Przekleństwo Ekstazy cz. 8c

Z dedykacją dla tych, ktorzy wytrwali z Oronem i wraz z nim zmierzają ku końcowi opowieści.

—– —– —– —–

Świt zaskoczył kompanię Orona podczas plądrowania narodańskiej placówki. Zabrali ze sobą żywność i co lepszą broń. Zwłoki upakowali do spichrza, wcześniej dokładnie je przeszukując. Niedoświadczeni żołdacy pod okiem wodza uczyli się podstawowych czynności przydatnych podczas dywersji na tyłach nieprzyjaciela- podejść, zwieść, oszukać, a następnie wyeliminować. Dzięki nieocenionej pomocy Pascela żaden z sześciu pozostałych przy życiu żółtodziobów nie ucierpiał. Kilka godzin spędzonych w ufortyfikowanym obozie wydawało się wystarczająco długim okresem, by znaleźć to, co było do znalezienia.
– Wracamy na Mokradła! – zakomenderował Półork – Pod wieczór uderzymy na kolejną redutę, ale daleko na południu!
Pascel podzielał zdanie przyjaciela. W każdej chwili mógł przybyć ktoś z sąsiedniego garnizonu, a wtedy sytuacja znacznie by się pogorszyła, zaś szanse misji stopniałyby niemal do zera. Gabinet Nergala został starannie opróżniony z każdego skrawka papieru, który mógłby zawierać jakiekolwiek informacje mogące się okazać pomocne w nadciągającej wojnie. Nie spalili obozu, gdyż dym mógł ściągnąć ciekawskich, którzy byli akuratnie bardzo niepożądani. Godzinę po wschodzie słońca ośmiu jeźdźców znalazło się w mglistych ostępach Moczar Śmierci.

—– —– —– —–

Komnata królowej była bodajże najkunsztowniej urządzoną ze wszystkich sal w pałacu królewskim. Kredensik zdobiony szylkretem sprowadzanym daleko z południa, gdzie nie sięgała już władza Efellasa. Stolik na złotych, wygiętych w łuk nogach odlanych w kształt pnia północnej wierzby porastającej nieprzebyte puszcze Buterii. Kryształowe flakoniki z pachnidłami i maściami wyrżnięte w figury niedźwiedzi, wilków i północnych bestii nienazwanych w żadnym z języków ludzi. Obrazy sprowadzane z północy przedstawiające buteryjskich bożków. Szczególnie umiłowała sobie Jarrea, boga niepocieszonych. Sceny przedstawiające odchodzącą z pięknym młodzieńcem boginię Vectrę i rwącego szaty brodatego mężczyznę. Gdzie indziej scenę miłosną niewiernej małżonki i podglądającego wiarołomnych oszalałego z cierpienia, schorowanego dziadygę. Przeklęty był los boga zdradzonego przez najpiękniejszą z bogiń, stąd i przeklęci przez swój los uciekali się do niego. Jak bowiem głosi mit, młodzieniec porzucił wybrankę dla brzydkiej śmiertelniczki, w której się zakochał. Furia Vectry pozbawiła ją wszelkiego piękna i od tej pory nikt nie ujrzał jej minionej urody. Jeden Jarre w swym obłędzie miał wciąż żywy w pamięci obraz jej utraconej krasy. Wróciła więc do niego i dziś jako para sędziwych, szczęśliwych ze sobą bogów pomagają tym, którzy zatracają się w sobie (Vectra) lub los nie szczędzi im goryczy (Jarre).

