Panterka 2

Dagmara. To z nią byłem najdłużej. Jej nieskrępowanie i fakt, że mogłaby mi obciągać w każdym miejscu, gdybym tylko jej kazał, były jedynymi cechami wyróżniającymi ją od innych dziewczyn, z którymi trwałem. Mówię trwałem, bo to nie było nic innego jak tylko obcowanie ze sobą. Wszystkie widziały we mnie szmal. Tak, mam go dużo i to jest moje przekleństwo. Przyciąga kobiety, dla których liczy się tylko grubość twojego portfela. Z Dagmarą wytrzymałem pół roku. To ja ją rzuciłem. Zresztą, co za różnica, kto rzucił? Albo to byłem ja albo one, a wszystko zależało od tego, komu szybciej znudzi się udawanie, że z tego może coś być. One wiedziały, że są dla mnie nikim, że mogę je mieć kiedy chcę (jeśli oczywiście kupię im to, co one chcą), i rzucić kiedy chcę. Szukałem dziewczyny, która odebrałaby mi sen, ale póki co takiej nie spotkałem. Szukałem dziewczyny, do której czułbym coś więcej, niż tylko seksualny pociąg.

Byłem zdenerwowany jak młodziak przed pierwszą randką. Nie miałem pojęcia, co mogłoby być przyczyną takiego odczucia. Nerwowo zawiązywałem krawat idealnie dopasowany do garnituru od Armaniego. Buty na błysk, bukiet kwiatów, ostatnie zerknięcie w lustro czy wszystko pasuje i mogłem wychodzić.
– A ty gdzieś się tak wystroił? – Rudi wepchnął mnie z powrotem do domu.
– No… Umówiłem się z Klaudią. Przecież ci mówiłem.
– Wiedziałem, że będziesz potrzebował pomocy, więc jestem.
– Jakiej pomocy? O co ci chodzi?
– W tył zwrot i bez gadania. Idziemy do twojej szafy. – prowadził Rudi.
Bezceremonialnie wparował do mojej sypialni i otworzył szafę, z której zaczął wyciągać ubrania.

– Pomijając fakt, że mógłbyś tu posprzątać, masz całkiem niezły gust.
– Jaki gust, o co ci chodzi? Muszę iść, bo się spóźnię.
– Wyluzuj, masz jeszcze trzy godziny. A w tym na pewno cię nie puszczę.
– Co masz do Armaniego?
– Osobiście nawet go nie znam, ale jakoś nie pasuje mi do trójkąta z tobą i młodą dziewczyną włącznie. Człowieku idziesz na randkę z zupełnie inną kobietą niż te lafiryndy, z którymi miałeś do czynienia do tej pory.
– Jak to inną? W czym inną?
– No wiesz… widzę to twoje spojrzenie. Z tej mąki może być chleb! A kto wie, może nawet małe bułeczki. – zachichotał.
Miał rację. Szybko przebrałem się w to, co mi wybrał. Już po chwili stałem przed lustrem z czarnych jeans’ach i czarnej koszuli z nie dopiętymi dwoma guzikami pod szyją, na koszulę założyłem marynarkę.

– Jak dla mnie trochę za ciemno. – protestowałem.
– Ależ czarny doskonale podkreśla kolor twoich oczu. – zachichotał. – A poważnie: wyglądasz rewelacyjnie.
Spojrzałem jeszcze raz w lustro już mniej sceptycznym wzrokiem i stwierdziłam, że Rudi znowu ma racją. Cóż… przynajmniej wyglądałem lepiej niż w Armanim.
– No to co? Idziemy na małe co nie co? Masz jeszcze chwilkę.
– Dzisiaj wypij beze mnie. Albo lepiej za mnie. – uśmiechnąłem się soczyście, po czym wybiegłem z domu zgarniając po drodze palto z wieszaka.
Droga dłużyła się bardzo. Jeszcze te korki. Zbliżała się godzina szczytu i, mijając ponure drzewa już zupełnie pozbawione liści, cieszyłem się, że wyjechałem dużo wcześniej. Cieszyłem się też na samą myśl, że już za kilkanaście minut znów ją zobaczę. W myślach układałem sobie naszą rozmowę, wyobrażałem sobie, jak się do mnie uśmiecha, jak rumieni się pod wpływem moich komplementów. „A co, jeśli nie przyjdzie? Co, jeśli już jej więcej nie zobaczę? Może zgodziła się na spotkanie, żeby mnie spławić? Nie mam jej numeru telefonu. A adres, pod który ją zawiozłem? Może podała mi zły, a po moim odjeździe poszła do swojego prawdziwego domu…” Szybko otrząsnąłem się z tych myśli. Wierzyłem, że na pewno przyjdzie. Musiała, przecież mi obiecała. Podenerwowanie jednak zostało i nie mogłem się uspokoić.

