Od czegoś trzeba zacząć

W myśl twierdzenia „pierwsze koty za płoty” postanowiłem, iż jako pierwsze moje opowiadanie zamieszczę relację z pierwszego razu.

Niektórym zdaje się, że pierwszy raz powinien odbyć się w atmosferze jak najbardziej romantycznej, przytulnej, i oboje (może być ich więcej) są zdecydowani odegrać najstarszy teatr świata od początku do końca. Może i powinno tak być… ale to nie znaczy, że seks w porywach namiętności jest gorszy od skrupulatnie planowanego wydarzenia.

Tyle tytułem wstępu.

W chwili wstąpienia na drogę rozkoszy miałem niespełna 16 lat, było to w dniu ukończenia przeze mnie gimnazjum.

Tego popołudnia odwiedziła mnie Kamila, moja pierwsza miłość i sympatia. Przez 3 lata znajomości jakoś nie doszło między nami do niczego nadzwyczajnego, mimo to naszej znajomości nie można uznać za bezowocną.

Była ode mnie 2 miesiące starsza, mogła pochwalić się płomiennorudymi włosami, pięknymi (acz prawie zawsze lekko przymrużonymi) niebieskimi oczętami i dość wąskimi ustami, co wcale nie odbierało jej uroku. Miała zaróżowioną skórę (nie mogła się opalać, a wszelkie próby właśnie zaróżowieniami się kończyły- typowo nordycka uroda, jak i moja zresztą), po jej twarzy, ramionach i dekolcie rozsiane było mrowie drobnych piegów. W biodrach nie była zbyt szeroka, ale za wieszak też bym jej nie uznał. Piersi, jak to u szesnastolatek bywa (jedne mają już dorodne i wykształcone, inne dopiero „kiełkujące”) uznałbym za idealne (rozmiar B- jędrne i nie opadające).

Jak już powiedziałem, Kamila miała przyjechać do mnie, a ja szczęśliwym zbiegiem okoliczności miałem chatę wolną. Ojciec pracujący jako kierowca międzynarodowy miał zlądować w domu dopiero jutro, mama w pracy siedziała do 20 (urok systemu dwuzmianowego), młodszy o 5 lat brat pojechał na tydzień do babci (w końcu wakacje się zaczęły), a drugi brat (od niego byłem starszy o rok) udał się w bliżej nieznanym kierunku z zamiarem powrotu około 21. Natomiast moje Słoneczko zjawiło się już o 15.

Czekałem na nią na skraju mojej miejscowości; mieszkaliśmy w miasteczkach oddalonych od siebie o 3 km. Tak więc już było, że albo ja jeździłem do niej, albo ona przyjeżdżała do mnie. Rowerem, co miało swoje plusy. Zawsze puszczałem ją przodem, by popatrzeć sobie na jej kołyszące się na na siodełku biodra. Niejednokrotnie miałem po takiej jeździe gwałtowny przypływ testosteronu, ale jakoś się powstrzymywałem. Teraz miałem cztery godziny ze swoją Jutrzenką (Słoneczko i Jutrzenka wzięły się od koloru jej włosów) w opustoszałym 3-pokojowym domostwie. Nie wiedziałem, czy się powstrzymam. Cała nadzieja tkwiła w moim skromnym romantyźmie, który niejednokrotnie hamował we mnie chęć rzucenia jej na łóżko w celach rekreacyjno-prokreacyjnych.

Bardzo mnie nieraz denerwowała ta wstrzemięźliwość w okazywaniu uczuć, której niejednokrotnie nie mogłem przełamać, ale cóż, może dzięki temu nie byłem jeszcze piętnastoletnim ojcem.

Rozmyślania przerwał mi jej przyjazd. Widok Kamilci sprawił mi wielką radość. Ubrała się w luźny, niebieski T-shirt i sięgające połowy ud obcisłe granatowe spodenki. Na uszach miała kolczyki, które dostała ode mnie na szesnaste urodziny (diamencik przy uchu i opadający w dół, kilkucentymetrowy srebrny sopelek), a włosy (w stanie wolnym sięgające ramion) spięła w dwa kucyki z przedziałkiem pośrodku.

