Szermierz i wojowniczka

Gorgon uwielbiał samotne podróże. Takie, w których mógł jechać przed siebie, kimać w siodle, szczać po rowach na popasach i rozpalać sobie ognisko w dziczy każdego wieczora. Akurat los tak chciał, że w jednej z takich podróży był. Łowca głów zawsze ma pełne ręce roboty, przynajmniej w takich czasach, jakie go zastały. Gwałciciele, oprychy najróżniejszego kalibru, wyjęci spod prawa- o takich ludzi się wypytywał w najrozmaitszych mijanych miasteczkach, łapał ich i doprowadzał przed oblicze sprawiedliwości. Czasami się nie udało i wracał do zleceniodawców z głową poszukiwanego w sakwie.

Tym razem czekała nań nie lada gratka. Vermit, jeden z najsłynniejszych rabusiów w królestwie, obrał sobie kryjówkę w okolicznych grotach. Pół dnia drogi przed sobą miał wzgórza okryte złą sławą, zawsze zamieszkane przez najrozmaitszych przedstawicieli szemranego towarzystwa tych stron. Ale Gorgon się nie bał. Trzy krzyżyki na karku pozwalały mu czuć się pewnie w każdej sytuacji, był w pełni sił i wystarczająco doświadczony, by pchać się w paszczę każdego napotkanego lwa. Jak groźny ów lew by nie był, Gorgon dałby sobie z nim radę.

Swym zwyczajem mężczyzna pozwolił iść konikowi przed siebie, a sam uciął sobie w siodle drzemkę. Znał wszystkie rodzaje parsknięć swego wierzchowca i był gotów do akcji, gdyby usłyszał to sygnalizujące niebezpieczeństwo. Pech chciał, że już w godzinę po wstąpieniu na rzadko uczęszczany leśny trakt musiał przetrzeć oczy i wyglądać zagrożenia. Nie szukał go długo.

Kilkadziesiąt metrów przed sobą widział jeźdźca ścierającego się z watahą wilków. Sześć paszczy, jak szybko zliczyło wprawione oko Gorgona. Nie namyślając się długo, spiął ostrogami konia i ruszył do szarży.
– Tricer, szybciej! -popędzał ogiera.

Już w drodze ujął w prawą dłoń przewieszony skosem przez plecy miecz i wskoczył między walczących, od razu rozpłatując gardło najbliższemu z oponentów. W tym czasie drugi jeździec dosięgnął następnego wilka. Pozostała czwórka oskrzydliła ich. Rzuciły się po dwa na każdego. Gorgon sprawnie rzucił się w lewo i przywarł do brzucha Tricera. W tym czasie wilki przeskoczyły przez siodło i w rezultacie zamieniły się miejscami. Bohater puścił rzemienie siodła i wylądował na plecach, by zaraz zerwać się i skoczyć ku jednemu z wrogów. Zwierzę odbiło się niczym sprężyna, lecz doświadczony szermierz pochylił się i wraził ostrze idealnie w wilczą pierś. Leśny myśliwy nadział się aż po rękojeść, zaskomlał i skonał. W tym czasie koń Gorgona stanął dęba i zmiażdżył przednimi kopytami głowę drugiego napastnika.

Towarzysz nie miał takiego szczęścia. Wilki zwaliły go z siodła i niechybnie by zagryzły, gdyby miecz Gorgona nie rozpłatał ich na ćwierci. Wojownik leżał nieruchomo na ziemi, sącząc krew z rany poniżej szyi. Wybawiciel rozdarł kubrak poszkodowanego i odskoczył do tyłu. Spodziewał się poszarpanego wilczymi kłami męskiego torsu, tymczasem ujrzał parę mlecznobiałych półkul zdobnych w dwa bordowe sutki. Zerwał czapę z głowy kobiety. Była piekną brunetką, która znalazła się na krawędzi życia i śmierci. Nad jedną z piersi widniały dwa małe ukłucia po kłach, z których wydobywała się posoka. Mężczyzna wydobył z juków czystą, białą sukienną koszulę i manierkę zimnej wody. Przemył ranę i przycisnął do niej ubranie złożone w kostkę. Kobieta jęczała za każdym razem, gdy trącał ręką jej piersi. Znak, że ma czucie, czyli trzyma się nieźle.

