Przekleństwo Ekstazy cz. 7c

Historia powoli zbliża się do końca. Fanom serii życzę miłej lektury a tym, którzy od tej części zaczynają swoją przygodę z historią Orona… tego samego.

—– —– —– —– —–

Mijał tydzień za tygodniem, a tymczasem cyrulik Berg nie wracał ze stolicy. Zbliżała się noc przesilenia letniego. Dla mieszkańców osady- najważniejsza w roku. Rokrocznie młodzi, bezżenni mężczyźni mieli szansę stanąć do rywalizacji w łowach na świętego jelenia. Na zwycięzcę czekał naszyjnik z wilczych kłów i miejsce w radzie osady, do której zwyczajowo przyjmowano jedynie tych, którzy założyli już rodziny.

Z racji owdowienia w młodym wieku do polowania zaproszono także Orona. Po przygodzie z rusałką młodzieńca nurtowało coraz więcej pytań, na które nie znajdował odpowiedzi. Kim jest? Co tu robi? Dlaczego nie może kochać się z kobietami, jak każdy normalny facet? Jedyną osobą, której ufał na tyle, by się zwierzać, był przybrany ojciec. Ten jednak wciąż był w podróży. Pozostało mu więc trzymać się z dala od dziewcząt (które zaczęły interesować się nim bardziej, niż dotychczas) i zająć się pracą w kuźni.

Jak zauważył Huan, chłopak wyrastał na solidnego rzemieślnika. Znalazł w sobie zamiłowanie do wymyślnych ostrzy i grotów. Zamiast majstrować narzędzia przydatne do pracy na roli i podkuwać konie, wolał hartować po kilkanaście razy ten sam sztylet lub miecz, aż ostrze nie dzieliło włosa na dwoje. Broń wykonana przez Orona charakteryzowała się najczęściej wygodną rękojeścią i falowaną klingą, którą nierzadko przebiegał kanalik z trucizną. Groty natomiast nieznaną kowalowi metodą po trafieniu zakotwiczały w ciele ofiary i nie dało się ich wyjąć bez poharatania skóry i mięśni. Wielkie zasługi oddały podczas polowań na niedźwiedzie, które same dobijały się wyjąwszy z siebie zatrutą i spreparowaną przez Półorka strzałę.

Polowanie rozpoczęło się o zmierzchu. Jak każdy z uczestników, Oron wyekwipowany był w kołczan z dziesięcioma strzałami, łuk, nóż myśliwski i oszczep. Święty jeleń krążył od kilku dni w lasach dokoła wioski. Pojawiał się co roku, a zsyłał go sam bóg myśliwych Giogos. Dawał się podejść tylko najmężniejszemu i najsprytniejszemu z łowców.

Oczywiście Półork nie zdradził nikomu, że od kiedy zwierzę pojawiło się w okolicy, nocami wybierał się na samotne polowanie. Odkrył w sobie naturę dotychczas mu nieznaną, która drzemała w nim i czekała na impuls do przebudzenia się, a którym był pojedynek z niedźwiedziem. Nieuzbrojony, w kaftanie i spodniach zapuszczał się w najgłębsze odmęty puszczy, aż poprzedniej nocy dotarł do samego matecznika. Spotkał tam zwierzynę, do której prowadziły go wypatrzone i wywęszone (sic!) do tej pory tropy.

Wielki, biały jeleń otoczony złocistą poświatą kroczył porośniętą krzewami polaną. Ich spojrzenia spotkały się. W tym momencie zaczajony do tej pory w zaroślach Oron wystąpił z cienia i stanął w blasku księżyca. Dokoła niego powstało zamieszanie i na polanę zaczęły wychodzić przeróżne stwory. Srebrny niedźwiedź o gabarytach małego domu kroczył wespół z czarnym jak noc wilkiem rozmiarów sporego konia. Towarzyszyły im złotorogie sarny i nieznane człowiekowi wielkie koty o diamentowych pazurach. Zachowywały się spokojnie, jakby nigdy nie spotkały człowieka i nie wiedziały, że może on zrobić im krzywdę. Zdumiony młodzieniec kroczył w kierunku jelenia, który stał niewzruszony, a dokoła niego gromadziła się jego zwierzęca świta. W końcu łowca i zwierzyna stanęli oko w oko.

