Panterka

Byłem zdenerwowany, bo dzień, jak nigdy zaczął się dla mnie fatalnie. Miałem na mieście kilka ważnych spraw do załatwienia, a tu, jak na złość nie chciał odpalić samochód. Trudno – trzeba będzie pojechać PKS-em… Jeszcze tylko zadzwoniłem do znajomego mechanika, który obiecał, że zajmie się moim Mercedesem poza kolejnością, i wyszedłem na przystanek. Krew się we mnie zagotowała jeszcze bardziej, gdy zobaczyłem odjeżdżający PKS. Próbowałem go jeszcze gonić, ale to z góry skazane było na porażkę. „No tak: następny jest dopiero za dwie godziny, a ja już jestem spóźniony… PIĘKNIE! Niech to szlag! Trzeba będzie liczyć na szczęście i życzliwość innych mobilnych” – pocieszyłem się w myślach i poszedłem łapać okazję. Było chłodno i wiał lekki wiatr, który wzmagał odczucie zimna, ale nadal nie zatrzymał się żaden kierowca. „Czy ja wyglądam na bandytę??” Zerknąłem nerwowo na zegarek, stałem tak jak kołek już przeszło pół godziny. Przemarzłem jak dupa w trawie. Po kolejnych 20 minutach wreszcie zatrzymał się jakiś samochód. Jechał w stronę miasta, ale później odbijał w drugą stronę. Dla mnie ten fakt był już bez znaczenia, wolałem dojechać chociaż w okolicę miasta niż stać dalej i marznąć… Mój zbawiciel okazał się niezwykle rozmowny. Przejeżdżając niedaleko ruin jakiegoś zamku rzucił od niechcenia kilka ciekawostek z nim związanych, później opowiadał o zbliżającym się weselu jego syna i tak dalej. Humor nieco mi się poprawił. Wysiadając z samochodu życzyłem mu szerokiej drogi i zostawiłem na desce rozdzielczej banknot 10 zł. „Powinno wystarczyć, to przecież dużo więcej, niż zapłaciłbym za bilet autobusowy” – pomyślałem.

Skierowałem się w stronę najbliższego sklepu celem zakupienia biletu Komunikacji Miejskiej. Byłem dobrej myśli, bo wydawało mi się, że limit pecha na ów dzień już wyczerpałem. Niestety ekspedientka rozwiała moje złudzenia. Biletów nie było. Kolejny sklep – to samo. Wyszedłem na ulicę i zacząłem się rozglądać. W pobliżu nie zauważyłem nic, co przypominałoby sklep – byłem w końcu na przedmieściach. Tutaj nie ma tylu sklepów jak w centrum… Zdenerwowany ruszyłem pieszo w stronę miasta. Po przebyciu około kilometra zamajaczył w oddali kiosk. Z wielkim bananem na twarzy uświadomiłem sobie, że w kiosku na pewno są bilety. Moje przeczucie poparł fakt, że tuż obok kiosku był przystanek MPK. Podszedłem do okienka i grzecznie poprosiłem o bilet całodniowy, kładąc na rozłożonych gazetach banknot 100 zł – nie miałem nic drobniejszego.

– Niestety nie wydam panu. Jest za wcześnie, a ruch też słaby. – kioskarka była uprzejma, ale to co powiedziała sprawiło, że chętnie udusiłbym ją gołymi rękami…
– To może niech pani rozmieni ze swoich? – miałem jeszcze nadzieję.
– Przykro mi, ale się boję. Już mi kiedyś fałszywkę podłożyli…

„Chuj ci w dupę”. Poszedłem na przystanek. Zapytałem się jeszcze jakiegoś faceta, czy mi rozmieni, ale zareagował podobnie jak jędza w kiosku… Podjechał mój autobus, wsiadłem i chciałem kupić bilet u kierowcy, ale ten wrzasnął tylko na mnie i powiedział, że przyjmuje tylko odliczone. „Następny baran”. Zdecydowałem się jechać „na gapę”. Niestety zapomniałem o moim dzisiejszym fatum – już na następnym przystanku wsiedli kanary. Oczywiście wlepili mi mandat i ta nieszczęsna stówa trafiła w ich ręce.
Dojechałem wreszcie na miejsce, załatwiłem kilka spraw, kilka – z racji tego, że było już późno i urzędy były pozamykane – nie. Zostało mi już tylko pójść do banku i zapłacić rachunki. To musiałem zrobić dzisiaj, żeby nie płacić kar. Później planowałem pójść coś zjeść. Szedłem w stronę banku i, kilka metrów przede mną, zauważyłem stojącą przy przejściu dla pieszych dziewczynę.

