Pozdrowienia z Lahti

Od autora: Opowiadanie liczy 32 strony maszynopisu, więc czytelników lubiących krótkie formy przestrzegam, zanim zaczną lekturę. Cierpliwym dziękuje i życzę ekscytujących wrażeń.

Usłyszała wyrok. Lekarz był profesjonalny, nie okazywał emocji i współczucia. Suche fakty. Pani syn nie dożyje szesnastych urodzin. Przeszczep nie chodzi w grę, ma zbyt słaby system immunologiczny by serce się przyjęło. Przykro mi.

Wyszła z gabinetu rozszarpana i przeżuta. Jej syn miał umrzeć za niecałe pół roku, ona umarła już teraz. Bez niego nie da sobie rady, bez niego nie widzi powodu by dalej żyć. Czekał na nią na korytarzu. Nie zdawał sobie sprawy, co go czeka. Uśmiechnęła się choć nie była pewna czy ukryje smutek w oczach.
– I czego się dowiedziałaś? –
– Nie wiedzą co ci jest – skłamała.

Kiedy wracali do domu, ukradkiem na niego popatrzyła. Był wysoki, śniady i przystojny. Jak jego ojciec, tyle że znacznie dojrzalszy i rozsądniejszy. Od pierwszej klasy przynosił ze szkoły świadectwa z czerwonym paskiem, wygrywał konkursy, strzelał bramki w reprezentacji szkoły. Tacy jak on nie umierają, tacy jak on żyją i zmieniają świat. Zostają naukowcami, artystami, politykami albo sportowcami. Wzbudzają zazdrość i szacunek. Sprawiają że ich matki są dumne, a ojcowie spełnieni. Nie umierają w wieku piętnastu lat.
– To nie ma sensu.
– Słucham?
Zdała sobie sprawę, że powiedziała to na głos.
– Co nie ma sensu? – zapytał Łukasz
– Nic synku, tak sobie tylko myślałam.
Wrócili do domu. Zadzwonili koledzy, by wyszedł bo brakuje im jednego na boisku. Przypomniała sobie słowa lekarza. Każdy wysiłek może się skończyć atakiem. Poprosiła by został w domu i pomógł jej łuskać orzechy. Był zawiedziony, ale został.

Zastanawiała się czy powiedzieć mu prawdę. Chciała się kogoś poradzić jednak uświadomiła sobie, że nie ma nikogo kto by jej pomógł. Jej były mąż od lat nie utrzymywał z nią kontaktów i wychowywał nowe dzieci, siostra nie potrafiła dotrzymywać tajemnic, a matka była zbyt stara by cokolwiek zrozumieć. W końcu doszła do wniosku, że prawdę zachowa dla siebie. Gdyby to ona miała umrzeć za kilka miesięcy, wolałaby tego nie wiedzieć. I cieszyć się życiem.

Wyjęła z pralki jego skarpetki i zaniosła je na górę. Kiedy otworzyła pokój, pusty pokój, przeszył ją przejmujący strach. Niedługo widok ten stanie się codziennością. Pogrążona w żałobie i nafaszerowana lekami będzie przychodziła do jego pokoju, oglądać zdjęcia i gapić się na plakaty, które powiesił zanim umarł. Będzie na niego czekać a on już nigdy nie przyjdzie.

Włożyła wyprane skarpetki do szuflady. Chowając ich o mało nie zrzuciła z półki składanego modelu statku. Cudem chwyciła w locie plastikową zabawkę i ostrożnie odłożyła miniaturowy frachtowiec na miejsce. Była to skandynawska galera, statek, którym wikingowie wypływali w morze w poszukiwaniu nowych lądów. Model pomalowany został farbą koloru dębu, kończył się zaostrzonym długim dziobem, po bokach obu stron wystawały miniaturowe wiosła, którymi ukryci we wnętrzu niewolnicy napędzali galerę. Całość uzupełniały trzy maszty, postawione pod kątem prostym, rozwinięte w taki sposób jakby, próbowały łapać wiatr w żagle. Marzena nigdy nie rozumiała jego fascynacji statkami. Potrafił spędzać godziny na mozolnym sklejaniu części, malowaniu, dłubaniu i Bóg wie co jeszcze. Półki wypełniały albumy ze zdjęciami frachtowców i książki podróżnicze. Honorowe miejsce zajmował „300 mil podwodnej żeglugi” Juliusza Verne’a, pierwsza powieść jaką przeczytał gdy był mały.

Dnia, kiedy znalazła go nieprzytomnego na podłodze w kuchni, nie zapomni do końca życia. Wróciła właśnie z zakupów, obładowana siatkami. Rozebrała płaszcz a gdy weszła do kuchni zamarła. Leżał bez ruchu, wydawało się, że nie oddycha. Próbowała go ocucić lecz nie otwierał oczu. Zadzwoniła po karetkę, przyjechali w piętnaście minut. Okazało się jednak, że to nie serce. Łukasz pośliznął się i uderzył o kant stołu. Stracił przytomność i doznał wstrząśnienia mózgu. Trzy dni spędził w szpitalu na obserwacji.
Marzena zdała sobie sprawę, że nie może dłużej czekać. To było ostrzeżenie, pouczająca lekcja. Zostało im tak niewiele czasu i nie mogła go dłużej marnować.
Kiedy wrócił ze szpitala zobaczył spakowane walizki.
– Co to mamo? – zapytał
– Wybieramy się w podróż. Długą podróż

Wszystko potoczyło się tak szybko, tak szybko, że nie mogła pozbierać myśli by ułożyć sobie to w całość. To sen, sen wariata, myślała.
Kiedy Łukasz leżał w szpitalu zawiozła papiery z wynikami jego badań do gimnazjum, w którym się uczył.
– Jest zbyt chory – powiedziała dyrektorowi – Będę go uczyć w domu.
Nie protestował. Przeczytał diagnozę po czym ścisnął jej dłoń obiecując, że będzie się za nich modlił. Zaraz potem pojechała do biura podróży.
– Finlandia o tej porze? – kręcił nosem pracownik biura, najwyraźniej właściciel – Mamy Egipt i Tunezję w ofercie last minute. Ewentualnie mogę polecić pani Cypr. Cypr jest ostatnio bardzo modny. I co najważniejsze, nie ma dużo Niemców.
– Chce dwa bilety do Finlandii – powtórzyła
– Skoro sobie pani życzy –
Wróciła i zaczęła pakować walizki.

Szli kamienistą aleją, wzdłuż portu. Przy linii brzegowej zacumowane były olbrzymie statki. Transportowce, frachtowce, kutry, promy. W tle rozbrzmiewał pisk mew i tubalne syreny statków wypływających i wpływających do zatoki.
– Nie rozumiem mamo, naprawdę nie rozumiem, po co to robimy? – spytał tachając ze sobą turystyczny plecak. Szła kilka kroków przed nim, pewna i zdecydowana.
– Bo chcę płynąć statkiem, a sama się boję – odpowiedziała.
Weszli na niewielkie molo, na końcu którego, zakotwiczony był niewielki turystyczny statek. Przy wejściu na pokład stał bosman, żywcem wyjęty z reklamy telewizyjnej, miły, uśmiechnięty chłopak.
– Witam państwa na pokładzie Laguny – przywitał się i spojrzał na bilety – Dziękuje, zapraszam na pokład
Statek miał niewiele, ponad pięćdziesiąt metrów długości. Z daleka nie wyglądał okazale, jednak, teraz stąpając bo twardej metalowej burcie czuło się jego rozmach i siłę.
Jeden z marynarzy zaproponował, że zaprowadzi ich do kajuty. Schodami zeszli pod pokład, który składał się z wąskich korytarzy. Tam naprzeciwko siebie znajdowały się drzwi, każde prowadzące do osobnych kajut. Same kajuty były wielkości motelowego pokoju i nawet urządzone były podobnie. Dwa łóżka pod ścianą, dzielił je niewielki odstęp, prowadzący do prowizorycznej łazienki. Pod okrągłym, pokrytym grubym szkłem oknem, stał stolik, a na ścianie vis’a vis łóżka mały czarny telewizor. Marynarz pomógł otworzyć schowek, do którego wpakował walizki.
– W razie problemów znajdą mnie państwo na mostku kapitańskim –
Mężczyzna ukłonił się grzecznie, po czym wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
– Powiesz mi w końcu, po co to wszystko? – spytał Łukasz, siadając na łóżku.
– Przyda ci się odpoczynek.
– Chodzi o ten wypadek w kuchni? Mamo, nic mi nie jest!
– Mimo wszystko lepiej dmuchać na zimne.

Kilka minut później wyszli z powrotem na rufę. Statek odbijał od portu, słychać było wrzawę i okrzyki marynarzy, wydających sobie nawzajem polecenia. Ludzie stłoczyli się przy burcie i zaczęli machać ludziom, stojącym na molo. Silniki maszyn ryczały, statek poruszył się na wodzie a z wielkiego komina umieszczonego za nadbudówką wydobył się ryk syreny, znak, że czas zacząć podróż.
Marzena patrzyła na swojego syna, który z nieukrywaną fascynacją obserwował życie toczące się na statku. Spienione fale rozbijane przez stalowego giganta uderzały o brzeg burty i cofały w głąb morza. Łukasz nie był by sobą gdyby nie splunął prosto w wodną otchłań Bałtyku.
– Zachowuj się – powiedziała, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. Już dawno nie widziała go tak szczęśliwego.

Kiedy zgłodnieli zeszli do restauracji, która znajdowała się w segmencie pod kajutami. Marzena nigdy nie była w pięciogwiazdkowym lokalu lecz domyślała się, że tak właśnie wygląda taka restauracja. Urządzona z przepychem, na ścianach wisiały plecione ręcznie gobeliny, salę oświetlały francuskie lampiony a każdy stolik oddzielony był wiklinową kotarą by zapewnić gościom maksimum intymności. Consierge zaprowadził ich do wolnego stolika a kelner przyniósł menu. Okładka pokryta była jagnięcą skórą, jadłospis wydrukowano na kredowym papierze. Marzena nie mogła wyjść z podziwu dla perfekcji z jaką dbano o każdy szczegół, chcąc zapewnić gościom maksimum luksusu.
– Mamo, ale ceny! – krzyknął Łukasz a ona kopnęła go w kostkę wstydząc się, że któryś z gości może usłyszeć.
– Tym się nie przejmuj, wybierz na co masz ochotę – odparła
– Pâté de canard, boeuf bourguignon ? Skąd mam wiedzieć co to jest? –
– Coś z Francji, lepiej nie ryzykować –
Przewrócili stronę a ostatecznie zdecydowali się zamówić raki. Marzena raz w życiu jadła mięso z raka, było to w liceum, kiedy jej mądry mąż wszedł do rzeki i złapał skorupiaka, a następnie upiekł go w ognisku. Czy to wtedy właśnie poczęli Łukasza? Nie była pewna, choć było to prawdopodobne. Po dwudziestu minutach przyniesiono im na talerzach spieczone rumiane raki, polane sosom koperkowym. Marzena zamówiła dodatkowo butelkę wina i kazała przynieść do stolika dwie lampki. Kelner popatrzył na gołowąsa siedzącego naprzeciwko, lekko się zmieszał, lecz nic nie powiedział. Za chwilę zjawił się z butelką i rozstawił dwie lampki. Marzena rozlała czerwono-krwisty Chambolle i wzniosła toast.
– Za podróż –
– Mamo, przecież to alkohol – obruszył się Łukasz
– Nie bądź takim sztywniakiem. Myślisz, że nie wiem jak popijasz czasem piwo? – zaśmiała się a Łukasz poczerwieniał.
– To jakaś podpucha tak? Jak się napije, dasz mi szlaban albo coś takiego? –
– I co, zamknę cię za karę w kajucie? Myślałam że jesteś bardziej rozgarnięty.
Wzruszył ramionami, uniósł lampkę i jednym haustem opróżnił zawartość.
– Ej, ej, to nie coca-cola skarbie.
Sięgnął po butelkę by sobie dolać, lecz ta klapnęła go w dłoń.
– Więcej nie dostaniesz –

Kiedy wychodzili z restauracji consierge zaprosił ich na wieczorek taneczny, który miał się rozpocząć o dwudziestej, w sali obok. Marzena po wypiciu prawie całej butelki wina chwiała się a uśmiech nie schodził jej z twarzy. Całkowicie zapomniała o ponurej diagnozie, pustym pokoju syna, nadchodzącej żałobie.
Kołyszący się statek spowodował, że cierpkie wino podeszło jej do gardła. Wbiegła do łazienki, po czym klęknęła przy sedesie i puściła pawia.
– Przynosisz mi wstyd mamo – powiedział Łukasz, czekający na nią na korytarzu
– Chyba mam chorobę morską skarbie –
– Chyba jesteś pijana –

Popołudniem, kiedy zaczęło się ściemniać, wyszli na pokład. Otuleni kocami rozłożyli fotele i usiedli obserwując słońce zachodzące za horyzont bezkresnych wód. Nad morzem zawisła czerwona łuna, wyjęta prosto z malarskiego arcydzieła. Marzena wyobraziła sobie, że patrzy na widokówkę. Łukasz postanowił uwiecznić pejzaż i co chwila pstrykał zdjęcia.
– Powiesz mi w końcu, po co to wszystko? –
Udawała, że go nie słyszy. Powtórzył więc pytanie.
– Przyda nam się odpoczynek.
– Ale dlaczego akurat teraz mamo?
– A dlaczego nie?
– Dziwna jesteś, wiesz?
Uśmiechnęła się i poklepała go po ramieniu. Siedząc przy nim, próbowała zapamiętać każdy szczegół. Czerwoną tarczę słońca, wznoszące zimne fale, jego jasne włosy rozwiewane przez wiatr. Kiedyś to będzie miłe wspomnienie. Jedno z wielu miłych wspomnień, pomyślała.

Zbliżała się godzina ósma. Marzena weszła pod prysznic, gorąca woda spływała po jej twarzy, zmywając z niej piasek i morską sól. Łukasz w tym czasie zdążył zapoznać się jednym z mechaników. Mężczyzna zabrał go ze sobą pod pokład, na najniższą kondygnację statku, gdzie mieściła się maszynownia.
Marzena zakręciła kurek z wodą, wyszła z kabiny po czym dokładnie wytarła się ręcznikiem. Mimo, że kajuty były ogrzewane, czuła jak na rękach wyrasta jej gęsia skórka. Przypomniała, że zostawiła szlafrok w schowku, w walizce. Otworzyła drzwi do łazienki i podskakując z zimna weszła do kajuty. Stanęła jak wryta widząc Łukasza siedzącego na łóżku. Odruchowo zakryła piersi i wzgórek, po czym cofnęła się, z powrotem chowając w łazience.
– Miałeś być w maszynowni! – krzyknęła, nie mogąc powstrzymać się od chichotu.
– Ale wróciłem…O Boże…mamo, chyba oślepłem! Nic nie widzę, straciłem przez ciebie wzrok! – krzyczał przez drzwi. Słysząc to o mało nie przewróciła się na podłogę.
– Ty chamie! – zaśmiała się i opatuliła się w ręcznik po czym wyszła natychmiast wymierzając mu soczysty klaps w udo.
– Jak śmiesz tak obrażać matkę!
Łukasz kontynuował zabawę. Otworzył szeroko oczy, wyciągnął ręce. jakby próbował coś znaleźć po omacku. Żałosnym, cienkim głosikiem naśladował sierotę.
– Mamusiu…mamusiu gdzie jesteś? –
– Bardzo śmieszne, wiesz? A miałam cię za dżentelmena –
Nachyliła się nad schowkiem, by wyjąć walizkę.
– Jezu Chryste, mamo!
– No co?
– Widać ci tyłek!

Wieczorek taneczny odbywał się w średniej wielkości sali, przylegającej do restauracji. Sala udekorowana była konfetti i balonami, na suficie lśniła srebrzysta dyskotekowa kula rzucająca laserowe światło na stoliki ustawione przy wejściu. Na końcu sali znajdowała się niewielka scena, gdzie rozłożyło się czterech muzyków, ubranych w niebieskie smokingi i białe koszule, z czarnymi krawatami. Wokalista przykleił się do mikrofonu, wyjąc refren starego przeboju.