Łoże zaściełały najmiększe z materiałów dostępnych u handlarzy całego królestwa. Siennik wypychało pierze zrzucone przez rajskie ptaki hodowane w królewskiej ptaszarni. Całość sprawiała wrażenie spania na obłoku, chociaż tej rozkoszy Rychela zaznawała rzadko- niemal bez przerwy za sypialnię służyła jej alkowa. Gdy budziło ją wschodzące słońce (nawyk z czasów niewolnictwa w Narodzie) wracała do siebie, by wykąpać się w balii z wodą wzbogaconą aromatami i płatkami kwiatów. Tego poranka siedziała na stołku przed toaletką odziana jedynie w koszulę nocną kończącą się w połowie ud. Pośrodku komnaty czekała już przytaszczona przez pachołków balia z ukropem. Nucąc pod nosem piosnkę ludową ze swych rodzinnych stron, kolejno dolewała sobie do kąpieli po kilka kropel z każdego flakonu stojącego na szafce. Rozpuszczone czarne włosy wprost prosiły się o odświeżenie. Samotność przerwało wejście dziewki służebnej przynoszącej suknię na dziś. Jak kazał zwyczaj, codziennie jedna ze szlacheckich panien usługiwała królowej w porannej toalecie. Skąd się wziął, nie wiadomo. Widomym było jednak, że dzisiejszej towarzyszki Rychela jeszcze nie widziała.
– Wejdź, proszę. – rzekła ciepłym tonem do dziewczęcia, które utkwiło w progu.
Szlachecka córa weszła, zgrabnie zamykając nóżką drzwi. Miała w rękach przełożoną czerowną suknię, jedną z ulubionych Rycheli. Kobieta spojrzała na dwórkę. Była nastolatką. Duże, zielone oczy i blond włosy nadawały jej twarzy anielski wyraz, który potęgowały pokraśniałe policzki kontrastujące z białą niczym mleko cerą. Była wzrostu Rycheli, aczkolwiek nie posiadała tak kobiecych kształtów.
– Połóż suknię na łożu i usiądź sobie. Nie będziesz przecież stała.
Posłuszna młódka złożyła z namaszczeniem dzienną szatę królowej na haftowanej w kwiaty pierzynie i spoczęła na stołku. W tym czasie Rychela bezceremonialnie zrzuciła koszulę. Podparła się jedną ręką o krawędź balii, po czym uniosła prawą nogę i zanurzyła duży palec stopy w gorącej wodzie. W pomieszczeniu rozeszły się jednocześnie odgłosy dwóch głębokich, damskich oddechów.

—– —– —– —–

– Cholera, nikt nie idzie się wylać.
– Pewnie mają wychodek w środku.
– Plan chuj strzeli.
– Czekajcie, dopiero kilka minut po zachodzie.
Podenerwowane głosy podkomendnych Orona świetnie ilustrowały ich położenie. Zaczaili się na osamotnioną redutę pół dnia drogi na południe od spacyfikowanego obozu. Liczyli na cudowne zdolności Pascela, ale nie było okazji ich wykorzystać. Dodatkowo Półork wciąż chodził zaniepokojony.
– Odpuśćmy sobie. Wracajmy do Rimonu. Listy tego jak mu tam… Nekrala czy Nerkala wystarczą królewskim strategom, uderzyliśmy w sam środek ich obwarowań na zachodzie.
– Nie. – próbował wyperswadować przyjacielowi szpieg – Spróbujmy jeszcze tutaj. Dwa garnizony to więcej, niż jeden. Poza tym ten wygląda na słabo obwarowany, być może uda się zakraść w nocy.
– Będzie z tego bieda. – wieszczył Oron – Ale zgadzam się. Tylko coś czuję, że niedługo rzeknę „a nie mówiłem”, i usłyszy to twój trup.
Pascel machnął ręką.
– Pal licho moje życie. Już dość sobie popiłem i pochędożyłem, by być gotowym na śmierć. Ty jesteś wyjątkowy, jak zwykle sobie poradzisz.
Towarzysze zaczęli się przekomarzać, aż skarcili ich żołnierze za zbyt głośnie prowadzenie rozmowy.
– Przepraszam kapitanie, ale chyba przesadzacie. – nieśmiało odezwał się niewysoki blondyn – Po co się kryjemy w tych krzakach, skoro za chwilę o naszej obecności dowie się pół Narodu.
– To ja przepraszam. Nie śmiałbym narażać bez potrzeby życia swych żołnierzy. – Oron natychmiast spoważniał – Hector, czy tak? Miło mieć cię w kompanii.
– Dziękuję, kapitanie.
Rozmowę człowieka z półorkiem przerwał rzężący pisk dochodzący z obozowiska. Ośmiu mężczyzn jak jeden mąż padło na ziemię. Po chwili nieprzyjemny dźwięk ucichł.
– Co to kurwa było? – ozwał się szeptem Gusas, czarnowłosy, umięśniony kuzyn Hectora.
– Cholerstwo jakie. – osądził Pascel.
– Miałem rację. Spierdalamy.
– Oronie, już duch w tobie upadł? Co to za przykład dla żołnierzy?
Uśmiech na twarzy szpiega zgasł, gdy ujrzał stężałą aparycję kompana.
– Tym razem nie żartuję. Tam jest nasza śmierć. Wiem to. I nie przekonuj mnie. Żaden z was niech nie próbuje mnie przekonać. Nie pójdę tam za żadne skarby świata. Za tą próchniejącą palisadą czeka na nas istota, której moc przerasta naszą zebraną do kupy.
– O czym ty pierdolisz?
Oron spojrzał na niego, jakby chciał go zasztyletować. Po raz pierwszy Pascel przestraszył się najlepszego przyjaciela.
– Tam jest moja zguba. Tam jest mój ojciec.