– Witaj w moim królestwie, Oronie Półorku.
Usłyszane słowa wprawiły go w zdumienie. Czy ktoś doszedł tu za nim? A może to któreś z tych zwierząt przemówiło? Obrócił się. Na wyciągnięcie ręki stał przed nim rosły mężczyzna wyglądający na trzydzieści lat. Bujne włosy splecione w warkocze i sięgająca torsu, wypielęgnowana broda nie pozwalały co prawda odgadnąć wieku jegomościa, ale młodzieniec wyczytał to w jego oczach. Oczach bestii. Odkrycie to zdumiało Orona. Przybysz nie miał czerwonych źrenic i czarnych tęczówek, jego spojrzenie było raczej… kocie. Zwężone, pionowe źrenice spoglądały na chłopaka bez wyrazu, za to usta skrzywił przyjazny uśmiech.
-Przepraszam, że się nie przedstawiłem. Giogos. – rzekł mężczyzna i wyciągnął do niego dłoń. Po chwili wahania Półork uścisnął ją. – Zapewne nie wyglądam jak bóg, co? Zaskoczę cię. Jestem tym samym, o którym bajdurzą wasi starcy. Panuję nad tym lasem i strzegę przed niegodnymi dotarcia do miejsca, w którym się znalazłeś.
-Czy to znaczy, że jestem tego godzien?
-Nie do końca. Po prostu miałeś szczęście, że ostatnio padło kilka jeleni i moje ogary chwilowo nie narzekają na burczenie w kiszkach.
-Dlaczego nazwałeś mnie półorkiem?

Giogos milczał dłuższą chwilę, zanim odpowiedział. Założył ręce na krzyżu chwytając swe dłonie i obszedł chłopaka kilka razy. Byli podobnego wzrostu i postury z tym, że muskulatura Orona nie stała się jeszcze właściwa dla wieku w pełni męskiego.
-Na to pytanie zabrania mi odpowiedzieć twoje przeznaczenie. – rzekł w końcu.
-Czy to ma związek z moją przypadłością?
-O czym ty mówisz? – bóg udał, że nie ma pojęcia o śmierci Hyeny. Rzecz jasna, wiedział wszystko. Wydarzenia sprzed dwudziestu lat odbiły się szerokim echem w świecie nadprzyrodzonym. Niektórzy obdarzeni odpowiednimi zdolnościami ludzie też wiedzieli. Nie było ich jednak zbyt wielu i w większości nie dożyli tego dnia, gdyż w chwili poczęcia Orona byli już bardzo posunięci w latach. – Magowie mogą ci pomóc. Poszukaj także dobrej wyroczni. Ode mnie niczego się nie dowiesz.

Zabił Oronowi ćwieka. Do tej pory niczego się nie dowiedział o swoim pochodzeniu, a Berg zawsze zapadał w wymowne milczenie, gdy padało pytanie o rodziców chłopaka.
-Wracaj już do siebie. Przed tobą ciężki dzień.
-Tak właśnie zrobię. To był wielki zaszczyt ciebie poznać.
-Coś nie czuję respektu w twym głosie.
-Bo się ciebie nie boję. Ludzie z mojej wioski mogą czcić cię zabobonnie. Ja jednak spotkałem ciebie, a spotkanie z bogiem wcale nie umacnia wiary w niego.

