Rozdział 23 – Święta Bożego Narodzenia

Rozdział 23 – Święta Bożego Narodzenia
Ostatnia kłótnia wzbogaciła nas o nowe doświadczenia, a przede wszystkim o wytrwałość i wzajemne zaufanie, które było, jest i będzie esencją każdego związku. Było to dobrą szkołą życia dla nas obu. Nauczyliśmy się mówić o wszystkim, co nas trapiło i o tym, co moglibyśmy zmienić w nas samych lub czego potrzebuje nas związek. Wiedziałem, że szczerość nas nie zgubi. Omówiliśmy wiele kwestii dotyczących naszej relacji i obiecaliśmy sobie dozgonną wierność.
Święta Bożego Narodzenia zbliżały się szybkim krokiem. Z racji tego, że nasze rodzinne domy nie były oddalone od siebie sporym dystansem, uznaliśmy, że wigilię spędzimy w swoich domach, natomiast pierwszy dzień świąt spędzimy u mnie. Przypuszczałem, że drugi dzień świąt spędzimy tak samo ze względu na to, że rodzice Olka nie byli zbyt optymistycznie nastawieni do wspólnego świętowania. Dla nich ten czas był czasem odpoczynku i zregenerowania sił na kolejne dni pracy. Nie ma co się dziwić… Biznesmeni. Oczywiście mówię to z sarkazmem.
Kolejna sprawa dotyczy mojej rodziny, a mianowicie Łukasza, który miał się zjawić na świętach. Stresował mnie fakt, że będzie musiał się skonfrontować z moim chłopakiem. Nie wiedziałem czego mogę się spodziewać, dlatego starałem się o tym nie myśleć i nie puścić wodzy fantazji. Najgorszym scenariuszem może być to, że wybuchnie awantura, na co oczywiście nigdy bym nie pozwolił. Zdawałem sobie też sprawę z tego, że może być niezręcznie, ale rozmawiałem na ten temat z Olkiem. Zapewniłem go, że zrobię wszystko co w mojej mocy aby te święta były najlepszymi świętami, jakie spędzimy. W końcu to nasze pierwsze święta razem! Nie możemy zaprzątać sobie głowy jakimś Łukaszem!
Pomimo trudnego okresu, jaki przeżyłem wraz z Olkiem, na uczelni dawałem radę. Nie miałem żadnej dwói, która wiązała się z niezaliczeniem semestru, dlatego tryskałem szczęściem i optymizmem. Martwił mnie tylko fakt, że nie miałem żadnej informacji i znaku życia od Kamila. Żadna, nawet najkrótsza wiadomość nie została wysłana z jego strony. Na uczelni nie pojawił się ani razu, ale w zasadzie czego mogę się spodziewać skoro rzucił studia. Sprawdziłem jego profil na facebooku i zauważyłem, że ostatnia aktywność była dwa tygodnie temu, co niesamowicie mnie zadziwiło i poniekąd zdenerwowało, bo przecież kto jak kto, ale Kamil zawsze był dostępny. Dlaczego właściwie o nim myślę? Powinienem wymazać go z pamięci i nie wracać do przeszłości! Jestem na siebie wściekły, ale pomimo to, że obiecałem Olkowi szczerość, nie wspomniałem mu o tym. Nie uważam, że to dobry pomysł. Chciałem tylko się dowiedzieć czy wszystko z nim okay i czy nic złego się nie stało…

W końcu przyszedł ten dzień! Dwudziesty grudnia! Data, która nie tyle kojarzyła nam się ze świętami, a z wolnym czasem. Czasem wolnym od nauki, którego można było spożytkować w leniwy sposób i relaksie.
– Dominik! Na miłość Boską! Ruszaj się bo nie mam ochoty jechać po nocy. – usłyszałem krzyk Olka, podczas gdy pakowałem ostatnią parę gaci do walizki.
– No już idę! Daj mi minutę!
– Pospiesz się, bo zaczyna sypać śnieg… – marudził.
Rzeczywiście. Spojrzałem za okno. Grube płatki śniegu spadały wolno z nieba, tworząc tym samym świąteczną aurę, której nie było dobrych parę lat. Umówiłem się z Olkiem, że jedziemy oddzielnie, każdy swoim autem, ale jeden za drugim, nie spuszczając siebie ze wzroku.
Zanim przebiliśmy się przez korki, warstwa białego puchy pokryła ulicę. Połączyłem się Olkiem telefonicznie przez system głośno mówiący w aucie i przez całą trasę wspólnie rozmawialiśmy. Dało to nam w pewien sposób bezpieczeństwo i wrażenie wspólnej podróży. Śmiało można było nazwać to podróżą, bo ta zajęła nam prawie cztery godziny. Warunki pogodowe dramatycznie się pogorszyły, dlatego musieliśmy zdjąć nogę z gazu i zadbać o bezpieczną jazdę.
– Kocham cię, wiesz? – stwierdziłem z nutką ciekawości w głosie.
– Co mówisz?
– Mówię, że cię kocham.
– Nie słyszę.
– Kocham cię!
– Zgrywam się kochanie!
– Wredny jesteś, wiesz? Zaraz ci wjadę w dupę!
– A spróbuj!
– Szkoda mi auta. – odpowiedziałem lekceważąco.
– Też cię kocham i bardzo ubolewam, że zobaczymy się dopiero za pięć dni!
Faktycznie. Pięć dni rozłąki, kiedy to przez ostatni niecały miesiąc spędziliśmy wspólnie każdą wolną chwilę na odbudowywaniu naszych relacji, stawały się wiecznością.