Jako sam fakt, że była dziewczyną nie przyciągnąłby mojego wzroku, bo na ulicy mijałem ich setki, ale było w niej coś, co przyciągało wzrok niejednego faceta. Tym czymś był jej tyłeczek: szczupły i zgrabny, bez śladu celulitis, wciśnięty w spodnie z panterki, które tak ściśle dolegały do ciała, że z powodzeniem mogłaby być to skóra. Poza tym dziewczyna miała na sobie lekką kurteczkę, która kończyła się tuż nad biodrami. Zanim doszedłem do przejścia, światła zmieniły się na zielone i tłum, a wraz z nim dziewczyna, ruszył. Gdy zobaczyłem, jak mięśnie jej tyłeczka poruszają się pod cienką warstwą materiału, moje pragnienie zaczęło się wzmagać. Wpatrywałem się w ten piękny tyłeczek jakby był całkiem goły i zauważyłem, że nigdzie nie widać cieniutkiej kreseczki, która świadczyłaby o obecności majteczek! Miałem ochotę ją zaczepić, ale była kilka metrów przede mną i poszła w zupełnie inną stronę, niż ja. „Cholerny bank” – pomyślałem, ale poszedłem – nie miałem zamiaru płacić kary, a do zamknięcia było zaledwie pół godziny. Mój pech tego dnia sięgnął zenitu! Skwaszony wszedłem do banku. Na szczęście nie było kolejki, więc rachunki zapłaciłem dość szybko.

Wychodząc z banku już nie pamiętałem o „Panterce”. Poszedłem do „Maca” zjeść coś ciepłego. Jakież było moje zdziwienie, a jednocześnie radość, kiedy zobaczyłem Panterkę w kolejce. Facet stojący za nią jak zahipnotyzowany gapił się na jej pupę. Czułem, że jeszcze tylko moment i złapie on za pośladki Panterki i zacznie je ugniatać, a chwilę później wszyscy w sali będą świadkami jak dostaje płaskiego w twarz. Koleś jednak się powstrzymał. Panterka kupiła kanapkę i dietetyczną kolę i usiadła w kącie sali. Dopiero wtedy zobaczyłem jej okoloną kruczoczarnymi włosami twarz. Wyglądała na około 17 lat. Duże, ciemnobrązowe oczy (może nieco zbyt szeroko rozstawione), mały, lekko zadarty nosek i usta tak piękne, że nie sposób tego wyrazić słowami. Zdjęła kurteczkę i przewiesiła ją przez oparcie krzesełka. Była szczupła, ale nie anorektycznie – dokładnie tak jak lubię. Przez bluzkę z długimi rękawami, która najwidoczniej była kompletem ze spodniami, prześwitywał zarys niedużych, ale bardzo zgrabnych piersi. Bluzka kończyła się tuż pod nimi, odsłaniając idealnie płaski brzuch, i miała głęboki dekolt. Podszedłem do lady i zamówiłem kanapkę, frytki i kolę – wszystko w wersji XXL. Spojrzałem w kierunku stolika Panterki. Żuła kanapkę i próbowała nie zwracać uwagi na stojącego nad nią faceta, który coś do niej mówił. To był ten sam facet, który stał za nią w kolejce. Niewiele myśląc podszedłem i usiadłem naprzeciwko niej.

– Cześć kochanie, przepraszam za spóźnienie. – wysapałem. Koleś zmył się błyskawicznie. Nic dziwnego, bo był niższy ode mnie i szczuplejszy. Ja dbam o swoje ciało od czasów podstawówki. Często grywaliśmy z kolegami w nogę, a w liceum zacząłem chodzić na siłownię, więc moje mięśnie były naprawdę dobrze rozwinięte. Panterka pochyliła się w moją stronę.
– My się znamy? – jej głos był jak aksamit. W tym momencie wyobraziłem sobie jak jęczy z rozkoszy.
– Daniel jestem. Sądziłem, że może będziesz chciała uwolnić się od tamtego natręta.
– Jeden z głowy, został jeszcze jeden. – syknęła patrząc mi prosto w oczy.