Powiedział to, odwrócił się plecami do Giogosa i odszedł w kierunku wioski. Wracał tą samą drogą, którą przybył. Nie pokonałby jej żyw żaden człowiek. Wielokrotnie musiał przeskakiwać nad głębokimi parowami, a zbyt szerokie przepaście przebywać balansując na konarach drzew rosnących po obu stronach. Poruszał się bezszelestnie i w miarę możliwości zawsze pod wiatr, toteż nie zwęszył go żaden drapieżnik stojący na drodze.

Gdy do domu zostało mu raptem kilkaset kroków, poczuł czyjś wzrok na swych plecach. Chwilę później usłyszał warczenie z czterech stron. W ostatniej chwili wskoczył na drzewo i wspiął się na nie, gdy dopadły go ogary Giogosa. Brunatne, wielkie wilki, z których każdy mógłby odgryźć mu głowę. Były tylko trzy, co więc warczało na niego zza pleców?

Odpowiedź poznał już po chwili. Między bestie wkroczył bóg myśliwych we własnej osobie. Z początku Oron nie rozpoznał go. Zamiast warkoczyków zwisała zeń lwia grzywa, a twarz przekształciła się w koci, krótki pysk. Giogos urósł znacząco, przewyższał konia stojącego dębem. Dopiero gdy odezwał się potężnym, donośnym głosem, Półork nie miał złudzeń.
-Niejeden oddałby wszystko za spotkanie ze mną. Ty tymczasem okazałeś się butny i zadufany w sobie. Nauczę cię respektu dla bogów.
-Odwołaj swoje ogary, to możemy porozmawiać na ziemi.
Bóg warknął, na co wilki zareagowały piskiem i wycofaniem się w ciemność. Oron zeskoczył z drzewa. Podszedł bez lęku do przeciwnika, chociaż w sercu czuł nieznany do tej pory strach. Walka na pewno nie będzie tak prosta, jak zapasy z niedźwiedziem. Dopadła go jednak myśl, że wszystko dobrze się skończy.
-Rozumiem, że walczyć będziemy jak pijacy w karczmie, bez broni? – zadrwił.
-Nie, raczej jak dwie bestie walczące o terytorium. Bo podobnie jak ja nie jesteś człowiekiem i wcześniej, czy później spotka cię krzywda ze strony osób, między którymi dorastałeś.
-Czy ma sens pojedynkować się z bogiem? Ucieleśniasz wszystkie nocne lęki człowieka. Potwory, które napadają na samotnych wędrowców. Mary, które nocą zakradają się do naszych wiosek. Nie można wygrać z istotą, która włada tym wszystkim.
Giogos zaśmiał się.
-Widocznie za mało znasz jeszcze swoją drugą naturę. – powiedział poważnym tonem. Zrobił kilka kroków w stronę Półorka, by stanąć z nim twarzą w twarz. Położył mu uzbrojoną w pazury dłoń na torsie. Oron poczuł ukłucie w sercu i chciał się cofnąć, ale nie pozwolił mu hipnotyzujący wzrok boga. – I ty chciałeś się ze mną mierzyć? Nie możesz się nawet ruszyć! Zabiłbym cię jednym ciosem, ale nie mnie jest to dane. Tymczasem zostawię ci pamiątkę, żebyś nie zapomniał o swoich korzeniach.
Oron odniósł wrażenie, że wre w nim krew. Jego serce przyspieszyło niebezpiecznie, po czym stracił przytomność. Obudził się w swoim łóżku. Pomyślałby, że cała noc mu się przyśniła, lecz ból mięśni zadawał kłam tym przypuszczeniom.