– Damy radę. – zapewniłem – Cieszę się, że odpoczniemy trochę od siebie.
– Co?!
– To znaczy… nie żebym był zły z tego powodu, że ostatni czas byliśmy razem, ale myślę, że ten ostatni miesiąc pomógł nam odbudować to, co utraciliśmy a nawet oddał nam z nawiązką. Dlatego myślę, że te pięć dni dobrze nam zrobi. Przynajmniej znowu poczujemy co to znaczy tęsknota! Hahaha!
– Masz rację kochanie. – poczułem, że się uśmiecha, mimo że jego głos zabrzmiał poważnie. Machnął mi ręką do lusterka. – Za chwilę odbijam w prawo, pamiętasz?
– Tak wiem… uważaj na siebie Olly.
– Uwielbiam jak tak do mnie mówisz.
– Wiem, dlatego to robię. Obiecaj, że zadzwonisz zaraz jak dojedziesz do domu.
– Zadzwonię. Do zobaczenia za pięć dni. KC! – skręcił w prawo i zniknął z moich oczu.
Biorąc pod uwagę warunku na drodze, Olek powinien być w domu za pół godziny, ja – za czterdzieści minut. Mieszkaliśmy od siebie w przeciwnych kierunkach, z tym, że on odbijał w prawo ja w lewo.

Wjechałem na podwórze, które było już przysypane sporą warstwą białego i mokrego puchu. W tym samym czasie zadzwonił Olek z informacją, że jest już w domu. Wyszedłem z auta. Pomyślałem, że nawet w najchłodniejsze dni zimy, moje serce zawsze będzie gorące, bo bije dla tego Jedynego. W powietrzy unosił się zapach dymu, który wydostawał się z naszego kominka, brudząc tym samym czyściusieńki śnieg, który według mnie ma jest symbolem nieskazitelności. Niestety mój związek przeszedł trudny okres więc tym razem uznałem to za symbol szczerości. Wszedłem do domu zostawiając bagaż przy wejściu.
– Cześć synku! – mama rzuciła mi się na szyję i wycałowała moją zmarzniętą twarz.
– Cześć mamo. Zrobisz mi herbatę? Zmarzłem.
– Już gotowa.
– Jak zwykle niezawodna… – stwierdziłem sprawiając tym samym komplement mojej mamie.
Zjadłem obiad, który tak jak herbata, był już przygotowany i zasiedliśmy w salonie.
– Co u was? Wszystko już dobrze między tobą a Olkiem?
– Taaaaak… – rozmarzyłem się – Nigdy nie było tak dobrze, nawet przed kłótnią.
– To super. Trzymam za was kciuki. Pasujecie do siebie. – pogłaskała mnie po kolanie – Mam nadzieję, że przyjedzie do nas na święta?
– Tak, to już ustalone. Będzie pierwszego dnia, ale myślę, że zostanie też i drugiego. Wiesz jaką ma sytuację w domu…
– Tak, mówiłeś. To przykre, bo przecież święta są od tego, aby spędzać je z najbliższymi, a tu proszę… rodzice… – zadrwiła.
– Kiedy przyjeżdża Łukasz?
– W wigilię.
– Mam nadzieję, że nie narobi żadnego przypału.
– Też się nad tym zastanawiałam. Zrobię co w mojej mocy, aby nie popsuł tych świąt.
– Zapewniłem to już Olkowi więc musimy dotrzymać słowa. – zaśmiałem się. – A jak tam Twoje sprawy sercowe, mamo?
– Bez zmian. Jesteśmy ciągle w tym samym punkcie. Odpowiada mi to.
– Czyli nie ma szansy, że poznam go osobiście w te święta?
– Przykro mi, nie ma takiej szansy. – teraz ona się zaśmiała.
Brakowało mi takich wieczorów. Kiedyś jako dziecko, gdy żył jeszcze ojciec i kiedy jeszcze nie popadł w alkoholizm, często siadaliśmy w salonie i wspólnie rozmawialiśmy. W zasadzie to oni podejmowali dyskusje, a ja się przysłuchiwałem. Dało się czuć wtedy prawdziwe ognisko domowe. Ale teraz mogłem wrócić do tych czasów, z tym, że zarówno mama jak i ja dorośliśmy do takiego etapu, że możemy powiedzieć sobie wszystko i poruszyć każdy temat. Życie weryfikuje.
Obudziłem się dosyć późno. Co jak co, ale domowe łóżko odprężało najlepiej, dlatego nie mogłem zmarnować tej rzadkiej okazji i postanowiłem, że wyśpię się za wszystkie czasy. Wyjątkowo to ja dostałem dziś powitalną wiadomość od Olka, w której napisał jak bardzo mnie kocha i życzy udanego dnia. Od razu pojawił się uśmiech na mojej twarzy i dzień zaczął się idealnie mimo, że wiedziałem jak dużo pracy mnie czeka. Mama pojechała do pracy natomiast ja musiałem posprzątać całe mieszkanie na glans i poukładać drzewo w piwnicy, aby zrobić miejsce na nowe zapasy. Dzień pełen obowiązków! Wyjdzie mi to na dobre, bynajmniej nie będę mieć czasu na tęsknotę. Zabrałem się za robotę zaraz po śniadaniu a skończyłem wieczorem. Ku zaskoczeniu mamy, sprostałem zadaniu i zostałem nagrodzony piwem, co bardzo mnie ucieszyło.
– Hej kochanie. Jak ci minął dzień? – zapytał Olek, gdy odebrałem telefon.
– Padam na twarz. Miałem masę roboty do wykonania. Lepiej mów jak tam rodzice?
