Raz na milion lat

Ten telefon przywołał tęczę pięknych, serdecznych wspomnień. Przez długą chwilę po zakończeniu rozmowy delektowałem się przyjemnym ciepłem, które ogarnęło zmęczone ciało i skołataną duszę. Ania… Niepozorna, ale jakże niesamowita osóbka. Mógłbym opowiadać o niej godzinami. Przywołane krótką rozmową wspomnienia oderwały mnie od wszystkich przykrych rzeczy, które ostatnio się wydarzyły. Na długi moment przyniosły błogie uczucie, z którego wyrwało mnie wspomnienie tego, co nas rozdzieliło. To było tak dawno temu, prawie trzy lata. Wiele się od tego czasu zdarzyło. A teraz zadzwoniła.
Dawno nie rozmawialiśmy ze sobą, ale dobrze pamiętałem nasze wielogodzinne posiedzenia nad kawą przy wschodzie słońca. Magiczne godziny, które spędziliśmy ze sobą na wyjeździe szkoleniowym dla menedżerów projektów edukacyjnych, wryły się głęboko w moja pamięć. Opatuleni w grube koce, spod których wystawały tylko dłonie trzymające kubki kawy i papierosy, rozmawialiśmy o wszystkim, dzieliliśmy się najbardziej intymnymi myślami. Mimo, że poznaliśmy się kilka dni wcześniej w autobusie wiozącym nas na ten wyjazd, od samego początku czuliśmy wyjątkowość naszej relacji. Wystarczyło kilkanaście pierwszych minut obok siebie i wiedzieliśmy, że taka bliskość zdarza się raz na milion lat. Mimo różnicy wieku nić porozumienia robiła się coraz grubsza, by po trzech dniach stać się stalową liną okrętową łączącą dusze. Prawie nie sypialiśmy przez cały wyjazd – dnie spędzając na warsztatach, a nocami tocząc rozmowy, których nie byliśmy w stanie przerwać. Rozstawaliśmy się tylko po to, by złapać dwie godziny snu i móc cokolwiek zrobić na warsztatach następnego dnia. Przerwy na kawę i poobiednie sjesty były preludium nocy, kiedy odcinaliśmy się od grupy i byliśmy tylko ze sobą. Całą magię doznań zdusił ostatni, pożegnalny wieczór, który zniszczył wszystko. Uniesieni nagością uczuć i intymnością sytuacji, pobudzeni lekkim szumem alkoholu w głowach nieznacznie przekroczyliśmy granicę między bliskością dusz i ciał. Niepewne dłonie spotkały się, splatając drżące palce, targane wątpliwością ciała powoli i z przerażeniem przysunęły się do siebie. Nieśmiało, z sercami wyskakującymi z piersi, delikatnie wtuliliśmy się w siebie. Otoczenie pociemniało, zafalowało i umilkło, ludzie wyparowali, wszystko inne przestało dla nas istnieć. Na chwilę zapomnieliśmy o wszystkim, co było nieważne. Gorące pragnienie stopienia się w jedność popychało nas ku sobie, a przyspieszone, gorące oddechy omiatały palącą z potrzeby zbliżenia skórę. Muśnięcia drżących warg o ramiona, szyje, policzki, coraz mocniej zaciskające się na sobie dłonie. Pragnęliśmy się jak nikt dotąd na całym świecie, wieczne szczęście było właśnie tu i teraz. Subtelne, powolne, niemalże niezauważalne ocieranie się naszych ciał wiodło na szczyty ekstazy. Pragnące pocałunków usta zbliżały się, krążąc wokół siebie delikatnie, ocierając się o skórę twarzy, błądząc w namiętnych poszukiwaniach. Raz za razem wargi spotykały swoje kontury, leciutko muskając się wzajemnie, końcówkami strachliwie starając się znaleźć, zbliżyć, złapać. Moje płonące usta czuły jej pojedyncze, przezroczyste włoski pięknego meszku, ona z rozkoszą drapała swoje wargi o mój zarost. Wołając o kontakt usta zbliżały się do siebie, pragnąc się, pożądając dotyku. Przeciągając wargami między sobą tak bardzo pragnęliśmy wpić się w siebie, spleść w namiętnym pocałunku. Języki powoli zbliżały się do zewnętrza warg by zderzyć się na ich granicy, tańczyć i wić razem. Nasze ciała przycisnęły się do siebie mocno, pragnąć już przełamania wszelkich niepokojów i wątpliwości, zdetonować wszystkie emocje i zjednoczyć w szaleństwie kłębiących się uczuć. Jej ciało drżało, urywany głos niósł cichutkie, ledwo słyszalne jęki. Tak bardzo pragnęliśmy złączyć się wreszcie w namiętnym pocałunku i zatracić w sobie, zostać tu na zawsze. Żadne słowa nie były potrzebne, chcieliśmy tylko zjednoczenia.
