Przekleństwo Ekstazy cz.4

Kamienie pryskały spod kopyt karego ogiera mknącego przez step. Słońce zaczynało zachodzić, błękit nieba mieszał się z czerwienią gorejącego kręgu. Oron pochylał się nad grzywą konia, tuląc do piersi nieprzytomną dziewczynę. „Cholera, jaki ja jestem głupi”, pomyślał.

——————–

Jak co dzień, Oron przechadzał się uliczkami Guniwy, jednego z wielu miasteczek na pograniczu rimońsko-narodańskim. Problem polegał na tym, że Guniwa leżała po stronie wroga, więc nie mógł zbytnio wyróżniać się z tłumu. A ponaddwumetrowy, szeroki jak futryna półork wyróżnia się, i to cholernie. Tym razem jednak dziwnie nikt nie zwracał na jego odmienność uwagi, może dlatego, że z powodu upału ludziom nie chciało się wznosić głów do góry. Po raz któryś dzisiaj dotarł do rynku, małego placu o powierzchni ćwierć hektara. W ciągu ostatniej godziny jednak coś się zmieniło. Ustawiono naprędce szafot. Pewnie kolejny złodziej albo morderca. Nawet na takim zadupiu jak tysięczne miasteczko trafią się tacy.

Leniwie zrobił kolejny obchód dokoła Guniwy. „Jeszcze dwa dni i mnie tu nie będzie”, cieszył się. Przybędzie mój informator i wrócę do Rimu. Do wielkomiejskiego życia. A potem Efellas znowu wyśle mnie z karkołomnym poleceniem, cholera wie gdzie. Był już w Narodzie, i to kilkaset razy. W Sharku, nieoficjalnej stolicy wszystkich orków, około stu. I kilka razy na Trombie. Słowem, na wszystkich frontach. Końca tej misji oczekiwał ze szczególnym utęsknieniem. Król obiecał podwoić mu żołd (i tak niemały) i pomóc mu załatwić pewną wstydliwą sprawę, wykupując dlań wszystkie narodańskie niewolnice pomiędzy piętnastym a osiemnastym rokiem życia będące w okolicach Rimu. Lekko licząc, kilka tuzinów głów.

Wrócił na rynek. I przeżył szok. Nie wieszali złodzieja. Ani mordercy. Wieszali wysoką, kobiecą blondynkę w wieku około osiemnastu lat. Ciekawe, za co. Kat postawił ją już na stołku i założył pętlę na drgającą ze strachu szyję. Z tłumu wystąpił wysoki, odziany na zielono jegomość i rozwinął arkusz pergaminu.
– Rychelo z Buterii! -zakrzyknął- Niniejszym zostanie na tobie wykonany wyrok za próbę uwiedzenia syna szlachcica i zabójstwo tegoż z racji niepowodzenia swego zamiaru. Sąd nie przychylił się do twej prośby i nie zostaniesz pochowana w ojczystej ziemi, lecz na cmentarzu dla straconych. Kacie, wykonaj wyrok.

Skazana zlustrowała wzrokiem tłum. W chwili, gdy jej oczy zatrzymały się na twarzy Orona i spotkały z jego, coś w nim drgnęło.
– Kurwa mać… -wymruczał- To nie może być prawda…

Zakapturzona, barczysta postać, podśmiewując się kopnęła z całej siły w stołek, który wysmyknął się spod nóg dziewczyny. Lina nie zdążyła się jeszcze napiąć, gdy przeciął ją mknący w powietrzu kordelas. Upadła nieprzytomna ze strachu na drewniany postument. Powstała wrzawa, na podest wbiegł, rozpychając gapiów, potężny mężczyzna. Zarzucił ją sobie na ramię i wskoczył w tłum. Nikt nie zagradzał mu drogi, dopiero na skraju rynku otoczyło ich pięciu żołdaków narodańskich.

– Jesteś aresztowany pod zarzutem zakłócenia porządku publicznego! Poddaj się, a zostaniesz osądzony łagodniej! -ryknął jeden z nich.
Nastała niezręczna cisza. Tłum stał z wlepionymi w nich oczami. „Nie mogą mnie złapać. Nie teraz” -pomyślał Oron. Sięgnął prawą ręką ku lewej stronie głowy i wyjął miecz z pochwy przebiegającej mu skosem przez plecy.
– Mamy to traktować jako odpowiedź? -skomentował żołdak- Trudno. Jeśli chcesz za nią umrzeć, twoja wola.