– Spoko.
– Tylko tyle? Co się dzieje?
– Nie widać żadnych przygotowań do świąt.. – usłyszałem jak jego głos się łamie. To było naprawdę smutne. – Zazdroszczę ci, wiesz?
– Nie powinieneś.
– Ale tak jest. Popatrz, masz niepełną rodzinę. W zasadzie masz tylko mamę. Ja mam dwoje rodziców a czuję się jakbym był sam. Mają kompletnie wywalone na te święta. I coraz częściej zastanawiam się czy nie mają wywalone też i na mnie.
– Olek, posłuchaj. To, że twoi rodzice nie przepadają za świętami, nie oznacza, że mają na ciebie wywalone. Na pewno się cieszą, że w końcu jesteś w domu. Przecież rzadko ich odwiedzasz…
– Niby tak, ale mogliby okazać to trochę w inny sposób. Są ciągle w pracy a gdy wracają, siedzą przed komputerami i pracują. Nawet nie porozmawialiśmy kiedy przyjechałem. Powiedzieli mi dzisiaj, że na święta pojedziemy do babci ze względu na to, że nie mają czasu na przygotowania. Najlepiej… – zadrwił – Po co stwarzać świąteczną atmosferę, jeśli można iść na gotowe.
– Mam nadzieję, że wymarzoną atmosferę poczujesz u mnie. – odpowiedziałem ochoczo.
– A ja mam nadzieję, że następne święta spędzimy już razem.
– Oho! Brzmi obiecująco i przerażająco.
– Przerażająco? Dlaczego?
– Bo to duży krok, duża obietnica?
– Masz rację. – zatrzymał się na chwilę – Ale jest do wykonania? – zapytał niepewnie.
– No jasne! Przecież i tak razem mieszkamy, razem dzielimy każdą chwilę i w zasadzie zachowujemy się jak stare dobre małżeństwo! – zaśmiałem się do słuchawki telefonu.
– Hahaha! Faktycznie! Czyli jesteśmy umówieni, co?
– Oczywiście!
Krótka rozmowa telefoniczna dała mi dużo do myślenia. Życie jest niesprawiedliwe. Niby masz rodzinę, masz pieniądze, ale nie jesteś szczęśliwy. Wszystko jest na pokaz. Gonitwa za pieniądzem, zero wsparcia (nie mówiąc o tym finansowym), każdy jest skupiony na sobie… Przykre. U mnie wyglądało to inaczej. Rzeczywiście byłem tylko ja i mama, ale zawsze dało się poczuć ten klimat rodzinny, za co byłem niewyobrażalnie wdzięczny. Moja mama stawała na wysokości zadania w każdej kwestii. Jej zaangażowanie w moje wychowanie i sprawianiu szczęścia było cudowne. Kocham ją.
Spojrzałem za okno. Śnieg pokrył okolicę w ekspresowym tempie, rozjaśniając tym samym ciemność nocy. Światło księżyca odbijało się tak, że iskierki śniegu błyszczały milionem kolorów. Obraz zaśnieżonej wsi to jest to, czego potrzebowałem. Miałem dość zgiełku miasta i szybkiego tempa życia. Tutaj czułem, że czas płynie powoli, dając każdemu chwilę na rozważania nad ludzkim losem i spojrzenie w przyszłość.

***Wigilia***

Nareszcie przyszedł tak długo wyczekiwany dzień! Radość i pełnia energii roznosiły mnie od samego rana. Po pierwsze dlatego, że Wigilia Bożego Narodzenia jest najpiękniejszym okresem roku, a po drugie – w końcu w te święta spadł śnieg, nadając tym świętom jeszcze lepszej atmosfery. Pewnie większość ludzi ze społeczności homoseksualnej nie zgodziłoby się ze mną w tej kwestii, ale nie uważam, że osoba homoseksualna nie powinna odwracać się od Boga. Zazwyczaj jest tak, że młodzi ludzie buntują się przeciwko wszystkim katolickim obrzędom, ale według mnie jest to wpisane w Polską tradycję i nawet jeśli nie chcą spędzić tych świąt w chrześcijański sposób, zrobić to powinni przynajmniej po to, aby podtrzymać jakże piękną Polską tradycję. Bóg nie zawinił. Co więcej – jeśli nie chciałby, abym był gejem, nie stworzyłby mnie takim. Proste. Takie mam zdanie.
Kolejną radością napędzającą mnie tego dnia jest to, że już jutro zobaczę się z moim chłopakiem. Te pięć dni wydawało się być wiecznością. Oczywiście, że odpocząłem trochę, ale zrozumiałem po raz kolejny, że życie bez niego jest bezsensu. Chciałem aby był już razem ze mną i abyśmy mogli wspólnie świętować Boże Narodzenie. Jedyny element, który spędzał mi sen z powiek i który mnie zasmucał, to Łukasz, który lada moment zjawi się w mieszkaniu. Wciąż narastały we mnie obawy.
Ostatnie przygotowania spędziłem wraz z mamą pomagając jej w kuchni. Kolacja wigilijna nie była jakoś specjalnie wygórowana, bo była nas tylko trójka. Większość dań zostawiliśmy do przyrządzenia na następny dzień, aby wszystko było świeże na przyjazd Olka. Duma rozpierała mi pierś, że mama tak bardzo zaangażowała się w zadowolenie mojego chłopaka!
– Jest Łukasz! – usłyszałem krzyk mamy z drugiego pokoju.
– Świetnie. – burknąłem pod nosem.
Chwila oczekiwania i gość specjalny wszedł do domu.
