Opowieść wigilijna

Tą historię chciałem spisać i wysłać już w zeszłym roku, ale wiecie jak to bywa z czasem… Dedykuję ją żonie.

Hunt jechał sam. Radio nie pomagało, czuł się już nieco zmęczony. Mimo wszystko zagryzł usta i skoncentrował się na ośnieżonej drodze. Przełączył skrzynię biegów w tryb manualny. Znak przy drodze informował, że do miasteczka pozostało osiem mil. Nareszcie sam. Ostatnie tygodnie wyczerpały go psychicznie. Ci wszyscy prawnicy, partnerzy biznesowi, hieny… Po śmierci ojca, korporacja Trap & Trap musiała zmienić nazwę, co wymagało kupy papierów. Myśl, że teraz wszystko należało do niego nie przynosiła ulgi. Prawnicy uwinęli się wreszcie przed samymi świętami, chcąc mieć ten czas dla swoich rodzin. Hunt nie miał nikogo, ojciec był jego jedyną rodziną. Miał tylko ten domek w sąsiednim stanie, prymitywną chatę w górach. Mógł mieć co tylko zapragnął, ale chciał się tylko zaszyć w głuszy na dwa tygodnie. Spakował więc skuter śnieżny na przyczepkę i wsiadł do swojego pickupa najszybciej jak tylko mógł.
Dojechał do małej osady, którą mieszkańcy dumnie i na wyrost nazywali miasteczkiem.

Zaparkował na dosyć dużym parkingu pod jedynym sklepem. Przykrył samochód i przyczepkę pokrowcem i przeładował przywiezione zapasy na skuter. Właściciel sklepu, a zarazem szeryf i burmistrz w jednym, wyszedł na chwilę aby go przywitać i zamienić choć dwa zdania, nim odjedzie dalej w góry. Potrójne ślady po skuterze szybko przysypał świeży śnieg który zaczął niemiłosiernie padać. Za godzinę, może półtora, Hunt Trap powinien dotrzeć do swojego nowego nabytku. To praktycznie niewiele więcej niż szopa, ale jemu właśnie o to chodziło.

Prey nie lubiła świąt. W mieście robiło się kolorowo i głośno. Jej rodzice, których nie widziała od siedmiu lat wygrzewali się gdzieś na Florydzie. Państwo Haze to typowi emeryci mieszkający w przyczepie kampingowej. Ostatni kontakt miała z nimi gdy pół roku temu niespodziewanie do niej zadzwonili. Właściwie oni sami nie wiedzieli po co. Nie lubiła być sama, a na okres świąt wszyscy zaszywali się w domach ze swoimi rodzinami. Zdecydowała się przyjąć zaproszenie siostry, która mieszkała na skraju rezerwatu z mężem i trójką dzieci. Przynajmniej będzie dużo miejsca żeby pobiegać na nartach.

Taksówka, pociąg, autobus, van szwagra. Uściski, uśmiechy, strojenie choinki, biegające i krzyczące dzieci. Była wśród rodziny, ale nie była to do końca jej rodzina. Siostra wypomniała jej już pół godziny po przyjeździe, że już czas znaleźć sobie faceta, bo inaczej zostanie starą panną. Tak! Akurat po to przyjechała do rodziny, żeby jej przypominać, że jest sama. Właściwie na co dzień nie odczuwała tak dotkliwie samotności. Miała przecież pracę. Siedzenie przed monitorem to jednak nie to samo, co usiąść przy kominku i wtulić się w muskularne męskie ramiona. W domu nikt nie przyniesie jej kubka czekolady, gdy do późna siedzi nad jakimś projektem…

– Pójdę pobiegać na nartach – ogłosiła Prey. Szwagier zaczął tłumaczyć jej, że za parę godzin zapowiadali obfite opady śniegu, że jest już popołudnie i niedługo się ściemni. Naiwniak. Kathrin nawet nie próbowała, za dobrze znała siostrę.
– Mam telefon satelitarny z GPSem – odparła Prey pokazując im elektroniczne cacko – nic mi się nie stanie, a poza tym wrócę przed zmrokiem.