Doskoczyło do niego trzech spośród nich, ale ich ostrza były krótsze od półtoraka Orona. Brali do od przodu i z flanek, ale zręcznie wywijane młyńce zasłaniały go praktycznie z trzech stron. Po dwóch tysiącach lat nauki szermierki ostrze wirowało z szybkością nie pozwalającą nawet go zobaczyć. A ze słuchu człowiek niewiele zrozumie. Zaatakowali. Trzy ostrza chciały go pchnąć i wszystkie zostały wyrwane z dłoni właścicieli. Potężne uderzenie sparaliżowało im prawice. Wycofali się, ich miejsce zajęło dwóch następnych. Ci byli bardziej wyszkoleni, dlatego był zmuszony odciąć jednemu dłoń, a drugiemu całe ramię. Nim trójka rozbrojonych podniosła miecze, Półorka nie było już na rynku. Zdumienie strażników nie miało granic.
– Pal go licho… -syknął dowódca, bandażując sobie kikut ręki.

Dopadł do stajni na przedmieściu i w ciągu pięciu minut zniknął z Guniwy. Na zawsze. Po kilkunastu minutach usłyszał krzyki pogoni. Zgubił ich dopiero po południu. Dwie godziny temu.

Zatrzymał się na popas w pierwszym lepszym brzozowym zagajniku, kilka kilometrów za granicą. To wcale nie dawało mu bezpieczeństwa. Narodańczycy zapuszczali się nieraz kilkanaście kilometrów wgłąb Rimonu w pościgu za renegatami. Liczył jednak na względny spokój.

——————–

Dwa zające skwierczały nad ogniem, gdy położona na niedźwiedzim futrze Rychela się przebudziła. Zerwała się na równe nogi. Kilka metrów dalej Oron beztrosko sobie sikał pod młodą brzózkę.
– Dlaczego to zrobiłeś? -spytała.
Nie odpowiedział.
– Dlaczego?
Cisza.
– Będę bronić swojej czci. -zapewniła- Greco się o tym przekonał.
– Więc jednak jesteś winna? -rzucił niedbale.
– To on się do mnie dostawiał. Byłam niewolnicą na farmie jego ojca. Zajmowałam się ogrodem i dziećmi. Ten dzieciak miał czternaście lat a marzyło mu się Jarre wie, co.
– Jesteś wierząca?
– Wyznaję kult Jarre’a, buteryjskiego boga niepocieszonych. Od kiedy jestem w niewoli.
– Czyli?
– Dziesięć lat. Mieszkałam na północy, na wschód od Is. Pewnego dnia zagon narodański najechał moją wioskę i… bogowie…
Olbrzym usiadł przy niej i objął ją ramieniem. Drżała i płakała. Miała na sobie tylko lnianą, niebieską sukienkę. I nic poza tym.
– Chcesz zająca?
Przestała pochlipywać. Pokiwała głową. Zjedli w milczeniu. Potem wynalazł dla niej w jukach jakiś płaszczyk. Zasnęli przytuleni do siebie, bardziej dla ciepła niż z powodu uczucia.

Obudził go jęk. Otworzył oczy. Świtało. To Rychela gramoliła się na Jasefela, jego wierzchowca. A ten za każdym razem przyklękał i strząsał ją z siebie, po czym wstawał. „To mi się koniokradka trafiła” -roześmiał się w duchu. Jasefela nikt poza nim nie mógł dosiąść. Nawet po opętaniu konia zaklęciem lub ziołami. Wstał i cicho zaszedł ją od tyłu.
– Nieładnie kraść konia wybawiciela. Myślałby kto, że jesteś miła i sympatyczna. I przejechałby się na całej linii.
Odwróciła się do niego. Wyjęła zza pasa sztylet. Uśmiechnął się, uklęknął i zamknął oczy.
– Zabij mnie. Morderca zawsze nim zostanie. Dalej, nie krępuj się.
Podeszła do niego i sprawnym ruchem poderżnęła gardło. Po czym krzyknęła z przerażenia. Na jego szyi została tylko czerwona pręga. Chwilę później leżała ze spętanymi nogami i rękami na tym samym futrze, na którym obudziła się kilka godzin wcześniej.