Dźwięk rogu rozpoczynający polowanie wyrwał Półorka z objęć wspomnień. Od razu wiedział, dokąd iść. Udawał, że kluczy po lesie, ale wiedział, dokąd zmierza. Szybko znalazł się na polanie, gdzie czekało na niego trofeum. Zbliżył się do czekającego nań olbrzymiego jelenia, gdy poczuł ukłucie w prawym barku. Ugodziła go myśliwska strzała, jedna z wielu sporządzonych na dziś wieczór. Nie wbiła się jednak w skórę, lecz zostawiła siniaka i spadła na ziemię. Odwrócił się. Astar, pupilek sołtysa Grygera, kroczył ku niemu z napiętym łukiem.
-Mości Oronie, zostaliśmy tylko my i ten piękny jeleń. Czyż to nie dziwne?
-Wcale a wcale. – zripostował Oron. Chociaż kolejna strzała była wycelowana prosto w jego serce, nie czuł strachu. Odkrycie sprzed chwili zaszokowało go. Owszem, nigdy jeszcze nie uciął się żadnym narzędziem tudzież nożem, ale kładł to na karb szczęśliwych zbiegów okoliczności. Tymczasem teraz strzała odbiła się wprost od jego skóry! Zapewne długo by jeszcze rozmyślał, ale drażniła go obecność Astara. – Nie dziwne jest też to, że konfident sołtysa wbija komuś strzałę w plecy. Noża byś nie dorzucił?
-Zamilcz, mutancie! Myślisz, że nie wiem, skąd się wziąłeś? Starzy powiadają, że wyprułeś matce bebechy. I to ona pierwsza nazwała cię Przeklętym. Nie możesz być synem męża! Nawet strzały się ciebie nie imają!
-Zdaje się, że masz rację. Przykro mi jednak, że to odkrycie przypłacisz życiem.
Astar chciał coś powiedzieć, ale ubiegło go klaskanie za jego plecami. Nim zdołał się obrócić, potężna pięść zgruchotała mu czaszkę. Bóg myśliwych Giogos tylko wybranym pozwala dotrzeć do serca swego królestwa.

-Śledził cię od początku. Nie mogłem pozwolić, by ktoś przepełniony chciwością poznał sekretną ścieżkę.
-Dziękuję za troskę, ale chyba czeka mnie małe polowanie.
-W takim razie ruszaj, Oronie Półorku. Wątpię, byśmy jeszcze kiedyś się spotkali. Pamiętaj, że nie możesz tłumić w sobie bestii. Ona wcześniej czy później z ciebie wyjdzie.
-Żegnaj, Giogosie.
-Trzymaj się.
Jelenia nie było na polanie. Spłoszył go widok Astara, na którego przybycie nie był przygotowany. Oronowi nie pozostało więc nic innego, jak dopaść go i zabić.

Chłopak niemal galopował przez las, podążając tropem świętego jelenia. Buzowała w nim adrenalina, jakiej nie czuł do tej pory. Wzrok wyostrzył się, podobnie jak słuch i węch. Tylko dzięki temu usłyszał nawołujących się myśliwych. Pobudzone zwierzę zapomniało o ostrożności i dało się wytropić. Zobaczył je biegnące przez las, a niedaleko kilkunastu rówieśników z osady. Próbowali otoczyć jelenia, ale wciąż im się wymykał. Dopiero zdecydowane wkroczenie Orona rozwiązało problem- potulna ofiara dała poderżnąć sobie gardło, klękając przed myśliwym, który był jej przeznaczony. Łowy dobiegły końca.

*** *** *** *** ***

Całonocną biesiadę mącił jedynie niepokój o wciąż nie wracającego Astara. Wszyscy bawili się w najlepsze, a mężczyźni winszowali Oronowi, którego tors dumnie zdobił wilczy naszyjnik. Podpitego chłopaka z czasem zaczął męczyć pęcherz, toteż postanowił udać się w ustronne miejsce.

Zbliżał się świt, tu i tam zataczali się pijani mężczyźni, a także przemykały do lasu pary nastolatków, które korzystając z zaangażowania dorosłych w świętowanie, postanowiły nabyć pierwszych miłosnych doświadczeń. Ciężko było nie wejść w krzaki, w których nie spotkałoby się młodej pary w negliżu i niedwuznacznej sytuacji, tym niemniej w końcu odszedł od wioski na tyle daleko, żeby spokojnie się wysikać. Wtedy usłyszał kroki.