Cmoknęła mnie w policzek i ruszyliśmy do mnie- oczywiście, ona przodem. Pewien etap drogi mieliśmy pod górkę, wtedy Kamila wstała na rowerze, by łatwiej się pedałowało. Spojrzałem na jej tyłeczek uwięziony w o numer za małych (dla lepszego efektu) spodenkach. O mało oczy mi z orbit mi nie wyszły, gdy zamiast dwóch linii krawędzi przecinających wpół jej pośladki majtek, które zazwyczaj nosiła, zauważyłem delikatnie zarysowany trójkącik nieco poniżej krzyża. Trochę dziwiła mnie ta odmiana (Kamila nie zwykła nosić stringów), ale protestować z oczywistych powodów nie miałem ochoty.

Po krótkiej jeździe wzdłuż alejki wierzbowej skręciliśmy w trzecią ulicę w lewo i znaleźliśmy się pod moja furtką. Otwarłem jej uliczkę i skinąłem, by weszła pierwsza. Bardzo to lubiłem, otwieranie jej drzwi i puszczanie przeze mnie przodem zawstydzało ją strasznie (niewiedzieć czemu), a ja ze złośliwą satysfakcją wykorzystywałem każdą sytuację, w której mogłem pokazać się jako zadurzony w mojej bogince adorator. Weszliśmy na ganek, odkluczyłem drzwi frontowe i wpuściłem Kamilę do środka. Zdjęła zakurzone od jazdy po polnej dróżce buty (białe adidasy- kobiety są doprawdy praktyczne ;)) i rozsiadła się na skórzanej kanapie w salonie.
– Chcesz coś do picia? -zagaiłem. Zawsze tak zaczynałem rozmowę, gdy gościła w moim domu.
– Może sok pomarańczowy. -odparła od niechcenia. Miała bardzo seksowny, wibrujący głos z lekką chrypką. Bardzo lubiłem jej słuchać bez przerywania wypowiedzi; wielokrotnie wyobrażałem sobie jęki wydawane tak przytłumionym głosem.

Poczłapałem do kuchni i wyjąłem z lodówki soczek pomarańczowy Riviva (bardzo go oboje lubiliśmy), a następnie rozlałem do dwóch wysokich szklanek. Dołożyłem nacięte plasterki cytryny, wrzuciłem po kilka kostek lodu i wsadziłem słomki. Miałem wielką ochotę dolać wódki, ale takowa w moim domu gościła tylko na jubileuszach (imieniny lub urodziny któregoś z piątki domowników) na które zjeżdżała się cała bliższa rodzina (z 25 osób) i wykraść choćby kielicha nie dało się za cholerę.

Tak sobie marząc o libacji alkoholowej z kumplami doniosłem „drinki” do salonu.
– Dostawa do rąk własnych. -zażartowałem, gdy zamiast postawić jej szklankę na stole, wyciągnąłem ku niej sok ujęty obiema dłońmi. W międzyczasie usiadłem i podstawiłem pod jej usta nakierowaną przeze mnie słomkę. Wargi zacisnęły się na krawędzi plastikowj rurki i zaczęły ssać, co objawiło się rozszerzaniem i kurczeniem się szyi. Spojrzałem jej prosto w oczy, w tym momencie ona położyła jedną swą dłoń na mojej, trzymającej szklankę. Jej powierzchnia była spocona i chłodna; po chwili wymownego milczenia (jak już napisałem, często w jej obecności język stawał mi kołkiem, zresztą nie tylko on) wypuściła z ust słomkę i westchnęła, by ogrzać schłodzone sokiem gardło.

