Żar tropików?

Komputer szumiał cicho, a klawiatura leciutko grała od miarowych uderzeń jej palców w poszczególne literki. Pisała szybko, niecierpliwie, jakby każda chwila była jej bardzo droga, bezcenna. Niemal jednocześnie zamieniała pędzące myśli na tekst migający na ekranie. Czarne, idealne litery stały rzędami, jedna za drugą, stanowiąc strumień słów… wszak dalej były wyimaginowane, nie były materią, były jakimś zerojedynkowym przekształceniem energii czy czymś równie abstrakcyjnym i nieznanym. [Duże dłonie uniosły ją lekko w powietrze i posadziły na silnych udach. Jej gładka skóra cudownie kontrastowała z owłosionym, ciemnym torsem, który swoją szorstkością pobudzał jej różowiutkie sutki. Szczupłe palce mierzwiły długie, nieoswojone kosmyki, a usta cudownie raniły się o drapiący, kilkudniowy zarost. Spragnione wargi co rusz odszukiwały się w wędrówce kochanków i pozwalały językom na przemian napierać i muskać się wzajemnie.]

Płatki białego puchu rozbijały się na szklanej tafli okiennej szyby, a szkliwiony kubek, stojący obok klawiatury, nadal pełen był parującego, aromatycznego płynu i niezwykle kontrastował swoim gorącem ze śnieżną zawieruchą. Drewniana chatka skrywała wiele tajemnic, jednak teraz dawała jedynie schronienie kobiecie, która jak opętana pisała na swoim laptopie. Miła lekko otwarte usta, a w szkłach jej okularów odbijały się barwne plamy płynące z ekranu. Nie umalowana, mysie włosy niedbale zgarnęła w kitkę, siedziała w dużym, wełnianym swetrze, a nogi owinęła grubym kocem. Gwałtownie wstała, strącając z kolan niczego nie spodziewającego się kota, i sięgnęła do skórzanego neseseru po notes. Szybko przerzuciła kilka stron, by powrócić do pisania. [Jęknęła, gdy brutalnie rozerwał jej letnią sukienkę i uwolnił nieskrępowane stanikiem piersi. Żar tropikalnego słońca powoli ustępował chłodowi nocy nad oceanem, ale resztki upału nie chciały odejść z tego skrawku lądu. Ciało dziewczyny lśniło od potu, a oddech był suchy i urywany. Mężczyzna trzymał ją mocno, łapczywie liżąc jej brzuch i brutalnie wdzierając się dłonią pod cienki materiał bielizny. Ona nie pozostawała mu dłużna, szaleńczo błądziła palcami po jego skórze, zachwycając się jego siłą i upajała się ostrym zapachem jego rozgrzanego ciała.]

Zegar na ścianie tykał miarowo, komputer nadal mruczał, a klawiatura klikała lekko, jednak domek pozostawał jakby pogrążony we śnie. Żaden ludzki głos nie mącił powietrza, a dziewczyna podobną była do otaczającej ją rzeczywistości – tak samo cicha i spokojna, prawie półsenna. Białe płatki wirowały w zamieci tworząc na bezludnej przestrzeni niezwykły pokaz tańczących korowodów, twórczego chaosu i harmonijnego piękna, połączonego z naturalną, niszczycielską siłą lekkiego puchu. Drewniane okiennice domku posklejane były rosnącymi hałdami, a malujące się mrozem szyby opierały się lodowatym podmuchom wiatru. Ekran bił błękitnym blaskiem, palce szybko przemykały po klawiszach, a tłusty dachowiec rozłożył się leniwie przed kominkiem i zapadł w niezobowiązującą drzemkę. [Kochali się brutalnie. Właściwie jak nieskrępowane zwierzęta kopulowali ze sobą owładnięci odwiecznym, pierwotnym instynktem. On ugniatał jej piersi, co sprawiało jej zarówno ból, jak i nieziemską rozkosz. Nie pozostawała dłużna, drapała jego plecy i kąsała ramiona. Prawie skowytała, gdy jego pokaźna męskość torowała sobie drogę w jej wnętrzu. Forsował jej biodra jak wojownik zdobywa twierdzę – wściekle i zajadle, grabiąc, niszcząc i wyładowując całą swoją furię. Palmy szumiały poruszane wieczorną bryzą, ale nie były w stanie zagłuszyć jęków kochanków.]

Chwilę się zawahała, a jej blade dłonie zawisły nad klawiaturą. Dopisała jeszcze dwa, może trzy słowa, odsunęła się w fotelu i popijając przestygłą herbatę, czytała świeżo napisany tekst. Co rusz przerywała, coś kasowała, coś dodawała. Później trwała chwilę w bezruchu, wodząc jedynie szarymi oczami po tekście, a chłodny blask ekranu nadal odbijał się w jej okularach. Gdy doszła do końca zapisała dokument i zamknęła laptop. Wstała, odstawiła kubek na biurko, przeszła przez pokój i zza szafy wyciągnęła plecak. Z szuflady wyjęła latarkę, scyzoryk, linę, zapałki i wszystko spakowała. Przyniosła jeszcze tabliczkę mlecznej czekolady, termos, mały czekan, termoaktywną bluzę i ochronną folię oraz małą apteczkę. [Niemal wyła, gdy czuła, jak pulsuje w jej wnętrzu. Owładnięta ekstazą błądziła wargami po jego napiętym ciele i drżała pod dotykiem jego dużych dłoni. Gdy musnął jej delikatną skórę po wewnętrznej stronie ramienia, gwałtownie wygięła się do tyłu, a w jej gardle zamarł krzyk. Powietrze drżało od energii wyzwalanej przez ich rozognione ciała.]

