały się do tej pory. Nie dawały kobietom ani chwili przerwy i wytchnienia.
– Ponoć dusza zaraz po gwałtownej śmierci śmiertelnego ciała czuje się niezwykle zagubiona i pamięta kilka ostatnich dni ze swojego życia z wielką szczegółowością.. – mówił spokojnie, przyglądając się obu, lecz po chwili spojrzenie szkarłatnych oczu utkwiło tylko w rudzielcu. Zadowolenie mieszało się w nim z milczącym ostrzeżeniem. – Wtedy też chętnie opowiada o wszystkim. Słowa tajemnica i sekret tracą jakiekolwiek znaczenie – mówił, nie przerywając pieszczot, a implikacje tych słów były dość oczywiste.

– Mhm… – ruda przytaknęła jego słowom, przyjęła je do wiadomości mimo, że każdy mięsień łaknął dotyku drowa i tylko na tym skupiała swe zmysłowe odbieranie otaczającej ją rzeczywistości. Blondynka tymczasem widząc iż skupia jedynie na tej drugiej swą uwagę postanowiła przypomnieć mu nieco osobie. Dłonią dotknęła tej jego dłoni, która pieściła tę drugą. Zasygnalizowała dotykiem iż chce by oderwał ją od niej… Westchnęła ostentacyjnie wlepiając w niego, szaro-błękitne oczy.

– Dlatego nie zmuszajcie mnie, żebym nad ranem rozmawiał z waszymi duchami… – dokończył i przeniósł spojrzenie na blondynkę. – Za każdą przydatną mi informację odwdzięczę się – powiedział i postąpił wedle życzenia tej, która westchnęła, drugą kobietę pozostawiając chwilowo samej sobie. Drow podniósł się z kucek, dając odpocząć nieco umęczonym kolanom i usiadł obok blondynki, bu po chwili podeprzeć się na łokciu i patrzeć na nią z góry. Smukłe palce wodziły delikatnie po skórze kobiety od łona, przez brzuch, aż po rowek między piersiami.

Blondynka zadowolona sukcesem jaki udało jej się osiągnąć posłała mściwy uśmiech rudej układając się wygodnie na miękkiej pościeli. Gdzieś w tło uciekła cała intryga, zaś górę wzięły pragnienia jakie tliły się w niej od oparów kadzideł, których zapach i tutaj dochodził, choć nieco wystudzony.
Ruda natomiast oburzona tym, że zostawił ją tak po prostu. Wsunęła dłoń pod koszulę drowa i powiodła delikatne paznokciami po jego czarnej skórze.
– Wspominali o okręcie, który niedługo zawitać ma w porcie, na którym to ważny dla Sithys jest towar. – mruknęła przysuwając się bliżej niego i siadając na łóżku tuż za jego plecami. Drugą dłonią odgarnęła jasne włosy drowa i gorącym językiem poczęła szlaki znaczyć na jego karku.

Przyłapał się na tym, że ta cała sytuacja nie jest dla niego całkiem obojętną. Narkotyki nie wybierały i w żaden sposób nie był na nie uodporniony, chociaż ich działanie było w znacznym stopniu osłabione. Dłoń drowa bezustannie poznawała mapę ciała blondynki, a czujne oczy i uszy badały jej reakcje.
– Więc to tak – mruknął, czując drgnienie męskości w spodniach. Ciepły oddech na karku i dłoń błądząca po piersi były takie przyjemne i kuszące. Ciekawe jakby to było, gdyby drażniąca go ręka miała hebanową barwę skóry. Mruknął cicho i odegnał te myśli. Wiedział już co chciał, teraz pozostała już tylko zapłata obiecana kobietom.
Minęła chwila, nim odezwał się znowu.
– Obiecałem wam coś – postanowił dać im żyć, a nie lubił mieć długów. Co za ironia. Prawie roześmiał się do własnych myśli. Odwrócił głowę i spojrzał na rudą, która tak uczynnie się nim do tej pory zajmowała. – Musisz zaczekać na swoją kolej, ale możesz popatrzeć – oddech maga zmieszał się z oddechem kobiety. Jego usta złożyły na jej ustach lekki pocałunek, po czym mężczyzna odwrócił się do blondynki i nachylił się nad jej biustem skrytym pod koronką stanika.