– Puściłbyś jakąś muzę? -spytała ni z gruszki, ni z pietruszki.
– E… Coś ci wynajdę. -odparłem.
Od dwóch lat słuchałem hip hopu, a parę ostatnich miesięcy upłynęło mi na fascynacji Blind Guardianem. Kamila zupełnie nie łapała tych rytmów. Postanowiłem zapuścić więc neutralne dla wszystkich lata 60, 70, 80 i 90, których pokaźną kolekcję 200 przeróżnych utworów dostałem niedawno od kumpla z mojej dopiero co rozwiązanej klasy. Podeszłem więc do wieży stojącej na szafce z telewizorem, naprzeciw kanapy i włożyłem do niej płytkę z muzyką mp3. Z początku leciały lightowe „Styin’ alive” czy jakiś Dr.Alban (te klimaty też mnie rajcowały, ale jeszcze nie miałem okazji przesłuchać całej kolekcji). Z czasem wjechali Pet Shop Boysi ze swoimi „Go west” i „It’s a sin” a potem Alphaville („Big in Japan”, „Forever Young”), po nich Europe z „The Final Countdown”. Do tego czasu rozmawialiśmy o rzeczach absolutnie z ars amandi niepowiązanymi: anegdotki z czasów gimnazjalnych, jakieś baletowe suchary którymi często mnie Kamila raczyła (do klubów chodziła z koleżankami z klasy, ja nie miałem najmniejszej ochoty na podobne wojaże).
– I wtedy Piotrek się wkurwił i walnął Sławka… -historię jak na jednej z imprez jakieś dwa znane nam obojgu debile po zawodówce tłukły się o wolnego z nią znana mi była z kilku źródeł. Po raz pierwszy jednak opowiadała mi ją Kamila, więc udawałem zainteresowanego i całkowicie zielonego w tej materii. Jakież ona czasem gadała bzdury, ale ta śliczna buźka…

Następnie chciała obsmarować kilka swoich byłych już koleżanek z klasy ale wynurzenia przerwały jej pierwsze akordy „Love me tender”. Na 3-godzinnej zabawie z okazji zakończenia przez nas edukacji w gimnazjum były tylko dwa wolne: „Kołysanka” Sumptuastica i właśnie „Love me tender” Elvisa. Niewiele myśląc wyjąłem delikatnie szklankę soku z jej dłoni, drugą chwytając w celu porwania do tańca.

Objąłem ją jedną ręką w talii, a drugą złożyłem na swoim ulubionym miejscu- pomiędzy łopatkami, dzięki czemu mogłem lekko przycisnąć ją do swego torsu. Ona, gdy już opadło z niej zdziwienie, złączyła ręce za moją głową, opierając przedramiona na moich barkach. Elvis śpiewał swoje, a my wirowaliśmy po pokoju, niekiedy potrącając stół lub szafkę z telewizorem. Było niby jasno, ale my dotknęliśmy się czołami i rozmawiali, patrząc sobie prosto w oczy, z tego powodu dryfowaliśmy, gdzie popadnie. Ta chwila była wyjątkowa. Wiedziałem o tym. Atmosfera robiła sie coraz bardziej romantyczna, szczególnie, że następne leciało „Sacrifice” Eltona Johna.
– Marek świetnie dobrał kolejność kawałków. -wyszeptałem.
– Chyba ktoś mu w tym pomagał. -odparła z nutą ironii w głosie.
– Na pewno nie ja. -uśmiechnąłem się.
Przyłożyłem swój prawy policzek do jej skroni, tak bym mógł szeptać jej prosto do ucha. Przy okazji upajałem się wiśniowym zapachem jej perfum. Mimo iż ona jako pierwsza ze znanych mi dziewczyn używała tej woni, na zawsze będzie ona działała na mnie jak afrodyzjak. Choć nie widziałem jej już ponad rok, cały czas ten zapach za mną przemyka, od rana do wieczora.
– Dobrze, że poszłaś na Śniadeckich. -stwierdziłem.
– Hm… -odpowiedziało mi pytające westchnienie.
– Będziemy sie widywać, jeśli będzie nam pasować.

Od września miałem rozpocząć naukę w Technikum Łączności w Poznaniu, a Kamila w liceum na Śniadeckich. Piętnaście minut tramwajem, bez przesiadki. Niestety, ona miała wracać po szkole pociągiem do domu, a ja jechać do babci, w ten sposób nasze drogi by się rozeszły. W zasadzie dzisiaj miała być nasza ostatnia schadzka.