Kiedy dojechałem na miejsce, była 13:30. Zamówiłem dużą kawę i usiadłem w kącie sali, dokładnie w tym samym miejscy, gdzie wtedy, kiedy pierwszy raz ją widziałem. Otuliłem kubek dłońmi chcąc je trochę rozgrzać. Kawa miała aromatyczny zapach. Z każdym jej łykiem wracała moja pewność siebie i poczucie, że Klaudia jednak przyjdzie.
Dochodziła 14 i moja pewność gdzieś się ulotniła. Co chwila zerkałem w stronę drzwi wejściowych, ale jej tam nie było. Minęła 14 i zacząłem się poważnie enerwować. „Przecież nie mogła mnie tak po prostu oszukać”. Widziałem jej wzrok, kiedy mówiła, że przyjdzie. Nie dostrzegłem w nich fałszu. Serce waliło mi coraz bardziej. Czułem, że coś tracę, coś ważnego, coś, bez czego trudno będzie mi dalej żyć. Wchodziły kolejne osoby, ale żadna nie przypominała z wyglądu Panterki. Minął kwadrans i byłem już bardzo zrezygnowany. Miałem ochotę wyjść, ale nie miałem siły. Tak bardzo liczyłem na spotkanie z nią, że ten zawód mnie wykończył. Siedziałem tak jakiś czas niewidomym wzrokiem gapiąc się w ścianę i starając się zebrać rozbiegane myśli, kiedy nagle ktoś usiadł naprzeciwko mnie.

– Przepraszam za spóźnienie. – powiedziała to takim tonem, jakby spóźnienie było czymś naturalnym dla niej, jakby spóźniała się zawsze i nie widziała w tym nic złego.
Byłem na nią potwornie zły za ten ton, ale już sekundę później cała złość, całe napięcie minęło. Czułem się lekki jak piórko, jakby niewyobrażalny ciężar spadł mi z serca.
– Nic się nie stało. Pięknie wyglądasz.
Ubrana w białą bluzeczkę, spod której wyglądała koronka od stanika, czarną spódniczkę i rajstopy naprawdę prezentowała się niewiarygodnie. Dyskretne ubranie tylko podkreślały jej naturalną urodę. Ocieplaną kurtkę rzuciła na wolne krzesełko.
– Dzięki. – nawet się nie uśmiechnęła. Czyżby komplementy też były dla niej czymś naturalnym? Nie zdziwiłbym się.
– Czego się napijesz?
– Nie ma tutaj zbyt dużego wyboru. Cola wystarczy.

Podszedłem do lady i zamówiłem dla nas Colę. Mimo chłodu na dworze mój organizm cały płonął. Byłem naprawdę szczęśliwy, że przyszła. Wróciłem do stolika i postawiłem napój przed Klaudią, potem sam usiadłem.
– Dziękuję. – powiedziała Panterka, po czym spojrzała się na mnie wyczekująco.
Pierwsze pytanie było zawsze najtrudniejsze, ale do tej pory nie musiałem sobie nim zawracać głowy. Nie miałem więc doświadczenia. Powiedziałem pierwsze, co przyszło mi do głowy.
– Opowiedz mi coś o sobie.
– Imię już znasz, mam 19 lat i jestem sierotą. Mieszkam z babcią, która jest bardzo stara i niepełnosprawna. – Wypaliła bez zastanowienia. Nastała chwila konsternacji. Ja czułem się głupio, ale ona chyba bardziej. Opuściła głowę i coś szepnęła. Spojrzała mi prosto w oczy. – Wybacz. Źle czuję się w towarzystwie nadzianych kolesi.
– Nie sądziłem, że tak szybko wrzucisz mnie do szuflady. Nawet nic o mnie nie wiesz.
– Wiem więcej, niż ci się wydaje. Znam takich jak ty. Szukacie tylko okazji, żeby „zaliczyć”. – w jej głosie dało się odczuć niepohamowany żal. Nie wiedziałem dlaczego.
– Nigdy nie utożsamiałem się z „nadzianymi kolesiami”. Jestem inny niż wszyscy.
– O tak. Każdy tak mówi. –miała rację. Posługiwałem się formułkami podrywacza, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
– Przepraszam. Może źle zaczęliśmy. – chwilę dobierałem właściwe słowa, ale one nigdy nie są właściwe. – Kiedy cię pierwszy raz zobaczyłem, faktycznie poczułem do ciebie pociąg. Wiem, że gadam jak niejeden facet, ale to dlatego, że jesteś nieszablonowa. Rzadko spotyka się dziewczyny takie jak ty, a jeszcze rzadziej rezygnuje z szansy poznania ich. Szukałem cię kilka dni i w końcu znalazłem. Uwierzyłem, że mam szansę cię lepiej poznać, ale ty również musisz tego chcieć. Jeśli jest inaczej powiedz „nie”, a ja odejdę, tak jak obiecałem.