Oderwaliśmy się od siebie, odskakując jak oparzeni, otwierając szeroko oczy w przerażeniu. Oboje widzieliśmy w nich strach, szok, żal niespełnienia, rozumieliśmy naszą tragedię. Patrzyliśmy na siebie widząc nabiegające łzy ciężkiej świadomości. Naszej jedności duchowej na drodze stoi wszystko inne, wiedzieliśmy, że to szalone, namiętne, przerażające uczucie nigdy nie doczeka się spełnienia. Odsuwaliśmy się od siebie zdjęci strachem, kuląc się z bólu i smutku. Byliśmy tak blisko splecenia na dobre i złe, zatracenia na wieczność w sobie. Niemożliwe do opisania uczucia szalały w naszych sercach i głowach, paląc je do gruntu, niszcząc niemalże wszystko, co nas łączyło. Namiętność zamieniła się w żal, a stalowy most intymnej bliskości rozsypał się w ciągu sekundy jak kładka z zapałek. Brutalny, niechętny nam świat zewnętrzny powrócił znacząc swoją obecność krwawymi śladami w naszej świadomości. Odwracając się od siebie spostrzegliśmy kilkadziesiąt par oczu uczestników szkolenia wpatrujących się w nas w milczeniu. Patrzyli na nas cały czas, widząc nasze chwilowe, bezgraniczne szczęście i nadciągającą katastrofę. Wystarczyła chwila, by wszystko zawaliło się w gruzy. Po kilku dniach wiedzieliśmy o sobie wszystko, ale ten moment zapomnienia oddalił nas tak bardzo, że tonęliśmy właśnie w odmętach wspólnego dramatu. Wszystko zniszczone, przekreślone, raz na zawsze. Ania uciekła z kamiennego kręgu ogniska, zakrywając głowę chustą biegła do drzwi pensjonatu. Patrzyłem za nią, gdy zapłakana wbiega po kamiennych schodach i niknie w ciemnej otchłani wejścia. Zataczając się z rozpaczy podążyłem powolnie w tym samym kierunku, potykając się o nogi towarzyszy biesiady. Czułem ich milczące spojrzenia na plecach, ale znaczyły mniej, niż nic. Szedłem do pensjonatu, ślepo podążając za moja niedoszłą kochanką. Nie było sensu iść do jej pokoju, skierowałem się więc do siebie, w ubraniu padłem na łóżko i skuliłem się. Odpłynąłem, nie wiedząc do końca, co się ze mną dzieje. Na zewnątrz powróciły głośne rozmowy i śmiechy, grupa wznowiła zabawę po szokującym wydarzeniu.
Rano zrezygnowałem ze śniadania. Żołądek miałem związany w supeł i czułem się nie lepiej, niż kiedy opadłem na łóżko poprzedniego wieczora. Czekałem na moment, kiedy będzie trzeba znieść bagaże i wejść do autobusu, który zawiezie nas do domu. Chciałem wsiąść do niego na ostatnią chwilę, by uniknąć spojrzeń i – być może – pytań. Nie chciałem być ze ściskającą się, roześmianą grupą, wymieniać się kontaktami, płakać ze wzruszenia. Patrzyłem tępo przez okno na rozgrywającą się scenkę uścisków rąk, przytulania się i przerzucania planami na przyszłość. W końcu zaczęli wsiadać i przywoływać maruderów. Złapałem spakowaną torbę, wsadziłem klucz w zamek, szarpnąłem za klamkę i wyszedłem. Ruszyłem przez korytarz, na końcu którego otworzyły się drzwi i wyszła z nich Ania. Zatrzymałem się, a ona zamarła z klamką w dłoni. Patrząc w jej smutne oczy ruszyłem porozmawiać. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć, ale jasne było, że nie możemy tego tak zostawić. Stanąłem przy niej ciężko oddychając, odezwaliśmy się do siebie w tym samym momencie, wymawiając swoje imiona, po czym zamilkliśmy. Każde z nas chciało pozwolić temu drugiemu kontynuować. Po chwili przełamałem ciszę.
– Aniu, wiesz, że musimy o tym wszystkim porozmawiać… Tak wiele się zdarzyło i nie wiem, co z tego wyniknie, jak sobie z tym poradzimy. Nie chcę tracić kontaktu. – niemalże wyjęczałem, łamiącym się głosem.
– Wiem – powiedziała z ledwością hamując nabiegające do oczu łzy – tak bardzo chciałam, aby ten piękny wieczór trwał zawsze, tak bardzo Cię zapragnęłam. I dalej pragnę, szaleńczo, ale nie poradzę sobie, jeżeli… – umilkła, łykając osobistą tragedię.
– Ale… – byłem roztrzęsiony – ale co my z tym zrobimy? Myślisz, że da się to zagłuszyć? Nie chcę Cię oszukiwać, długo będę to pamiętał, jeżeli nie zawsze. – wyrzuciłem z siebie żal na cały świat.
– Nigdy czegoś takiego nie przeżyłam. – łza spłynęła po jej policzku – Nawet nie umiałabym opowiedzieć, jak czułam się przy Tobie wczoraj. Jesteś wspaniałym, młodym, ale bardzo dojrzałym, cudownym mężczyzną. I to jest właśnie najgorsze. Chcę o tym zapomnieć, bo całe życie marzyłam o Tobie, a nigdy nie będziemy razem.
Wiedziałem o tym doskonale. Nigdy nie będziemy parą, bo świat nie jest taki prosty i nie moglibyśmy żyć razem. To zbyt skomplikowane.
– Boję się tego uczucia, boję się, że jest jedno jedyne i na całe życie – łkała. – I nie chcę, żeby to była prawda, bo jeżeli jesteś mężczyzną mojego życia, to nie chcę żyć bez Ciebie, a muszę. Ta pieprzona, zakazana miłość! – wykrzyczała z siebie przez łzy, a echo poniosło jej rozpacz po całym budynku. – Kiedy wysiądziemy na miejscu z autobusu, błagam Cię, zniknijmy ze swoich żyć. Bo inaczej oboje je sobie zniszczymy, rozumiesz? – dalej krzyczała.
– Rozumiem, zniknę. I Ty też zniknij, bo inaczej nie dam rady żyć. Zapomnijmy o sobie, jeżeli się da.
– Żegnaj – wyszeptała płacząc, a ja ruszyłem na dół, zostawiając ją za sobą.

Scroll to Top