Pogrążony w tych ponurych rozmyślaniach ani się spostrzegłem, jak z głośników poleciało „Są ludzie, są serca” Piaska. W tym momencie coś we mnie pękło. Wysunąłem nieśmiało język i zacząłem przesuwać jego koniec po krawędzi jej ucha. Poczułem, jak ciało mojej partnerki przechodzi dreszcz, ale jeszcze przed refrenem odwzajemniła pieszczotę. Kątem oka spojrzałem na zegar wiszący nad kanapą. 16:13. To może być wielka chwila. Moja ręka z jej pleców powędrowała na talię, a tą z talii z lekkim zakłopotaniem wsunąłem pod jej T-shirt, tak by po kilkunastu sekundach gładzenia jej nagich pleców dotrzeć do zapięcia staniczka. Do tej pory wyczuwałem go tylko przez bluzkę; teraz mogłem się przekonać, że paseczki wykonane były z gumy czy silikonu (nie wiem z czego robi się przezroczyste ramiączka do staników, mniejsza zresztą z tym). Ostrożnie, wyczulony na najdrobniejszą reakcję równie zajętej przy mnie Kamili, co ja przy jej uchu i staniku, zacząłęm gładzić jej skórę wzdłuż zapinki, do lewej strony pleców i z powrotem. To kluczenie pod bluzką przerwały jej dłonie, które chwyciły moje ręce i położyły na policzkach tej pięknej, piegowatej twarzy.
– W końcu się zdecydowałeś… -wyszeptała mi prosto w oczy.
W tym momencie poczułem wzmagające się uwieranie w slipach (trzeba było założyć bokserki, już nigdy się tak nie urządzę :

Kamila przestała ugniatać skórę na moich plecach (a szkoda) i zatknęła kciuki na biodrach, wsuwając je pod spodeki i majtki zarazem. Zsunęła je na uda. Jedną dłonią ujęła mnie za potylicę i jeszcze mocniej zwarła nasze usta (oddychanie przez nos zaczynało mnie już męczyć). Z głośników dobiegły pierwsze akordy „Nie mogę ci wiele dać”, co w obecnej sytuacji zabrzmiało bardzo dwuznacznie. Druga ręka Kamili powędrowała między jej nogi, ku mojej dłoni. Wyjęła mój palec z siebie i złączyła go z środkowym, po czym zaczęła pocierać sobie nimi łechtaczkę.

Dalej poradziłem sobie bez jej pomocy. Moje ruchy były raz szybsze, raz wolniejsze; przeważnie rytmiczne, nieraz chaotyczne (szczególnie przy zmianach tempa). Czułem na dłoni promieniujące z niej ciepło i wilgoć. Objęła mnie (tak jak wcześniej, gdy tańczyliśmy) i przywarła ciałem do mego torsu. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz, dostała gęsiej skórki, a sutki czułem na sobie niczym dwa ziarnka kukurydzy. Zaczęła ruszać powoli biodrami do przodu i do tyłu, a ja dopasowałem się do niej, zwiększając szybkość ruchów. Pierwsze, nieśmiałe jęki przerodziły się w urywane, spazmatyczne krzyki. Stymulowany jękami szczytującej przede mną dziewczyny i tarciem jej łona o spodenki, mój penis wytrysnął.

Wcześniej masturbowałem się, owszem, ale nigdy orgazm nie był tak silny. Fallus uwięziony w gaciach dał o sobie znać bólem w podbrzuszu, musiałem go uwolnić bo chyba bym zwariował. Na szczęście Kamila wyczuła z moich westchnień i jęków, że coś jest nie tak. Przesunęła dłonie na moje biodra i pociągnęła w dół, ściągając mi spodenki i slipy jednocześnie. Chwilę później ona szczytowała. Przeciągłemu jękowi musiał towarzyszyć chwilowy niedowład, bo lekko ugięły się pod nią nogi. Ponieważ ruchy dłonią trwały nadal, więc zamiast pieścić dalej jej łechtaczkę wtargnąłem dwoma palcami do jej ustawionej pod idealym kątem pochwy, rozrywając niewielki otwór w błonie dziewiczej, a jednakowo ją samą. Kamila wydała jeszcze jeden krzyk i uwiesiła się na mojej szyi. Podtrzymywana przez tkwiące w niej palce, po chwili doszła do siebie.