Za tobą pójdę jak na bal, nie obejrzę się
Nikt mnie nie zatrzyma, nie zatrzyma mnie

Marzena spostrzegła, że wygląda zupełnie jak Krzysztof Krawczyk, w wersji light. Kilka par podrygiwało wesoło przed sceną. Znalazła wolny stolik, po czym usiadła obok Łukasza.
– Ale obciach – jęknął chowając twarz w dłoniach.
– Właśnie że nie. Tak właśnie powinny wyglądać wszystkie imprezy kochanie–
– Ile ty masz lat mamo, sześćdziesiąt dwa?
– Wolę mieć sześćdziesiąt dwa, niż biegać z białymi rękawiczkami i gwizdkiem na szyi –
Łukasz nie odpowiedział. Marzena zauważyła, że ukradkiem jej syn przygląda się młodej dziewczynie, siedzącej kilka stolików dalej. Miała nie więcej niż osiemnaście lat, w blond włosy wpięła kokardkę a do tego założyła kraciastą sukienkę na szelkach w stylu lat pięćdziesiątych. Sobowtór Krawczyka skończył śpiewać by po chwili zanucić

Nie ma, nie ma wody, na pustyni

Przyszedł kelner, Marzena zamówiła dla siebie piwo a dla Łukasza sok wiśniowy. Ten jak zahipnotyzowany wpatrywał się w dziewczynę z kokardką, która zdążyła go zauważyć i przewracając oczami otwarcie ignorowała.
– No dalej, podejdź do niej i zaproponuj coś do picia – szepnęła matka
– Do kogo niby? – obruszył się
– Do tej blondyneczki w kraciastej sukience. Przecież widzę jak na nią patrzysz –
– Nie patrzę na nią! – zaprotestował i udał, że sugestia matki go rozbawiła.
Próbowała mu wyjaśnić, że nie ma się czego wstydzić, że dziewczyny lubią kiedy się je zdobywa a ten słuchał wszystkiego, jakby matka chlapała mu po uszach środkiem żrącym. Zdała sobie sprawę, że jej syn wciąż jest nieśmiałym nastolatkiem i brakuje mu pewności siebie. Kiedyś z tego wyrośnie i zacznie się uganiać za spódniczkami. Niby jak idiotko? Nie ma żadnego kiedyś. Jest tu i teraz. Naszły ją czarne myśli. Zdała sobie sprawę, że jej dziecku nie będzie dane przeżyć tego co reszcie piętnastolatków. Ci niebawem dorosną i staną się mężczyznami. Ich udziałem staną się pierwsze randki, nocne wypady z kolegami, niespełnione miłości, drobne sukcesy i rozczarowania. Będą dorastać, uczyć odpowiedzialności, zakładać rodziny. Będą wiedzieć, czym jest kwintesencja życia. Łukasz się nie dowie.
– Mamo, ty płaczesz?
– Uwielbiam tą piosenkę – skłamała – Ile razy ją słyszę ryczę jak bóbr

Pustynia wciąga nas od głowy do pięt
Wypala oczy, suszy ciało i krew
I tylko tra, tra, tra, zgrzyta w zębach piach
Słońce opala brzuchy, wiatr tarmosi nasze ciuchy

– Mówisz poważnie? –
– Tak syneczku, mówię poważnie.
Piwo było gorzkie i rozwodnione, więc kazała przynieść sobie sześć wściekłych psów. Po chwili kelner położył na stół plastikowy liść, w foremki włożone było sześć kieliszków wypełnionych krwistym trunkiem. Wyjęła dwa, jeden postawiła naprzeciwko Łukasza, drugi przy sobie.
– Co to?
Wzięła kieliszek w palce, zachęcając by syn zrobił to samo.
– Nauczę cię pić jak mężczyznę – powiedziała i przechyliła spód szkła wlewając do gardła ostry, rwący wnętrzności alkohol zmieszany z chilli. Kieliszkiem trzasnęła o blat, odetchnęła. Łukasz przez chwilę patrzył na matkę, nie odzywał się, obserwował. W końcu jednak wypił, krzywiąc się i pokasłując. Uśmiechnęła się, zastanawiając się czy przypadkiem nie postradała rozumu. W innej sytuacji wytrzaskała by się po mordzie i przywołała natychmiast do porządku. Rozpijała własne, piętnastoletnie dziecko. Wyobrażała sobie transmisję telewizyjną na żywo, z portu, gdzie przejęty reporter pokazując widzom statek mówił
– To właśnie tutaj doszło do tego szokującego zdarzenia. Według świadków Marzena K. zachęcała swojego nieletniego syna do spożywania alkoholu. Jest to kolejny przypadek braku odpowiedzialności i…
Spierdalaj frajerze, gówno tam wiesz. Twoje dziecko nie umiera. Twoje dziecko ma czas, moje nie.
Wychyliła kolejnego szota, a Łukasz za nią. Po chwili sześć kieliszków stało pustych.
– Jak się czujesz? – spytała
– Chyba dobrze –
– Kręci ci się w głowie?
– Troszkę
– To leć i wyrwij tą blondynę na parkiet
Wahał się przez chwilę, po czym wstał. Ruszył do stolika dziewczyny z kokardą, na chwilę się zatrzymał, spoglądając na matkę. Zachęciła go, by poszedł dalej, więc poszedł i nachylił się nad nią, prezentując młodzieńczy uśmiech i proste, białe zęby. Poprosił ją do tańca lecz ta pokręciła głową, powiedziała coś na ucho i odwróciła ostentacyjnie.
Wrócił z powrotem, zbity jak pies.
– I co?
– Nic.
– Co ci powiedziała?
– Że ze szczylami nie tańczy.
Marzena poczuła promieniująca od środka wściekłość, jej policzki zrobiły się granatowe a z oczu błysnęły pioruny
– Suka.
Wstała i chwyciła Łukasza za rękę.
– Mamo co ty robisz?
– Niech żałuje że ci odmówiła, chodź
Siłą wyciągnęła go na parkiet. Próbował się jej wyrwać, lecz była silniejsza i bardziej zdeterminowana. Stanęła przed nim, podwinęła lekko czarną sukienkę, by było jej lepiej tańczyć.

Perkusista zaczął wybijać pierwsze takty, po chwili włączył się gitarzysta. Marzena od razu rozpoznała melodię i uniosła ręce w geście radości. Łukasz stał jak wryty, zrozumiał jednak, że nie ruszając się wygląda jak idiota, więc zaczął lekko podrygiwać w rytm, patrząc na matkę kołyszącą biodrami.

Po co budować dom,
W którym nie zamieszka miłość,
Po co przysięgi składać wciąż,
Skoro nie można ich dotrzymać

Marzena całkowicie zatraciła się w tańcu. Ręce unosiła lekko do góry, łącząc swe ciało z wybijanym na perkusji rytmem piosenki. Jej ciało wirowało pod czarną aksamitną sukienką, każdy mięsień był jak instrument, który akompaniował muzykom. Łukasz nigdy nie widział by jego matka tak tańczyła. Każdy jej ruch był niezwykle kobiecy, zmysłowy, przyciągający jak magnez. Wokalista widząc pląsającą na parkiecie kobietę, przywarł do mikrofonu niczym gwiazda rocka i zawył głośno melodyjny refren.

To już koniec baby, skończyło się love story
Jestem już zmęczony, wracam dziś do żony
To już koniec baby, kłamiesz dla pieniędzy,
Jestem już zmęczony, wracam dziś do żony.

Marzena dostając dodatkowej energii, uderzyła biodrem Łukasza, zachęcając by ruszał się żwawiej. Jej ruchy były coraz szybsze, coraz dokładniejsze, coraz bardziej rytmiczne. Łukasz poczuł impuls, moc, która przeszła gwałtownie przez jego ciało. Wygiął się, tańcząc przed matką, tak jak potrafi najlepiej. Okazało się, że chłopak ma poczucie rytmu, idealnie stawia stopy tam gdzie chce, choć nie zdaje sobie z tego sprawy. Marzena uśmiechnęła się i zbliżyła do niego, kręcąc przed nim zalotnie piersiami i pupą.
Teraz oboje tańczyli w jednym tempie, ich ciała porozumiewały się telepatycznie. Przy ostrzejszych gitarowych riffach, niczym rasowy rockman, Marzena kręciła włosami a Łukasz palcami szarpał niewidzialne struny. Po chwili Marzena przylgnęła bliżej Łukasza, ocierając się o niego brzuchem. Popatrzyła na blondynkę z kokardką wzrokiem znaczącym tyle co „Żałuj suko”. Łukasz nieśmiało złapał matkę za biodra, czując jak te tańczą między jego palcami.

Wrócili do stolika, zamówili kolejne wściekłe psy. Najpierw sześć, potem dwanaście. Pili, do upadłego, co chwila wychodząc na parkiet, by otrzeźwieć. Marzena czuła się jak za starych dobrych czasów, kiedy studiowała – Łukasz okazał się znakomitym kompanem do zabawy. Z rozbawieniem odkryła, że nie jest już dzieckiem, lecz raczej głupiutkim, niedojrzałym mężczyzną, opowiadającym sprośne dowcipy, by się przypodobać kobiecie. Minęła północ a oni nie mieli dość. Zostali do samego końca, z sali wychodzili ostatni, lekko się zataczając. Marzena co chwila wybuchała śmiechem, przypomniała sobie kawał, który opowiedział jej Łukasz
– Biegną dwie kromki chleba w Bukareszcie, uciekają przed Romunami. Nagle skręcają za budynek a tam stoi kotlet schabowy i spokojnie pali papierosa. Kromka mówi do kotleta, schabowy, spierdalaj, bo zaraz cię zjedzą a schabowy na to – spokojnie panowie, mnie tu jeszcze nie znają.
Marzena ryknęła śmiechem, krztusząc się i kasłając. Wyraźnie zadowolony z siebie Łukasz kontynuował występ. Im więcej wypił tym luźniej się zachowywał. Okazało się, że ma naturalny talent aktorski, znakomicie wyczuwał moment puenty, przez co nawet mało śmieszne dowcipy brzmiały jakby opowiadał je urodzony komediant.
Okazało się, że błądząc po statku pomylili korytarze i weszli nie do swojej kajuty. Drzwi były otwarte a kiedy Łukasz je uchylił. zobaczył wielkiego łysego mężczyznę leżącego na kobiecie.
– Co jest, kurwa? – ryknął tamten a Łukasz natychmiast zamknął drzwi i rzucił się razem z matką do ucieczki. Niefortunna wpadka tak rozbawiła Marzenę, że z trudem podnosiła się z ziemi, kładła co chwila, nie mogąc opanować napadów histerycznego śmiechu. To była jedna z najlepszych nocy w jej życiu. Cieszyła się, że mogła spędzić ją z Łukaszem.
Przypomniała sobie blondynkę z kokardką i poczuła przypływ złości. Upokorzyła jej syna, choć nawet na niego nie zasługiwała.
Łukasz stanął przed drzwiami kajuty i szukał w kieszeni kluczy. Po chwili pijana Marzena chwyciła go za włosy i przyciągnęła do siebie.
– Przyliż mnie –
Łukasz nie zdążył nic powiedzieć. Marzena z całą mocą naparła na niego ustami, przywarła do syna, wkładając mu delikatnie język do podniebienia. Ten początkowo nie wiedział co ma robić, lecz po chwili odwzajemnił pocałunek. Mokre, śliskie języki złączyły się ze sobą, tańcząc to raz w jej, to raz jego ustach. Wargi delikatnie się muskały, jakby szukając delikatności, miłości, pożądania. Był to pocałunek intensywny, taki jaki zdarza się raz w życiu kiedy świat wiruje, fajerwerki strzelają, ciało sztywnieje.
Przestali, kiedy usłyszeli kroki. Łukasz sięgnął po klucze, przekręcił je w zamku i otworzył drzwi kabiny, które natychmiast zamknął za sobą.
Popchnęła go na łóżko, położyła na nim i znowu zaczęła całować. Nie całować. Lizać się. Zachłannie i z pasją, mokro i głęboko. Na biodrze poczuła twardość wystającą ze spodni syna. Jego ręka powędrowała pod pachę a po chwili nieśmiało musnęła piersi.
Marzena zdała sobie sprawę, że wilgotnieje. Posunęli się za daleko, więc przerwała pocałunek.
– Niech to zostanie między nami – uśmiechnęła się a on odwzajemnił uśmiech. Widać było, że jest rozczarowany, jednak rozumiał.
Rozebrała się w łazience i położyła spać. Łukasz już lekko pochrapywał, alkohol zmógł go całkowicie. Gdy zamknęła oczy, wszystko wokół zaczęło wirować. Zasnęła, mając nadzieje na jakiś miły sen.

Rankiem obudził ją cichy szmer. Gdy otworzyła oczy, zobaczyła swojego syna, który zabawiał się sam ze sobą. Był w półśnie i do końca nie zdawał sobie sprawy z tego co robi. Pościel odrzucił na bok, z bokserek wystawał czubek penisa. Łukasz dotykał go i pocierał, wydając pomruki zadowolenia.
Nie wiedzieć czemu, Marzena poczuła mrowienie w podbrzuszu. Zdała sobie sprawę, że widok jej syna onanizującego się przez sen, sprawia jej przyjemność. Przypomniała sobie noc. Tańce, opary alkoholu i język Łukasza błądzący w jej ustach. O ile, będąc pijaną kompletnie jej to nie przeszkadzało, tak teraz czuła nieprzyjemny ścisk w gardle. Tak wyglądają fizyczne objawy wyrzutów sumienia, pomyślała. Odwróciła głowę, i przylgnęła do poduszki, próbując nie myśleć o tym, co w tym momencie robi jej syn. Po raz pierwszy widziała jego penisa w zwodzie. Był gruby i czerwony, wilgotny od płynów. Pod delikatnym, młodym napletkiem, żyły pompowały krew do twardej jak stal żołędzi. Marzena uświadomiła sobie, że penis we wzwodzie jest symbolem życia. Symbolem zdrowia. Symbolem nieśmiertelności. Symbolem siły. W chwili, kiedy jej syn masował ręką naprężonego fallusa, żadna choroba nie mogła go powalić, żadna przeciwność losu pokonać. Wzwód zapewniał mu ochronę, był barierą między życiem a śmiercią.
Po chwili przeszło jej przez myśl, że jej syn umrze jako prawiczek. Nigdy nie zazna miłości kobiety, rozkoszy płynącej ze spółkowania, nie posmakuje największej z wszystkich przyjemności, nie skosztuje esencji życia. Przez chwilę wyobrażała siebie samą oddającą się synowi, lecz natychmiast wyrzuciła ten obraz z głowy. To było okropne, obrzydliwe. Kochała Łukasza, ale myśl o jego penisie w jej wnętrzu, napawał ją wstrętem. To było zło najczystszej postaci, najgorsza z pośród wszystkich złamanych zasad jakimi kieruje się człowiek. Gwałt na Bogu i życiu, grzech straszniejszy niż zbrodnia, coś tak nienaturalnego, że trudno uwierzyć, iż może istnieć. Dlaczego więc zrobiła się mokra, kiedy ją całował? Dlaczego się podnieciła widząc jak się masturbuje? Bolesne ukłucie znowu ścisnęło ją za gardło.