– Cześć Dominik. – uścisnął mi dłoń. Poczułem się dziwnie, bo po raz pierwszy od bardzo długiego czasu, Łukasz mnie dotknął w tak przyjazny sposób. Zazwyczaj były to przepychanki lub stłuczenia w postaci późniejszych siniaków. Wyglądał inaczej. Jego twarz zmieniła się diametralnie. Nie było już widać przekrwionych, zmęczonych oczu. Na ich miejsce pojawiły się rozpromienione i bijące szczęściem. Zniknęły także worki pod oczami, które nie schodziły z tego miejsca przez ostatnie kilka lat. Jego twarz była schludnie ogolona, a włosy zadbane i ułożone. Lekki dreszcz przeszedł wzdłuż moich pleców. – Miło cię widzieć. – dodał.
– Cześć Łukasz. – odpowiedziałem oficjalnie. – wzajemnie. Wszystko ok?
– Tak, jak najbardziej tak! – odpowiedział entuzjastycznie. – Gdzie mama?
– Jestem. – usłyszałem z plecami głos mamy. Zmierzyła wzrokiem Łukasza i na jej twarzy pojawił się uśmiech. – Świetnie, że jesteś! – rzuciła mu się na szyję. Prawdopodobnie też zauważyła zmianę, ale nie skomentowała. Za pewne zostawi to na potem. – To co, siadamy do stołu za godzinę?
– Tak, muszę się jeszcze wykąpać. – stwierdził Łukasz.
Godzinę później zasiedliśmy do kolacji wigilijnej. Oczywiście krótka modlitwa w skupieniu i dzielenie się opłatkiem. Każdy zawsze narzeka na tę część wieczoru, twierdząc, że po co składać sobie życzenia typu ‘’wszystkiego dobrego, zdrowa, miłości itd. Itd.’’, skoro i tak ta osoba wie, że życzymy sobie jak najlepiej. Ale skąd ta osoba ma to wiedzieć? Czy kiedykolwiek jej to powiedzieliśmy? Czy mieliśmy odwagę na przykład spojrzeć w oczy takiej babci czy ciotce i powiedzieć : ‘’babciu, ciociu, wszystkiego najlepszego, samych sukcesów, zdrowia itd.’’. Nie. Na pewno większość ludzi myśli, że skoro jesteśmy rodziną, to na pewno każdy zdaje sobie z tego sprawę. Moim zdaniem zawsze powinniśmy mówić o swoich uczuciach i to samo w kwestii życzeń – nie bać się życzyć dobrze! Dlatego jako pierwszy podszedłem do mamy.
– Mamo, chciałbym ci życzyć, abyś w końcu ułożyła sobie życie tak, jak tego chcesz. – puściłem jej oczko nawiązując do jej nowego wybranka życiowego – Oczywiście dużo cierpliwości i wytrwałości na każdy dzień. Zdrowia, a przede wszystkim mniej zmartwień a więcej uśmiechu. Kocham cię! – ucałowałem ją.
– Ja ci życzę, podobnie Dominiczku. Aby kolejny rok przyniósł ci nowe wyzwania, i abyś spełniał swoje marzenia. Wytrwałości na uczelni i wiele, wiele miłości. Zasługujesz na to. – kilka całusów popłynęło w moim kierunku a na koniec uścisk w ramionach.
Odwróciłem się do Łukasza. To był trudny moment.
– Dominik. Na początku chciałbym cię przeprosić – poczułem cios. Że co?! Zauważyłem, że mama udając przygotowywanie stołu, podsłuchuje nasze życzenia. – Przeprosić za ostatnie lata, bo wiem, że były ciężkie. Życzę ci tylko tego, abyśmy mogli w jakiś sposób nadrobić ten czas, który straciliśmy przez moją głupotę, i znowu stać się rodziną. – czułem, że zaraz wybuchnę płaczem, ale nie mogłem tego zrobić. Nie chciałem się zachować jak skończony kretyn.
– To miłe co mówisz. No cóż, pozostaje mi życzyć ci tego samego, bo myślę, że skoro poruszyłeś ten temat, to na naprawdę ci zależy. – uścisnąłem jego dłoń i przełamaliśmy się opłatkiem. Odwróciłem się do mamy, która stała cała we łzach nie mogąc ich opanować.
– Nie będę składać już życzeń. – zwróciła się poniekąd do Łukasza. – Chcę żebyście wiedzieli jak bardzo was kocham, i życzę wam i sobie aby takie święta były co roku. – Łukasz podszedł do niej.
– Ja chcę tylko cię przeprosić, mamo. – podał jej swój opłatek, który po chwili przełamał się charakterystycznym dźwiękiem.
– Kocham was! – I w tym momencie poczułem silne pociągnięcie za kark. Nasze trzy głowy znalazły się obok siebie. To była naprawdę cudowna chwila. W końcu czułem, że wszystko układa się na nowo. W końcu zaczynamy tworzyć rodzinę.
Resztę kolacji spędziliśmy na rozmowie głownie o Łukaszu, z której dowiedziałem się, że w ośrodku odwykowym dostał szkołę życia. Po pierwsze sprowadzili go do pionu poprzez pranie mózgu jakim okazało się być wdrożenie wartości rodzinnych i społecznych, których w zasadzie nie posiadał. Po drugie, codzienne rozmowy z psychologiem i psychoterapeutami dały bardzo dużo do myślenia. Bałem się tylko, że to wszystko jest kolejną zagrywką ze strony mojego brata (Jezu, jak to brzmi? Nie pamiętam kiedy używałem tego słowa.) Niestety to by było w jego stylu, zawsze zdolny był do takich nieczystych zagrań. Jednak po dłuższej rozmowie, powoli zaczynałem mu ufać.