– Wspaniałe uczucie… -westchnęła- Chyba straciłam cnotę. -dodała niepewnie.

Wyciągnałem z jej pochwy palce i uniosłem dłoń, by widzieć ją koło głowy Kamili. Palce wskazujący i środkowy były lekko zaróżowione, pozostałe lekko błyszczały od jej soków.

– Na pewno straciłaś. -odparłem po chwili.

Spojrzałem jej w oczy, potem opuściłem wzrok.

– Oh shit! -krzyknąłem, ujrzawszy na pięknym dywanie mojej mamusi kropki krwi – Wolisz się wykąpać czy wziąć prysznic? -złagodziłem ton, błagając niebiosa, by nie ujrzała tego, co ja.
– Chodź pod natrysk. -zakomenderowała.

Wziąłem ją na ręce (żeby nie ubrudziła mi więcej dywanu) i poszedłem z nią do łazienki. Tam postawiłem ją i rozsunąłem drzwi od kabiny.

– Panie przodem. -rzekłem szarmancko, wykonując zamaszysty ruch reką (świetnie musiałby wyglądać taki dżentelmen przed restauracją z dyndającym bezwiednie członkiem na wierzchu). Moje Słoneczko jak zwykle zarumieniło się, dygnęło uprzejmie i weszło do środka.- Pozwolisz się umyć?- spytałem nieśmiało. Odpowiedział mi ten rozpływający serce, szczery uśmiech, jaki rzadko gościł na jej twarzy.

Stanęła w kącie kabiny i łazienki zarazem, naprzeciw drzwi, które przed przystąpieniem do pracy zasunąłem. Oparła się plecami o ściane wyłożona płytkami i znów dostała gęsiej skórki. Chwyciłem natrysk i wyjąłem go z uchwytu, po czym nastawiłem letnię wodę (temperaturę wypróbowałem na swoich plecach). Zrosiłem niezbyt intensywnym strumieniem jej ramiona, potem piersi, które dopiero teraz ujrzałem w całej okazałości. Były rozmiarów dwóch połówek grejpfruta, z małymi, różowymi sutkami mniej więcej pośrodku. Dalej opryskałem jej brzuszek i ukleknąłem, by zająć się nogami i łonem. Poniżej zaróżowionego podbrzusza pojawiła się bledsza część zakryta majtkami podczas opalania. Spomiędzy nóg szedł w górę pasek ciemnorudych włosów łonowych wydepilowanych w kształt podłużnego grotu. Polałem wodą pępek i powoli zjeżdżałem niżej, muskajac delikatnie strumieniem wargi sromowe. Na koniec obficie zmoczyłem uda, łydki i stópki (damskie, zadbane stopy to dla mnie fetysz jak diabli, a jej takie właśnie były). Chwyciłem z półeczki wewnątrz kabiny kostkę mydła i zabrałem się do drugiego etapu.

Namydliłem sobie dłonie i wymasowałem najpierw jedną stopę Kamilci, a potem drugą. Następnie, nie pomijając ani kawałeczka skóry, dotarłem do jej łona. Wysmarowałem zaczerwienione od krwi krocze uważając, by mydło nie dostało się do pochwy. Pobawiłem się jeszcze trochę pośladkami (przy okazji drażniąc nosem łechtaczkę). Mimo szczupłej figury Jutrzenki nie były kościste, lecz pełne i jędrne, bez śladu cellulitu. Dalej ruszyłem w górę, aż na wysokosci mego wzroku nie pojawiły się dwie rozkoszne półkule przyozdobione ponownie nabrzmiałymi sutkami. Ująłem każdą w dłoń i ścisnąłem lekko, wywołując niepowstrzymane, głośne sapnięcie u mojej partnerki. Zaczęliśmy znów się całować, a moje ręce przejechały jeszcze wzdłuż boków jej ciała i zatrzymały się na ramionach. Chwyciła mnie za pośladki i chciała przycisnąć do siebie, ale ja oparłem się jej zdecydowanie.