Wyruszyła średnim tempem i takie utrzymywała przez pierwszą godzinę. Rozmyślała o tym co jej powiedziała Kath. Tak , Hazeowie niełatwo się wiązali. Właściwie to nic jej nie brakowało, wszystko było na miejscu. Młoda (32-letnia), szczupła, wysportowana, inteligentna, dowcipna. Nie jest przecież nieśmiała, lubiła towarzystwo. Miała długie rude włosy, zadbane dłonie i śliczną twarz. Koledzy z pracy mieli problemy ze skupieniem uwagi, kiedy nie siedziała, chowając swoje niesamowite wprost nogi pod biureczkiem. Właściwie tak jakoś samo wyszło, że była sama. Do tego ta atmosfera świąteczna tak ją przygnębiła… Przyspieszyła bieg, robiło się szaro.

Zjeżdżając do wąwozu. potknęła się i zrobiła kilkanaście fikołków. Skręciła kostkę i połamała narty, a na samym końcu siła uderzenia załamała lód na rzece. Gdy w końcu udało jej się wydostać przy pomocy kijków, Prey rozpięła suwak kombinezonu i wyjęła ociekające wodą resztki telefonu.
– Cholera! – pomstowała Prey. – Boże, jak mi zimno.
Gdy uświadomiła sobie grozę sytuacji wpadła w panikę.
– Boże teraz nie zadzwonię po pomoc, miejsce odludne, a GPS mnie nie namierzy! Co teraz, co teraz, co teraz? –
Zaczeła w kółko powtarzać te dwa słowa, ale bez skutku. Po prawie minucie doszła do wniosku że musi działać.
– Jeżeli nie zacznę się ruszać zamarznę w cztery minuty, jeżeli w ciągu dwudziestu minut nie znajdę schronienia to też zginę. Trzeba iść. Mam kijki, jakoś pokuśtykam, tylko gdzie? Tylko jedna rzecz mnie ratuje. Przed upadkiem widziałam dach po drugiej stronie wąwozu. Mam nadzieję, że tam dotrę i domek jest zamieszkany.

Uczepiwszy się tej myśli dotarła do miejsca w którym widziała dach w dwadzieścia pięć minut. Domek co prawda był, ale do połowy przysypany śniegiem. Widać nie zamieszkany. Nie bacząc na to spostrzeżenie dokopała się do drzwi wejściowych. Na futrynie wymacała klucz (dzięki ci Boże za naiwność właściciela). Prey wturlała się do ciemnej chaty i zamknęła drzwi. Nie miała już sił szukać czegokolwiek, zebrała tylko to co miała pod ręką. Mimo zgrabiałych palców rozpaliła w kominku. Rozebrała się z mokrych ubrań i trzęsąc się z zimna owinęła się w narzutę leżącą na ławie przy stole. Tak skrajnie wyczerpana usnęła momentalnie przysunąwszy się do ognia i czekając na śmierć z wyziębienia. Mały płomień niezdarnie poskładany i wełniana narzuta stanowić miały ratunek, ale narzuta była cienka, a ogień palił się słabo i nikt go nie doglądał.

Hunt dotarł do domku już po zmroku. W ostatnich szarościach wieczoru i wzmagających się opadach śniegu wypatrzył wjazd do garażu. Zgodnie z radami miejscowych, metr przed bramą zakopał jesienią laskę dynamitu, a lont przywiązał do sąsiedniego drzewa. Dzięki małemu „bum” udało mu się dokopać do bramy i wpakować się tam skuterem. Wewnątrz ma maszyny, więc z ponownym wydostaniem się na zewnątrz jakoś sobie poradzi. Zamknął drzwi garażu. Generator prądotwórczy niechętnie zaskoczył i zaczął cicho pykać. Hunt wspiął się po schodkach do izby. Po otwarciu drzwi zastał bajkową niespodziankę: „królewnę Śnieżkę”. Przy kominku leżała naga dziewczyna owinięta w wełniany koc. Z płomieniem było coś nie tak… No oczywiście, przewód kominowy nie był otwarty. Sprawdził co z kobietą, na szczęście żyła, ale miała już gorączkę i drgawki. Zbiegł do garażu pod domem, przyniósł szybko śpiwór, piec z butlą gazową i torbę z zapasami. Ustawił piec i uruchomił go, następnie porządnie rozpalił w kominku. To powinno wystarczyć na razie.