Zapięła kombinezon, ubrała czapkę, gogle, wpięła buty w narty i przed samym wyjściem włożyła do kieszeni kilka skrawków czerwonego materiału i pinezki. Rękawice, kijki, plecak-zamieć wprawdzie przycichła, ale nie ustała. Zamknęła chatkę na duży klucz, pozostawiając światełko w oknie i pełną miskę dla kota. Popatrzyła przed siebie, na ośnieżone drzewa i dalej, na monumentalne górskie szczyty. Żywioł, nieograniczona, niczym nie skrępowana natura i ona, maleńka, niemal intruz, będący niewielką, kolorową plamą narciarskiego sprzętu na bezkresnej bieli. Chłodny wiatr już lekko zaróżowił jej policzki, a śniegowe płatki ozdobiły jej strój. Wypuściła powietrze z płuc tworząc przed sobą smugę nieregularnej pary, po czym spięła mięśnie, jeszcze ulotnie spojrzała na chatkę i ruszyła przed siebie, pozostawiając na dziewiczym śniegu parę równoległych rys. [Ocean szumiał spełnieniem. Pozwoliła, aby ogromna, spieniona fala porwała jej ciało i rozbiła na tysiące drobnych kawałeczków o ramiona kochanka. Oddychała ciężko, gdy przed jej zamglonymi oczami zamajaczył niewyraźny kształt. Zbliżał się szybko i lekko. Po chwili widziała już wyraźnie piękną dziewczynę o długich, gęstych, ciemnych włosach spływających na jej nagie plecy, ramiona i piersi. Miała ciemną, błyszczącą skórę, jak jej kochanek, i ciepłe, łagodne oczy. Po chwili swymi drobnymi dłońmi zaczęła muskać nadal zaczerwienione i wrażliwe sutki dziewczyny.]

Narty szybko pokonywały przestrzeń. Po kilku chwilach nie było widać już ośnieżonego dachu chatki, nawet dym z komina ledwie majaczył nad horyzontem. Zwinnie i lekko narciarka omijała kolejne przeszkody, a wśród nich nie tylko drzewa, ale i podstępne, ledwie widoczne korzenie czy oblodzone kamienie. Kiedy wyjechała na rozległą połoninę zobaczyła nad swoją głową dumnie szybującego drapieżnika. Przystanęła i podziwiała jego oszczędne ruchy i majestatyczną pozę. Nagle ptak, z równą dotychczasowemu lotowi gracją, zapikował w dół. Nie mogła dostrzec, co działo się tuż nad ziemią, ale już po chwili zobaczyła, jak powoli, w wysiłkiem znów podnosi się w niebo, niosąc w szponach niedużego, białego, jak cały otaczający ją świat, królika. [Leżała półprzytomna na plecionej, bambusowej macie. Obok spoczywał jej kochanek, którego ciało powoli powracało do normalnego rytmu. Śniada dziewczyna nadal muskała jej skórę, nacierając ją może balsamem czy olejkiem, a może czystym mlekiem kokosowym. Pachniało cudownie, powietrze po zachodzie zrobiło się rześkie i kojąco chłodne. Mimowolnie wtopiła palce we włosy dziewczyny i zaczęła delikatnie je przeczesywać. Ta nic nie mówiła, ale z niezwykłą wprawą pieściła jasny brzuch i uda dziewczyny. Ta, nadal pobudzona niedawnym upojeniem, reagowała deszczami i leciutko wzdychała. Odnalazła dłonią usta mężczyzny, który począł delikatnie ssać jej palce i pieścić ręce. W tej samej chwili poczuła niespodziewane muśnięcie na swojej perełce i wydała jęk rozkoszy.]

Ruszyła szybko, a zimne powietrze uderzało ją w twarz. Płatki, do tej pory lekko tańczące wokół jej postaci, teraz przybrały na sile i czasami zasłaniały jej całą widoczność, jakby chciały powiedzieć, że nie jest tu mile widziana. Duże zachmurzenie sprawiło, że w lesie było naprawdę ciemno. Mimo to dziewczyna nabierała prędkości wśród niewyraźnego, stromego i krętego szlaku. Co rusz słyszała wokół siebie groźne świszczenie wiatru, odgłosy zwierząt i tą niesamowitą pieśń dzikich gór. Po jej prawej stronie, niewidoczny dla oczu, zawył przeciągle wilk. Chwilę później przecięła świeże ślady małej watahy. Pogoda szybko się pogarszała, śnieg sypał już bardzo mocno, był ciężki i lepki, oblepiał kostium dziewczyny, która mimo wszystko nie zwalniała ani nie zawracała. [Wiła się na bambusowych liściach nie przejmując się tym, że boleśnie wbijają się w jej białe plecy. Zwinny języczek wirował na jej skarbie, podczas gdy dwie pary ciemnych dłoni błądziły po jej na powrót rozgrzanym ciele. Drżała, nie wiedziała, że to może przyjść tak szybko drugi raz. Była wolna. Mężczyzna na powrót zamienił się w dzikiego zwierza szukającego ofiary, a tymczasem ona leżała całkowicie bezbronna, oddana na łaskę jego pierwotnej żądzy. Fala znów przybierała i nieposkromioną siłą natury unosiła ją na nieznany ląd, by roztrzaskać ją w objęciach nowych kochanków.]

Scroll to Top