– Jeszcze nie teraz. -wytłumaczyłem się. Zauważyłem lekki zawód na jej twarzy, ale nie zważając na to ująłem natrysk i ponownie uklęknąłem, by zmyć z niej zaschnięte mydło. Najpierw opłukałem cieplejszą wodą stopy, a następnie posuwałem się coraz wyżej. Po dotarciu do wewnętrzej strony ud najpierw je polałem wodą, a potem zaczałem lizać, całować i przygryzać delikatnie zębami. Pod Kamilą nogi rozstąpiły się niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem. Zaparła się stopami o przeciwległe kąty brodzika i położyła dłonie na piersiach, wykonując przy tym koliste ruchy. Mój język dotarł w końcu do wierzei Jaspisowej Komanty i rozpoczął błądzenie po ich krawędziach, umyślnie omijając łechtaczkę. Niewielki guziczek przybrał rozmiary niewielkiego ziarnka fasoli i aż prosił się o stymulację. Ja jednak spokojnie zadowalałem się wargami i terenem pomiędzy nimi. Spijałem wypływające z niej słodkawe soki, a ona jęczała coraz głośniej, zajęta przy swoich piersiach.

W końcu oderwała od nich dłonie i chwyciła moją głowe, nakierowując usta na łechtaczkę. Przywarłem do niej wargami i kilka razy trąciłem czubkiem języka, wywołując po raz drugi ruchy frykcyjne u Kamilci. Włożyła jeden palec do pochwy i zaczęła się masturbować, a wolną ręką wróciła do swoich piesi. Postanowiłem wykonać swój popisowy numer. Zwinąłem język w rurkę i przywarłem nim do Guziczka Rozkoszy. Wsuwałem i wysuwałem język, pocierając łechtaczkę z trzech stron naraz. Jednocześnie ręce, do tej pory złożone na pachwinach, przesunąłem na pośladki, i przycisnąłem biodra mojego Słoneczka do swej twarzy. Kamila wyjęła palec z pochwy i wtopiła się dłońmi w moje włosy. Wydała z siebie kilka przeciągłych jęków (okno w łazience było uchylone, mam nadzieję, że nikt nie szedł w tym momencie ulicą) i osunęła się w moje ręce (gdybym nie przytrzymywał jej pośladków, pewnie opadłaby tępo na metalową powierzchnię brodzika). Wsunąłem nos między jej wargi i wykręciłem kilka młynków głową (dla własnej satysfakcji) i wycofałem się. Pocałowałem Kamilcię (dyszącą jak po maratonie), kilka razy trąciłem jej nosek swoim (wilgotnym od jej soków) i pomogłem jej wstać.

Opłukałem z mydła resztę jej ciała i dokładnie wytarłem ją ręcznikiem (przy okazji pieszcząc to i owo). Wziąłem ciało mojej boginki na ręce i wyniosłem do salonu. Ukradkiem spojrzałem na zegarek. Było wpół do siódmej, a więc dokazywaliśmy sobie już niezłą godzinkę. W radiu leciało „Say you say me” i zrobiło się znowu klimatycznie. Położyłem ja na kanapie a sam udałem się do swego pokoju po świeże bokserki, po drodze wyrzucając brudne gacie do kosza na zużytą bieliznę. Gdy wracałem, już na progu salonu poczułem dwoje rąk ciągnących mnie do przodu. Odruchowo wyciągnałem rece przed siebie i wylądowałem miękko na dywanie, między nogami Kamilci.

– Weź mnie… -szeptała mi do ucha- To jeszcze nie koniec…
– Eee… -jak mogłem w takim momencie zapomnieć języka w gębie?

Szczerze mówiąc to po pieszczotach miałem wielką ochotę przechędożyć moje Słoneczko, ale nie miałem „ochraniacza”.