Wytrzymałem jej spojrzenie, ale zaraz potem wstała, zabrała kurteczkę i wyszła. Wiedziałem, że popełniłem błąd rozpoczynając znajomość w ten sposób, ale dla ułatwienia sytuacji zrzuciłem wszystko na mój pech. Wiedziałem też, że nie było sensu jej gonić. Ugryzłem duży kęs kanapki i zacząłem żuć.

Wróciłem do domu późnym popołudniem i od razy poszedłem do mechanika. Okazało się, że usterka jest dużo poważniejsza niż myślałem, a na części będę musiał poczekać około tygodnia. Gdy zobaczyłem kosztorys, zrozumiałem, dlaczego to będzie trwało tak długo… No nic. Pieniądze są po to, żeby je wydawać. Mimo młodego wieku (mam 27 lat) jestem właścicielem dobrze prosperującej firmy i na brak gotówki nie mogę narzekać.

Minął tydzień i mechanik odstawił mój wóz w doskonałym stanie. Przez ten tydzień nie ruszałem się praktycznie z domu. W firmie miałem trochę spraw, a to, co miałem do załatwienia w mieście odkładałem do czasu, kiedy odzyskam swój samochód. Naskładało się ich trochę, więc, zabrawszy wszystkie potrzebne dokumenty wsiadłem do Mercedesa i ruszyłem w drogę. Było pochmurnie i robiło się coraz zimniej. Jesień już od jakiegoś czasu dawała o sobie znać. Po drodze zacząłem przypominać sobie o mojej poprzedniej wyprawie do miasta i okolicznościach, które jej towarzyszyły. Miałem wtedy potwornego pecha, ale jeden akcent miło wspominam. Panterka. Tak, jej tyłeczek jak żyw stanął mi przed oczami. Poczułem, że stanęło mi coś jeszcze…

Sprawy udało mi się załatwić bardzo szybko, z czego się cieszyłem, bo w firmie też miałem trochę roboty. Coś mnie jednak podkusiło, żeby przejechać koło „Maca”. Miałem nadzieję, że spotkam tam Panterkę, ale moje marzenia nie znalazły potwierdzenia w rzeczywistości. Już miałem dodać gazu i wracać do domu, gdy we wstecznym lusterku mignęła postać w spodniach w plamki! Odwróciłem się szybko i zacząłem przeczesywać wzrokiem tłum na chodniku, ale nie zauważyłem nikogo, kto mógłby przypominać moją Panterkę. Wjechałem na najbliższy parking i pobiegłem w tamto miejsce, ale po około 10 minutach zdałem sobie sprawę, że gonię za cieniem. Nawet nie wiem, jak znalazłem się w domu. Tak byłem pochłonięty rozważaniami na jej temat, że nie zwróciłem uwagi na miniony czas. „Koniec z Panterką! Mało prawdopodobne, że ją jeszcze kiedyś spotkam”! – ganiłem się w myślach bezsensownie przekładając papiery z miejsca na miejsce.

– Coś taki nieobecny szefie? – Rudi znał mnie na wylot. Zresztą nie trudno było zauważyć, że zachowuję się inaczej. Mimo wieloletniej przyjaźni w pracy zawsze nazywał mnie szefem. Oczywiście byłem nim dla niego, ale jakoś nie mogłem się do tego przyzwyczaić. Rudi. Moja podpora i prawa ręka. Wiele mu zawdzięczałem już od czasów piaskownicy.
– Nic, nic.
– Taaaa… A widziałeś go?
– Kogo?
– Gwoździa! Szedł taki przybity.
– Tak, tak. Była z nim kulka. Trochę się zataczała.
– Ja mówię poważnie. Coś ci leży na wątrobie. Albo to z siebie wyrzuć, albo chodź, pójdziemy to spłukać.
– Przecież wiesz, że mam dużo pracy.
– No tak! Te papiery jeszcze nie leżały tu i tam. – wskazywał ręką miejsca, gdzie jeszcze tego dnia nie przełożyłem dokumentów.