Wydarzenia z popołudnia zmusiły Gorgona do zaopiekowania się ranną tak długo, aż nie będzie w stanie samodzielnie ruszyć w dalszą drogę. Wieczorem ogień trzaskał wesoło a Gorgon wypolerował broń swoją i kobiety, a także przeszukał jej juki. Zdziwiło go, że ich zawartość i jego bagaży były identyczne. Czyżby profesjonalna wojowniczka? Do tej pory nie spotkał wielu, przeważnie były to wojujące z całym światem choleryczki niedożywające trzydziestki. Ona skończyłaby tak samo, gdyby nie niespodziewana pomoc. Nie miała gorączki, to dobry znak. Opatulona we wszystko, co nadawało się do ogrzania, spała kamiennym snem od paru godzin. Sam Gorgon zadowolił się złożoną wpół lnianą płachtą zabraną na wszelki wypadek do sporządzania opatrunków.

Rano obudziły go przekleństwa wymawiane słodkim, aczkolwiek zmęczonym kobiecym głosem. Wojowniczka gramoliła się na konia, co nie wychodziło jej zbyt dobrze. Osłabiona i wygłodzona ledwie powłóczyła nogami. Nim usadowiła się w siodle, stał już koło niej Gorgon z marsową miną.
– Nie możesz jechać. Musisz się posilić i wypocząć jeszcze trochę.
– Nie mam czasu. -odparła- Obowiązki mnie gonią, panie…
– Gorgon.
– Miło mi, jestem Kimirina. Tak więc, dziękuję za pomoc i żegnam.

Ruszyła stępa w stronę wzgórz. Gorgon poszedł za nią. Koń kobiety nie spieszył się na tyle, by nie dało się dogonić go szybkim marszem.
– Nie ujedziesz daleko. -przestrzegł- Zmorzy cię choroba i padniesz na pustkowiu. Zostań ze mną, póki nie wydobrzejesz.
– Stokrotne dzięki. -skwitowała z przekąsem- Nie potrzebuję niczyjej pomocy. Nie zostanę twoją kochanką. Wybij to sobie z głowy.

Mężczyzna nie wiedział, skąd ta myśl mogła jej przyjść do głowy. Czyżby to wczorajsze opatrywanie nagich piersi?
– Nie jesteś nawet w moim typie. -zaoponował- Więc bądź spokojna. Chcę ci tylko pomóc.
– Nie potrzebuję twojej… – w tym momencie zakręciło jej się w głowie i spadła z konia wprost w objęcia kroczącego koło niej Gorgona. Poczuł bijące od niej gorąco. „No ładnie, jeszcze mi tu wykorkuje”- pomyślał i wrócił do obozu.
– Koniku, chodź za mną. -zadagał przyjaźnie do wierzchowca Kimiriny- Z Tricerem będzie ci raźniej.

Południe zaskoczyło Gorgona przy wymianie kompresów na rozpalonym czole towarzyszki. Od rana odzyskała przytomność tylko na kilka minut, by zasnąć natychmiast po wypiciu bulionu z sarny. Łowca głów niepokoił się coraz bardziej. Nie miał żadnych medykamentów, nie spodziewał, że ktoś na trakcie będzie potrzebował jego pomocy.

Przesiedział przy niej kilka godzin, aż zmorzył go sen. Z drzemki wyrwały go słowa wydobywające się powoli z ust nieprzytomnej Kimiriny:
– Vermit… ty skurwysynu… jeszcze mi za to zapłacisz…
Wezwanie imienia poszukiwanego banity przez kobietę zaintrygowało go. Wybrał się na spacer i wrócił zeń z sarną zarzuconą na barki. Sporządził bulion i obrał jeden z udźców, gromadząc mięsiwo w cynowej misie. Wieczorem Kimirina przebudziła się i spożyła przygotowane dla niej delicje, obficie zagryzając je pieczywem. Gorgon ułożył sobie posłanie metr od niej tak, by leżała między nim a ogniskiem.

W nocy obudziły go kobiece jęki. Nie ruszając się spojrzał na Kimirinę i omal nie wrzasnął ze zdumienia. Kobieta leżała odkryta i rozebrana, trzymając lewą dłoń na piersi, a prawą na łonie.
– Kimirina? -wyszeptał. Bez odzewu. Musi być nieświadoma swych czynów. Bał się, że wyziębi organizm, ale z drugiej strony spodziewał się całkiem przyjemnego widowiska.