—– —– —– —–

Wydane dźwięki należały do Rycheli i dziewczyny. Królową przeszły dreszcze z powodu włożenia nogi do gorącej wody i gwałtowny spazm wzmocnił siłę jej oddechu. Obróciła się do dwórki i wnet poznała powód jej głośnego westchnięcia. Dziewczę wpatrywało się w delikatną, wydepilowaną muszelkę odsłoniętą po uniesieniu nogi. Po chwili namysłu kobieta postawiła stopę na ziemi i obróciła się do towarzyszki przodem. Nastolatka wpatrywała się w dojrzałą kobietę jak oczarowana.
– Jak masz na imię?
– Jo… Jonata. – młódka zająknęła się, a piersi zaczęły falować pod wpływem coraz głębszych oddechów.
– Podobam ci się? – pytanie Rycheli obliczone było na ośmielenie wyraźnie zażenowanej panny, która zapewne pierwszy raz widzi nago inną kobietę – Ile masz lat?
– Sze… Szesnaście, pani. Je… Jesteś piękna, pani.
– Mów mi Rychela. – kobieta uśmiechnęła się w sposób prezentowany dotychczas jedynie Oronowi, Efellasowi i swoim kochankom.
Kilka kroków do przodu i już stała pochylona nad Jonatą. Złączyła nogi i zasłoniła dłońmi łono, ale machała tuż przed twarzą dziewczęcia nagimi piersiami, na których powoli zaczynały twardnieć różowe sutki.
– Masz ochotę na kąpiel? – wyszeptała jej wprost do małego uszka, po czym pocałowała nieświadomą niczego szlachciankę.
Tym sposobem zainicjowała swe biseksualne życie erotyczne. Pewnym chwytem złapała kochankę za pośladki i uniosła ją do góry. Ta instynktownie objęła Rychelę nogami w pasie. Krzepa nabyta, gdy miała kilkanaście lat, nie opuszczała jej do dziś mimo zbliżającej się trzydziestki. Krążyła czubkiem języka po szeroko otwartych wargach Jonaty. Nie wchodziła do środka, by nie pozbawiać możliwości głębokiego oddychania podnieconej dziewczyny. Usiadła na krawędzi balii i przełożyła przez nią prawą nogę, a zaraz po niej lewą. Nie bez trudu uklękła i puściła dziewczynę wprost w odmęty aromatycznej kąpieli. Z głośnym chlupotem woda przelała się na kamienną posadzkę wyłożoną futrami. W kilka sekund Jonata była mokra od stop do głów. Przez cienką, niebieską sukienkę zaczęły prześwitywać małe, twarde piersi. Materiał okleił jej ciało uwydatniając sprężyste piersi wielkości sporych jabłek i płaski brzuch. Co dostrzegła Rychela, to także owłosiony wzgórek łonowy. Nim dziewczynie minął pierwszy szok, królowa leżała już na niej i całowała przez materiał sukienki spragnione pieszczot półkule. Jedną nogę wsunęła między jej uda, by móc drażnić muszelkę młodej panienki z arystokratycznego rodu starszego, niż dynastia panująca w Rimonie.
– Pani, to nie tak…
– Już mówiłam ci, że jestem Rychela.
– Kiedy ja… Ja nie dlatego tak się zawstydziłam… Ja się wstydzę… Nie miałam jeszcze okazji…
Dłoń królowej błyskawicznie powędrowała między delikatne płatki Jonaty. Dwa palce przykryte mokrym materiałem wsunęły się ostrożnie do środka zapewne dziewiczej norki. Przypuszczenia Buteryjki potwierdziły się, nim dwórka przyznała się do bycia nienaruszoną.
– Kochana, to będzie najpiękniejszy dzień w twym młodym życiu. – wyszeptała, składając na jej ustach kolejny pocałunek.