Po śniadaniu wyszła z Łukaszem na pokład, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Stali przy burcie i obserwowali wzburzone bezkresne wody, napawając się morską bryzą. Cały czas miała w głowie poprzedni wieczór, kiedy upiła się razem ze swoim synem a potem go pocałowała. Wstydziła się, więc rzadko kiedy się odzywała.
– Mam urwany film mamo – rzekł Łukasz trzymając się za głowę – Za cholerę nic nie pamiętam
Poczuła ulgę. Chwilową, bo sama doskonale wszystko pamiętała.
– Ja też. Niepotrzebnie tak zabalowaliśmy – odparła
– Ale było chyba fajnie, nie?
– Fajnie, synku, fajnie
Nieopodal zobaczyła blondynkę, którą Łukasz próbował poderwać podczas wieczorku. Nie miała kokardy, włosy spięła w kucyk a zamiast kraciastej sukienki założyła zwiewny dres.
Dziewczyna również dostrzegła Marzenę, uśmiechnęła się do niej przyjaźnie, ta również odpowiedziała uśmiechem. Kiedy Łukasz zniknął z pola widzenia, podeszła do niej.
– Cześć –
– Dzień dobry – ukłoniła się grzecznie blondynka.
Marzena zapytała jak bawiła się podczas wieczorku. Okazało się, że nastolatka jest córką wicekapitana statku a na stałe mieszka w Finlandii z matką. Rejsy były jedyną chwilą, jaką mogła spędzić z ojcem, wiecznie wypływającym w morze. Na imię miała Gerda, na część bajki Andersena, którego podobno jej praprababcia, Dunka, znała osobiście.
Długo się zastanawiała czy opowiedzieć dziewczynie o swoim synu, w końcu się odważyła. Gerda wydawała się przejęta, Łukasz był w końcu od niej niewiele młodszy – w dodatku jak sama przyznała – był atrakcyjnym chłopakiem, wyrośniętym, jak na swój wiek.
– Wiesz dlaczego zabrałam go w tą podróż? – spytała Marzena. Ta pokręciła głową – By pokazać mu życie. By mógł odejść bez żalu, że czegoś nie zrobił albo nie przeżył
– Wczoraj wydawał się bardzo szczęśliwy, kiedy tańczyliście – przyznała Gerda
– Nie będę dłużej cię zwodzić. Jestem tutaj, by prosić się o przysługę. Właściwie nie prosić lecz błagać. Wiem, że jestem porządną, wartościową dziewczyną, dlatego tak bardzo mi zależy byś to ty…
Gerda lekko pobladła. Pokręciła głową.
– Ja…ja…Nie mogę, przykro mi.
– Chodzi o to że jesteś…?
– Nie. Mam to już za sobą, ale nie potrafiłabym się przemóc, wiedząc, że on niedługo…
Oboje przez chwilę milczały.
– W każdym bądź razie dziękuje – odparła Marzena.
– Niech pani zaczeka! – krzyknęła za nią Gerda – Jest na statku taka dziewczyna…łowczyni posagów. Jest starsza od mnie, jakieś cztery lata. Może mogłabym z nią porozmawiać i przekonać? Tylko, że ona za darmo się nie zgodzi.
Marzena przez chwilę myślała.
– Jest bardzo ładna, brunetka, jak pani. To nie taka typowa panienka co daje za kasę. Nie każdy ją może mieć
– W porządku, porozmawiaj z nią –

Wydarzenia potoczyły się szybko. Późnym popołudniem Gerda spotkała się z Marzeną w restauracji. Przyprowadziła ze sobą wysoką, zgrabną brunetkę z kolczykami w nosie i na języku. Dziewczyna wyglądała na gotkę, nosiła i malowała się na czarno. Nie przypominała osoby, która szuka bogatego męża. Jak sama jednak przyznała bez ogródek, lubiła dobre rżnięcie.
– Wszystko jest kwestią ceny – odparła, kiedy Marzena ją zapytała czy zgadza się przespać z jej synem.
– W takim razie, ile pani sobie życzy? –
– A ile może pani zaoferować?
– Pięćset złoty?
– Tysiąc.
– Zgoda.
Brunetka zaśmiała się głośno, jakby Marzena powiedziała coś zabawnego
– Tylko panią sprawdzałam. Nie chcę pani naciągać, zrobiłam bym to nawet za darmo bo lubię młodszych. Niech będzie siedemset pięćdziesiąt. Połowa teraz, druga połowa po wszystkim.

Wieczorem Marzena ubrała zwiewną sukienkę. Łukasz popijając colę oglądał „Przyjaciół” puszczanych w koślawym niemieckim dubbingu. Od wczoraj nie brał prysznica, więc kazała natychmiast wejść mu do kabiny i porządnie się wykąpać.
– Dokąd idziesz?
– Na drinka – odpowiedziała
– Mogę iść z tobą? –
– Wczoraj miałeś taryfę ulgową, ale koniec z tym. Ty zostajesz w domu, mamusia się bawi –
– Tylko nie przesadź jak wczoraj – uśmiechnął się. Popatrzyła na zegarek po czym wyszła, zostawiając go samego. Wyłączył telewizor i poszedł pod prysznic. Kiedy wylazł z łazienki, podskoczył jak oparzony. Na jego łóżku siedziała dziewczyna, zalotnie uśmiechając się do niego rzuciła
– Czeeeeść –
– Cz…cześć –
Chciał zapytać, co tu robi lecz zabrakło mu słów.
– Ty jesteś Łukasz, tak? –
– Skąd wiesz? –
– Mam swoje źródła informacji. Chodź, nie bój się, usiądź przy mnie.
Zrobił to o co prosiła. Siedział przy niej w samych bokserkach, jednak czuł, jakby nie miał ich na sobie. Jego twarz zrobiła się czerwona, usta wyschnięte. Położyła rękę na jego udzie.

Marzena siedziała przy barze i sączyła drinka. Co chwila patrzyła na zegarek, wyobrażając sobie w myślach, co dzieje się teraz w jej kabinie. Nie była zadowolona z tego co zrobiła. To był pierwszy raz jego syna, pewnie też ostatni – i w tym ważnym dla niego wydarzeniu uczestniczyła dziwka. Zawsze gardziła facetami, którzy, by stracić dziewictwo szli do burdelu. Jej były mąż, ojciec Łukasza, tak zrobił o czym przyznał się dopiero po ślubie. Wcześniej sądziła, że była jego pierwszą, tak jak on, miał być jej pierwszym. Boleśnie się rozczarowała.
– Witam panią, mogę się dosiąść ? – zapytał wąsaty facet po czterdziestce, z wyraźnie zaokrąglonym brzuchem.
– Jak pan chce, to wolne miejsce – odpowiedziała, starając się unikać jego zapalczywego wzroku. Chcąc rozpocząć konwersację, napomniał, że był wczoraj na wieczorku tanecznym i podziwiał ją w tańcu. Próbował prawić tanie komplementy pytając czy Marzena nie jest przypadkiem profesjonalną tancerką.
– Nie jestem – odpowiedziała, patrząc na zegarek
– Pani czeka na kogoś? –
– Powiedzmy że tak.
– Więc na ten czas dotrzymam pani towarzystwa
Ujął jej dłoń i musnął ustami. Poczuła na skórze drapiące wąsy, skrzywiła się. Kolejny raz obrzucił Marzenę komplementami a kiedy uznał, że już ją wystarczająco zauroczył zaproponował szampana, chłodzącego się w jego kabinie. Uprzejmie mu podziękowała za propozycję, w myślach chlastając mu w twarz drinkiem, który trzymała w ręku. Wąsacz wiedząc, że nic nie wskóra, pożegnał się po czym przysiadł do stolika kolejnej ofiary swoich wątpliwych zalotów.
Minęła dwudziesta druga, ponad dwie godziny odkąd wyszła. Uznała, że to wystarczająco dużo czasu, więc dała kelnerowi napiwek i wróciła do kajuty.
Kiedy weszła, Łukasz leżał na łóżku, twarz schowaną miał w poduszce.
– Co się stało kochanie? – zapytała
– To prawda?
– Co?
– Że umieram? To prawda mamo?
Jej serce stanęło, w głowie zawirowało. Łukasz spojrzał na nią, oczy miał zapuchnięte od łez.
– Kto ci tak powiedział?
– Ta dziewczyna, którą tu wysłałaś!
Boże, jaka ze mnie idiotka. Marzena dopilnowała wszystkiego na lecz nie powiedziała brunetce, że Łukasz nie wie nic o chorobie.
– To nie tak..
– To dlatego to wszystko? Ten rejs, drinki, tańce, tak?
Otworzyła usta, by coś powiedzieć, lecz nie miała odwagi. Czuła się tak źle, chciała zniknąć, nigdy się nie urodzić
– Dlaczego mi nie powiedziałaś mamo?
– Bo nie chciałam, żebyś wiedział! – krzyknęła
– Ale dlaczego? Jak mogłaś?!
– Lepiej ci teraz, że wiesz? Powiedz, lepiej ci?
Znów wybuchnął płaczem. Usiadła obok niego, próbowała przytulić, lecz ją odepchnął. Po chwili zerwał się z łóżka, założył spodnie.
– Dokąd idziesz?
– Nie twoja sprawa! – syknął. Próbowała go zatrzymać lecz był silniejszy. Nie chciała go denerwować jeszcze bardziej, więc odpuściła. Trzasnął drzwiami do kajuty zostawiając ją samą.

Dochodziła północ a on wciąż nie wracał. Leżała w łóżku, rozmyślając gdzie popełniła błąd. Może trzeba było mu powiedzieć od razu, przygotować na nieuchronne? Pozwolić by sam zadecydował jak spędzi ostatnie miesiące swojego życia. Czy jednak poradził by sobie z takim ciężarem? Był taki młody, dopiero wkraczał w dorosłość i nie była pewna czy mógłby sprostać świadomości własnej śmierci. Do tej pory rzadko chorował, w szpitalu był raz w życiu, czas spędzał aktywnie, więc świadomość choroby mogła zabić go szybciej niż bijące coraz słabiej serce. Postąpiła dobrze nie mówiąc mu, chciała by cieszył się tym co mu zostało.
Ktoś zapukał do drzwi kajuty. Wstała, owinęła się w szlafrok, otworzyła. Na korytarzu stał marynarz, za kołnierzyk koszuli trzymał Łukasza – ten był wyraźnie pijany, z trudem utrzymywał się na nogach.
– To pani syn?
– Co się stało?
– A nie widzi pani? Jest kompletnie pijany. Wdał się w bójkę w restauracji, z trudem go stamtąd wyciągnąłem
– Nie bezie my achiś fraer podchachywał – wybełkotał Łukasz, próbując się wyrwać z uścisku.
– Tym razem zapomnę o sprawie, ale następnym razem proszę mieć na niego oko – powiedział, po czym puścił go, ukłonił i odszedł.
Zaprowadziła syna do łóżka, ściągnęła mu spodnie i koszulkę. Fetor wódki czuć było w całej kajucie.
– Co nawyprawiałeś? – zapytała w końcu. Mówił niewyraźnie, przez zęby, i z trudem zrozumiała, że poszło o dziewczynę. Wdał się w bójkę z jej chłopakiem, po tym jak niewybrednie ją obraził a mężczyźnie wylał na spodnie sok malinowy.
– Co w ciebie wstąpiło? Przecież ty nie uznajesz przemocy! – skarciła go matka przykładając do ust butelkę z wodą.
– A co mnie ogranicza? – zaśmiał się – Więzienie? Mogą mnie wyrzucić za burtę, mam to w dupie!
Wymierzyła mu siarczysty policzek. Jego twarz gwałtownie poczerwieniała.
– Myślisz, że tylko ty tak się czujesz? Gdybym mogła bez wahania bym ci oddała swoje serce! Wolałabym umrzeć niż…
Przerwała w połowie słowa. Miała szklanki w oczach.
– Kocham cię i nie wyobrażam sobie życia bez Ciebie synku –
Wydawał się rozumieć. Przytulił ją do siebie, mocno ale delikatnie. Jego palce spoczęły w jej włosach, gładząc je powoli. Były gęste i delikatne. Pachniały czymś słodkim, może karmelem może różanym krzewem.
– Przepraszam za wszystko – jęknęła chowając twarz w jego piersi. Poczuł jak jej łzy spływają mu po brzuchu. Alkohol w jednej chwili uleciał z jego głowy, emocje podziałały jak sól otrzeźwiająca – Przepraszam, że ci nie powiedziałam kochanie
– To ja przepraszam. Zachowałem się jak idiota. To co zrobiłaś było…
Nie znalazł odpowiedniego słowa. Zamiast tego, uniósł jej brodę do góry i pocałował w policzek. Pocałunek był ciepły, kojący. Chciała więcej więc nie protestowała kiedy pocałował ją drugi raz. A potem trzeci. Odchyliła głowę do tyłu, dając tym samym przyzwolenie by mógł to zrobić w usta. Jego wargi dotknęły nieśmiało jej warg. Rozchyliła je a potem złożyła miłosny, erotyczny pocałunek. Trwał bez końca – coraz bardziej intensywny, z dwoma językami pieszczącymi się nawzajem, smakującymi swoje podniebienia. Poczuła jak wilgotnieje, przestraszyła się, lecz nie mogła przestać. Nie chciała. Było jej tak dobrze. Trzymał ją mocno i wtulał w siebie, nie przestając ssać jej warg i języka. Rękę położył na jej udzie. Była ciepła, silna, delikatna. Kiedy ją przesunął wyżej cichutko zajęczała.
Rozchylił rąbek szlafroku uwalniając piersi opięte czarnym stanikiem. Przestał ją całować i zębami próbował się wbić między materiał stanika a sutek. Nigdy nie widział kobiecej piersi, nigdy nie dotykał kobiecej piersi a moment, kiedy w końcu poczuje w ustach brązową aureolę i sterczącą ciemną brodawkę był dla niego najintymniejszą chwilą, chwilą potężną jak krew, płynąca od drżącego serca, do twardego jak stal penisa. Zębami odsłonił w końcu stanik a jego oczom ukazała się pierś, taka jakiej pragnął. Soczysta, miękka, podniecająca. Nim zdążyła coś powiedzieć, chwycił w zęby stwardniały sutek. Przez jej ciało przeszło gorąco, gorąco będące jego oddechem, pocałunkiem, pieszczotą. Czując jak spód jej majtek robi się całkiem mokry, ścisnęła uda, by przypadkiem nie poczuł jak kobieca jest teraz, tam w środku. Wssał się w pierś, mocno, jakby próbował wchłonąć cały jej smak i zapach. Krzyknęła by przestał, lecz krzyk ten był jękiem, jękiem coraz głośniejszym, przerywanym kobiecym sapaniem z podniecenia.
Położyła się na łóżku, pozwalając by ją zdominował. Szarpnięciem rozchylił stanik, uwalniając drugiego cycuszka. Były jak dwie duże, soczyste, okrągłe pomarańcze. Idealne, mlecznobiałe symbole kobiecej zmysłowości. Zapalczywie złapał je rękami ściskając ze sobą, pozwalając by się zarumieniły a sutki jeszcze bardziej urosły i stwardniały. Masując jeden cycek, ustami pieścił drugi. Robił to tak zachłannie, tak ochoczo, jakby uraczono go królewskim mięsiwem, które można zjadać bez końca, w towarzystwie kobiecych jęków.
Marzena poczuła, jak syn naciska na nią, próbując kolanem rozchylić jej nogi. Na udo napierała twardość, niezaspokojona, dziewicza, szukająca naturalnego ujścia swojej energii. Instynkt kierował go tam, gdzie zaczyna się życie. Gdzie zaczęło się jego życie.
Wiedziała, że nie może dłużej się opierać. Uległa i rozszerzyła lekko nogi, pozwalając by jego udo weszło między jej mokre krocze. Tak długo się nie kochała, tak długo nie miała w sobie mężczyzny. Poruszając pupą, ocierała się o jego nogę, rozmazując swoje soki na jego skórze. Z gardła wydobył się bezwstydny jęk kobiety, odkrywającej wszystko co miała do ukrycia.
Leżeli na łóżku pocierając się i zaspakajając pieszczotami. Matka i syn łamiący prawa natury, jednocześnie dążący do naturalnej kopulacji samca i samicy.
Kiedy zniżył usta, całując ją po brzuchu, wiedziała, że chce wylizać jej cipkę. Jej usta krzyczały po cichu: nie! nie! nie! jej ciało :taaak! taaak! taaak!
Próbowała się bronić, lecz rozwarł jej nogi, uniósł głowę z nad brzucha i spojrzał na ukrytą za mokrym materiałem szparkę.
Chwila wytchnienia i brak pieszczot, doprowadziły do głosu jej zdrowy rozsądek.
– Łukasz, proszę cię, nie rób tego
Sięgnął i chwycił za rąbek materiału, chcąc uchylić majtki. Zacisnęła nogi.
– Mówię poważnie, przestańmy –
– Nie potrafię – szepnął i pokazał na swój wzwód, próbujący się przebić przez bokserki. Widziała w jego oczach żar, samczy popęd, zwierzęcą naturę, która dała dojść do głosu. To, że była jego matką, nie miało znaczenia. Uczucie potężnego podniecenia, chęć zwierzęcego zaspokojenia zablokowało poczucie logiki, przyzwoitości, społecznych ograniczeń. To już nie był jej syn, lecz młody napalony kochanek pragnący kobiety. Ona była jedynie samicą, w której mógł złożyć nasienie. Nie miał świadomości, że kiedy podniecenie minie pojawi się uczucie obrzydzenia, czynu strasznego, przeklętego i napiętnowanego. Pieprzył swoją matkę, pieprzył jak dziwkę, jak żonę i kochankę. Zbezcześcił ją i samego siebie.