Przyszedł czas na prezenty. Jako dziecko uwielbiałem ten czas, ale z wiekiem zrozumiałem, że nie jest to najważniejsze. Mimo wszystko, ucieszyłem się, gdy w moje ręce wpadł całkiem spora paczka. Po otwarciu okazało się, że jest to duży, brązowy i miły w dotyku koc z wyszytymi inicjałami D&O.
– Jeeeeezu! To jest najlepszy prezent jaki kiedykolwiek dostałem! Dziękuję ci mamo! – Rzuciłem się jej na szyję. – Jest cudowny! Naprawdę!
– Udusisz mnie! – zaśmiała się z ogromną radością w oczach. – Cieszę się, że ci się podoba, ale to jest wasz wspólny prezent, który powinieneś otworzyć jutro! Twój jest ten mniejszy!
– Ah! Pardon madame! Już się zabieram za mój. – Mała paczuszka skrywała złoty łańcuszek na szyję. Oczywiście prezent bardzo mi się spodobał, ale byłem pod takim wrażeniem tego koca, że nawet i złoto nie sprawiało mi takiej radości.
Ja kupiłem mamie nowe etui na okulary, komplet kosmetyków i brzoskwiniową apaszkę. Prezent bardzo przypadł jej do gustu. Nawet stwierdziła, że jeśliby nie było dzisiaj mrozu, to poszłaby w niej na pasterkę. Niestety musiała się wstrzymać przynajmniej do wiosny…
Przyszedł czas na prezent dla Łukasza. Oczywiście nie mówię tu o moim prezencie, bo takiego nie ma, ale prezencie od mamy. Sprawiła mu niespodziankę perfumami jakich zawsze używał, gdy jeszcze było go na to stać i zegarkiem wodoodpornym. Ja nie kupiłem mu nic z tego względu, że nigdy nie sprawialiśmy sobie żadnych prezentów. Poza tym do ostatniej chwili myślałem, że nigdy się nie zmieni. Nie miał mi tego za złe.
On natomiast wyciągnął prezent i wręczył nam go wspólnie.
– Pomyślałem, że nie będę nic kupował. W zasadzie nie miałem na to pieniędzy… – posmutniał trochę. Zrobiło mi się go szkoda. – Dlatego na terapii zajęciowej wpadłem na pomysł zrobienia albumu. Zdążyłem powklejać kilka zdjęć. Niestety nie mamy ich zbyt wielu… – Na pierwszej stronie byliśmy wszyscy, nasza cała rodzina wraz z tatą. Potem stawaliśmy się starsi, ojca już nie było. Nie doszliśmy nawet do połowy albumu, gdy ten okazał się być pusty. – No właśnie… To już koniec. Dlatego mam do was prośbę, chciałbym abyśmy sobie zrobili dzisiaj wspólne zdjęcie i z czasem zapełniali nasz album.
– To naprawdę świetny pomysł. – wyszeptała zdumiona mama. Po jej policzku spłynęła łza. Nie chciała się rozklejać, dlatego szybko zwróciła się do mnie. – O której przyjeżdża Olek?
– Mówił, że będzie około dziesiątej.
– Twój ch… twój chłopak przyjeżdża? – zapytał niepewnie.
– Tak, jutro przyjeżdża Olek, mój chłopak.
– Fajnie. W końcu się poznamy. – w jego głosie dało się słyszeć nutkę ciekawości.
Byłem zdziwiony. Czyżby i w tej kwestii Łukasz zmienił zdanie?
Wysłałem jeszcze smsa do Olka, że bardzo go kocham i tęsknię oraz że mam nadzieję, że wszystko u niego w porządku.
Zbliżała się północ, dlatego zaczęliśmy się zbierać na pasterkę. Uwielbiałem tą część świąt bardzo, ze względu na to, że do kościoła mieliśmy ponad kilometr i zawsze chodziliśmy pieszo. Dodatkowo był mróz i zaspy śniegu, które odbijały światła pobliskich lampek choinkowych dekorujących podwórza ludzi. Dym unoszący się powoli znad kominów i gwieździste niebo. To wszystko nadawało tej niesamowitej atmosfery! Oczywiście pasterka też miała swój urok. Ulubiona kolęda, Cicha Noc, która tradycyjnie była grana na początku mszy, szopka Betlejemska i zapach siana. Kocham! Takim oto akcentem zakończyłem ten dzień pełen wrażeń.

Następnego dnia byłem na nogach już po ósmej. Szykowałem swoją świąteczną kreację. Chciałem wyglądać jak najseksowniej, aby wzbudzić dzikie rządze u Olka. Założyłem czarne, obcisłe jeansy, błękitną koszulę i czarną sportową marynarkę. Przejrzałem się w lustrze – sam mógłbym się przelecieć – pomyślałem dość narcystycznie. Zszedłem na dół i przygotowałem wspólnie z mamą stół. Nowe potrawy wylądowały na blacie. I pomyśleć, ze wszystko to dla mojego kochanego Olusia!
W końcu przyjechał! Wystartowałem do drzwi wejściowych, gdy tylko zobaczyłem jego auto na podwórku.
– Hej kochanie! – rzuciłem mu się na szyję. Zapach jego ciała drażnił moje nozdrza. Wiedziałem, że będzie ciężko utrzymać wodze emocji przez ten dzień.
– Heeej – wtulił się we mnie, pocałował po szyi i zakończył świdrując w uchu. Popatrzył mi w oczy – Tęskniłem. Cholernie tęskniłem! – Pocałowaliśmy się namiętnie.