—– —– —– —–

– Wciąż nie rozumiem. I domyślam się, że oni też.
Pytające twarze żołnierzy uświadomiły Oronowi, że tak naprawdę nikt nic nie wie o jego pochodzeniu, które sam poznał całkiem niedawno i w zasadzie przez przypadek.
– Słuchajcie mnie. Wiem, co mówię. Krąży pewna stara legenda, która w rzeczywistości jest najprawdziwszą prawdą. Zamknijcie się, to wam ją wyłożę.
Odeszli kawałek dalej, gdzie uwiązali do starych pieńków konie. Usiedli w kole, krzyżując zgięte nogi.
– Przed dwoma tysiącami lat, gdy Rimon cieszył sie względnym spokojem, z Orchs Gezaherb wylała się przeogromna armia orków. Na ich czele stało trzech wodzów: Drinum, Ghask i Rimal. Za pomocą zaklęć z czarnej, zapomnianej księgi, wykuli sobie Broń Gromu- odpowiednio Topór, Młot i Miecz. Żaden pancerz im się nie oparł, żaden oręż nie sprostał.

Taka oto horda uderzyła na Rim. Przewagę mieli ogromną. Podczas gdy oddziały Ghaska brały Rim od północy, a Ghaska od południa, Tremor, ówczesny król Rimonu, wywiódł przed bramy stolicy kwiat rycerstwa Imperium. Czekał tam na niego Drinum, trzeci wódz dysponujący najpotężniejszym oddziałem. Dziś mówi się, że na jednego naszego jeźdźca przypadało wówczas pięciu orków, a na dwudziestu jeźdźców jeden troll. Armia królewska liczyła zaś nie więcej, niż trzy tysiące głów. W szaleńczej szarży ustawieni w klin jeźdźcy dotarli aż do orszaku Drinuma, i wtedy zaczęła sie rzeź. Wodzowi orków nikt nie mógł sprostać w polu, nawet król poległ. Jednak w poczet obrońców zaliczał się Almor. Władał on cudownymi mieczem i tarczą, które jako jedyne mogły sprostać Broni Gromu. Krążą słuchy, iż miał on być potomkiem Syriona, a owe miecz i tarcza miały być w rzeczywistości Orężem Władzy, owymi cudownymi przedmiotami przywiezionymi na Zachód przez Erkona. Nie wiadomo, ile w tych plotkach prawdy, bowiem po śmierci Almora i miecz, i tarcza zniknęły i po dziś dzień nie zostały odnalezione.