Cofnęła się, zasłaniając nogi. Spojrzał na nią pełnym pytań wzrokiem. Rozżarzonym jak węgle, groźnym jak ślepia nocnego drapieżnika. Trudno w tych oczach było dostrzec swojego syna.
– Przestań Łukasz – syknęła. Dziękowała Bogu, że nie posunęła się dalej, że wyparła z siebie suczą chcicę. Miała jednak świadomość, że wszystko stało się z jej winy. To ona go sprowokowała, pozwoliła by ją pocałował a potem pieścił ciało.
Wydawał się nie słyszeć, lub nie chciał słyszeć, co Marzena do niego mówi. Z opiętych bokserek wyjął grubą, napompowaną spermą pałę. Choć Łukasz wciąż rósł, jego penis wydawał się być naturalnych rozmiarów – niezbyt długi lecz masywny, potrafiący sprawić kobiecie przyjemność. Czuć było pulsujące żyły, w powietrzu unosił się zapach męskich feromonów. Nie mogła przestać na niego patrzyć, był jak źródło życia, magiczna maczuga, boski totem. Wiedziała, że wzwód zaczął mu sprawiać ból, że napięte do granic wytrzymałości ciało młodego mężczyzny, nie wytrzyma, póki nie znajdzie ujścia mocy, jaka je przepełniała.
Chciał rozchylić jej nogi, lecz ta zwarła je ukrywając przed nim aromat, który tak go przyciągał i zniewalał. Wstała z łóżka, chwycił ją za szlafrok i zmusił, by usiadła z powrotem.
– Proszę, nie odchodź – jęknął – Zostań ze mną
– Łukasz…
– Nie zostawiaj mnie tak, błagam. Dłużej nie wytrzymam, za chwile mnie rozerwie jak nie…
Dotknęła jego rozgrzanej twarzy. Nie widziała w niej teraz miłości lecz wyrachowane pragnienie. Zrobi wszystko, by go zaspokoiła. Taka jest natura mężczyzny.
– W porządku. Pomogę ci – powiedziała.
Ręką sięgnęła w dół jego brzucha. Palcami wyczuła twardość. Ostrożnie chwyciła żołądź trzymając ją w ręku. Oddech Łukasza przyśpieszył, było słychać świst powietrza wydobywający się z płuc. Marzena zaczęła pocierać penisa swojego syna, w górę i w dół. Wiedziała jak pieścić mężczyznę. Nie można robić tego powoli, trzeba przyśpieszyć, ruszać dłonią tak szybko jak się da, by nie odczuł tarcia lecz zbliżającą się rozkosz.
Łukasz wygiął się i klapnął pośladkami na łóżku. Świadomie bądź nie, rozchylił nogi by te nie krępowały ruchów ręki Marzeny. Czując pod palcami pulsującego, twardego jak diament kutasa walczyła z uczuciem narastającego podniecenia. Wiedziała że musi to zrobić jak dziwka – profesjonalnie, bez emocji i zaangażowania, sprawić klientowi przyjemność. Drugą ręką sięgnęła niżej, chwytając w rękę jego młode, wciąż dojrzewające jądra. Były pozbawione owłosienia, przyjemne w dotyku. Ściskając je, coraz mocniej waliła fallusa swego syna. Ten by jej pomóc, poruszał pośladkami, wyobrażając sobie że jej dłoń to pochwa, w której umieszcza swoje nabrzmiałe prącie.
– O tak, o tak – jęczał Łukasz. W jego podbrzuszu się gotowało, pod penisem czuł swędzącą przyjemność, ta z każdą chwilą stawała się coraz silniejsza – silna, silna, silna, o tak, o silna…
Widząc grymas na twarzy syna, zaczęła mu trzepać coraz mocniej, jej ręka pracowała jak maszyna, w równym tempie, byle doprowadzić do gwałtownej eksplozji.
Nagiął się do przodu, wrzasnął, a z jego żołędzi wytrysnęła biała maź, która zalała rękę Marzeny. Zmęczony, opadł na łóżko. Jego matka wstała, zgasiła światło
– Teraz idź spać. Porozmawiamy jutro

Poszła do łazienki, odkręciła wodę z kabinie, spojrzała w lustro. Nie poznawała samej siebie. Jak mogła do tego dopuścić? Co się z nią działo? Czy naprawdę była tak wynaturzoną matką, pozwalającą swojemu synowi pieścić swoje ciało? Przed chwilą trzepała mu konia, bawiła jego ptaszkiem, doprowadziła do wytrysku. Czy to było już kazirodztwo? A może jego przedsionek, ostatnia granica? Gdyby jej siostra się dowiedziała…gdyby wiedział były mąż…matka…gdyby oni wszyscy wiedzieli co robiła z synem, popełniła by chyba samobójstwo. Nie mogła by im spojrzeć w oczy. Czy wymyślono określanie, którym mogli by ją nazwać. Wyrodna kurwa? Zboczona wariatka? Nimfomanka bez granic przyzwoitości? Dziwka, złem opętana? Najbardziej martwiła się o to, co będzie z jej synem. Przecież teraz nie spojrzy mu w twarz. Straciła u niego cały swój szacunek, teraz będzie dla niego napaloną suką, która go urodziła i wychowała a potem chciała dać mu dupy.

Marzena weszła pod prysznic. Ciepła woda uderzyła ją po twarzy i orzeźwiła umysł. Teraz zaczęła się wypierać, bronić siebie przed samą sobą. Nie zrobili tego, nie wydarzyło się nic strasznego, pomogła mu się zaspokoić ręką, ale to nie grzech. To prawda, że pozwoliła mu pieścić piersi, ale to nie seks. Posunęli się troszkę za daleko, ale nie na tyle by się tym przejmować. Założy się, że inne matki też pozwalają czasem swoim synom na więcej, to naturalne, że kiedy chłopcy dojrzewają potrzebują bliskości, czułości, zaspokojenia. Kiedy nie mogą znaleźć rówieśniczki, wtedy pomaga im matka. To nic złego, nic złego.
Kiedy Marzena pomyślała co by się stało, gdyby jednak pozwoliła Łukaszowi na więcej przeszedł przez nią dreszcz podniecenia. Z jednej strony było to obrzydliwe i nienaturalne, z drugiej, uświadomiła sobie, że nie ma na świecie bardziej kuszącej podniety niż seks z własnym synem. W jednej chwili jej szparka znów zamieniła się w wilgotną czeluść rozkoszy. Marzena dotknęła palcem łechtaczki. Przypomniała sobie, że na drugiej dłoni wciąż ma niewielką ilość spermy swojego syna. Ogarnęło ją jeszcze większe podniecenie, tak intensywne, że nogi uginały się pod ciężarem jej ciała. Zapomniała o swoich rozmyślaniach, a w głowie pojawił się obraz Łukasza, który nie powstrzymywany, zrywa z niej majtki, liże po cipie a następnie wkłada swojego wielkiego grubego kutasa w jej otwór.
– Pierdol mnie, pierdol, och tak, jeb mnie, mocniej, mocniej kochanie. Pierdol swoją kurewkę, głęboko, bym cię mogła poczuć, krzyczeć z bólu. Mocniej, jeszcze mocniej, o tak, wyruchaj mnie, bym popamiętała Cię do końca życia
Na chwilę wybudziła się i zobaczyła, jak dwa palce znikają w szparce, tak wilgotnej, że ledwo je czuje w środku. Wsadziła więc trzeci i zamykając oczy wyobrażała sobie swego syna, który bierze ją od tyłu, łapie za biodra i posuwa, najmocniej jak potrafi a ona nawet nie ma siły jęczeć.
By czuć go bliżej siebie, przywołać jego zapach, przyłożyła dłoń z jego nasieniem pod nos. Pachniało jak każda inna męska sperma – lekko ostra, intensywna woń. Marzena nie lubiła tego aromatu, raz w życiu zdecydowała się na połknięcie i nigdy potem już nie próbowała. Myśląc jednak o synu, o tym, że ma na ręku ślad jego spełnienia, postanowiła spróbować ponownie. Zrobi to, zliże jego spermę, nikt o tym się nie dowie, tylko ona i będzie to jej tajemnica, a gdy sobie to przywoła później w pamięci, będzie się robić cała mokra i gotowa.
Jeszcze nigdy nie była tak napalona, jeszcze nigdy nie rwało jej tak w środku. Gdyby wszystkie chuje świata, próbowały ją wyruchać, nie dali by rady, zbyt mokra się stała i szeroka, by się zaspokoić. Wychodząc z pod prysznica, szukała czegoś, co będzie mogła włożyć sobie do środka. Natychmiast zobaczyła pustą butelkę po szampanie, więc bez wahania wzięła ją, usiadła na brzegu umywalki, uniosła do góry nogi i skierowała szyjkę wprost do cipki. Weszła gładko i wchodziła dopóki szyjka nie zaczęła się zaokrąglać w butelkę.
– Pierdol mnie, rżnij, rżnij swoją kurwę…
Ostrożnie, by się nie skaleczyć, wkładała butelkę w swoją rozwartość a perwersja ta, powodowała omdlenia z rozkoszy. Im bardziej podniecona była, tym bardziej wyuzdana. Mimo, że sprawiała sobie ból, wkładała butelkę głębiej i głębiej, aż ta, zniknęła prawie w połowie. Czuła na macicy zimną szyjkę, czuła jak jej wargi sromowe prawie pękają z bólu i przyjemności. Była teraz najbardziej rozepchaną pizdą na świecie, wynaturzoną dziwką, mogącą się zaspokoić jedynie butelką po szampanie lub kutasem swojego syna. Przypomniała sobie o spermie, która zasychała na jej dłoni. Nie rób tego, nie rób Marzena, wołał głos dochodzący z wewnątrz głowy. Powstrzymaj się, to nasienie twego dziecka, nie próbuj go. Przez jej skórę przeszedł dreszcz a potem podbrzusze eksplodowało, drżącymi ściankami ścisnęło, prawie gniotąc szyjkę butelki. Teraz! Połknij nasienie!
Przyłożyła wierzch dłoni do ust, w nos uderzyła ją ostra woń męskości,
Kutas w ustach, ssij go suko, ssij, powtarzała, po czym zamknęła oczy i jednym liźnięciem wzięła na język całe nasienie z ręki. Kolejna fala ekstazy przeszła po jej ciele, w głowie zawirowało i mogła przysiąc, że za chwilę straci przytomność i spadnie z umywalki. W ostatniej chwili zeszła, ostrożnie wyjęła butelkę i położyła się na podłodze czekając aż fale dreszczy i gorąca w końcu miną.
W jednej chwili, zdała sobie sprawę co zrobiła, podniosła się nad umywalką i wypluła zmieszaną ze śliną spermę Łukasza. Nie mogła uwierzyć. Jak mogła? Jak mogła spróbować spermy swojego syna? Uświadomiła sobie że to nie jej wina, nie panowała nad sobą, była w narkotycznej ekstazie. Zresztą nikt się o tym nie dowie, Łukasz też. Zachowa to dla siebie.

Kładąc się do łóżka zaczęła się niepokoić o to co dalej. Fantazjowała o synu, co było nie do pomyślenia i mogło się skończyć źle dla nich obojga. Jeszcze dwa dni temu była matką taką jak wszystkie. Kochała swego syna, troszczyła się o niego, opiekowała z równym oddaniem, jak wtedy gdy się urodził i był niemowlęciem. Wystarczyło dwie doby spędzone na statku by została prawie jego kochanką.

Gdy obudziła się rano, nie było go w łóżku. Znalazła go na pokładzie, otulonego w koc, wypatrującego czegoś za bezkresnym morzem. Podeszła, nie wiedziała jednak jak zacząć rozmowę.
– Cześć – powiedziała
– Nie mogłem zasnąć – uprzedził jej pytanie po czym spojrzał na matkę smutnymi, niebieskimi oczami. Nie wiedziała, czy myśli o tym co zaszło między nimi w nocy, czy o tym czego się dowiedział o swojej chorobie.
– Łukasz…
– Nie musisz nic mówić. Wszystko rozumiem. Trochę się zagalopowaliśmy, co?
Przytaknęła. Rękę położyła mu na ramieniu. Znów była jego matką.
– Mimo wszystko nie żałuje. Dziękuje za to co zrobiłaś
– Dla jasności, to był jeden jedyny raz, rozumiemy się? Co się stało, to się nie odstanie ale na przyszłość, oboje musimy trzeźwo myśleć. Mam nadzieje, że między nami wszystko ok.
– Jest ok., mamo
Nastała cisza. Znowu wpatrywał się w morze. Podeszła od tyłu i objęła go w pasie tuląc się do jego ramienia. Zorientowała się, że myśli o tym, co się stanie za kilka miesięcy. Chciała mu jakoś ulżyć, skłamać i powiedzieć, że jest jeszcze nadzieja, lecz się powstrzymała. Już raz zataiła przed nim prawdę, drugi raz tego błędu nie powtórzy.
– Najgorsze w tym wszystkim jest to, że zostaniesz sama – odparł zimnym jak morski wiatr głosem – Sama z tym wszystkim, przez mnie
– Nie mów tak synku, proszę
– Twoje życie będzie się dzielić na to przed i po. Już nigdy nie będziesz szczęśliwa
– Jestem szczęśliwa, że jestem tu i z tobą
Wtuliła się w niego najmocniej jak potrafi, by mógł czuć jak bardzo go kocha i się o niego troszczy.
– Wiem, że chciałaś dobrze, chciałaś bym się nie bał, ale ja się boje. Nie o siebie, tylko o Ciebie. To jest najgorsze mamo. Nie będę miał wpływu na to, co się stanie gdy mnie już nie będzie
– Łukasz…
Zaczęła rzewnie płakać, chciała mu przerwać, zanim całkiem się załamie i upadnie na ziemie, wyjąc i przeklinając Boga.
– Posłuchaj mnie. To nie podróż sprawi mi radość, nie statki, morze. Będę szczęśliwy, kiedy mi obiecasz, że po wszystkim nie załamiesz się jak inne matki. Nie będziesz nosić żałoby i rozpamiętywać. Żyć przeszłością. Pójdziesz do przodu mamo, musisz mi to obiecać, że pójdziesz do przodu
– Obiecuje –
– Jeżeli tego nie zrobisz zbezcześcisz moją pamięć, rozumiesz? Złamiesz serce swojemu dziecku
Nie mogła wierzyć ile w nim mądrości, troski i spokoju. Znała ludzi, dorosłych mężczyzn, którzy łamiąc sobie nosy i wybijając zęby robili z tego biblijną katastrofę, apokalipsę, zwiastun zbliżającej się śmierci. Pierdolone męskie cipy, tchórze, myślący tylko o sobie. Podczas wojny pierwsi dezerterowali, kiedy dopadała ich impotencja kupowali samochody. Gdyby przyszło im rodzić dzieci, zamykali by swoje kutasy w pasy cnoty i w samotności walili konia, aż do usranej śmierci. Łukasz rósł na bohatera, faceta dla którego nie ma przeszkody nie do pokonania. Nikt go tego nie nauczył, taki się urodził. Wyjątkowy i niepowtarzalny. Unikatowy. Błąd w selekcji naturalnej zadecydował, że ludzki świat stanie się niebawem gorszym miejscem.