– Na półorki nie działa żelazo ani stal. Tylko zaklęte ostrze. Dlatego takowych nie używam. Jeszcze sporo się musisz nauczyć.
Rozpłakała się. Uklęknął przy niej.
– Otrzymasz szybką i treściwą lekcję życia. Ostatnią.
Sprawnym ruchem zerwał z niej wszystko, co miała na sobie. Ujrzał blade, lecz trochę brudne, osiemnastoletnie ciało. Falujące piersi i małe, wiśniowe sutki. Delikatnie owłosiony wzgórek łonowy. Wziął ją pod pachę i zaniósł nagą do strumyka, który znalazł wczoraj wieczorem. Wsadził do wody i umył. Drżała z zimna.
– Ty obrzydliwy potworze. -wyjąkała, szczękając zębami- Nie jesteś nawet człowiekiem…
Bez ostrzeżenia wsunął palec do jej wnętrza. Dziewica.
– Nie zasługujesz na żadne wyjaśnienia. -odparł zimno. Wytarł ją czystą płachtą płótna i wrócił do obozu. Ułożył ją plecach, wiążąc dłonie za plecami. Mogła jednak, po naciągnięciu sznura, wyciągnąć spod siebie. Ale to na nic się zdało. Rozebrał się.
– Nikt nas nie usłyszy. -zapewnił.
Pozostał tylko w bieliźnie przypominającej luźne bokserki z nogawkami do kolan.
– Zgwałcisz mnie, a potem zabijesz?
– Nie. Jedno i drugie naraz.

Wyprostował jej podkurczone i złączone do tej pory nogi, po czym usiadł na nich. Widział, jak oddycha głęboko, jak drżą jej piersi. Jak próbuje wyrwać się spod niego, szarpiąc biodrami. Dłonie Orona spoczęły na piersiach Rycheli. Ujął między palce wskazujące i środkowe sutki, po czym wykonał serię powolnych, kolistych ruchów. Brodawki stwardniały w ciągu niespełna minuty. Ścisnął piersi z całej siły. Krzyknęła. Zwarł ze sobą palce, gniotąc sutki. Znowu krzyknęła. Schylił się do jej ust i wysunął kilkunastocentymetrowy, lekko spłaszczony język. Przywarł do niej ustami i sięgnął nim aż do jej gardła. Ogarnęły ją spazmy wymiotne, więc się wycofał. Gdy oderwał się od niej, dyszała mocniej niż wcześniej.

– Ja tak nie chcę… -wydusiła z siebie.
– A będziesz grzeczna?
– Mhm… -potrząsnęła skwapliwie głową.

Sięgnął po sztylet i rozciął więzy. Przywarli do siebie ustami, a on delikatniej pieścił dwie tłamszone wcześniej półkule. Ich języki toczyły ze sobą zapasy, razy w jednych ustach, raz w drugich. Przez kilka minut słychać było tylko mlaskanie i tłumione, kobiece jęki. Czasami zostawiał rozpalone półkule i błądził po jej ciele, przesuwając się po bokach i biodrach, ugniatając pośladki (a przynajmniej te ich partie, które mógł dosięgnąć). Ona masowała i ściskała tors, plecy i ramiona kochanka, delektując się grą mięśni pod spoconą skórą. Włożyła dłoń w spodenki i cofnęła ją szybko. Uśmiechnął się w duchu i wrócił na piersi. Ruchy bioder Rycheli uświadomiły mu, że czas na bardziej śmiałe pieszczoty. Zszedł z niej i rozszerzył nogi dziewicy, przy czym podkurczył je i delikatnie przycisnął kolana do ziemi, trzymając je dłońmi. Uklęknął nad jej kobiecością i przywarł do niej ustami. Zadowolona dziewczyna zamruczała kilka razy i jęknęła, gdy przesunął językiem po wilgotnej muszelce, a potem trącił łechtaczkę. Odessał się od niej i przyjrzał z bliska cudowi natury. Dwie zbiegające się u dołu i góry, jasnoróżowe, pomarszczone wargi. Przylegały do siebie i błyszczały w porannym słońcu. W ich górnym zbiegu nabrzmiała łechtaczka rozmiarów ziarnka grochu. Całość delikatnie porośnięta blond włoskami delikatnymi niczym młodzieńczy zarost.