– Wynagrodzę ci to dzisiaj, obiecuję. A teraz zapraszam do środka.
– Jest Łukasz?
– Tak jest. Potem ci opowiem o zmianach.
– Jakich zmianach?
– Chyba odzyskałem starego brata.
– Ooo! Zaczynam się niecierpliwić.
Weszliśmy do mieszkania. Mama od razu podbiegła do nas, a raczej do Olka i wyściskała go porządnie.
– Jest i mój Alvaro!
– Że co proszę? – zapytałem z niedowierzaniem i pretensją – Do mnie się tak nie zwracasz! – zmierzyła mnie tylko wzrokiem, ale nic nie powiedziała.
– Zapraszam, chodź, pewnie zmarzłeś, co? Jest minut dwadzieścia!
– Spokojnie, mam klimatyzację w aucie. – zapewnił – Ale oczywiście herbatki się napiję w tak doborowym towarzystwie.
– Lizus! – szepnąłem kopiąc go pod stołem. Oddał kopniaka. – Zobaczymy wieczorem. – zaszantażowałem.
– Cześć. – usłyszeliśmy głos Łukasza za plecami. Drgnęliśmy. Długo wyczekiwana chwila konfrontacji w końcu się odbyła. – Jestem Łukasz.
– Witam. – Olek wstał z krzesła. – Olek. Miło cię poznać.
– Mnie również. Wiele słyszałem o tobie.
– Haha! Mam nadzieję, że tylko te dobre rzeczy?
– A są jakieś złe? – zapytał żartobliwie.
Olek poczuł się zawstydzony, wzruszył ramionami i spojrzał na mnie. Wiedziałem, że muszę przerwać tą chwilę więc wyskoczyłem z naszym wspólnym prezentem.
– Olek popatrz co dostaliśmy od mamy! – wyciągnąłem koc i rozłożyłem go na kanapie. W jego oczach pojawiła się ogromna radość, był zaskoczony, że w ogóle dostanie jakiś prezent od swojej ulubionej pani Zosi.
– Jeeeeeeej! Świetny! Teraz już na pewno nie zmarzniemy! – szturchnął mnie w ramię – Dziękuję serdecznie. Ale ja niestety nic pani nie kupiłem, nie spodziewałem się.
– Ah przestań! Mnie nic nie trzeba, ważne, że mam was wszystkich tu przy sobie! No! Zapraszam do stołu.
Obiad mijał w bardzo miłej atmosferze. Łukasz znalazł wspólny język z Olkiem, co bardzo spodobało się zarówno mnie jak i mamie, która puszczała do mnie oczka. Najedzeni i zmęczeni postanowiliśmy z Olkiem wybrać się na spacer. Pomogliśmy tylko mamie w posprzątaniu i powierzchownym ogarnięciu salonu i ruszyliśmy do wyjścia.
– Cieszę się, że jesteś. Tak bardzo tęskniłem. – powiedziałem.
– A ja się cieszę i jestem wdzięczny, że zaprosiłeś mnie do siebie. Tutaj czuję się jak w domu. Wyobraź sobie, że wczoraj spóźniliśmy się na kolację do babci prawie dwie godziny, tylko przez to, że ojciec musiał dopracować jakiś pieprzony projekt. Było nawet przyjemnie, ale zbyt krótko.
– Rozumiem, rzeczywiście niefajnie zachował się twój ojciec. A co przyniosła ci gwiazdka? – dodałem po chwili na rozluźnienie atmosfery.
– Nowy portfel, i standardowo – kopertę z kasą.
– No to super! Dobry prezent. Możesz kupić sobie co chcesz!
– Mnie się to nie podoba. Znowu kasa… wolałbym dostać jakiś mały, skromny upominek, który byłby wybierany z zaangażowaniem i ze strachem czy oby na pewno mi się spodoba, a tak, rodzice polecieli na łatwiznę.
– Nie marudź. Przynajmniej będziesz mógł jakoś spożytkować te pieniądze. A ile dostałeś tak w ogóle?
– Tysiąc.
– Matko Boska! No to się postarali! W życiu takiej kasy nie dostałem.
Doszliśmy do lasu, gdzie w końcu mogliśmy się złapać za ręce i iść ścieżką w stronę leśniczówki. W zasadzie to czołgać, bo śniegu było po kolana. Czułem jak kolejne grudki śniegu wchodzą mi do butów, mocząc moje skarpetki.
– Dominik, mam dla ciebie prezent, który chciałbym Ci tu wręczyć.
– Serio? Ja nie wziąłem mojego, chciałem to zrobić po spacerze.
– Nic nie szkodzi.
– Co dla mnie masz? – wyszczerzyłem zęby i przyciągnąłem go do siebie całując w usta. Jego ciepło rozgrzało moją twarz, para unosiła się z naszych ust.
– Chciałbym cię o coś prosić. – ukląkł przede mną.
– Nie mów……..! – poczułem wielką ekscytację i szok.
– Niestety nie mogę cię prosić o małżeństwo, bo niestety związki homoseksualne nie są legalne w naszym kraju, ale chciałbym cię prosić o rękę. To wszystko. Wiem, że nigdy nie będziemy mężem i mężem – zaśmialiśmy się głośno – ale przynajmniej możesz być moim narzeczonym. Dlatego proszę cię o miłość i wierność. W sumie i o uczciwość małżeńską też, bo jesteśmy jak stare dobre pierniki!
Łzy do oczu napłynęły mi jak tsu nami. Rozbeczałem się jak baba. Najszczęśliwsza chwila w moim życiu! Nigdy bym nie pomyślał, że kiedykolwiek ktoś mi się oświadczy.