Statek dobił do portu w Helsinkach w południe. Na brzegu czekał na nich przewodnik, mówiący po polsku Fin Gerald. Gerard był wyjątkowo gadatliwym człowiekiem, w dodatku zachowywał się jakby przed chwilą zażył mocny dopalacz. Jak tłumacz migowy gestykulował, rysując w powietrzu bliżej nieokreślone figury geometryczne.
Wycieczka liczyła osiem osób, wszystkie wsiadły do autokaru, który ruszył z portu. Autobus sunął się z wolna, ulicami Helsinek a Gerard drąc się do mikrofonu komentował widoki za oknem, z przejęciem i zbyt daleko idącą dokładnością, kreślił historię wszystkich ważniejszych miejsc portowego miasta. W ciągu kilku godzin zwiedzili słynną fińską dzielnicę Kruununhaka, przypominającą plan filmu historycznego, zobaczyli stary, zabytkowy park w centrum Helsinek, pałac prezydencki i kilka pomników. Największą frajdę sprawił im Gerald, zabierając grupę do parku rozrywki, zwanego Linnanmaki. Było to liczące ponad pół wieku wesołe miasteczko, pełne karuzel, diabelskich młynów, strzelnic, automatów i budek z fast foodami. Największe wrażenie robiła kolejka górska, monumentalna konstrukcja wznosząca się ku niebu.
– Musimy tam iść mamo! – krzyknął zachwycony Łukasz lecz Marzena na samą myśl o jeździe rollcasterem, dostawała odruchów wymiotnych. W końcu jednak, po kolejnych prośbach i błaganiach zgodziła się, stawiając jeden warunek – Syn wygra dla niej na strzelnicy maskotkę.
Na taśmie przesuwającej się z prawej do lewej znajdowało się cztery pajacyki. By wygrać nagrodę, trzeba było ustrzelić trzy, przy czym trafić było trudno, gdyż taśma szła dość szybko, a cel znikał z zasięgu lufy. Trzeba było sporo wyczucia i opanowania by ta sztuka się udała.
Pewny swego Łukasz chwycił wiatrówkę, przyłożył spód rękojeści do ramienia a kiedy taśma ruszyła, strzelił. Chybił. Nacisnął spust ponownie, tym razem trafił a pajacyk spadł z taśmy. Marzena podskoczyła, klaszcząc jak dziecko.
– Lufa bardziej w lewo – odezwał się głos stojący za nią. Łukasz wystrzelił lecz tym razem znów spudłował.
– Mówiłem – uśmiechnął się mężczyzna. Był to wysoki postawny facet, około czterdziestki, lekko siwiejący lecz na twarzy wciąż rześki i młody. Twarz pokrywała kilkudniowa trzcina, włosy miał spięte w kucyk. Marzena przypomniała sobie, że widziała go w autokarze. Siedział sam, z przodu i cały czas pstrykał zdjęcia.
Ostatecznie Łukasz trafił tylko jednego pajacyka. Zniechęcony oddał wiatrówkę.
– Nie możesz celować bezpośrednio w cel, tylko obok, tak by tor lotu przeciął się z miejscem, w którym znajdzie się pajacyk.
Mężczyzna przedstawił się jako Adrian Borowski. Okazało się, że jest dziennikarzem, a w Helsinkach się znalazł ze względów osobistych, jednak zamierzał wykorzystać wolny czas i napisać artykuł o stolicy Finlandii. Zaprosił Marzenę i Łukasza na hot-dogi, według opinii samego Gerarda, najlepsze w całej Europie. Chętnie się zgodziła, zanim jednak ruszyli, wziął wiatrówkę i czterema strzałami strącił wszystkie pajacyki, wygrywając olbrzymią maskotkę, którą podarował Marzenie. Początkowo obawiała się, że nieoczekiwanie towarzystwo Adriana będzie przeszkadzać synowi, który mógł poczuć się odtrącony i zazdrosny. Szybko jednak się przekonała, że obaj dogadują się znakomicie. Łukasz był ciekawy zawodu Adriana, z napięciem słuchał wszystkich opowieści mężczyzny. Jeżeli mu wierzyć, jako korespondent na Białorusi, siedział dwa dni w mińskim areszcie, kiedy pisał o narkotykowej mafii, otrzymywał telefony z pogróżkami.
Gdy wracali do autokaru, Adrian spytał Marzenę o jej plany na wieczór. Wiedziała, że wpadła mu w oko i chce się z nią umówić. Liczyła na to od pierwszej chwili, gdy się spotkali. Był czarujący, inteligentny i diabelsko przystojny. Nie mogła się doczekać kiedy przedstawi go koleżankom a te pękną z zazdrości.

Przyjechali do czterogwiazdkowego hotelu Arena, wieżowca przypominającego siedzibę wielkiej, światowej korporacji. Hol tętnił życiem, ludzie wchodzili i wychodzili, telefony komórkowe rozdzwaniały się tworząc katatonie elektronicznych melodyjek. Odebrała w recepcji klucze do pokoju a przy windzie pożegnała się z Adrianem.
– Więc jesteśmy umówieni? – zapytał
– Godzina ósma, tutaj w holu, tak? –
Przytaknął i pożegnał się szerokim uśmiechem. Weszła z Łukaszem do windy, ruszyli na ósme piętro.
– I jak ci się podoba? – spytała
– W porządku – przyznał syn. Weszli do pokoju, wyglądającego jak salon gościnny połączony z sypialnią. Ściany pokryte były kremową tapetą, wisiały na nich oprawione w ramkach zdjęcia starych Helsinek z lat trzydziestych i czterdziestych. Ścianę zajmowała lustrzana szafa, ustawiona naprzeciwko stolika i czarnej skórzanej kanapy. Dalej stała niewielka lodówka, obok telewizor a pod ścianą dwa łóżka. Okno parapetu zdobiły żywe kwiaty, kaktusy i stokrotki, obok znajdowały się drzwi na balkon. Widok zapierał dech w piersiach. Można było obserwować z góry, życie toczące się w porcie, usłyszeć szum morza.
Za jakiś czas przyszedł hotelowy boy, który wniósł do pokoju walizki. Marzena podziękowała i nagrodziła go skromnym napiwkiem. Gdy wyszedł, natychmiast zaczęła przeczesywać dno walizki, w poszukiwaniu garderoby odpowiedniej na randkę.
– Pomóż mi coś wybrać kochanie – poprosiła, wyraźnie przejęta. Wyjęła z pod bluzek body i beżową spódnicę lecz Łukasz pokręcił głową.
– Podobałaś mi się w tej czarnej – przyznał
– Nie mogę iść w czarnej bo byłam w niej na balu!
Kobieca logika. Ostatecznie wcisnęła się w wąską zieloną spódnicę bez szelek, odsłaniającą kształtne kolana a przede wszystkim ramiona i dekolt. Piersi, opięte, jak w ciasnym gorsecie ledwo mieściły się w szorstkim materiale. Gdy się pomalowała i w końcu wyszła z łazienki, Łukaszowi zaparło dech w piersiach. Wyglądała pięknie, dziewczęco, zmysłowo. Do tej pory nie zdawał sobie sprawy, że jego matka jest piękną kobietą. Laską. Zajebistą dupą, jak zwykli mawiać koledzy.
– I jak?
– Bomba
Ucieszyła się, po czym wróciła do łazienki by poprawić makijaż, Łukasz w tym czasie przeglądał folder hotelu. Nagle usłyszał huk a potem krzyk, dochodzący z łazienki. Zerwał się z kanapy i wbiegł do środka. Marzena siedziała na brzegu wanny i trzymała się za czoło.
– Co się stało? – spytał przestraszony
Okazało się, że przez nieuwagę rąbnęła głową w kant otwartych drzwiczek szafki.
– Pokaż
Stanął nad nią, odsunął rękę. Skóra była czerwona, napuchnięta.
– Trzeba to obłożyć lodem
Ruszył do lodówki, z zamrażarki wyjął kostki lodu. Wsypał je w dłoń, po czym wrócił z powrotem.
– Bardzo źle to wygląda?
– Troszkę opuchnięte ale temu zaradzimy. Odchyl głowę do tyłu
Zrobiła o co prosił, dłonią przyłożył kostki do czoła, syknęła gdy lodowate zimno przeszło po skórze i kościach. Łukasz podtrzymywał jej głowę, robiąc okłady.
– Jak ja pójdę z takim czołem? – zmartwiła się
– Spokojnie. Nie jest tak źle. Zaraz opuchlizna zniknie, zobaczysz
Kiedy kostki się stopiły, wstała i podeszła do lustra. Czoło wciąż było lekko zaczerwienione lecz gulka zniknęła.
– Dziękuje ci kochanie, nie wiem, co bez ciebie bym zrobiła – przytuliła go mocno i pocałowała w policzek. Po chwili założyła szpilki i gotowa była do wyjścia.
– A ty jak spędzisz czas? – spytała na odchodne
– Mają tutaj basen, więc chyba się wybiorę popływać – odpowiedział

Siedzieli w hotelowej restauracji i sączyli wino. Adrian okazał się facetem ze złamanym sercem. Kobieta, z którą był związany trzy lata, rzuciła go dla innego. Przyznał jednak, że na to zasłużył. Był zbyt pewny swego, więcej czasu spędzał w redakcji niż przy niej. Mimo wszystko cierpiał, dlatego wybrał się w podróż do Helsinek. Finlandia była jej ulubionym krajem, zawsze chciała by ją tu zabrał, lecz on zwlekał i zwlekał aż w końcu został sam.
– A ty dlaczego wybrałaś akurat Finlandię?
– Mój syn jest ciężko chory – odparła, próbując powiedzieć to bez załamującego się w pół głosu – Chcę z nim spędzić więcej czasu
– Co mu jest?
– Serce.
– Jak poważny jest stan?
– Lekarze nie dają mu szans na przeżycie
Próbowała ominąć bolesny temat, lecz Adrian wydawał się bardzo przejęty. Polubił Łukasza.
– Moja była dziewczyna opowiadała mi o pewnej wiosce, na północ od Lahti. Podobno żyła tam najstarsza kobieta na świecie, czarownica. Keskiyö, co po fińsku znaczy Północ. Według legend Keskiyo po zobaczeniu zorzy polarnej posiadła moc uzdrawiania. Potrafiła spojrzeć na człowieka i opisać całe jego życie.
– Po co mi to mówisz?
– Wiem, że wydaję się racjonalistą, ale wierzę, że są po za standardową medycyną inne metody. Ludzie nie zdają sobie sprawy z leczniczej mocy natury. Dlatego nie trać nadziei

Kiedy zjedli kolację, postanowili przejść się bulwarem, wzdłuż morza. Kamienista aleja oświetlona była dziesiątkiem ulicznych starych lamp a ćmy latające dookoła świateł, rzucały na chodnik skrzydlate cienie. Rozmawiali długo i szczerze, otworzyli się przed sobą, mimo, że znali się zaledwie kilka godzin. Adrian zaproponował, by spoczęli na pobliskiej ławce.
Usiadł blisko, bardzo blisko, niemal dotykając jej swoim ciałem. Po chwili usłyszała, jaka jest piękna i że cieszy się, że ją spotkał. Zbliżył usta, pocałowała go. Jej myśli, wbrew woli, wędrowały w czasie i przestrzeni, przenosząc jej świadomość w miejsca, w których teraz być nie chciała, lecz nie miała na to wpływu. Światła dyskotekowej kuli tańczyły razem z nią na parkiecie, patrzyła na Łukasza szarpiącego niewidzialne struny gitary, widziała siebie i jego uciekających korytarzem kiedy ten otworzył nie te drzwi co trzeba. Jej jaźń znalazła się na burcie statku, ona wtulała się w niego, stojąc tyłem i słuchała jak martwi się o nią i każe jej obiecać, że się nie załamie, gdy go już nie będzie. Morze zamieniło się w hotelową łazienkę, ona siedziała na wannie a on z troską robił jej okłady. Wszystkie te obrazy wydawały się trwać wieczność lub sekundę, nakładały się na siebie, mieszając w głowie.
Oderwała usta, nie wiedziała ile trwał pocałunek. Widząc zdezorientowaną twarz Adriana, sądziła, że niewiele.
– Co się stało? –
– Przepraszam – odparła – To się nie uda Adrian
– Dlaczego?
Chwila wahania na odpowiedź.
– Bo zakochałam się w innym –
Sama nie wierzyła, że powiedziała to na głos. Nagle poczuła wielką ulgę, jak grzesznik, któremu wybaczono na łożu śmierci złe uczynki. Chciała dzielić się tą nowiną światem. Była zakochana. Zakochana do szaleństwa we własnym synu.
– Przykro mi –
– Mi również. Jesteś świetnym facetem, ale i tak by nam nie wyszło
Wstała z ławki, pocałowała go w policzek a potem zostawiła samego. W drodze powrotnej wałkowała w głowie to co powiedziała. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy, ukryła swoje uczucia głęboko w podświadomości, lecz wyznając głośno, że się zakochała w Łukaszu, uzewnętrzniła się, wydostała na zewnątrz. Poczuła w sercu gorąco, gorąco jakiego nie czuła od czasów, gdy była nastolatką. Wtedy człowiek zakochuje się najintensywniej, czuje miłość całym ciałem, jest pożerany i wypluwany przez szczęście, jakie w nim narasta. Zastanawiała się, jak to możliwe? Przecież kochała go od zawsze, był jej najdroższym synem, nie mogła bez niego żyć. Zdała sobie sprawę, że teraz jej uczucia są podwójne, rozszczepione i przeczą same sobie. Kochała go jak syna, jednak zakochała jak w mężczyźnie.

Weszła do hotelowej recepcji. Portier przywitał się z nią, lecz nawet go nie zauważyła. Gdzieś w głowie pojawił się głos, należał do niej, jej siostry, byłego męża, rodziców, społeczeństwo i samego Boga. Nazywali ją opętaną, chorą psychicznie, nienormalną, zboczoną. Wyznając, że jest zakochana we własnym synu, przekroczyła granice człowieczeństwa, stała się potworem, nie zasługującym na miano matki. Głos krzyczał coraz głośniej, dochodziło do niej, że to co czuje jest chore, obrzydliwe, podłe. Będzie smażyć się w piekle, piekłem będzie dla niej życie u boku własnego dziecka, w którym podkochuje się jak nastolatka. Nie może mieć jednocześnie syna, którego urodziła i żyć z nim, jak kobieta z mężczyzną. Jeżeli jej zależy na Łukaszu, musi przestać. Wziąć się w garść.

Kiedy wchodziła do pokoju jej serce zabiło mocniej, w płucach zabrakło tchu. Za chwilę go zobaczy…poczuje. Pomyślała, że to fizyczne objawy zakochania. Tak się czuła w liceum gdy poznawała jego ojca, tak czuła się i teraz.
Stał na balkonie, rozmawiał. Marzena sądziła, że mówi do słuchawki telefonu. Okazało się, że obok stała dziewczyna. Młoda jak jej syn. Mulatka. Widząc Marzenę, uderzyła Łukasza łokciem w bok, ten się odwrócił.
– Cześć mamo. To jest Sylvia. Mieszka piętro niżej. Poznaliśmy się na basenie
– Hello –
– Hello – odpowiedziała Marzena. Sylvia wyglądała jak Brazylijka, miała na sobie mnóstwo świecidełek, włosy zaplotła w małe warkoczyki.
– Sylvia mówi, że na dole jest dyskoteka. Chce mnie zabrać ze sobą –
Marzena wysiliła się na nieszczery uśmiech.
– Jasne, oczywiście. Tylko proszę cię Łukasz, nie przeholuj. Nie chcę mieć takich nocnych wizyt jak na statku
Wyszli zostawiając Marzenę samą. W jednej chwili poczuła się stara i nieatrakcyjna. Dzieci się bawią a sędziwa matka czeka w domu.
Poszła pod prysznic. Gdy wyszła z łazienki położyła się i próbowała zasnąć. Myślała o Łukaszu i jego nowej koleżance. Wyobraziła go sobie w intymnej sytuacji, wyobraziła jak zachłannie liże czarne piersi Sylvii. Poczuła ukłucie w sercu, mdłość, będącą wyrazem zazdrości. Powinna być szczęśliwa, że bawi się dobrze, przecież o to jej chodziło, by się dobrze bawił, korzystał z życia, póki ma czas. Dlaczego czuła się tak źle, jakby została zdradzona? W końcu udało jej się zasnąć.

Obudził ją dźwięk otwieranych drzwi. Otworzyła oczy. Łukasz po ciemku wszedł do środka. Komórką poświecił na podłogę, po czym zaczął się rozbierać. Nic nie powiedziała. W poświacie niebieskiego światła telefonu widziała jego ciało. Szczupłe, lecz umięśnione, wysportowane. Wszedł po cichu do łazienki, wyszedł po pięciu minutach. Przykrył się kołdrą a po chwili zasnął.
Księżyc rzucał blade światło na jego łóżko. Marzena leżąc bez ruchu obserwowała syna, nie mogła przestać. Jej ręka zeszła w dół uda, a gdy dotknęła wewnętrznej strony, przeszył ją dreszcz podniecenia. Przypomniała sobie o jego zębach, wgryzających się w jej sutki, fallusie ze szkła po szampanie, wkładanym by zaspokoić fantazję o swym synu. Choć nie pamiętała smaku jego spermy, zlizanej z dłoni, wyobraziła sobie, że smakuje jak nektar, słodka ambrozja, którą pragnie spijać i żywić nią, by w pełni być mu oddaną, uzależnioną od nasienia, jak narkomanka, łaknąca więcej i więcej. Majtki były już całkiem mokre, więc je ściągnęła. Tak bardzo pragnęła go w sobie, tak bardzo chciała by ją pieprzył i kochał.
Przekręciła się na bok, siadając na łóżku. Teraz była zwrócona w jego stronę, ich łoża dzieliło zaledwie parę stóp. Rozszerzyła przed nim nogi wyobrażając sobie że na nią patrzy. Palcami rozszerzyła wargi pokazując różowiutką, soczystą, gotową na przyjęcie kutasa szparkę. Pocierała ją, a myśl, że Łukasz może otworzyć oczy i zobaczyć co robi, wywołała spazmy i skurcze. Nie musiała długo się dotykać by dojść do potężnego orgazmu. W pierwszej chwili, chciała powstrzymać krzyk, lecz przez jej gardło nagle przeszedł głośny jęk, głośny na tyle by mogli go usłyszeć w sąsiednim pokoju. Łukasz jednak się nie obudził, miał mocny sen.
Gdy przykryła się z powrotem znów naszło ją zwątpienie. To co robiła było straszne, trudne, nie do pomyślenia. Ludzie patrząc na nią, nie zdawali sobie sprawy, co wyrabia nocami, o czym myśli i jak perfidne są to myśli. Świadomość zła jakie w niej siedzi. ją podnieciła. Była wyrafinowaną kurwą, zakochaną we własnym synu.