Usta rudej łaknęły więcej, a gdy obrócił się do drugiej kobiety wciąż pozostały lekko rozchylone. Odetchnęła głębiej przymykając oczy, jakby sądząc, że za chwilę ponownie ją pocałuje. Tak się jednak nie stało. Wzbudziło to w niej zawiść ogromną gdy swymi ciemnymi oczyma obserwowała cóż zamierza uczynić z jej konkurentką. Zazdrość sprawiła, że spróbowała odciągnąć go od niej, ku sobie nim uczyni cokolwiek.

– No i jak tu was pogodzić? – powiedział z nieznacznym uśmieszkiem, kiedy ręce rudowłosej odciągnęły go od piersi drugiej kobiety. – Macie jakiś pomysł? – dodał z lekkim rozbawieniem. Atmosfera wiszącego w powietrzu erotyzmu stała się aż namacalna. Jak łatwo byłoby teraz odejść pozostawiając kobiety niezaspokojone, lecz wtedy próżno byłoby liczyć na ich pomoc w przyszłości.
Po chwili drow wstał z łoża i odwrócił się w stronę kobiet.
– Usiądźcie na krawędzi – polecił.

Żadna z kobiet nie chciała pozwolić na to, by to tej drugiej poświęcił więcej uwagi, dłonie blondynki prędko ruszyły za nim głodne dotyku jego, jego ciepła. Spojrzenia obu, nieco zamglone i rozmarzone tańczyły po ciele drowa. Ten jednak niewzruszony, pozornie, wstał z łoża rozmywając pragnienia dziwek, które być może pierwszy raz od dawna, stanęły przed szansą spełnienia swych pragnień w ramionach kogoś kto nijak nie przypominał cuchnących trunkami, obleśnych klientów owego burdelu.
Posłusznie wykonały polecenie, jedna drugą spychając, by nie siedziała bardziej na wprost niego niż ona.

Uklęknął pomiędzy nimi i nim się zorientowały jego dłonie znowu znalazły się na ich łonach, pieszcząc je przez materiał bielizny. Tym razem jednak do rąk dołączyły też usta, które to całowały na przemian ich piersi, to znowu przygryzały delikatnie naprężone sutki. Ciepły oddech drowa muskał skórę kobiet nieustannie.
Na wiele więcej nie mogły liczyć, chociaż to pozostawało już tajemnicą mężczyzny.

Obie kobiety osunęły się nieco na łóżko, na łokciach podparły czując jak przyjemna fala ciepła ogarnia ich ciała gdy dłonie jego między ich udami cuda wyczyniały zaspakajając pierwsze pragnienie. Udami ocierały się o jego dłoń chcąc nasilić nieco doznania, które potęgował całując ich piersi. Pierwsza tym razem cicho westchnęła blondynka, na jej twarzy pojawiły się delikatne rumieńce wywołane gorącem jakie ją rozpalało. Przez tę chwilę zupełnie przestały rywalizować, każda z błogim na ustach uśmiechem oddawała się temu co czynił z nimi drow.

Uśmiechnął się pod nosem, widząc i czując reakcje kobiet. Schlebiały mu i podbudowywały nieco jego aroganckie i egoistyczne ego, temu nie mógł zaprzeczyć.
Gdy tylko usłyszał przyśpieszony oddech blondynki, jego dłoń teraz odciągająca na bok materiał majtek została zastąpiona przez usta i wszędobylski język. Tymczasem ta pieszcząca rudą wsunęła się niespodziewanie pod jej bieliznę, a palce raz po raz zaczęły badać jej kobiecość, zagłębiając się w niej wysuwając na przemian. Mimo niewygody i lekkiego bólu, jaką sprawiały mu ciasne już spodnie, drow wciąż czuł swego rodzaju przyjemność i zadowolenie.

