Studium miłości

Przebudziło go przyjemne ciepło rozchodzące się po całym ciele, ale swoje źródło mające w okolicach lędźwi. Delikatny uśmiech zagościł na jego twarzy – wiedział, że widok, który go czeka, na pewno będzie towarzyszył mu przez cały dzień. Nie, jeszcze chwilę… Jest cicho, miękko, bardzo przyjemnie, z każdą chwilą przyjemniej, można jeszcze myśleć, że to pozostałość snu, że to marzenie…, ale takie, które ma swój odpowiednik na jawie.

Otworzył oczy i zobaczył. Długie, smukłe palce muskały jego przyrodzenie, które powoli, jakby też dopiero budziło się z głębokiego snu, zaczęło się unosić. Niespiesznie, delektując się każdą sekundą „przed”, czerwone wargi zbliżyły się do podnoszącej się z pościeli główki. Złożyły na niej delikatny pocałunek, ledwie muśnięcie. Później ciepły oddech drażnił jednookiego węża, aż ten nie wyszedł ze swej kryjówki, otrząsnął całkowicie po czasie bezruchu i zaczął domagać się intensywniejszej uwagi.

Tymczasem zwinny, wilgotny język zaczął kreślić płynne linie od nasady po sam czubek, szybkimi muśnięciami drażnić wędzidełko i od czasu do czasu oplatać nabiegłą krwią główkę. Robert uwielbiał takie pieszczoty: najpierw niewinne, nieśmiałe, później przybierające na sile. Dłonie i usta drażniły całą długość jego organu, pieściły jądra, zatrzymywały się u podstawy, by znów płynnie przebiec na szczyt.

Robiło się coraz cieplej, mięśnie mocniej się napinały, a podbrzusze drżało przy każdym dotyku. Z tego źródła męskiej siły biegły promieniście spazmy rozkoszy i nadawały ukojenie oczekującego ciału. Powoli myśli przestawały być ważne i rozum zasypiał, by wraz z krwią płynąć i wypełnić ciała jamiste. Tymczasem czerwone usta mocno objęły główkę, jakby chciały zadusić szatana, a palce ściśle zacisnęły się na całej długości jego ciała. Zaciśnięte wargi łapczywie przemieszczały się w dół, pochłaniając kolejne centymetry, które od razu po przestąpieniu ich progu skazane były na czułe pieszczoty języka. Dłonie wyznaczały kraniec podróży, a później same wędrowały aż do nasady.

Zabiegi owe odbierały Robertowi oddech. Wił się w pościeli i wypychał biodra w górę. Bardzo już chciał być w tym cudownym, głębokim gardle. Głośny jęk wydobył się z jego ust, gdy przy kolejnym ruchu delikatne palce zaczęły drażnić jego źródło męskiej siły i dumy. Tymczasem poruszająca się miarowo głowa wyznaczała tempo stosunku, a sztywny penis co rusz to znikał w czeluściach czerwonych wrót, to znów całkowicie opuszczał bramy raju.

* * *
Robert niejednokrotnie usiłował odpowiedzieć na stawiane sobie pytanie, „czym jest miłość?”. A czy kiedykolwiek jakikolwiek człowiek wyczerpująco, lub jakkolwiek sensownie, odpowiedział na to pytanie?

Bo może miłość jest wtedy, kiedy czujesz, że tej drugiej osoby jakby nie ma, – że jest się z nią jak z samym sobą. Nie ma żadnych barier, wstydu, skrępowania, za to obecność kochanego człowieka jest naturalna jak oddychanie. Po prostu jest i już, i nie może go nie być. Absolutna symbioza, dwa ciała, ale wspólny duch. Dwa charaktery, ale jednakie myśli.

Albo miłość to patrzenie – nie na siebie, ale w tym samym kierunku. Miłość to wspólne cele, zainteresowania, plany, nadzieje, radości i zgryzoty. I ciągła pewność, że ta druga osoba idzie obok taką samą drogą, w razie czego podeprze, podsadzi, pomoże odsunąć coś stojącego na przeszkodzie albo przebyć rwący potok.

Miłość czasami przypomina tylko torturę albo zabieg chirurgiczny, bo ona na albo on będzie wykonawcą, czy katem, drugie zaś pacjentem, albo ofiarą.

Może miłość, to scenariusze. Te wyobrażenia, co do przyszłości, w których zawsze jest partner. Setki hipotetycznych sytuacji, różnych wspólnych działań, odpowiedzi na pytania, reakcji na zdarzenia. Marzenia, co do scen i obrazów z kolejnych mdłych poranków i ognistych nocy. Albo odwrotnie.

A może miłość to mój brzuch – wszyscy go kochają, tylko szukają okazji, aby się do niego dostać.

Miłość – może też być tylko reakcją chemiczną, pociągającą za sobą pewne odruchy i psychosomatyczne reakcje. Namiętność i dążenie do fizycznego spełnienia.

Albo miłość, to kiedy się budzisz, ale jeszcze nie otwierasz oczu, aby zatrzymać obraz tej drugiej osoby pod powiekami.

Miłość to według Robert Sternberga stosunek namiętności, intymności i decyzji/zobowiązania, trzech składników, zmiennych, ale mierzalnych. Tak mało i aż tyle.

Albo wstrzymujesz na ułamek sekundy powietrze przed każdym zakrętem, bo liczysz, że za nim ujrzysz tę jedyną twarz. To też może być miłość.