Kobietę odwinął z koca wytarł do sucha, natarł maścią rozgrzewającą i ułożył między piecykiem, a kominkiem w swoim jedynym śpiworze.
– Nie jest dobrze – powtórzył trzykrotnie sprawdzając co z nieznajomą, a następnie sięgnął do apteczki. Ostrożnie podniósł półśpiącą, czy też półprzytomną kobietę i powolutku wlał jej do gardła co tylko znalazł. Ostrożnie, żeby miała szansę przełknąć i nie zadławiła się najlepszą brandy z jego zapasów. Wyjął z torby termofor, ale uznał że jest za mały. – A co mi tam… – Zdecydował się także na parę głębszych łyków trunku, po czym rozebrał się do koszulki i spodenek i wpakował do śpiwora z potrzebującą.

Ciało obejrzał już wcześniej, ale teraz z bliska mógł kontemplować jej twarz. Mimo że miała zsiniałe usta, blade policzki i zmierzwione włosy, zachwyciła go swoją urodą. Przytulił się do niej całym ciałem odganiając niestosowne jego zdaniem myśli. Ogrzewał ją jak tylko mógł. Widział przemoczone ubranie i buty narciarskie. Szybko skojarzył fakty, wszak dom leżał nad rzeką. Próbował czuwać, ale godziny spędzone za kółkiem sprowadziły na niego sen.

Prey czuła, że żyje, ale nie cieszyło jej to w stu procentach. Gorączka mąciła jej myśli. Jak przez gęstą mgłę zobaczyła jakiegoś mężczyznę leżącego koło niej, ale jakby to do niej nie dotarło. Sięgnęła po termos stojący obok, ale nie miała sił szukać kubka, a wrzątku się przecież nie napije. Sięgnęła zrezygnowana po butelkę stojącą obok. Alkohol, czy nie – musiała choć zwilżyć usta. Pociągnęła kilka łyków i znów usnęła. Było jej teraz zdecydowanie lepiej.

Przebudziła się ponownie. To chyba sen. Śniło się jej że leży naga przy kominku z przystojnym mężczyzną. Zapuściła dłoń pod jego koszulkę i wplotła palce we włosy na piersi. Poczuła zapach wody kolońskiej. Położyła głowę na jego torsie i zasnęła ponownie czekając aż sen się skończy.
Hunt obudził się dopiero nad rankiem. Teraz, gdy wypoczął, myślał nieco trzeźwiej. W blasku piecyka gazowego i pierwszych szarości zwiastujących świt ujrzał rozrzucone na piersi rude włosy. Były mokre od potu ale pachniały też jakąś tajemniczą wonią, która mile podrażniła jego nozdrza. Poczuł na brzuchu sprężystość jej piersi, a nogi owinięte wokół jego bioder uniemożliwiały wysupłanie się ze śpiwora. Poranna twardość jego członka żenowała go wobec okoliczności. Kobieta zgięła kolano, więżąc jego męskość śmiało wystającą z nogawki bokserek, pomiędzy swym udem a łydką. Makabra. Goła kobieta w jego śpiworze przez sen pochwyciła nogą jego członka. Takie historie nie zdarzały się nawet w kampusie. To znaczy nigdy przez przypadek i żadnemu ze znajomych. Postanowił jeszcze się zdrzemnąć, a sytuacja jakoś się sama rozwiąże.