– Możesz coś powiedzieć? Zimno mi tak klęczeć. – ponaglił mnie.
– Jasne! Kocham Cię więc moja odpowiedź brzmi – tak!
– Ściągnij rękawiczkę, włożę ci pierścionek.
Długo nie musiał czekać, a pierścionek znalazł się na moim palcu.
– Pasuje jak ulał. – stwierdziłem zadowolony. – Jesteś niesamowity. Nigdy bym się nie spodziewał, że to zrobisz. Chodź do mnie! – pociągnąłem go za ręce i pchnąłem w zaspę śniegu. Usiadłem na nim i zacząłem namiętnie całować. – Wariacie! Zawirowałeś mi w głowie dozgonnie. Nigdy cię nie wypuszczę z mojego życia! Obiecuje!
– Spróbowałbyś! – pogroził klapsem w tyłek. – Zbierajmy się, zmarzłem. No i nie ukrywam, że nie mogę doczekać się mojego prezentu! – dodał po chwili z uśmiechem na twarzy.
– No niestety, ale mój prezent nie jest tak wystrzałowy jak twój, ale mam nadzieję, że sprostałem zadaniu.
– Przecież żartuję. Cokolwiek dostanę, pokocham to, bo wiem, że to od ciebie. – uścisnął mnie- swoja drogą to bardzo miłe ze strony twojej mamy, że kupiła nam prezent. Oznaczałoby to, że wierzy, że będziemy razem do końca życia. Czy to nie cudowne?
– Taaaaak, kochana jest. Nawet nie wiesz jak mnie tym zaskoczyła. Myślałem, że znam swoją mamę, a tu proszę. Taka niespodzianka.
Do domu wróciliśmy dość szybko, bo przemarzliśmy na kość. Na szczęście czekała już na nas gorąca herbata.
– Wybaczcie, ale wskoczyłam już w dres. Nie lubię siedzieć w eleganckim stroju, szczególnie jeśli połowę czasu spędzam przy garach. – zapowiedziała mama gdy tylko weszliśmy do salonu.
– Nic nie szkodzi, sam z chęcią to zaraz zrobię. – Powiedział Alvaro mamy.
– Nie krępuj się. – zachęciła go.
– No to może ja was tu zostawię, co? – wtrąciłem.
– Jak wolisz… – odpowiedzieli wspólnie.
– Co masz na palcu? – zapytała mama. Oczywiście nic nie umknie jej uwadze.
– Pierścionek. – zawahałem się – zaręczynowy, poniekąd… – spojrzałem na Olka, który w tym momencie się zaczerwienił.
– Co?! I dopiero teraz mówisz? Gratuluję kochani! – I wycałowała nas serdecznie. Cała mama.
– Chodź, teraz kolej na mój prezent. – złapałem go za rękę i pociągnąłem do swojego pokoju. Wręczyłem mu wielką torbę. Otworzył.
– Nie wierzę. – stanął jak wryty. – Spełniłeś moje marzenie, wiesz o tym, prawda?
– Wiem, dlatego to kupiłem. Zacząłem oszczędzać dwa miesiące temu, a kiedy się pokłóciliśmy, chciałem już wykorzystać te pieniądze. Ale zajrzyj jeszcze głębiej, powinno być coś jeszcze. – dodałem ochoczo. Sam byłem ciekawe czy kolejny prezent mu się spodoba. Po chwili wyciągnął niewielką srebrną bransoletkę z wygrawerowanym napisem ‘’Dolly’’, który powstał z połączenia mojego i jego imienia.
– Jesteś cudowny.
– Nie. Jestem spłukany! – obaj wpadliśmy w śmiech. – Chodź, chcę z tobą poleżeć.

Położyliśmy się na łóżku rozmawiając o naszym wspólnym życiu i o ostatniej pięciodniowej przerwie, która wyszła nam na dobre.
– Wiesz, jak cię zobaczyłem dziś wysiadając z samochodu to chciałem się na ciebie rzucić. Jedyne co mnie powstrzymywało, to twoja mama w mieszkaniu. Hahaha! Wyglądasz tak seksownie i kusząco w tych obcisłych jeansach i koszuli.
– Chcesz? To możesz je zdjąć.
– Serio?
– Serio, tylko zamknij drzwi.
Olek wyskoczył z łózka jak oparzony i zamknął drzwi.
– Jeszcze na zamek! – dodałem.
– Dorobiłeś zamek? – zapytał zdziwiony.
– Tak, właśnie na takie chwile jak te okazuje się być potrzebny.
– Faktycznie.