Nie należały do mężczyzny, gdyż stawiane były lekko i ostrożnie. Nieba nie zasłaniała żadna chmura, toteż bez problemu w świetlne księżyca rozpoznał, kto nadchodzi. Była to Kyena, średnia córka Grygera. Dziewczyna z najskrytszych snów Półorka kroczyła ku niemu i zapewne nie miała ochoty dyskutować o polowaniu.

-W końcu sami… – wyszeptała.
-Kyena, posłuchaj mnie… – rzekł odwracając się i zaciągając rzemyki w spodniach – To nie jest dobry pomysł. Może spotkać cię to samo, co siostrę.
-Pewnie nie wytrzymała pierwszego razu. Nie bój się, ja mam go już za sobą. To jak, zabawimy się?

Chciał protestować, ale pociągnęła go za koszulę w dół, zarzuciła ręce na szyję i zamknęła mu usta pocałunkiem. Łapczywie ssała i gryzła jego wargi, tuląc się do potężnego torsu. Była tak niska, że normalnie nie sięgałaby mu nawet do piersi, ale ponieważ zdezorientowany schylił się do niej, mogła w pełni rozkoszować się smakiem jego ust. Dziewczęce dłonie zaczęły błądzić po jego ramionach i plecach. Postanowił pójść na całość. Chwycił dłońmi jej pełne pośladki i uniósł dziewczę do góry. Uklęknął, wciąż trwając w pożądliwym pocałunku. Chwilę później leżała już na plecach. Poczuł na torsie młode, jędrne piersi , które oddzielał od niego tylko cienki materiał letniej sukienki i koszula. Miał okazję ucieleśnić swe młodzieńcze fantazje, ona zaś chciała zasmakować miłości z najlepszą partię w wiosce. Rozbudzona w Półorku natura nakazywała kochać się namiętnie i bez zahamowań. Kyena nie pozostawała mu dłużna. Podczas, gdy intensywnie pieścił dłońmi jej ciało, dziewczyna błądziła rękami po jego plecach i wpijała się weń paznokciami, gdy podrażnił któreś z jej wrażliwych miejsc.

Oderwał usta od wymiętych, miejscami popękanych i zakrwawionych warg kochanki, po czym przemierzył językiem jej szyję kreśląc nieregularne wzorki na napiętej skórze. Chwycił kołnierzyk sukienki zębami, szarpnął głową i zdarł z niej okrycie jednym ruchem. Uwolnione piersi zakołysały i naprężyły się, gdy wplotła dłonie w swe włosy.
-Jesteś niesamowity… – wyszeptała – Posiądź mnie wreszcie…
Nie miał zamiaru jej odmawiać. Szew sukienki wytrzymał poniżej talii, toteż zdjął ją i rozchylił ponętne nogi. Ujrzał nie widzianą od miesięcy, zachęcająco skierowaną ku niemu muszelkę. Zsunął spodnie i położył się na partnerce. Naprężony, potężny członek balansował żołądzią tuż przy jej szparce, obijając się o rozchylone uda.

Spojrzeli sobie w oczy. Dzięki nocnej porze nie dostrzegła jego prawdziwej natury. Położył dłoń na wilgotnym łonie i rozchylił nabrzmiałe, delikatne wargi. Złożył na jej ustach kolejny chciwy pocałunek i wtargnął w nią męskością. Krzyknęła do jego ust i zaczęła bić pięściami w ramiona kochanka, gdy ten zainicjował miłosny rytuał. Różnica wzrostów sprawiała, że wchodził w nią ledwie na ćwierć długości. Po kilku ruchach rozgościł się w rozkosznym cieple jej wnętrza. Obejmowała go bardzo ciasno, ledwie się w niej mieścił. Nie bacząc na krzywdę partnerki robił swoje, nie pozwalając jej zaczerpnąć tchu.