Wspomniany Almor, jeden z oficerów armii Imperium, natarł na Drinuma z taką pasją, iż nawet sam Erkon nie powstydziłby się podobnej biegłości w jeździe konnej. Drinum zrzucił go z konia, ale tarcza osłoniła go przed ciosem, który na innych sprowadzał jeno śmierć. Podczas, gdy zrozpaczeni rycerze wybijali w pień wrogów, Almor starł się z wodzem wrażych chorągwi. W kilkunastominutowej potyczce nie odniósł rany, udało mu się za zabić oponenta. Ugodzony w ramię Drinum upuścił broń. Przyjął śmiertelne pchnięcie w brzuch, po czym ciało jego wyparowało ze zbroi, a Topór rozpłynął się w powietrzu. W ten sposób większa część najeźdźców została wybita.
Zaniechując odpoczynek po bitwie, jeźdźcy (spośród których poległo dwóch na ośm, wliczając króla) udali się spod zachodniej Bramy (pod którą walczono), wzdłuż murów, na północ. Dzierżący Młot Gromu Ghask zgotował im iście piekielne powitanie, zresztą nie bez kozery przybrał miano narodańskiego boga ognia. Siły walczących były wyrównane, dodatkowo w trakcie bitwy dotarły posiłki z Waterii, dwa tysiące wypoczętych piechurów i pięciuset rycerzy z północnych marchii Rimonu. Jeśli Tremor rozwarł Bramę Zachodnią w południe, to o zachodzie Słońca (a było to tydzień po przesileniu letnim) druga bitwa chyliła sie ku końcowi. Tylko Ghask i kilkuset orków walczyło o czternastej godzinie dnia. Młot Gromu gniótł wrogie pancerze niczym puszki. Bitwa, mimo dwukrotnej przewagi liczebnej, mogła zostać przegrana, ale Almor dotarł do Wodza i stoczył z nim kolejny zażarty bój. Potomek Syriona złapał go na wykroku, zręcznie odskoczył w bok i pchnął w usta, przebijając na wylot głowę. Ponownie ciało i broń zniknęły. Ostatnim agresorem pozostał Rimal. Obrońcy Rimu, pokrzepieni dwiema zwycięskimi bataliami, całą noc przetrzymali oblężenie, by o świcie rozewrzeć wrota Bramy Południowej i wypuścić pięć tysięcy jeźdźców i piechurów na zmęczoną marszem i oblężeniem armię orków.

Jakież było więc ich zdziwienie, gdy napotkali wojsko świetnie przygotowane do odwrotu, które w tym momencie ruszyło w drogę powrotną ku Shark, swej stolicy w niedostępnych Orchs Gezaherb. Wojska rimońskie nie mogły zbliżyć się do wroga ani na sto kroków, by nie zostać zdziesiątkowanymi przez kusze i łuki przeciwników. Rimal wiódł orków w górę Rimii, niewielkiej rzeki wypływającej z gór. Na granicy pól dokoła Rimu i jałowych pustkowi w okolicach Orchs Gezaherb napotkała ich niecodzienna sytuacja. Oto bowiem posiłki dążące na wsparcie agresorom ścierały sie właśnie z wojskami z Sotinu, dążącymi na ratunek oblężonej stolicy. Orkowie natychmiast zapomnieli o odwrocie i runęli na tyły oddziałów rimończyków. W całym tym zamieszaniu Rimal zapomniał o jednym- że i za nim podąża żądna zemsty armia obrońców Rimu. Sotińczycy wykonali błyskawiczny manewr pozwalający im wydostać się z kleszczy, i z pomocą północnych rodaków otoczyli zdezorientowanego wroga. Ostatni oddział, dowodzony przez Rimala, bronił się dopóty, dopóki do walki nie włączył się Almor. W pojedynkę wybił kilkudziesięciu rosłych półorków (owoce pojmań kobiet z górskich wiosek) i stanął twarzą w twarz z Rimalem, właścicielem Miecza Gromu, najpotężniejszym spośród trzech. Tej walki Almor już nie przeżył. Nadziany na ostrze wroga niewyjaśnionym trafem zahaczył swym mieczem o krtań Rimala. Obaj padli. Żaden nie powstał.

Bilans wojny był tragiczny- Rimon stracił króla i jego prawdopodobnego następcę (sam Tremor umarł bowiem bezpotomnie w wieku lat trzydziestu trzech). Pomimo wypędzenia orków wojne należało uznać za przegraną, nie było rodziny w Rimonie, której członek nie poległby w otwartym boju lub obronie Rimu. Wodzowie wraz z Orężem Gromu przestali zagrażać Zachodowi. Aż do dziś. No i ostatnie słowo. Rimal to mój ojciec, a duch jego i dwóch pozostałych wrócił do świata żywych, by znów siać śmierć i wspomóc wrogów Rimonu. Tak więc róbcie, co chcecie. Ja wracam na dwór, ta informacja jest dla króla obecnie ważniejszą od wszystkich planów bitewnych Narodu razem wziętych.