Nic z tego. Prey była jeszcze nieco rozgorączkowana, ale poczuła w końcu, że coś ją uwiera pod kolanem. Chyciła to w dłoń i wyciągnęła spod kolana odsuwając na bok. To jednak sprężyście powróciło. Musiała stale trzymać to w dłoni, aby jej nie uwierało. W końcu przebudziła się na chwilę i skojarzyła co to może być po dokładnym obmacaniu. Fuj, chyba nie to! Otwarła oczy i w blasku dogasającego kominka oraz pieca gazowego stwierdziła, że chyba leży obok jakiegoś mężczyzny. Pomyśli o tym jak wstanie. Zaraz postara się wymknąć, niech tylko odzyska siły. Powieki mimo woli znów się skleiły.

Hunt nie mógł dłużej udawać że śpi. Otworzył oczy i zauważył, że nieznajoma znów odpływa w sen. Boże, co za historia… Ona przez sen bawi się jego pałeczką! Zaczął podejrzewać jakiś spisek, ale jej równy oddech wskazywał że zasnęła. Ręka mu ścierpła. Ta na której leżała. Przetoczył ją sobie delikatnie na pierś i zaczął zaciskać i otwierać dłoń, aby pobudzić krążenie. Z uczuciem gasnącego mrowienia usnął także i on.

Przez sen troszkę się wierciła, a ostatnio coś zaczęło ją uwierać w podbrzusze, ze wskazaniem na jej perełkę. Poruszyła biodrami, ale nie ustało. Poruszyła jeszcze kilkakrotnie, ale dalej ją gniotło. Przez mgłę zaczęła zdawać sobie sprawę, że jej się to podoba. Poruszyła biodrami jeszcze raz i teraz to coś zdecydowanie mile ją podrażniło, ale i przesunęło się napierając na jej szparkę. Zacisnęła usta i biorąc głębszy oddech poruszyła biodrami w dół. Cierpki zapach potu połączony z mocnym męskim kosmetykiem sprawił że otwarła oczy. Jakby zaskoczona spostrzegła że leży naga na nieznanym mężczyźnie w nieznanym miejscu, ale coś sprawiło, że dokończyła ruch. Może ta woń, może resztki gorączki, może niezwykłość sytuacji sprawiła że zaczęła działać instynktownie. Sama nie wiedziała. Coraz bardziej wilgotna, nadziała się na jego członka do końca i lekko uniosła biodra. Patrząc cały czas w jego twarz widziała po ruchach jego gałek ocznych i po oddechu, że właśnie się budzi, ale co jej tam! Naparła jeszcze raz.
Chyba miał jeden z tych swoich nierealnych snów. Śniło mu się że ujeżdża go kobieta, ale otwierając oczy już w realność odczuć nie wątpił. Spojrzał jej w półprzymknięte oczy. Ten wzrok go zahipnotyzował. Zaczął się poruszać w rytm fali jej ciała. To było tak naturalne przejście dla niego jak wdech po wydechu, jak dzień po nocy. Sytuacja tak płynnie się wywiązała, że nawet się nie zastanawiał nad tym co robi. To było w nim i płynęło przez niego. Teraz wiedział że chciał tego od chwili kiedy ją zobaczył, ale nigdy nie miał na myśli sprowokować tego w ten sposób.

Prey widziała jego myśli odbijające się w jego oczach. Ani na moment nie zwątpił w to co robili. Chciał tego i widział, że ona chce. To było jak wygrać w totka. Historia tak niesamowicie pokręcona, że niemożliwa do spełnienia, w swych splotach przypadków. To że wszystko zaczęło się praktycznie przez sen działało jak katalizator. Bez zbędnych ruchów i bez zbędnych gestów kontynuowali taniec ciał. Cały czas spoglądali sobie w oczy i prawie nie mrugali, jakby się bali przerwać czar. W tym samym wolnym tempie ruchów dotrwali do końca. Jego powieki rozwarły się szerzej, a kilka sekund później ona zacisnęła swoje. Opadła w kierunku jego twarzy i pocałowali się po raz pierwszy.