– Nie mam gumki. -odparłem bez ogródek.
– Nie szkodzi. -szepnęła i przewróciła mnie na plecy- Jestem po owulacji, w niedzielę będę miała okres. -dodała i usiadła na mnie okrakiem. Po chwili uniosła biodra i zatrzymała się wejściem do Jaspisowej Komnaty tuż nad czubkiem mojego Jaspisowego Pędu. Zdjęła dłonią napletek z żołędzi i zacząła drażnić ją swymi wargami, kręcąc ochoczo tyłeczkiem.- Widzę, że cały czas jesteś niezdecydowany. Zostaw to mnie.

To stało się tak szybko, że nawet nie wiem, czy czułem cokolwiek przed zetknięciem łona Jutrzenki z nasadą mego członka. Poczułem wilgoć na mosznie i nieopisane uczucie osaczenia (że tak to nazwę) mego fallusa z wszystkich stron. Dziewicza pochwa Kamilci była ciasna jak za małe gatki, ale ruchy jej bioder (w górę i w przód, a następnie w tył i w dół) eliminowały jakiekolwiek niedogodności. Chwytając mnie za przeguby, docisnęła me nadgarski do podłogi, pochylając się przy tym do przodu. Patrzyła mi prosto w oczy i jęczała cichutko, a ja delektowałem się widokiem jej falujących piersi. Taki stan rzeczy nie mógł trwać zbyt długo i po niespełna pięciu minutach wytrysnąłem obficie prosto do wnętrza mojego Słoneczka.

Ona kilka razy jeszcze przesunąła biodrami w tył i w przód, po czym zeszła ze mnie i przystawiła swą ociekającą spermą i sokami Grotę Rozkoszy do moich warg. Wystawiłem tylko zwinięty w rurkę język, a ona dalej galopowała, tym razem juz na moich ustach, a ja na czubku języka czułem całą jej kobiecość od łechtaczki aż po początek rowka między pośladkami. W tym czasie pieściłem jej piersi, a ona krzyczała dziko, chwytając się za głowę. Nagle z całej siły chwyciłem ją za biodra, wwiercając sie w nią jezykiem, jak daleko się dało. Poza smakiem spermy i miłosnych soczków czułem zapach potu zraszającego łono mego kochania. Całowałem i lizałem wszystko, co się dało, gdy nagle ciało Kamili wygięło się w pałąk (tak mocno, że z płaszczyzny jej brzucha i klatki piersiowej wystawały tylko dwa nabrzmiałe sutki), a uda zacisnęły się na mojej głowie, chwilowo pozbawiając mnie słuchu i oddechu. Przechyliła się do tyłu i położyła na mnie placami tak, że jej pupcia spoczywała na moim torsie. Spomiedzy warg wypływała bezbarwna, kleista ciecz, spływając na moją skórę. Kamilcia zerwała się i zlizała ją ze mnie, po czym pocałowała mnie, przekazując językiem do moich ust dopiero co spożyty „posiłek”.

– Należało ci się to. Muszę niestety lecieć. -powiedziała z nutą żalu w głosie.

Ubrała siebie, a potem mnie (wykonując po drodze serię masaży). Odprowadziłem ją do furtki, pocałowałem na pożegnanie i wróciłem do domu.

Tak minęło najwspanialsze popołudnie w moim życiu, a po nim nastąpił wieczór. Mamusia tuż po pracy rozpoczęła lekkie sprzątanie, czym zbytnio się nie przejąłem. Ogladałem sobie telewizję gdy coś wylądowało na mojej głowie. Chwyciłem to w rękę i omal serce mi nie stanęło. Staniczek Kamilci.
– Ładne rzeczy. -usłyszałem za sobą rozbawiony, ale lekko zagniewany głos mamy.
Musiałem odbyć z nią rozmowę (oczywiście gdy brat poszedł spać- miał wyraźne symptomy nadchodzącego kaca), ale skończyło się na wymówkach w stylu „uważaj na siebie bo nie chcę być babcią przed 40.” (a miała 33,5 skąd wniosek prosty- sama miała 18 lat gdy mnie powiła).

Pss tey spokojna głowa- pomyślałem.

Scroll to Top