– Coś nie tak? -spytała, zaintrygowana przerwą w pieszczotach.
– Bardzo nie tak. -odpowiedział, wstał i zrzucił z siebie bieliznę. Krzyknęła. Spomiędzy nóg Orona wyrastał stojący członek, mierzący jakąś stopę albo i więcej. Napletek odsłaniał czubek żołędzi wielkości kurzego jajka.
– To jest nieludzkie… -skomentowała.
– Tak, przecież jestem Półorkiem.
– Będzie bolało.
– Dlatego pytam, czy naprawdę tego chcesz. Chciałem cię zerznąć i porzucić ciało, ale powinnaś jednak o tym wiedzieć. Żadna z moich kochanek nie żyje. Zabił je orgazm.
Przełknęła ślinę. Westchnęła.
– Raz kozie śmierć. Chcę mieć coś z życia, zanim się zakończy.
Nie protestował.

Podłożył jej pod tyłeczek ubrania, unosząc biodra na wysokość kilkunastu centymetrów. Patrzyła ze zdumieniem, gdy przyłożył członka do jej muszelki. Poczuł wilgoć na żołędzi. Złapał ją za biodra i pchnął z całych sił. Wszedł do połowy żołędzi i zatrzymał się. Wycofał się i wrócił. Kilka razy. Mimo to nie mógł jej przebić.
– To było cudowne… -westchnęła Rychela- już nie mogę się doczekać, jak się we mnie znajdziesz.
– Ciekawość to pierwszy stopień do zatracenia. -odparł. Skoro nie można tak, to rozdziewiczy ją dłonią.
Przyłożył czubek środkowego palca do lekko rozwartych warg. Napiął wszystkie mięśnie i naparł na oporną błonę. Rozerwała się za pierwszym razem. Krzyknęła.
– O Jarre, spełniłeś me modlitwy! -krzyknęła w uniesieniu.
Wyjął z niej zaróżowiony palec i wrócił dłonią na biodro.

– Teraz… -jęknęła i w tym momencie zanurzył się w niej największy fallus w Rimonie.
Żołądź dotarła tylko nieznacznie dalej, niż ostatnio. Napotkała silny opór mięśni dziewiczej pochwy. Rozgrzane i wilgotne wnętrze Rycheli walczyło z nadnaturalną męskością, przynosząc tym ból i rozkosz właścicielce.
– Ale boli! Ale rozkosznie boli! Zaraz dojdę! Jeszcze moment! -krzyczała, kręcąc biodrami, wyginając się w łuk i tarmosząc swoje piersi.
„Cholerna nimfomanka. Aż dziw, że dziewica” -pomyślał Oron. Wycofał się i wrócił. Trochę głębiej. Wykonał kilkanaście szybkich, mocnych ruchów, a dotarł tylko kilka centymetrów do przodu. Niezbadane przez nikogo zakamarki Rycheli zazdrośnie broniły swych tajemnic. Ku rozkoszy obojga. Pochwa zaczęła się rozkurczać i zaciskać, mimo to wciąż nie mogła zmieścić w sobie członka Orona. Półork postanowił zadowolić się tym, co ma, i nie wnikał w nią głębiej. Po prostu ją posuwał, zatrzymując się stale w tym samym miejscu. Drganie bioder i pulsowanie wnętrza Rycheli było coraz mocniejsze i szybsze.
– To niesamowite! -krzyczała, a ze słowami mieszały się jęki. Głos jej się łamał.

Oboje czuli nadchodzący orgazm. Po kilku minutach seksu „na pół gwizdka” Oron ścisnął jej biodra, aż zawyła z bólu, i nabił ją na siebie, wykonując przy tym ruch do przodu. Trafił idealnie na rozkurcz pochwy. Nim się zorientowała, wszedł w nią do połowy. Kobiecość zabolała ją mocniej niż dotychczas, a cała radość ze zbliżenia uleciała. Popłakała się kolejny raz.
– Co zrobiłeś? -spytała przez łzy. Bolały ją wnętrzności.
– To, co chciałaś. -odparł i pchnął jeszcze raz. I jeszcze raz. I znowu. Za każdym razem głębiej. Wypełniał ją całą. Wargi ciasno napięły się na jego członku. Dzięki temu pocierał swą powierzchnią o łechtaczkę. Rzucił się do tyłu i wylądował ciężko na łopatkach. Pociągnął ją za sobą. Leżał na plecach, o ona była nabita na połowę jego męskości i płakała. Trzymał ją za biodra. Wykonał ruch w górę i w dół. Krzyknęła i chwyciła go za przeguby. Chciała z niego zejść, ale jej nie pozwolił. Zamiast tego ponowił manewr.