Cały następny dzień mieli wolny, więc postanowili wykorzystać czas i wyjść za zakupy do centrum handlowego. Łukasz zdążył zauważyć, że z matką dzieje się coś niedobrego. Praktycznie w ogóle się nie odzywała, chodziła zamyślona i smutna, przypominała zagubione widmo. Nie wiedział, że czuje się przy nim jak bezbronna rozkochana dziewczyna. Nie jak matka, nie jak osoba odpowiedzialna za dziecko, lecz dziewczyna darząca chłopca platonicznym uczuciem.
Chłopak nie przestawał mówić o Sylvii, bardzo mu się spodobała, on chyba jej też. Wymienili się numerami telefonów i adresami, by kontynuować znajomość. Ukradkiem mu się przyglądała i nie mogła nadziwić, jak wcześniej nie dostrzegała w nim tego piękna i blasku. Gdy wrócili do hotelu a on wyszedł z pokoju, padła na łóżko i zaczęła płakać w poduszkę. Nie dawała sobie rady, zbyt dużo chowała w sobie, szwy zaczęły pękać a ból wylewać na zewnątrz. Z letargu wybudził ja telefon. Dzwonili z recepcji, okazało się, że Łukasz zasłabł na basenie. Założyła na siebie pierwsze lepsze ciuchy i wybiegła zjeżdżając windą na dół. Kierownik hotelu zaprowadził ją na pływalnię. Łukasz leżał na ręczniku a ratownik przyglądał się jego oczom. Na szczęście jej syn był przytomny, okazało się, że tylko na chwilę zasłabł w wodzie. Za jakiś czas przyjechał też lekarz, zbadał go i zasugerował dalsze badania w szpitalu. Musiał usłyszeć szmery w sercu. Wyjaśniła mu jaka jest sytuacja, zrozumiał.
Zaprowadziła go z powrotem do pokoju i kazała leżeć. Wnętrzności wciąż jej kołatały w środku, była blada ze strachu i z trudem wymawiała słowa. Teraz był jej dzieckiem i całkowicie zapomniała o swoich perwersyjnych, chorych myślach. Tak bardzo chciała, by już nigdy do niej nie wróciły, by mogła znowu być jego matką.
– Było blisko, co mamo? – uśmiechnął się Łukasz. Zimny pot oblewał jego czoło a usta były sine, jak twarz topielca.
– Źle się poczułeś, to nic strasznego. Nie myśl o tym synku –
– Mamo?
– Tak
– Nie chce wracać do domu.
– Dobrze kochanie
– Chce zobaczyć zorzę polarną. Sylvia mi o niej opowiadała, pokazywała zdjęcia. Chce zobaczyć zorze, w porządku?
Przytaknęła. Gotowa była spełnić każde jego życzenie, nawet, jeżeli trzeba jechać na sam kraniec świata. Kochała go jak nigdy dotąd.

Wypożyczonym samochodem ruszyli w dalszą podróż. Czas upłynął im na przekrzykiwaniu się, kto głośniej i wyraźniej zaśpiewa fińskie ballady puszczane w lokalnym radiu. Nie było wyraźnego zwycięzcy, lecz zabawa była przednia. W niecałe dwie godziny dotarli do Lahti. Nie miejskim bazarze zaopatrzyli się w prowiant i ciepłe kożuchy. Łukasz wypatrzył automat do robienia zdjęć. Wrzucili monetę i weszli do środka, robiąc sobie serię fotek z głupimi minami. Na poczcie wsadzili zdjęcia do koperty, na pocztówkach napisali „Pozdrowienia z Lahti!” a list zaadresowany do siostry i matki Marzeny, wrzucili do skrzynki.

Byli ponad sto pięćdziesiąt kilometrów od Lahti, kiedy zaczęło się ściemniać. Marzena zauważyła zjazd do motelu, skręciła. Nie chciała jechać nocą, przed nimi ciągnęły się lasy, co kilka kilometrów znaki informowały o zagrożeniu, jakie stanowiły dzikie zwierzęta wyskakujące pod światła samochodów.
Motel wydawał się opuszczoną ruderą przypominającą bardziej gospodarstwo rolne niż kompleks turystyczny. Neon był popsuty, jedna z liter dyndała na wietrze, wydawało się, że za chwilę całkiem spadnie. Weszli do recepcji, w środku panował intensywny zapach starego sosnowego drzewa i naftaliny. Recepcjonista okazał się karłem, włosy miał białe jak śnieg, skóra była niewiele ciemniejsza. Grał w karty z wyższym o cztery głowy mężczyzną, wielkim, brodatym, skośnookim, choć nie przypominającym typowego Azjaty. Brodacz mówił po rosyjsku, karzeł po fińsku, jednak obaj doskonale się rozumieli.
Marzena wzięła pokój z podwójnym łóżkiem i łazienką. Skośnooki łapczywie się jej przyglądał, od stóp do głów, a po chwili powiedział coś po rosyjsku i obaj wybuchli śmiechem.
Liliput dał Marzenie lekko pordzewiały klucz i wskazał w którym kierunku ma się udać. Wyszła z recepcji, czując gęsią skórkę na szyi. Ci dwaj wyglądali jak postacie z groteskowego horroru. Sama okolica była żywcem wyjęta z „Psychozy” i Marzena dziękowała opatrzności, że jest tu z Łukaszem. Przy nim, mimo że miał niecałe szesnaście lat czuła się bezpieczna.
Weszli do pokoju, pachnącego identycznie jak recepcja. Światło żarówki zamigotało, po chwili pokój oblało światło. Był bardzo ciasny, prawie jak kajuta w której mieszkali na statku. Prócz szafki i dwóch łóżek trudno było dostrzec jakiekolwiek inne sprzęty. Ściany były gołe i drewniane, a co gorsza wilgotne i prawdopodobnie nadgnite.
Kiedy odkryli poszewki z łóżek, okazało się, że jedno z nich nie nadaje się do spania. Z poszarpanego materiału wystawały sprężyny, jakby ktoś wyżył się na meblu za pomocą siekiery.
– Musimy się pomieścić na jednym – stwierdziła Marzena. Od razu poczuła niepokój. Odkąd Łukasz zasłabł nie miała brudnych myśli, teraz jednak, w perspektywie spędzenia nocy w jednym łóżku z synem, nie była siebie pewna. Fale podniecenia ogarniające ją, kiedy myślała o Łukaszu, pozbawiały ją zdrowego rozsądku, dążyła tylko do zaspokojenia a jej syn był dziką, mroczną fantazją – tak nierealną że jego bliskość i wspomnienie pocałunków wzmagały w niej apetyt na seks.
Kabina prysznicowa w łazience okazała się równie nieprzyjemna co cały motel. Na natrysku zobaczyła ślady rdzy a płytkach zalążki grzybów. Obawiała się, że kiedy odkręci kurek, zamiast wody poleci rdza lub błoto. Na szczęście jej obawy się nie spełniły. Ciepła, letnia woda spłynęła po jej przemęczonym ciele. Mydląc się, znów pomyślała o nocy spędzonej w jednym łóżku z synem. Wyobrażała sobie, że leży blisko niej, śpi nieświadomy wzwodu, który naciska na jej pupę. Ogarnęły ją fale gorąca. Dotknęła swojej piersi, sutki były sztywne, cycki twarde.
Nagle usłyszała hałas. Spojrzała za siebie, w ścianie ujrzała w szczelinę i ludzkie oko. Gdy wrzasnęła, podglądacz natychmiast uciekł. Wyszła z kabiny, do drzwi zapukał Łukasz. Otuliła się w ręcznik wszedł do środka.
– Co się stało mamo?
– Ktoś mnie podglądał przez tą szczelinę!
Łukasz zacisnął zęby, zrobił się cały purpurowy. Na plecy zarzucił kurtkę, po czym wyszedł na zewnątrz.
– Łukasz, co ty robisz? – krzyknęła za nim i rozkazała wracać do środka.
– Załatwię to mamo! –
Nachylił się i podniósł z ziemi sękaty gruby kij. Rozejrzał się dookoła i wrzasnął.
– Wyłaź skurwysynu, pokaż się! –
Nikt nie odpowiedział, więc Łukasz podszedł do jednego z okien i z rozmachem zbił szybę.
– Wyjdź, bo zniszczę ci tą jebaną ruderę!
Po tych słowach kolejny raz się przymierzył tłukąc następne z okien. Marzena krzyknęła by przestał i się uspokoił. Po chwili posypała się trzecia szyba. Nagle zza budynku wyskoczył brodacz. Zaczął pokazywać palcem, to raz na Łukasza to na powybijane szyby, klął głośno po rosyjsku.
Chłopak nie zważając na nic, podszedł do niego, podszedł tak pewnie i zdecydowanie, że wyższy o głowę mężczyzna, cofnął krok do tyłu. Po chwili podwinął rękawy, pokazując potężne, wielkie jak rękawice bokserskie pięści.
– Łukasz, wracaj! – pisnęła matka, lecz ten nie wahał się ani chwilę. Zamachnął się kijem a kiedy podglądacz zastawił się ręką, ten sparował i zmienił kierunek uderzenia, trafiając go idealnie, wprost pod żebra. Ruski zgiął się w pół, Łukasz zamachnął się ponownie i tym razem przywalił mu prosto w twarz, powalając masywne cielsko na ziemię. Pobity mężczyzna zakrył oczy dłońmi, z pod palców wypłynęła smużka krwi.
– To cię oduczy podglądania pojebie! –
Marzena wiedziała, że nie mogą tutaj dłużej zostać. Natychmiast zarzuciła na siebie ubranie, po czym chwyciła walizki i pobiegła do samochodu. Zawołała Łukasza, ten kazał jej podjechać pod recepcję.
Po chwili ruszył w stronę budynku, zostawiając zwijającego się z bólu brodacza. Podjechała, tak jak kazał, na podjazd. Zatrąbiła by się pośpieszył. Wyszedł z recepcji, wpakował się zadowolony do auta. W ręku trzymał zwinięty papier.
– Co to?
– Pożyczyłem od nich mapę, żebyśmy wiedzieli dokąd mamy teraz jechać
Pokręciła z niedowierzaniem głową. Zachował się głupio i nieodpowiedzialnie lecz czy właśnie nie tak zachowują się mężczyźni? Gotowi bronić honoru swoich kobiet, popisywać przed nimi swoją siłą i odwagą. Najsilniejsi samce sami sobie wybierają suki. Suki gryzą się między sobą by ten najsilniejszy wybrał właśnie ją. Wyjeżdżając na główną drogę, przegryzała wargi i zaciskała nogi. Teraz nie była jego matką, lecz pełną podziwu dziewczyną, którą podnieca jej niegrzeczny chłopak. W jednej chwili samochód stał się bardzo intymnym miejscem.
Łukasz rozłożył mapę. Legenda oznaczona była po fińsku lecz sama mapa wyglądała tak jak wszystkie inne.