– Nie. – powietrze uszło ze mnie jak z przekłutego balonu. Powoli wstałem. – Nie! Znaczy… zostań. Cholera! To wszystko jest takie dziwne.
– Nie rozumiem. – miałem mętlik w głowie.
– Ta sytuacja. Dlaczego mnie szukałeś. Sądząc po twoim samochodzie możesz mieć każdą.
– Każda mnie nie interesuje. A na samochód łapią się tylko puste laski. – kurwa! Zły dobór słów. – To znaczy…
– Wiem, co to znaczy. Powiedziałam, że czuję się źle w towarzystwie „nadzianych”. Sama też jestem bogata. Moi rodzice byli. Mieli dużą firmę, którą odziedziczyłam w spadku. Ale nie lubię pieniędzy. To przez nie zginęli moi rodzice. Żyjemy z babcią skromnie. Opiekuję się nią sama, bo nie ufam pielęgniarkom. Przez to musiałam zrezygnować ze szkoły.
– To smutne. – nie wiedziałem co powiedzieć. Współczułem jej, a mimo to rozsadzała mnie radość, że nie odprawiła mnie z kwitkiem.
– A ty? Co ty robisz w życiu?
– Ja również mam własną firmę. Z tym, że stworzyłem ją od podstaw. Mam 27 lat. Moi rodzice jeszcze żyją. Nie wiem, co jeszcze ci powiedzieć. Trudno jest mówić o sobie. – zdałem sobie sprawę, że podałem jej suche fakty, ale z przejęcia zaschło mi w gardle i nie mogłem wydobyć z siebie więcej słów. Napiłem się Coli.

Zapadła cisza. Wpatrywała się we mnie, a ja w nią. Czułem, że między nami rodzi się nić porozumienia. Wiedziałem, że chcę z nią być. Nie obchodziło mnie jaka jest w łóżku, nie obchodziło mnie czy jest bogata. Czułem się przy niej dobrze, a moje serce uderzało mocno.
– Muszę już iść. Babcia czeka.- powiedziała w końcu.
– Odwiozę cię.
– No dobrze. – odparła po chwili zastanowienia.

Wyszliśmy na ulicę i poszliśmy w stronę parkingu. Wiał słaby, ale zimny wiatr. Zasnute chmurami niebo powoli przybierało kolor nocy. Nawet nie zauważyłem jak szybko minął czas spędzony z Panterką. Dałem jej klucze do samochodu mówiąc, żeby weszła do środka żeby nie zmarzła. Pierwszy raz widziałem jej uśmiech. Skromny, ale jednak. Uroczy. Sam poszedłem zapłacić za parkowanie.
Wyjechałem na ulicę i skręciłem w stronę, gdzie odwoziłem ją poprzednio.

– Mogę spytać jak zginęli twoi rodzice? Mówiłaś, że to przez pieniądze.
– Tak. – milczała jakiś czas. – Jechali podpisać jakiś nowy kontrakt. To było przeszło dwa lata temu. Tata spieszył się, żeby zdążyć na czas i wypadł z drogi. Zatrzymali się na drzewie. Licznik wskazywał 160 na godzinę.
– Przykro mi. To musiał być dla ciebie cios.
– Nawet nie bardzo. Przeważnie nie było ich w domu. Praca była ważniejsza. Zbywali mnie kasą. Szczęśliwa rodzinka.
– Nie rozumiem, jak ktoś taki jak ty, mógłby być mniej ważny od pieniędzy.
– Życie.
– A babcia? Na co jest chora?
– Na starość. Zniedołężniała i nie może chodzić. Rok temu ostatni raz wstała z łóżka. To matka mojej mamy. Drugą babkę widziałam na pogrzebie rodziców. Nigdy za sobą nie przepadałyśmy. Dzwoniła później w sprawie testamentu, ale jak dowiedziała się, że ojciec jej nic nie zapisał, zerwała kontakt całkowicie.

– Przykre.
– Przykre? Zbawienne jak dla mnie.
Zbliżaliśmy się do jej domu. Zwolniłem przygotowując się do manewru skręcania.
– Jedź dalej.
– Dlaczego?
– Bo ja mieszkam dalej. – pauza. – Nie znałam cię i bałam się ci zaufać.
– A teraz już się nie boisz?
– Kto wie? – uśmiechnęła się teraz mocniej. Jej śnieżnobiałe zęby wspaniale kontrastowały z opaloną skórą, pamiątką po minionym lecie.
Uśmiechnąłem się do niej i dodałem gazu. Skręciłem w uliczkę wskazaną przez Panterkę i zaparkowałem przed blokiem. Dziewczyna wysiadła, ja też.
– Spotkamy się jeszcze? – byłem stremowany.
– Zastanowię się. Zostaw mi swój numer to może zadzwonię.
– Może? – nie dawałem za wygraną.
– Może! Dawaj numer, albo spadaj.

Dałem jej swoją wizytówkę i przybliżyłem się do niej chcąc się pożegnać. Klaudia jednak zrobiła krok w tył, złapała kartonik i pobiegła w stronę drzwi prowadzących do bloku. Stanęła na progu i odwróciła się do mnie.
– Dobranoc! I jedź ostrożnie. – krzyknęła i wbiegł do środka.
– Dobranoc – powiedziałem to w sumie do siebie, bo jej już nie było.
Wsiadłem do samochodu i w myślach analizowałem całe spotkanie raz jeszcze. Szukałem słabych punktów, które definitywnie by mnie skreślały. Może to zbyt duża pewność siebie, ale uznałem, że ogólnie wypadłem dobrze. Pozostało mi jedynie czekać na telefon od mojej Panterki.

Koniec części drugiej…

Scroll to Top