– Nienawidzę cię! Och! Jesteś okropny! Ach! Obrzydliwy! Oooooooooch! Zdegenerowany! Ach!

Rytmicznie nabijał ja na siebie, a ona poddawała się mu. Piersi unosiły się w górę i ciężko opadały w dół, klepiąc o jej ciało. W środku wszystko piekło ją coraz bardziej, mięśnie zaciskały się i rozluźniały, wilgoć wypływała z niej obficie i spływała po udach i członku Orona. Stymulowana łechtaczka dostarczała coraz silniejszych doznań. Nie potrafiła tego sobie wytłumaczyć, ale znowu dochodziła. Od jakiegoś czasu jej biodra przesuwały się w przód i do tyłu. Pot lał się z niej strumieniami. Skurcze zintensyfikowały się. Ból był coraz słabszy, a rozkosz rosła. Nagle zdjął ją z siebie.

– Co ty robisz?! Nie przerywaj teraz! -krzyknęła. Położyła dłoń na obolałej kobiecości. Paliła niczym wrzątek.
– Chciałaś, żebym przestał. -droczył się z nią.
– Nie! Nie teraz! Chcę czuć cię w sobie!

Uśmiechnął się i rzucił ją na brzuch. Uniósł jej biodra i rozsunął nogi, podkładając pod brzuch ubrania. Leżała na piersiach i twarzy z rozsuniętymi, lekko zgiętymi nogami. Poczuła, jak kładzie się na niej. Nie mogła zewrzeć nóg, bo ulokował się między nimi. Podparł się na przedramionach i wszedł w nią ponownie. Krzyknęła, gdy żołądź przesunęła się po przedniej ścianie pochwy i po drodze podrażniła punkt G. W ciągu kilku minut znów była na szczycie. Każde pchnięcie drażniło sutki, które przesuwały się po posłaniu, bowiem także podparła się na przedramionach, by mogły falować jej piersi. Docierał coraz głębiej, a ona to czuła. Rozgrzany organ penetrujący każdy zakamarek jej wnętrzności. Drażniący przy tym łechtaczkę, która osiągnęła maksymalne rozmiary i była równie rozpalona, jak przetarte ścianki pochwy. Ani się spostrzegła, gdy doszedł na szczyt. Zaczął posuwać ją w szybkim tempie, w końcu wszedł w nią cały. I wtedy wybuchnął. Każdy strzał wzmagał w nim spazmy orgazmu, podczas pompowania spermy męskość Orona pulsowała, wzmacniając w niej rozkosz. Po trzecim strzale doszła. Krzyknęła przeciągle i opadła na piersi. Biodra drgały w epileptycznym ataku, wynosząc ich na wyżyny, na jakie do tej pory nie dotarli. Podczas orgazmu Oron nadal pracował biodrami tak, by wycofywać się w czasie strzału. Gdy wysunął się z niej, z jej kobiecości chlusnęła na jego podbrzusze sperma, śluz, trochę krwi. Z ust Rycheli wypływała ślina. Zostało jej kilka minut życia.

Zszedł z niej i opadł na bok. Był wyczerpany. Znowu oszukało go przeznaczenie. Odsapnął, w tym czasie jej ciało uspokoiło się. Sięgnął po manierkę i wypił wszystko. Dwa litry wody, duszkiem. Wstał z lekkimi trudnościami i udał się nad strumyk. Tam usiadł we wodzie i obmył się. Wrócił. Leżała tak, jak wcześniej. Naciągnął spodnie i usiadł plecami do niej, sięgając po ogryzki zająca z kolacji. Po chwili para rąk objęła go od tyłu. Drgnął.
– To było cudowne… -wyszeptała.
Wyrwał się jej i odwrócił. Miał łzy w oczach. Bez słowa przywarł do niej ustami. Kochali się jeszcze raz. Po czym spakowali się i ruszyli do Rimu.

——————–

– Świetna historia. -pochwalił Pascel- Przepowiednia wreszcie się spełniła.
– Noo… -Oron dopił dwudzieste piwo. Kompan kończył szóste. Czuł lekki szum w głowie.- Nareszcie. Po dwóch tysiącach lat.
– W zasadzie to chyba nie wyjawiła ci jej matka?
– Nie. Mogę ci opowiedzieć, jak ją poznałem. Ale jutro wieczorem. Nie mam już siły ruszać szczęką.

Scroll to Top