Jechali już godzinę, noc stawała się coraz czarniejsza, a las dłuższy niż myślała. Siedział obok niej, miał zamknięte oczy. Ona też była coraz bardziej senna, więc szturchnęła go by się obudził i mówił coś do niej. Nie zareagował, więc klepnęła go po udzie. Spał dalej. Położyła mu dłoń na nodze by nią potrząsnąć. Nagły impuls sprawił że dłoń spoczęła bez ruchu dżinsach. Przez materiał czuła mięśnie jego ud, tętniące żyły, gładką młodzieńczą skórę.
O Boże, co ja robię, dotykam własnego syna. Cofnęła rękę lecz zrozumiała że nie chce by wilgoć jaka się pojawiła w kroczu, wysychała. Chciała być przy nim mokra, gotowa.
Zaczęła go masować, od kolana po koniec uda. Coraz mocniej, mocniej, by wtopić się jego ciepłe ciało. Palcami dotknęła rozporka. Wyczuła klejnot, o którym śniła nocami. Ścisnęła nogi na samą myśl, że mogła by go teraz dotknąć. Wahała się przez chwilę, lecz gdy opór minął, położyła dłoń na jego kroczu. Pod spodniami wyczuła jądra i obwisły penis. Wyobrażając sobie, że jest nagi, chwyciła go i zaczęła pieścić, najdelikatniej jak potrafi. Pocierała jego spodnie a kutas rósł napinając na zamek błyskawiczny. Palcami chwyciła zapinak by uwolnić jego prącie i pulsujące w jej dłoni życie. W tym momencie jednak Łukasz się wybudził. Cofnęła rękę zanim zdążył się zorientować. Strach przez złapaniem na gorącym uczynku spowodował, że prawie jęknęła z rozkoszy. Nie potrafiła już nawet prowadzić samochodu, jej nogi były z waty, nasiąknięte sokami wypływającymi z kobiecego wnętrza.
To stanie się tu i teraz. Zaproponuje synowi przygodny seks, tu w aucie, na poboczu. Chciała by ją wypierdolił, by ulżył jej w cierpieniu.
– Łukasz – jęknęła
– Tak?
– Pamiętasz co mówiłam ci na statku. O tym że…
– Mamo, uważaj! – krzyknął lecz było za późno. Zanim nacisnęła hamulec sarna z impetem wpadła na maskę a potem uderzyła w szybę brudząc ją krwią. Marzena natychmiast zjechała na pobocze, zbyt przerażona, by cokolwiek powiedzieć. Łukasz wyszedł z auta, wrócił po minucie.
– To sarna. Zabiłaś ją
Milczała. Oddech świstał, serce biło jak oszalałe. Zastanawiała się, czy to nie przypadkiem sam Bóg wyprowadził zwierzę w samym środku nocy, na szosę, by powstrzymać ją przed seksem z własnym synem.
– Spróbuj zapalić –
Przekręciła kluczyk. Silnik zacharczał lecz za chwilę zgasł. Spróbowała drugi raz, potem trzeci. Samochód był uszkodzony. Zapłakała, syn przytulił ją mocno do siebie.
– Spokojnie, wszystko będzie dobrze.
– Zamarzniemy tu kochanie
– Nie zamarzniemy, obiecuje
Puścił ją, po czym rozwinął mapę. Trzęsącym palcem wodził po czerwonej kresce oznaczającej drogę.
– Jakieś pół godziny temu minęliśmy ten zakręt – powiedział sam do siebie – Więc musimy być gdzieś tutaj.
Marzena spojrzała na olbrzymi pas lasów, zaznaczonych przez kartografa. W promieniu dziesiątek kilometrów nie było tu żadnej osady. Poczuła ścisk w podbrzuszu, zachciało jej się wymiotować. Zupełnie jak wtedy, gdy usłyszała diagnozę lekarza.
Łukasz po chwili zerknął na legendę starając się odczytać fińskie oznaczenia.
– Akumulator nie działa, bez akumulatora zginiemy – odparła, lecz on wydawał się jej nie słuchać. Na jego twarzy widziała skupienie, mobilizację, chęć walki o przetrwanie. Kiedy ona się poddała, on przyjął na siebie obowiązek ratowania ich oboje.
Po chwili kazał jej się otulić w płaszcz i wyjść z samochodu. Nie wiedziała dlaczego, lecz zrobiła to.
– Musimy iść w tamtym kierunku – pokazał palcem
– A co tam jest?
– Jeżeli mapa nie kłamie przeżyjemy tę noc, zobaczysz
Ruszyli poboczem jezdni, trzymając się za ręce. Noc była wyjątkowo zimna, siarczysty mróz szczypał w oczy i żywcem wyrywał skórę z policzków. Nawet ciepłe płaszcze nie potrafiły dostarczyć im odpowiedniej ilości ciepła.
Za każdym razem gdy go pytała dokąd idą zbywał ją krótkim „zobaczysz”.
Kilka kilometrów dalej, główna droga rozwidlała się i skręcała na usypaną śniegiem dróżkę wiodącą wprost do lasu. Szli przez mrok, oświetlając ziemię telefonami. Marzena czuła, jak jej stopy stają się coraz twardsze, na początku dokuczało jej pieczenie, lecz teraz ból zniknął, co nie było chyba zbyt dobrym zwiastunem.
Łukasz, niezmordowany, ciągnął ją za rękę, co chwila przyśpieszał, więc prosiła, by dał jej chwilę odsapnąć. Szli godzinę, niemal cały czas pod stromą górę, co chwila się ślizgając i lądując na śniegu.
– Gdzie ty nas prowadzisz?! – krzyknęła
– Już niedaleko, naprawdę
Pomógł jej wstać i otrzepać z białego puchu. Zbocze zaczęło się wyrównywać a kilkaset metrów dalej zobaczyli ogrodzenie i tablice z fińskim napisem, który niewiele jej mówił. Brama była zamknięta więc Łukasz podważył od dołu siatkę i podniósł ją do góry, robiąc przejście. Marzena niezdarnie przecisnęła się przez wyrwę, potem przeszedł Łukasz.
W ciemnościach buchnęło. Dźwięk ten kojarzył się ze złym smokiem, ziejącym ogniem z swoich nozdrzy.
Po chwili zrozumiała gdzie się znajdują. To był krater, jakiś niewielki wygasły wulkan z przed milionów lat. Ostrożnie przeszli po gorącym kamieniach a po chwili znaleźli się nad ciepłym, parującym otworem..
– To gorące źródła, były zaznaczone na mapie – wytłumaczył. Po chwili ściągnął kurtkę i spodnie.
– Co ty robisz?
– Tu się ogrzejemy, przeczekamy noc a gdy zrobi się cieplej wrócimy i poszukamy pomocy
Zaczął zdejmować kolejne części garderoby.
– Możesz się odwrócić?
Wzruszyła ramionami. Ściągnął bokserki i nagi wszedł do bulgoczącej breji.
– Ale gorąca! – zawył, wyraźnie zadowolony – Szybciej mamo, wchodź!
Ściągnęła płaszcz, potem sweter i spodnie. Została w samej bieliźnie. Ostrożnie zanurzyła palce nogi w gorącej, parującej wodzie. Czuła jakby wsadziła stopę do czajnika z dopiero co zagotowaną wodą. Zimno siepało ją po plecach, więc weszła do krateru. Woda sięgała do pasa, więc oklapła na tyłku, siadając na kamieniu. Cudowna rozgrzewająca energia przeszła po ciele, gorąco unoszące się do góry spowodowało, że z jej twarzy zaczęły skapywać pierwsze krople potu. Łukasz siedział naprzeciwko niej, źródło było wielkości wanny, więc niemal czuła zapach jego skóry a jej piersi dotykały jego klaty. By mogła się zmieścić, rozłożył nogi, tak, że jego kolana dotykały jej biodrach. Ona sama podsunęła kończyny pod siebie, gdyby bowiem je rozłożyła bardziej do przodu, trafiłaby na jego męskość.
– Zupełnie jak w jacuzzi – uśmiechnął się wyraźnie zmieszany bliskością w jakiej się znaleźli.
Zdała sobie sprawę, że objętość jego penisa pod wpływem ciepła zwiększyła się. Mimo, że panował mrok a jej syn był w wodzie, widziała dobrze zarysy grubej zanurzonej w prastarym źródle męskości. Siedząc między nogami Łukasza poczuła się bezbronna, niemal uwiedziona. Jej mokry od pary stanik stał się przezroczysty i syn bez problemów mógł dostrzec zarys brązowych aureoli. Widząc, jak przygląda się jej piersiom, próbowała schować je wodzie. Odruchowo zanurzyła się a wtedy jej stopy dotknęły twardniejącego wzwodu. Łukasz poczerwieniał, było mu wstyd, że matka odkryła jego wstydliwy sekret.
– Nie przejmuj się kochanie, to przez to gorąco – powiedziała posyłając mu serdeczny uśmiech. Nagle, nie wiedzieć czemu, zamiast zabrać stopę przejechała nią wzdłuż prącia, czując na czubku palców jak jego kutas rośnie i twardnieje.
Spojrzał na nią a ona na niego. Nic nie mówili. Masowała go stopą w ciepłej wodzie, słyszała jak głośno oddycha, trzęsie z podniecenia.
W końcu, czując rosnące napięcie, odważył się. Rękami sięgnął ku jej stanikowi i zdjął z ramion szelki. Biustonosz opadł w dół, kołysząc się na wodzie. Jego oczom ukazały się dwa duże okrągłe cycki. Nie zapomniał jak wyglądają, nie zapomniał że bawił się nimi, jednak teraz, kiedy skapywała z nich skroplona para a sutki sterczały w oczekiwaniu na pieszczoty, czuł, że sam widok może doprowadzić go do potężnego wytrysku.
Chwycił je w dłonie i ścisnął jak dwa balony. Mocno, zdecydowanie, aż Marzena zajęczała. Wciąż masowała go stopami, czuła pod wodą pulsujące rytmicznie żyły, drżący z podniecenia grzybek. To stawało się rzeczywistością, nierealnym snem, który się spełnia. Mistycznym, potężnym, niewyobrażalnym pożądaniem rozrywającym ich umysły. W głowie nastąpiła eksplozja, eksplozja wszystkich zmysłów – te stały się wyraźniejsze i intensywniejsze, jej skóra pokrywała gęsia skórka, całe ciało chłonęło delikatne pieszczoty kochanka.
Przesunął się do niej. Poczuła na swoim podbrzuszu spód jego penisa. Objęła go po czym włożyła język do ust. Był to pocałunek wyuzdany, mokry, śliski i głęboki. Smakowali siebie nawzajem, chłonęli własną bliskość, delektowali grzechem.
Zaczął całować ją po uszach, szyi a potem zniżył się by wziąć do ust nabrzmiały sutek. Jęczała, gdy go ssał, jęczała a jej krzyki roznosiły się echem po pustym lesie.
Oboje nie mieli już oporów, oboje poddali sile natury, sile płodności. Odchylił rąbek jej majtek a ona uniosła lekko pupę by mógł się pod nią wsunąć. Pod sobą miała grubego, tętniącego życiem kutasa, gotowego wejść w jej łono. O Boże, to mój syn, jęknęła a ta myśl podnieciła ją jeszcze bardziej. Powoli, chłonąc tą chwilę rozkosznego oczekiwania, zniżyła biodra i wyczuła na sromie nabrzmiałe prącie. Gdy w nią wchodził, wbiła się zębami w jego szyję a paznokciami w plecy. Rozkosz była nie do opisania, członek zapełnił ją całą, rozepchał ciasną, pulsującą szparkę, zniknął w jej wnętrzu. Nie miała siły się ruszyć, poczucie obezwładniającego rozkosznego gorąca całkowicie wyssało z niej energię.
– O Boże…O Boże – jęczała a Łukasz poruszał się w niej, powoli, bez pośpiechu jakby chciał by jego fallus delektował się jej wnętrzem.
Kochali się na siedząco, ona, ruszająca się na jego udach, on zanurzony w parującej wodzie, pradawnym źródle mającym swój początek we wnętrzu ziemi. Jej jęki przerywały wybuchy pary z pobliskich kraterów. Mokrzy, spoceni, kołysali się, tuląc do siebie, kochając namiętnie.
Poczuła jak jego członek w niej rośnie, a po chwili zastyga w bezruchu, by wystrzelić potężnym strumieniem spermy. Poczuła jak nasienie jej syna zalewa ją całą, wytryśnięte mocą natury, płynie przez jej łono, do rozgrzanego podbrzusza, by po chwili spłynąć z powrotem między jej różowymi płatkami.

Nad ranem, przechodzący nieopodal strażnik leśny, wypatrzył w pobliżu jednego z kraterów postać. Z początku myślał że mu się zdawało lecz kiedy przyjrzał się ponownie, zobaczył fragment ludzkiej głowy. Wspiął się po kamieniach i ostrożnie podszedł do jednego z gorących źródeł. To co zobaczył, stało się opowieścią, przekazywaną przez kolejne, długie lata.
Nad źródłem ujrzał kobietę, stojącą w wodzie i podtrzymującą się rękami brzegu. Była wypięta tyłem, do młodego chłopaka, nastolatka, który kurczowo trzymał się jej bioder i posuwał z całej siły jakby chciał rozerwać jej cipkę od środka. Strażnik później wspomni że jeszcze nigdy nie widział ust kobiety, tak szeroko otwartych i wydobywających tak gardłowe jęki
– Mówię ci Hanni, to nie był jęk kobiety tylko zwierzęcia. Pieprzyli się jak pieprzone psy, kazałem im przestać i wyjść z wody ale oni nie zwracali na mnie uwagi. Byli w jakimś transie, jebali się jak opętani. Stałem i patrzyłem na to a im to chyba sprawiało przyjemność. Zorientowałem się, że mi stanął, rozumiesz? Stałem tam ze sterczącą kuśką i patrzyłem jak się rżną. Ale to nic. Po chwili ten młody wyjął kutasa z jej cipki i zwalił się wprost na jej twarz! Jak wychodziła z wody, usta miała całe w spermie.
Jak ich zapytałem ile tu tak siedzą, powiedzieli że całą noc! Jebali się w tych źródłach całą noc aż do rana Hanni! Ale słuchaj co okazało się potem…

Siedzieli otuleni w koce i pili gorącą czekoladę. Znajdowali się w leśniczówce, kilka kilometrów od źródeł. O dziwo, zapachem przypominała motel, z którego musieli uciekać poprzedniego wieczora. Zbudowana z sosnowego drewna, pełna poroży i wypchanych głów zwierząt. Na zawalonym papierami biurku znajdował się stary telefon z obracaną tarczą numerową. Marzena nie widziała takich od dobrych kilkunastu lat.
Leśniczy miał na imię Kari, był grubo po pięćdziesiątce i przypominał sympatycznego dziadusia, lubiącego opowiadać przy ognisku dawne dzieje. Marzenie było wstyd. Kari przyłapał ją i Łukasza na seksie. Była tak podniecona, że nie zdawała sobie sprawy że na nich patrzy. A może chciała żeby patrzył? Kari nie mówił w żadnym języku prócz fińskiego więc dogadywali się na migi. Zawiózł ich do leśniczówki gdzie wypisał im mandat.
Łukasz siedział bez słowa, omijał wzrok matki. Ona też się wstydziła, z każdą minutą coraz bardziej. Mimo, że spędziła rozkoszne chwile w scenerii gorących gejzerów, zaczęły dopadać ją wątpliwości. Co teraz? Co z nimi? Jak mają postąpić? Zapomnieć? Uznać to wypadek?
Niebawem z niewielkiego miasteczka Solhberg w prowincji zachodniej, przyjechał tamtejszy komendant. Całkiem podobny do leśniczego, być może nawet jego brat. Poprosił Marzenę i Łukasza o dokumenty. Zobaczył, że mają takie same nazwiska.
– Jesteście małżeństwem? – spytał po angielsku
– Nie.
– Kim w takim razie?
Marzena chciała zapaść się pod ziemie. Właśnie tego obawiała się najbardziej. Pełnego pogardy i obrzydzenia wzroku innych ludzi, którzy się dowiedzą, że spała ze swoim synem.
– To moja matka – odparł Łukasz
Leśniczy i policjant popatrzyli na siebie, wyraźnie zaskoczeni.
– Żartujesz prawda? –
– Nie, proszę spojrzeć na jej dowód. Tam jest napisane moje imię.
Komendant wyjął okulary, zbliżył dokument do twarzy po czym zrobił wielkie oczy. Podszedł do Kariego i szepnął mu coś do ucha. Obaj przez chwilę dyskutowali, po czym leśniczy palcem pokazał by Łukasz poszedł za nim. Chłopak wstał i zniknął w drugiej izbie. Policjant oddał kobiecie dokumenty i spojrzał na nią z obrzydzeniem.
– Pani zdaje sobie sprawę co zrobiła?
– Tak.
– Zdaje sobie pani sprawę, że współżyła pani z własnym potomkiem? Że to przestępstwo, karane więzieniem?
– Zdaje sobie z tego sprawę
– Jest pani też świadoma, że syn jest nieletni?
Przytaknęła.
– Uwiodła pani tego chłopca?
– Przysięgam, że nie…To się stało…samo się stało. Mieliśmy wypadek, by nie zamarznąć weszliśmy do tego źródła i…
– Będę zmuszony skontaktować się z pani konsulatem.
– Błagam, niech pan tego nie robi. Wiem, że to był błąd, nie chciałam tego, ale musi pan zrozumieć że…
– Popełniła pani czyn karalny. Moim obowiązkiem jest to zgłosić
Marzena zaczęła płakać.
– Mój syn umiera. Zostało mu niecałe pół roku. Zabrałam go na wycieczkę bo chciał zobaczyć zorze polarną. Nie planowałam tego co się stanie, jest mi z tym źle, przysięgam, ale proszę, niech pan mi daruje, ze względu na niego. Ja go naprawdę kocham, nie jestem złą matką, zrobiłabym dla niego wszystko. Jeżeli teraz nas pan zatrzyma wszystko pójdzie na marne…cała nasza podróż.
Komendant spojrzał w jej przekrwione od płaczu oczy. Musiał mieć do czynienia z wieloma kłamcami, bo poznał, że ona mówi prawdę. Szczerą prawdę.
– W porządku, puszczę was – powiedział – ale niech pani zrozumie, że to co pani zrobiła, będzie ciążyć na was do końca życia. Jak pani będzie wspominała własne dziecko? Jako chwilę zapomnienia wśród gorących źródeł? A on? Jak się on będzie panią traktować? Brzydzę się panią jako matką a zwłaszcza jako kobietą.

Rozbite auto odholowali do Solhberg. Marzena całą drogę nie odzywała się do Łukasza, a Łukasz do niej. Zresztą o czym mieli rozmawiać? Jak mieli ze sobą rozmawiać, po tym wszystkim. Wydawała mu krótkie, zwięzłe polecenia a ten szedł za nią. Dotarli na niewielki dworzec autobusowy. Na jednej z tablic znalazła rozkład odjazdów do Musta Jaa.
– Dlaczego akurat tam? – spytał Łukasz. Nie odpowiedziała.
Czekali na dworcu godzinę. W tym czasie zjedli po hamburgerze i zdążyli skorzystać z ubikacji. Siedzieli obok siebie, dostatecznie daleko, by dało się odczuć, że nie są bliskimi sobie ludźmi. Marzena zrozumiała, nie może dłużej uciekać przed odpowiedzialnością. Nie może udawać amnezji.
– Porozmawiamy o tym co się stało? – odezwała się pierwsza
Wzruszył ramionami.
– Musisz wiedzieć, że co zaszła w źródle to nie jest nasza wina – zaczęła – Tak już jest, że czasami z niewiadomych przyczyn, ciała reagują nie tak jakbyśmy chcieli. Taki jest człowiek. Mimo, że ma rozum i wolną wolę czasami kieruje nim pociąg, rozumiesz?
Przytaknął.
– Byliśmy w bardzo intymnej sytuacji, baliśmy się i potrzebowaliśmy siebie nawzajem. Jesteś już prawie dorosłym facetem, dojrzałym płciowo i wtedy tam w źródle nie byłam matką tylko kobietą. A ty mężczyzną. Dlatego to się stało niezależnie od nas. Postąpiliśmy źle, to nie powinno się wydarzyć ale stało się. Mówi się trudno, ale trzeba żyć dalej.
W jego oku błysnęła łza.
– Ja nie wiem czy potrafię
– Musisz kochanie, musisz dać sobie z tym radę! Jesteś silny, mądry, mądrzejszy niż większość ludzi.
– Ty nic nie rozumiesz…Ja teraz myślę tylko o tobie…kurwa mać…zakochałem się w tobie, rozumiesz, to?
Zaparło jej w dech piersiach. Od chwili kiedy zabrano ją i Łukasza do leśniczówki wypierała się tego, co się między nimi stało stało. Uprawiali seks bo tak chciała natura. Prawda jednak była taka, że pragnęła tego od samego początku, od kiedy się pocałowali. Kiedy poznała go nie jako dziecko lecz młodego mężczyznę pojawiał się w jej snach i fantazjach. I niech Bóg wybaczy, to że był jest synem powodowało u niej fale seksualnej ekstazy.
Wzięła go za rękę. Zbliżyła się. Siedzieli teraz, razem obok siebie, jak rodzina. Jak para. Ludzie, którzy ich mijali nie mieli pojęcia że kobieta trzymająca chłopaka za rękę to jego matka.
Odchylił jej głowę, próbując pocałować.
– Nie Łukasz, nie
– Prawda jest taka że myślę by cię teraz wypierdolić. Tu i teraz, porządnie by wszyscy widzieli.
Ścisnęła uda.
– Widziałaś jak na nas patrzyli w tej leśniczówce? Co oni mogą wiedzieć? W życiu tak się nie kochali jak my z sobą
Nie wierzyła, że słowa te wychodzą z jego ust. Jednej nocy zmienił się, jak wilk poczuł krew a kiedy już złapał trop nie odpuści. Położył jej rękę na swoim kroczu.
– Patrz, jaki twardy
Była już całkiem mokra, o Jezu, dopadały ją złe myśli. Gdy nią zawładną nie chcą odejść, kotłują się w głowie, póki jej ciała nie zaspokoi samiec. Póki nie zostanie wypierdolona i poczuje zapachu spermy i swoich soków.
Rozpiął rozporek i wyciągnął naprężonego fallusa. Spojrzała dookoła przerażona, na peronie było kilka osób.
– Obciągnij mi –
– Nie tutaj –
– Właśnie że tutaj –
Chwycił ją za głowę, choć się opierała, przyłożył twarz do swego prącia. Poczuła zapach młodego męskiego ciała. Nie mogła dłużej zwlekać, wzięła go całego w usta i zaczęła ssać.
Najpierw delikatnie, potem mocniej, ciągnęła fiuta swego syna na oczach nieznanych jej ludzi. Zsunęła się z ławki i klęknęła przed nim jak niewolnica, spełniająca wszystkie rozkazy swojego pana. Obciągała mocno, i szybko, czuła się kurwą, podłą suką, gotową zaspokoić kochanka, wszędzie gdzie sobie tego zażyczy. Lizała go namiętnie po jajach, chłonąc ich smak, potem znów wracała do ssania, ręką waląc mu konia. Kilku nastolatków, niewiele młodszych od Łukasza, podeszło bliżej i śmiejąc się zaczęli kręcić parę kochanków aparatami. To jej nie przeszkadzało, chciała wypaść jak najlepiej, jej głowa ruszała się wokół kutasa, w górę i w dół a jego końcówkę czuła w gardle, krztusząc się i dławiąc. Nie pozwolił jej by doprowadziła go do wytrysku, rozpiął jej kurtkę i szarpnął bluzką do dołu odsłaniając dwa okrągłe cyce. Zawyła z podniecenia. Wsadził między jej piersi swojego pulsującego fiuta a ona ścisnęła go i zaczęła pieścić, nie martwiąc się, że coraz więcej ludzi patrzy w ich stronę. Pieprzyli się po hiszpańsku, było im dobrze, kurewsko dobrze i ta chwila mogła trwać bez końca.
W końcu penis trysnął białą spermą zalewając jej szyje i dekolt.