Kilka minut później, gdy doszli do siebie i powrócili do przytomności, oboje zaczęli sobie zdawać sprawę z aspektów zajścia. Ale żadne z nich nie chciało aby czar się skończył. Dlatego trwał nadal. Zaczęli od pocałunków, a trwało to długo. Nie byli gwałtowni, lecz spokojni i pewni siebie. Czysta nirwana, sama przyjemność. Nie potrzebowali słów, jakby byli zrośnięci od urodzenia. Położył ją na plecach i obsypywał jej piersi i ramiona pocałunkami, a ona gładziła jego tors i wplatała palce we włosy. Gdy uznali że nadszedł czas, przekręciła się na czworaka, a on klęcząc za nią zaczął obsypywać pocałunkami jej plecy. Jego biodra i jej pośladki coraz szybciej wychodziły sobie na spotkanie. W końcu ona wygięła się w łuk, a on prawie natychmiast naparł na nią z całej siły ostatni raz, nim znieruchomieli padając na posłanie. Wtuleni w siebie jak dwie łyżki spoglądali oboje na wygaszony kominek. Długo. A potem z tajemniczymi uśmiechami rozpoczęli grę od nowa.

Był zauroczony jej nogami. Podziwiał jej ramiona i plecy, kiedy gładził je końcami palców. Wdychał z rozkoszą zapach jej włosów. Nie tylko podobała mu się jako całość, ale też każda jej część z osobna. Wstał, ponownie wdział na siebie koszulkę i bokserki, których pozbył się w trakcie… Rzucił jej ręcznik wyciągnięty z torby, wytarła twarz, spoconą grzywkę, potem miejsca intymne i opatuliła się śpiworem. On szybko i sprawnie usmażył bekon, dwa jajka sadzone i przesmarował dwa tosty masłem orzechowym. Amerykańskie śniadanie, równie naturalne jak biel śniegu, jak wszystko inne tego poranka. Podał jej talerz z parującym śniadaniem i szklankę soku z pomarańczy, a następnie przygotował dla siebie taki sam zestaw. Zanim zaczęli jeść, wyszukał z torby gruby bawełniany golf i podał jej. Mimo piecyka i ponownie zapalonego ognia w kominku, chłód kąsał nagie chało. Jej sutki zesztywniały i skórę pokryła gęsia skórka. Przyjęła sweter z wdzięcznością i zaczęli jeść przyglądając się sobie. Zupełnie jakby znali się od lat.

Gdy oboje odstawili puste talerze na podłogę, on sięgnął za siebie po dwie następne szklaneczki i nalał do nich odrobinę trunku. To również przyjęła z wdzięcznością. Odkąd się obudzili ich oczy nie przestawały się uśmiechać. On odezwał się pierwszy.
– Jestem Hunt. A ty?- zakrztusiła się
– Coś nie tak?
– Nie, po prostu… Mam na imię Prey.
– Zabawne. Hunt Trap i Prey.
– Haze. Prey Haze. Moi rdzice uznali to za zabawne.
Oboje parsknęli śmiechem i pławili się w nim pół kwadransa. Opowiadali o sobie do południa. Hunt przygotował prowizoryczny prysznic, potem przebrali się. Prey przypomniała sobie nagle o Kath. Uruchomili radio i uspokoili postawionego od rana na nogi szeryfa. Przebrali się. Prey wyglądała śmiesznie w za dużych ciuchach Hunta, ale jej kombinezon jeszcze był mokry. Skuter dotarł ma miejsce tuż przed kolacją. Po stosownej wymianie imion i uprzejmości, wszyscy zasiedli do stołu. Zaświeciła pierwsza gwiazdka.

– Tato, dwa lata temu nie opowiadałeś tego tak szczegółowo. To znaczy bez tej pikanterii.
– Eva, masz dopiero dwanaście lat. Uważam, że i tak za wcześnie wam to opowiadam w tej wersji, smyki.
– Tato! Zacofany jesteś. Jeszcze jedno, czy moje imię ma coś wspólnego z Christmas Eve? Czekaj, w którym roku się poznaliście? No z czego się śmiejecie? Mamo!!
– Nie z ciebie, kochanie. Taka rodzinna tradycja imion. Sunny, umyj rączki, siadamy do kolacji. Eve, pomóż mu. Gwiazdka już zaświeciła! W tym roku mnie się spełnią wszystkie marzenia!
– Mamo!!!

Scroll to Top