Wszedł na łóżko rozchylając moje nogi. Położył się na mnie brzuchem i zaczął grę wstępną, poprzez lizanie i gryzienie mojej szyi. Potem zjechał niżej rozpinając guziki koszuli. Dopadł moich sutków, w które po chwili się wgryzł. Jego ciepły i mokry język działał na mnie tak bardzo, że bez dotykania penisa mógłbym dostać orgazmu. Zjeżdżał niżej i niżej. Świdrujący język drażnił moje ciało przyprawiając mnie o gęsią skórkę. Poczułem silny uścisk na moim kroczu. A po chwili jego dłoń znalazła się już w bokserkach. Wygiąłem się lekko, gdy tylko poczułem dotyk jego dłoni. Kolejny dreszcz przeszedł mnie, gdy zsunął napletek i szorstką ręką pogładził żołądź. W dalszym ciągu liżąc moje ciało, drugą dłonią ściągnął ze mnie spodnie, by po chwili zamoczyć swoje palce w moim gardle i naprowadzić je na moją dziurkę. Wszedł powolnym ruchem. Ekstaza przyjemności przeszła przeze mnie. Zacząłem poruszać biodrami aby jak najgłębiej nabić się na jego palce. Odepchnąłem go od siebie. Teraz moja kolej działania. Kompletnie już nagi wspiąłem się na jego ciało, aby zdjąć niepotrzebny już ubiór. Jego klatka piersiowa wyglądała jak z opisu mitologii greckiej. Każdy pojedynczy mięsień objawiał swoje miejsce. Położyłem na nich swoją dłoń delikatnie je masując. Potem przydusiłem Olka do ściany, żeby oddać się dzikiemu pocałunkowi. Nasze języki nie miały hamulców, a rozum odszedł w niepamięć. Po raz kolejny poczułem, że nasze ciała opanował zwierzęcy instynkt, taki, jaki był w dzień, w którym się pogodziliśmy. Olek był już kompletnie nagi. Usiadłem na wysokości jego ud, tak żeby nasze penisy stykały się. Olek chwycił je w dłoń i zaczął wspólną masturbację. Zaczęliśmy nasz pocałunek na nowo, co chwilę schodząc niżej do naszych sutków. Nie wytrzymałem. Wstałem i załadowałem mojego penisa w gardło Olka. Zdziwił się, że zrobiłem to tak gwałtownie, ale nie odmówił lizaka. Każdy centymetr był idealnie wypieszczony i wypolerowany. Przytrzymałem jego głowę przy ścianie a sam zacząłem zwyczajnie na świecie posuwać go w usta. Olek w tym czasie wbijał kolejne to już palce w moją dziurę. Czułem, że zaraz eksploduje, dlatego wyszedłem z mokrego i przyjemnego otoczenia i usiadłem z powrotem na udach Olka. Ssałem jego sutki schodząc niżej. W końcu chwyciłem jego penisa i zacząłem ruchy góra, dół. Mój język powędrował na jego jądra. Zasysałem je jedno po drugim przyprawiając go o dreszcze. Z racji tego, że robiłem mu loda a moje wnętrze nie było do końca przygotowane, wsadziłem mu swoje palce w gardło aby przygotować się na wejście smoka. Oczywiście wiedział dokładnie co robić i poślinił je dokładnie na koniec spluwając. Nakierowałem swoją dłoń na odbyt i wsadziłem ją. Wykonywałem rytmiczne ruchy wraz ze swoimi wypchanymi po brzegi ustami. Zacząłem sapać i wzdychać, toteż Olek zacisnął swoje palce na moich sutkach, delikatnie je szczypiąc i ciągnąć w dół. Jego stopy natomiast powędrowały na moje krocze. Wszystko wyglądało jak z filmu pornograficznego wysokiej rangi. Ja zaspokojony poprzez fisting na własną rękę, stopy Olka na moim penisie, a do tego sutki i zajęte usta. Full wypas. Nie miałem ochot dłużej czekać, dlatego nasmarowałem lubrykantem penisa Olka i wszedłem na niego. Wbiłem jego ogiera w swoje wnętrze. Cudownie! Kocham to uczucie. Jeździłem po nim jak tylko potrafiłem. Moje biodra były już na tyle wyćwiczone, że śmiało mógłbym startować w tańcu brzuchem albo twerkingu. Zachowywałem się jak nieokiełznany. Poddałem się instynktowi. Teraz wiedziałem, że pora na zmianę pozycji dlatego położyłem się na plecach rozstawiając szeroko nogi. Olek po raz kolejny załadował mi swojego ogiera. Czułem jak podniecenie uderza do głowy mimo, że nie dotykam swojego penisa. Po chwili wystrzeliłem niespodziewanie niesamowitą ilością spermy, która pokryła dosłownie wszystko dookoła. Wytrysk poprzez masaż prostaty zdarzył mi się pierwszy raz, ale był tak niesamowity i tak efektowny, że oddałbym życie, aby przytrafiło mi się to w jak najbliższej przyszłości. Szok na twarzy Olka był równie podobny co mój. Nie czułem się do końca zaspokojony. Dlatego chwyciłem swojego penisa i zaczął masturbację. Olek nie wytrzymał dlatego pochylił się nade mną i zlizał całą spermą podając mi do ust. Nasze wargi skleiły się w specyficznym zapachu i lepkiej konsystencji. W końcu wsadził mi swojego penisa po same migdałki i wystrzelił. Nie miałem możliwości poczucia czegokolwiek, bo wszystko trafiło od razu do mojego żołądka. Po chwili doszedłem drugi raz. Skurcz prostaty i wyrzut nasienia był nieco mniejszy, ale równie przyjemny co wcześniejszy. Padliśmy ze zmęczenia na swoje rozpalone i spocone ciała.
– To było niesamowite! – powiedział.
– Wiem. Postradaliśmy rozumy, co?
– Nie, to nasze instynkty pierwotnych ludzi. Potrzebujemy zaspokojenia, to wszystko. Dziki instynkt powinien być w każdym związku. – Zaśmiał się głośno. Jego klatka unosiła się podrzucając moją głowę.
– Chcę tego częściej. Zdecydowanie!
– Ja też! – pocałował mnie w czoło.
– Przy tobie czuję się bezpiecznie, wiesz?
– Wiem kochanie, mam tak samo. Nie chcę cię stracić, nigdy!
– Nie stracisz, bez obaw! Chyba, że zginę za dwa dni w samolocie do Londynu.
– Ah! Dziękuję za ten prezent! Sylwester w Londynie! To jest to!

Scroll to Top