Może miłość to najgłębszy smutek, jako że jest najwyższym wysiłkiem, na jaki człowiek się porywa, aby wyjść z samotności, a mimo to dążył do miłości w nieustępliwym uniesieniu.

Miłość to chcieć być codziennie lepszym i wspanialszym. Nie tylko dla własnej satysfakcji, ale by ciągle rosnąć w oczach swojego partnera.

Być może miłość do drugiego człowieka wcale nie istnieje i jest tylko miłość własna, narcyzm, egoizm?
Albo miłość to model Iry Reissa, komponent zrozumienia, wzajemnego uzależnienia, ujawnienia siebie oraz spełnienia się osobowości i realizacji potrzeb, cokolwiek by to miało znaczyć.
Miłość jest największą słodyczą i największą goryczą na Ziemi. Choć równie dobrze może być triumfem wyobraźni nad inteligencją, a jednocześnie rzeczywistością w krainie fantazji.
A może miłość to tylko zabawa „w kotka i myszkę”, ciągłe zdobywanie i udowadnianie swojej wyższości, władzy, przewagi intelektualnej.
Miłością może też być obsesją, nieustannym lękiem o partnera i o utrzymanie go przy sobie.
Albo to nic innego jak poświęcenie, ciągłe dawanie siebie oraz składanie własnych pragnień, potrzeb i szczęścia na ołtarzu miłości, nieustanna ofiara i troska.

Miłość jest sztuką i trzeba najpierw dogłębnie poznać teorię, aby nauczyć się kochać i skorzystać z tej aktywnej siły człowieka, by dogłębnie i świadomie siebie dawać, troszczyć się i zaspokajać potrzeby ukochanej osoby.
Miłość, to kiedy śpisz w cieple. Kiedy śpisz, to jest miłość…
A może to tylko zgubny nałóg, w który pcha nas młodość dla samej ryzykownej gry i oszałamiających stanów nieważkości?
Miłość to głęboka fascynacja połączona z pragnieniem dobra drugiej osoby.
Może miłość to zmiana, ciągły wertykalny ruch ku samodoskonaleniu, siła napędowa rozwoju. Siła napędowa świata.
Albo miłość jest jednością z Bogiem, a Bóg jest miłością. I nie ma nic ponad to z uczuć, gdy dajesz siebie drugiemu, a on jest cały twój. Miłość to religia, którą kultywujesz każdego dnia i nic bez niej nie ma sensu: świat nie obudzi się rano, piekarze nie upieką chleba, dzieci nie pobiegną do szkoły, a ty nie otworzysz już nigdy oczu…
Albo to zespolenie egzystencji i esencji.
Miłość często nie jest niczym innym jak korzystną wymianą pomiędzy dwojgiem ludzi, którzy otrzymują maksimum tego, czego mogli się spodziewać, wziąwszy pod uwagę ich wartość na rynku osobowości.
Albo zapomnienie, że jest się samemu, bo liczy się tylko ta druga osoba.
Miłość jest ciekawością tego, co się stanie, nie zaś przyjmowaniem tego, co się dzieje. Zawsze jest chwilą następną i zawsze czekaniem.
Miłość to niebo, gdzie dwoje ludzi zamienia się w anioła – wszak ludzie, to anioły o jednym skrzydle i aby polecieć, wystarczy tylko kogoś bardzo mocno objąć.
* * *
Czuł, że dochodzi. Jego lędźwie to już nie był fragment ciała – to było przedpole rozkoszy, na którym rozgrywała się bitwa o spełnienie. Pojedynek krwawy, gdzie dziesięciu upartych, niezmordowanych żołnierzy toczyło zaparty bój o jeden wystrzał z głównej armaty. Brakło tchu, wargi pierzchły, ciężkie powieki opadały pod wpływem najazdu rozszalałych zmysłów. Rober czuł, jak jego penis toruje sobie drogę poprzez rozkoszną, ale i zwodniczą gardziel. Wargi poruszały się miarowo w górę i w dół, miękki język lizał, muskał, drażnił całą długość jego przyrodzenia. Palce miarowo zaciskały się i sunęły to za ustami, to w zupełnie przeciwnym kierunku dostarczając niemal bolesnej przyjemności.
Był blisko. Oczy zaszły mu mgłą, w uszach szumiało, a nieziemska rozkosz galopowała przez każdą komórkę jego ciała. Kiedy dłonie chwyciły go mocno w pasie a usta pochłonęły w całości jego drżący, pulsujący organ, poczuł, że odpływa. Wystrzelił nagle jak fajerwerk do gwiazd, rozjaśnił całe niebo i będąc tam, w górze, dotykając swym niebytem boskiego absolutu, pojął, że to wszystko jest prostsze, niż kiedykolwiek przypuszczał. Gdy wracał z kosmosu do swojego przytulnego łóżka skupił całą swoją uwagę by spojrzeć na tak dobrze znaną sobie twarz: duże, łagodne brązowe oczy, delikatnie zarysowane kości policzkowe i wąskie, czerwone usta, w których kąciku pojawiła się maleńka kropla jego nektaru. Nie potrzebował już żadnej definicji, aby stwierdzić, że prawdziwie kocha Jacka i nic tego nie zmieni.
*****
Pisząc definicje miłości do opowiadania opierałam się na różnych źródłach, których nie jestem w stanie przytoczyć, ale do których nie roszczę sobie żadnych praw. Często są to przeredagowane cytaty lub fragmenty definicji, a część jest mojego własnego autorstwa. Jednocześnie zachęcam czytelników DE do pisania własnych definicji miłości. Pozdrawiam!

Scroll to Top