Gdy podjechał autobus usiedli na końcu. Nie miała na sobie spodni i majtek więc bawił się jej psitką, a kiedy była już wystarczająco wilgotna siadła mu tyłem na kolanach, pozwalając by jego kutas wbił się w nią i pierdolił najmocniej jak potrafi. Spuścił się w nią a po jądrach spłynęło nasienie. Zlizała je potem dokładnie, rozkoszując się swoim kurestwem i wyuzdaniem.

Po pięciu godzinach dojechali do Musta Jaa. Było to niewielkie miasteczko, które przecinało rondo. Większość mieszkańców mieszkało w centrum, w piętrowych domkach o spadzistych dachach.
– Powiesz mi w końcu po co tu jesteśmy?
– Bądź cierpliwy
Trzymając się za ręce poszli wzdłuż kamieniczek, gdzie mieściły się sklepy i zakłady rzemieślnicze. Kazała mu poczekać na zewnątrz i weszła do garbarni,, gdzie wyprawiano skóry z reniferów.
– I co? – spytał gdy wychodziła.
– Nic, idziemy dalej – odparła. Obeszła kilka kolejnych sklepów, jednak za każdym razem odprawiano ją z kwitkiem. Na końcu uliczki znajdował się bar. Gdy weszła do środka niemal natychmiast uderzył ją w nozdrza zapach mocnego, sfermentowanego piwa. Bar pogrążony był w ciemnościach, z radia leciała fińska muzyka. W rogu siedział pogrążony w amoku chłopak w futrzanej czapce. Barman, wysoki i chudy jak szczapa, mył właśnie kufle. Kiedy zobaczył Marzenę przestał.
– Mówi pan po angielsku?
– Trochę –
– Szukam pewnej osoby –
– Mianowicie?
– Nazywają ją Keskiyo. Północ
Mężczyzna złapał się za brodę udając, że myśli nad czymś intensywnie.
– Nie, nie wydaje mi się żebym znał kogoś takiego
– Błagam pana, to bardzo ważne. Jestem tu z synem i potrzebuje jej pomocy
– Niestety, nie znam żadnej Keskiyo
Marzena zaczęła tracić nadzieje, że ktokolwiek powie jej gdzie można znaleźć staruszkę. Wyszła z baru i rozejrzała się dookoła. Nie miała pojęcia gdzie ma teraz iść.
– Proszę pani – usłyszała za plecami głos. Chłopak w futrzanej czapce, lekko się chwiejąc, przekroczył próg i zamknął za sobą drzwi.
– Pani szuka Keskiyo, tak? Powiem pani gdzie jest…ale nie za darmo
Wyciągnęła portfel i wręczyła mu dwadzieścia euro.
– Tak się składa, że pani Keskiyo dwa lata temu umarła – mówiąc to, głośno beknął. Marzena sięgnęła po banknot z powrotem.
– Chwileczkę, chwileczkę. Pani Keskiyo umarła, ale podobno jej wnuczka umie to samo, co ta wiedźma. Wiem gdzie mieszka i zaprowadzę panią ale mam warunek. Ani słowem nie wspomni pani o mnie, zrozumiano? Młoda Keskiyo kiedy jest zła potrafi rzucać klątwy. W zeszłym miesiącu jeden taki facet…
– Zaprowadzi mnie pan w końcu do niej? – przerwała wywód Marzena a Łukasz przysłuchujący się rozmowie w końcu zapytał.
– Kim jest Keskiyo?

Wnuczka staruszki mieszkała za miasteczkiem, u podnóża lasu. Chatka była stara, spróchniała i wyglądała na niezamieszkałą, jednak z komina unosił się dym.
Marzena zapukała do drzwi lecz nikt nie otwierał. Zapukała ponownie.
– Daj spokój mamo, nikt ci nie otworzy –
Nagle drzwi stanęły otworem a w progu pojawiła się albinoska. Młoda dziewczyna całkowicie wyprana z koloru, o siwych włosach, oczach jasnych jak bielma i skórze bielszej niż śnieg. Rzuciła okiem na Marzenę a potem Łukasza. Natychmiast splunęła na ziemię.
– Pani jest wnuczką Keskiyo?
Dziewczyna rzuciła coś po fińsku, po czym odchyliła drzwi, dając znak by weszli. W środku czuć było zapach mięsnego wywaru, ziół i zwierzęcych skór. Na suficie porozwieszane były fragmenty kości i chrząstek. Łukasz dostrzegł na jednej ze ścian coś, co przypominało ogon szczura. Izba była zarazem kuchnią, spiżarnią i sypialnią. W kącie ustawione było nie posłane łóżko.
Albinoska klapnęła na bujanym fotelu i dała znak by ci usiedli przed nią. Z kieszeni spodni wyjęła paczkę papierosów, odpaliła jeden i zaciągnęła głęboko dymem.
– Jeżeli jesteś tym kim mówią, wiesz po co do ciebie przyszłam – odparła po angielsku Marzena. Finka nie odpowiedziała. Bujała się w fotelu i paliła papierosa strzepując popiół na podłogę. Wlepiała wzrok to raz w Marzenę to w Łukasza.
– Czuję od ciebie spermę – odparła w końcu po angielsku – To nasienie twego syna?
Marzena poczerwieniała, spojrzała na Łukasza i pokiwała głową.
– Pani nie rozumie, my się…
– Rozumiem. Jak mnie znalazłaś?
Marzena opowiedziała jej o komendancie z Solhberg. To właśnie jego, gdy wychodził z leśniczówki, spytała o panią Keskiyo a on powiedział jej, że mieszka w Musta Jaa.
– Potrafisz pomóc mojemu dziecku? – spytała w końcu
Ta spojrzała na Łukasza, swoimi białymi oczami.
– Zaraz mamo, to jakaś uzdrowicielka? Przywiozłaś mnie tu do szarlatanki?
Wstał zdenerwowany i próbował wyjść lecz albinoska krzyknęła do niego po fińsku i głosem nie znoszącym sprzeciwu kazała usiąść z powrotem. Łukasz się posłuchał i wrócił na miejsce.
Nagle drzwi się otworzyły a do środka wszedł opatulony w futro mężczyzna. W ręku trzymał pocięte kawałki drewna, które rzucił pod piec a kilka szczapek spalił w ogniu. Nie zwracał uwagi na Łukasza i Marzenę, ukłonił się jedynie nisko, po czym poszedł w kąt, gdzie skubał coś nożem.
Albinoska wstała, podeszła do Łukasza nachyliła się nad nim chuchając mu w nos intensywnym zapachem tytoniowego dymu. Chwyciła go dłońmi za policzki i przyglądała w skupieniu twarzy, wędrując od czoła aż po czubek brody. Po chwili to samo zrobiła z Marzeną.
Nie odzywając się, wstała i podeszła do zbitego ręcznie kredensu, wyjęła z niego związane sznurkiem skórzane woreczki. Na miskę wysypała z worków czarne kuleczki, przypominające ziarna pieprzu. Mieliła je przez dłuższą chwilę, aż stały się czarnym prochem.
Łukasz wymienił się z matką spojrzeniami. Żadne nie odwagi się odezwać.
Finka położyła miskę na ogniu, czarny proch zaczął się smażyć, tworząc pękające smoliste bąble. Do blaszanego pojemnika, przypominającego kadzidło włożyła rozżarzony węgiel. Kiedy czarny proch zamienił się w wysmażoną papkę, otworzyła wieko pojemnika i wsypała wszystko do środka. W swoim języku powiedziała coś do mężczyzny, obserwującego rytuał w kącie. Ten wstał po czym wyjął z pod koca dwa niedźwiedzie futra. Rozłożył je na podłodze, obok pieca i wrócił do kąta.
Albinoska zbliżyła się z blaszanym kadzidłem trzymanym na łańcuchu. Z otworu zaczął unosić się brudny, kosmaty dym.
– Musicie wdychać go mocno i głęboko. Nawet jak będzie piec, nie przestawajcie
Czarna smuga uderzyła ich po twarzach. Marzena odkaszlnęła lecz po chwili wciągnęła dym w płuca. Łukasz zrobił to samo, oczy zaszły mu łzami a z nosa poszły gluty.
– Zaciągajcie się, mocno, mocno, jakbyście wciągali powietrze
Dymu było coraz więcej, unosił się po izbie tworząc nieprzyjemny zapach zgnilizny.
Marzena poczuła że kręci się jej w głowie, nie widzi nic poza ciemnymi smugami. Łukasz zaciągnął się po raz któryś z kolei a po chwili bezwładnie opadł na ziemię, nieprzytomny. Marzena próbowała mu pomóc, lecz Finka warknęła w jej stronę, pokazując by nie przestawała oddychać. Czarna smoła zalała jej ciało. Była pewna że to śmierć, śmierć się zbliża. Zasypiając miała dziwny sen. W tym śnie zobaczyła, że dym unoszący się w powietrzu nie pochodzi z kadziła, lecz wypływa z niej samej.

Obudziła się następnego dnia rano. Leżała na wyścielonej pod piecem skórze niedźwiedzia. Łukasz spał obok jak zabity i dopiero mocne szturchnięcie wyrwało go ze snu. Finka zajęta była sprzątaniem, zamiatała podłogę, pełną popiołu, ziaren i kurzu.
Marzena podniosła się z ziemi.
– Co to był za dym? Jakiś narkotyk, opium? – zapytała. Kobieta wydawała się jej nie słuchać. Dalej zamiatała.
– Czy to pomogło mojemu synowi? Wyzdrowieje?
W końcu przerwała sprzątanie i zniecierpliwiona powiedziała.
– Tak. Jest już zdrowy –
Spojrzeli na siebie, matka i syn. W jej oczach zabłysła nadzieja. Po raz pierwszy od tylu tygodni, kiedy się dowiedziała o chorobie, była naprawdę szczęśliwa. Jej życie z dnia na dzień mogło wrócić do normy.
– Możemy wracać do domu – szepnęła do Łukasza
– On nie chce wracać do domu. Chce zobaczyć boską latarnie – odparła Finka. Łukasz przytaknął. Wyruszyli w podróż by mógł zobaczyć zorzę, od celu dzieliło ich kilka godzin jazdy samochodem.
– W mieście zapytajcie o pana Ravii. Jak mu dobrze zapłacicie zawiezie was pod samo koło podbiegunowe
Marzena spytała ile wnuczka Keskiyo życzy sobie za udzieloną pomoc.
– Nie martw się. Już mi zapłaciłaś – odparła tajemniczo po czym otworzyła drzwi i pomachała im na pożegnanie. Do izby wszedł jej mąż. Rozebrał się ze skóry i zaczął grzać zmarznięte dłonie nad ogniem z pieca.
– Pomogłaś temu chłopcu? – zapytał w ich ojczystym języku
– Pomogłam im obojgu – rzekła
– Ale będzie żył? Wyzdrowieje?
– Dla niego jest za późno. Zbyt silna jest ta choroba, w dodatku wychodzi z serca a serca leczy się najtrudniej.
– Więc jak im pomogłaś?
– Mieli w sobie za dużo ciemności. Z każdym dniem coraz więcej. Cierpieli nie wiedząc o tym.
Wyjęła szczelnie zamknięty słój, w którym unosił się czarny smog. Podniosła go do góry przyglądając się smolistej konsystencji.
– To wyjątkowo paskudna zaraza, gorsza od gniewu mordercy i smutku samobójcy. Bardzo cenna pamiątka. Niech się strzegą ci, którzy śmią nazywać czcigodną Keskiyo wiedźmą. Niech utną swoje członki, członki swoich córek i synów, bo klątwa może być straszna.

Pan Ravii okazał się miłym staruszkiem po siedemdziesiątce, właścicielem napędzanej na cztery koła półciężarówki. Za pięćset euro zgodził się ich zawieźć tam dokąd zmierzali.
Nie mówił dobrze po angielsku, jedynie kilka zdań, więc całą drogę porozumiewali się na migi. Pan Ravii po fińsku recytował wiersze i opowiadał śmieszne anegdoty. Po trzech godzinach jazdy wyczuli w końcu kiedy zbliża się moment puenty, i choć nie znali sensu kawałów zaśmiewali się do rozpuku z samego faktu, że nic nie rozumieją.
W końcu przekroczyli Rovaniemi, stolicę Laponii. Mimo, że w samochodzie pracowały ciepłe nawiewy czuć było przenikający kości mróz. Kiedy droga stała się zbyt śliska i nieprzejezdna staruszek kazał im wyjść z samochodu. Sam pobiegł do niewielkiej chaty, a za chwilę z niej wyszedł mały, okrągły człowieczek. Kiedy założył kożuch i czapkę wyglądał jak Eskimos z obrazków dla dzieci. Pan Ravii wyjaśnił na migi, że Eskimos, Eicca zabierze ich w dalszą podróż a on będzie na nich czekał tu, w jego domu.
Łukasz nie mógł uwierzyć w to co widzi. Eicca wyprowadził z zagrody stado śnieżnobiałych psów. Poprzypinał je uprzężami do sań a kiedy krzyknął te pobiegły przed siebie wyprowadzając sanie na pokrytą śniegiem drogę.
Lapończyk pokazał im by wsiedli na sanie. On sam stanął za nimi, chwycił lejce, i strzelił nimi, krzycząc coś po fińsku.
Ruszyli. Sanie sunęły po śniegu, lodowaty wiatr wiał po twarzach lecz ekscytacja związana z podróżą psim zaprzęgiem rozgrzewała ich od środka.

Godzinę później dotarli na miejsce. Znajdowali się na lodowatej skarpie, tuż nad przepaścią, która kończyła się zamarzniętym jeziorem. Nad bladoniebieskim zimnym niebem rozpostarła się olbrzymia zielona łuna przypominająca niekończącą się wstęgę. Unosiła się, tysiące metrów nad ziemią i oświetlała ich zdumione twarze. Jeżeli istniała rzecz, którą warto zobaczyć przed śmiercią była to zorza polarna. W tym miejscu kończył się rzeczywisty świat a zaczynał, inny, wyjęty ze snów, baśni i mitów. Przytulili się do siebie patrząc w niebiosa.
Byli uleczeni, żywi jak nigdy dotąd. Marzena spostrzegła na szyi Łukasza ślad zębów. Nie pamiętała skąd go ma, więc się zapytała.
– Nie wiem, wczoraj tego nie miałem – odparł, równie zdziwiony jak matka.
Patrząc na zieloną, świetlistą łunę wierzyła że wszystko się ułoży. Nie wiedziała, że serce Łukasza bije coraz słabiej a wkrótce w końcu bić przestanie. Nie wiedziała, że w niej samej, zaczyna powoli bić zupełnie nowe małe serduszko. Kiedy po latach syn ją spyta, kim był jego ojciec, ta wzruszy ramionami.

KONIEC

Scroll to Top