Miał rację. Dzisiaj nie byłem w stanie pracować. Zebrałem swoje rzeczy i poszliśmy do pubu. Nie dziwiło mnie nawet to, że Rudi tak ochoczo mnie zaprasza. W końcu to ja zawsze płaciłem…

Kilka głębszych i szczera, braterska rozmowa pomogły. Rudi zdiagnozował bezbłędnie: „Zakochałeś się”. Jak to możliwe? Przecież widziałem tą dziewczynę tylko raz! W dodatku to jeszcze gówniara, ma mleko pod nosem. Jednak Rudi miał rację. Powoli docierała do mnie ta myśl. Ale co z tego. Miałem szansę, ale ją straciłem, a Panterki już pewnie nie zobaczę…

– Zobaczysz. Ja na twoim miejscu szukałbym jej do skutku. Z tego co mówisz warto.
Tak. Rudi na pewno nie przepuściłby takiej dziewczynie. Za dobrze go znałem, żeby myśleć inaczej.
– Jutro ja się zajmę firmą, a ty jedziesz na polowanie.

I pojechałem. Jeździłem po wszystkich zatłoczonych ulicach miasta i wypatrywałem tego wspaniałego tyłeczka wciśniętego w spodnie z panterki, ale nigdzie go nie było. Nazajutrz powtórzyłem poszukiwania z takim samym skutkiem. Kolejny dzień niczym nie odbiegał od normy. Może tylko z jednym wyjątkiem: z chmur raz po raz padał rzęsisty deszcz. Pogoda doskonale odzwierciedlała mój nastrój. Byłem zmęczony. Poszukiwaniem, ciągłą jazdą i tym uczuciem, dla którego nie potrafiłem znaleźć ujścia.
Piątego dnia poszukiwań nieśmiało uśmiechnęło się do mnie szczęście. Było około 3 po południu, gdy przejeżdżając jedną z głównych ulic handlowych zobaczyłem w oddali dziewczynę stojącą na przystanku Miejskiej Komunikacji. Mimo pogody stała blisko ulicy, ale nie było zbytnio wyboru, gdyż dach z budki dla podróżnych zniszczyli wandale. Po prostu nie było się gdzie schować. Podjechałem bliżej i uśmiechnąłem się. To była ona! Miała co prawda inne spodnie, ale te również były obcisłe. Zatrzymałem samochód koło niej i otworzyłem szybę.

– Cześć! Może cię podwieźć? – Panterkę zamurowało. Widocznie mnie poznała. Pewnie nie wsiadłaby, gdyby nie lunął deszcz. Spojrzała w niebo, przycisnęła kołnierz ocieplanej kurteczki do szyi po czym wskoczyła na przednie siedzenie mojego wozu. Pachniała świeżością.
– Dawid, prawda? – powiedziała po chwili.
– Daniel. – poprawiłem moją pasażerkę. – A ty? Jak masz na imię?
– Klaudia. – rozglądała się po samochodzie. Wersja exclusive wywarła na niej wrażenie.
– Wobec tego, Klaudio, gdzie jedziemy? – Klaudia powiedziała adres.
Przez całą drogę patrzyła w okno i nic nie mówiła. Kiedy zatrzymałem samochód przed jej domem, rzuciła ciche „dziękuję” i otworzyła drzwi.
– Poczekaj! – chwyciłem ją za rękę. Nie broniła się, ale nie spojrzała na mnie. – chciałem ci powiedzieć, że myślałem o tobie. Nasze dzisiejsze spotkanie to nie zbieg okoliczności. Szukałem cię i nareszcie znalazłem.

Chciałbym cię lepiej poznać.
– Ale może ja nie chcę! – rzuciła przez ramię. Cały czas trzymałem jej rękę, a ona nie wyrywała się.
– Nie musisz się mnie bać. Daj mi swój numer. Chciałbym się gdzieś z tobą spotkać i porozmawiać. Sama wybierzesz miejsce.
– Chyba nie skorzystam. – jednym szarpnięciem uwolniła swoją rękę. Nie trzymałem jej zresztą mocno.

Wybiegła na chodnik przed blokiem i zatrzymała się. Deszcz już dawno przestał padać. Chwilę tak stała odwrócona tyłem do mnie, a ja ją obserwowałem. Nie mogłem nic zrobić, teraz jej ruch. Powoli odwróciła się i podeszła do samochodu.
– Obiecaj, że jeśli powiem „nie” znikniesz i już nigdy się nie spotkamy. Obiecaj!
– Obiecuję. – byłem zdezorientowany, ale nie chciałem znikać już teraz. Nie, zanim jej nie poznam.
– Spotkamy się jutro o 14 o „Macu”.
– Dobrze. – posłałem jej uśmiech i odjechałem.
We wstecznym lusterku widziałem, jak stoi jeszcze przez chwilę na chodniku i patrzy się w moją stronę.

Koniec części pierwszej…

Scroll to Top