Przedłużający się pocałunek wyczerpywał ją do ostatka, nie miała już siły się wyrywać. Zadarła wyżej nogi, by ułatwić mu penetrację, skryła też ponownie dłonie we włosach. Uniósł głowę, by ujrzeć, jak całe jej ciało wygina się w pałąk przy każdym pchnięciu monstrualnego członka. Piersi były tak nabrzmiałe, że ledwie podrygiwały w rytm zdecydowanych ruchów Półorka.

-Teraz już wiesz, co spotkało Hyenę?
-Tak… – jęknęła – Ale nie przestawaj… Jestem twoja… Kochaj mnie! Chcę czuć cię całego…
Objął ją potężnymi ramionami i usiadł. Przesunął dłonie na biodra i zbliżył swą twarz do jej.
-Zawsze o tym marzyłem… – wyszeptał, po czym opuścił ją na stojącego pionowo członka.
Wszedł cały, docierając w najgłębsze zakamarki zdezorientowanej dziewczyny. Krzyknęła, ale tym razem zamiast ją pocałować, przycisnął ręką jej głowę do swej piersi. Jedną ręką unosił ją i opuszczał, kolejny raz otwierając tym bramy przeznaczenia. Chociaż czuła przenikliwy ból w podbrzuszu, ciało zaczęło reagować na męskość Orona niczym na wyrafinowaną pieszczotę. Szparka nawilżyła się na tyle, by ruchy kochanka w jej wnętrzu nie powodowały mimowolnego krzyku. Ten ustąpił miejsca niepohamowanym jękom i spazmom. Już nie musiał kneblować jej ust własnym ciałem, mógł chwycić biodra Kyeny i nadziewać ją na siebie coraz szybciej i mocniej. Nie pozostawała bierna- położyła dłonie na jego ramionach i pomagała mu unosić swe ciało.

Bezmyślnie odwrócił twarz w stronę księżyca i wtedy poznała prawdę. Było już jednak za późno. Rozpalone ciało dawało sygnały, że nadchodzi spełnienie. Sutki i łechtaczka paliły ją tak, że nie mogła powstrzymać jęków i krzyków. Silne skurcze kobiecości uwięziły członka w środku, zostawiając mu niewielkie pole manewru. Młodzieniec jęknął przeciągle i wlał w nią swe pożądanie, a jej zgubę. Ciepły, uderzający w jej wnętrzu płyn doprowadził ją na szczyt. Miała wrażenie, że odlatuje. Zapada się w dół. Spazmy i drgawki jeszcze wzmagały ekstazę. Miała ochotę krzyczeć, ale głos zamarł w jej ustach. Szparka pulsowała coraz wolniej, ale każdy kolejny skurcz zamiast słabnąć, był coraz silniejszy. Korzystając z bezwładności jej ciała, zdjął ją z siebie i położył na trawie. Spoglądała nieprzytomnie na rozgwieżdżone niebo. W przedagonalnych spazmach unosiła biodra do góry, ryjąc piętami ziemię. Była kompletnie zaspokojona. A także martwa, niestety.

*** *** *** *** ***

Wieśniacy nie mieli litości dla Orona. Nim wrócił Berg z wyjaśnieniami od magów, skazali chłopaka uznanego za opętanego na banicję. Z torbą podróżną i kosturem miał ruszyć w świat i nigdy nie wrócić pod groźbą śmierci. Jedynie Huan nie odwrócił się od niego i pozwolił mu zabrać jeden z wykutych przez młodego kowala mieczy, a także podarował mu swego wierzchowca.

Los chciał, że Berg i Oron nie spotkali się po drodze, chociaż Półork obrał kierunek właśnie na stolicę. Tam zaczęło się dla niego nowe życie… Ale o tym opowiedziane jest gdzie indziej.

Koniec części siódmej.

Scroll to Top