Przez moment ruda chciała zaapelować iż dzieli je niesprawiedliwie potęgą doznań, jednak gdy palce jego w niej się poczęły zagłębiać jęknęła tylko przeciągle szerzej uda rozsuwając by dostęp mu ułatwić. Jasnowłosa już w obłęd wpadała, zupełnie osunęła się na łoże dłońmi pieszcząc swoje piersi, wijąc sie na pościeli i mrucząc błogo czując jak mięśnie pracują intensywnie by cudne doznania do świadomości dostarczać, by cudne odbieranie tychże doznań wpływało na drganie naprężonego ciała.

Czekał do końca, nie przerywając, aż wreszcie blondynka przeżyje apogeum swoich uniesień, po czym swoją uwagę skupił na rudej, by i ona stała się udziałem tego, co przeżyła przed chwilą jej towarzyszka.
Nie wiedział dokładnie, ile czasu już tutaj zmitrężył, a chciał opuścić miasto jeszcze przed świtem. Dlatego to wszystkim znanymi sobie sposobami dążył teraz, by nie potrwało to zbyt długo.

Ruda wkrótce tak jak i konkurentka szczytować zaczęła drżąc i wijąc się w spazmach cudownych, które ciała kobiet ogarnęły w głębokim uniesieniu. W ciężkim, przepełnionym ekstazą powietrzu nieść się zaczęły spełnione okrzyki dwóch, młodych ladacznic…

Gdy było po wszystkim, drow wstał, łapiąc oddech i patrząc na leżące przed nim kobiety.
– Jeśli kiedyś miałybyście coś ciekawego do powiedzenia, zostawcie wiadomość w gildii przewozowej. Wtedy może znowu doświadczycie mojej wdzięczności… w ten czy inny sposób – powiedział, szukając wzrokiem swojego kostura. Ah.. tam leżał. Podszedł i ujął go w dłoń, po czym ruszył do drzwi, lecz nim zapukał w nie, odwrócił się jeszcze.
– Było mi miło.. – liczył na to, że właśnie udało mu się znaleźć parę dobrych informatorów. Był trochę zły na siebie, że nie pozostał całkiem obojętny na ich dźwięki, ale to przez te kadzidła. Tak sobie wmawiał. Po chwili załomotał w drzwi gotów, by opuścić ten przybytek.

Ta sama kobieta, która wprowadziła go tutaj otworzyła drzwi pomieszczenia mierząc uważnie wzrokiem wychodzącego przez nie drowa. Zaraz potem spojrzała do wnętrza widząc dwie prawie nagie kobiety, których ciała pokryte były drobinkami potu. Dziewczyny z przymkniętymi powiekami rozpamiętywały minioną przed sekundami rozkosz, dopełniając ją jeszcze swymi własnymi dłońmi, które powiodły w dół ciała, każda swojego, by ponownie przeżyć te cudne uczucie.
– Zadowolony? – spytała przymykając drzwi, by dać im jeszcze odetchnąć, miała nadzieję, że spisały się dobrze, a informacje jakie dzięki temu zyska sprawią, że stanie na nogi finansowo i nie będzie musiała nawet i swego ciała oddawać wojskowym mordoru.

– Nie będę wymagał od ciebie zwrotu pieniędzy. Taka odpowiedź ci wystarczy? – Już ochłonął całkiem i teraz jego umysł zimno kalkulował to, czego się dowiedział. Statek, S., jakiś ważny dla niej ładunek. Słyszał coś o tej kobiecie, ale nic konkretnego.
– Teraz wychodzę – rzekł po chwili, jego głos znów przybrał chłodne tony. Pozostało mu dowiedzieć się tylko, gdzie jest port, ale to żaden problem. Wystarczy popytać tu i tam.

Prychnęła z pogardą za odchodzącym drowem. Drogę znał, odprowadzać go chyba nie musiała, zresztą ani nie chciała ani nie zamierzała. Natychmiast gdy zniknął w ciemnościach schodów prowadzących do góry kamienicy i dalej do wyjścia otworzyła ponownie drzwi pokoju i zamknęła je za sobą przerywając swym podwładnym zabawę, echem o kamienne mury piwnicy odbijały się jęki dziwek.

Tego mag już nie usłyszał.

Scroll to Top