—– —– —– —–

Jonata nie wiedziała, jak zareagować na pieszczoty. Do tej pory nie miała nawet bladego pojęcia o erotyce. Surowi rodzice pilnowali jej, a zamiast posłać ją do szkoły dla dzieci arystokratów, dostała prywatnych nauczycieli. Ściślej: nauczycielki, i to nie pierwszej młodości. Nikt nie zapoznał ją z pięknem i możliwościami własnego ciała, a sama przestawała drążyć ten temat, gdy dotknąwszy podczas kąpieli swej nabrzmiałej łechtaczki poczuła ciepło w podbrzuszu i przestraszyła się, że może to być jakaś choroba. Rychela miała zamiar wyrwać ją z tego marazmu i pruderii. Usta królowej pieściły usta, nos, oczy, uszy i policzki dziewczęcia. Dłonie powoli pracowały nad piersiami, a udo jeszcze wolniej nad kroczem.
– Dziwnie się czuję… Chyba mam gorączkę…
– Nie… – zaprzeczyła jej kobieta – To rozkosz. Nie bój się jej. To najpiękniejsze, co może cię spotkać.
– Ale… Ale co ty robisz… Tak się nie robi…
Zirytowana Rychela ścisnęła palcami jej sutki, aż syknęła.
– Zdaj się na mnie, a nie pożałujesz.
Usta królowej powędrowały w dół. Chwyciła wargami jeden z sutków i zaczęła go miętosić. Wolna ręka podążyła aż między drżące nóżki dziewicy. Dwa palce spoczęły na muszelce okrytej mokrym, cienkim materiałem. Opuszki znalazły łechtaczkę. Nacisnęły ostrożnie, po czym zatańczyły kilka razy dokoła niej. Jonata jęknęła. Zwarła nogi.
– Robimy coś złego… Ja to wiem…
Zdenerwowana, ognista kobieta z północy miała już dość cnotliwych wstawek kochanki. Ugryzła ją lekko w sutek.
– Au… To bolało, ale…
Wiedziona instynktem Rychela ponownie ugryzła naprężoną brodawkę, po czym ścisnęła zębami zasłoniętymi wargami. Nogi rozwarły się na tyle szeroko, na ile pozwalała sukienka.
– Tak… Już to czuję… Nie przestawaj, pani…

Dominująca Buteryjka znalazła złoty środek na Jonatę. Szczypała, gryzła i ściskała ustami jeden sutek, podczas gdy drugi pocierała szybko ręką. Jednocześnie dwa palce wciąż wykonywały powolne, koliste ruchy dokoła nabrzmiałej, pulsującej łechtaczki. Z trudem hamowała się, by nie podrzeć sukienki dziewczyny i nie wylizać mokrej muszelki z pachnącej wody i dziewiczych soczków. Stwierdziła, że ten dzień spędzi w łóżku. Bynajmniej nie sama. Jutro dostanie pewnie wielokrotnie przełożoną dziewoję z któregoś z mniej zasadniczych rodów, gdzie dziewczęta i chłopcy kojarzą się już w szkole i nim dowiedzą się, jaki potencjał drzemie w ich łonach, muszą zakładać rodzinę z nastoletnim partnerem lub partnerką. Tymczasem miała w swych dłoniach prawdziwy skarb, nieskalaną pannę przeżywającą w jej objęciach pierwsze miłosne uniesienie. Dopingowana tą myślą przyspieszyła ruchy dłoni. W kroczu Jonaty śluz wygrał z wodą i przesiąknięta nim sukienka nie stanowiła już żadnej przeszkody w pieszczotach. Pomimo ciepłej wody na skórze nastolatki pojawiła się gęsia skórka. Prężyła ciało, a sutki stały się twarde niczym kamyki. Jęczała i krzyczała, a jej dłonie nagle pojawiły się na głowie Rycheli i zaczęły gładzić pukle kruczoczarnych włosów.
– Co to jest… – krzyczała wysokim głosem, niemal piszcząc – Och! Ooooch!
Targnął nią gwałtowny spazm, ale nie wyrwała się z rąk królowej. Wygięła się w pałąk i jęknęła przeciągle, po czym opadła na dno balii tak, że tylko jej głowa wystawała ponad powierzchnię lustra wody.

Scroll to Top