Z ogniska pozostały tylko żarzące się bierwiona, które dawały w połączeniu z bezchmurnym, rozgwieżdżonym niebem wystarczające światło, by Gorgon mógł zaobserwować każdy detal. A było co obserwować.

Uwolnione piersi Kimiriny opadły trochę na boki; jeden z twardych sutków mężczyzna miał niemal na wyciągnięcie ręki. Kobieta prężyła się, eksponując zachęcająco swe zniewalające skarby. Rozłożone uda pozwalały dojrzeć, jak wsuwa energicznie i wysuwa ze szparki dwa palce, po czym wyjmuje dłoń i masuje nią muszelkę. Jęczała przy tym coraz mocniej. Szczypała sobie sutek, tarmosiła go ściskając opuszkami dwóch palców, a także ugniatała całą pierś. Gorgon czuł coraz większe podniecenie i zakłopotanie zarazem. Miał wielką ochotę zastąpić jej paluszki swoim rozbudzonym członkiem, ale nie chciał jej do siebie zrazić. Wystarczy, że podgląda ją przy masturbacji.

Tak rozmyślając wpatrywał się w Kimirinę doprowadzającą siebie do orgazmu. Ściskała swą pierś coraz mocniej, a podczas przerwy w palcówce pocierała szybko łechtaczkę, jakby cały czas była w swojej szparce.
– Ach! Ech! Oooooch!

Krzyki niosły się na cały las. Włożyła sobie palce środkowy i serdeczny i zaczęła się posuwać nimi w tempie, jakiego najbardziej wprawiony kochanek by jej nie zaoferował. Co chwila przystawała i pocierała sobie łechtaczkę dłonią, zostawiając palce w środku. Jednocześnie zmieniała piersi, oferując każdej pełny zakres ścisków i uszczypnięć. Uniosła biodra i przyspieszyła tempo. Całe ciało było zlane potem, a spomiędzy jej nóg w regularnym odstępie kapały na posłanie wydobyte ze szparki soki namiętności.
– Tak! Ach! -krzyczała bez przerwy.

Nagle oderwała dłoń od piersi i przywarła nią do łechtaczki. Obie ręce pracowały przy rozpalonej kobiecości. Gorgon już dłuższy masturbował się z fallusem na wierzchu; nie zamierzał przerywać Kimirinie ani sobie. Jeśli przebudziłaby się jakimś cudem, zamierzał postawić ją w równie kłopotliwej sytuacji, co ona jego. Gęsia skórka na ciele obojga, szybkie, głębokie oddechy, jęki i krzyki Kimiriny zwiastowały obojgu niecodzienny orgazm. Mężczyzna pierwszy nie wytrzymał; wystrzelił na trawnik, a najmocniejszy strzał wylądował na brzuchu niezaspokojonej chorej. Ta nie zwróciła nawet uwagi na wytrysk Gorgona i dalej robiła swoje. W pewnej chwili zdjęła dłonie z łona i położyła je wzdłuż ciała, zaciskając pięści na posłaniu. Targnęło nią kilka spazmów, każdy zaczynał się w kroczu; podnosiła biodra do góry, potrząsała nimi bezwiednie, potem naprężała piersi wypinając je przed siebie, a na końcu unosiła maksymalnie brodę i wydawała ku niebu okrzyk spełnienia, radości i ekstazy. Szczytowała prawie minutę, po czym najnormalniej w świecie usnęła.

Gorgon przykrył ją, dorzucił drwa do niemal wypalonego ogniska i oddał się w objęcia Morfeusza.
Tytułem wstępu chciałbym podziękować za te kilka komentarzy zachęcających do napisania części drugiej. Ostatnio wena ze mnie opadła, co chyba widać po poprzednim opowiadaniu. Tym razem mam nadzieję trafić w szersze gusta. Trudno było mi napisać to opowiadanie ze względu na to, że ostatnimi czasy nie mam ochoty na opisywanie erotycznych uniesień, stąd i tutaj „scena” będzie, jaka będzie.

Chodziło mi bardziej o fabułę, gdyż w opowiadaniach bardziej skłaniam się ku „narracji” niż „penetracji” (że to tak nazwę). Na koniec pozdrowienia dla Alexis, która już od niedzieli męczyła mnie prośbami o to opowiadanie. Mam nadzieję, że będziesz usatysfakcjonowana.

Tydzień później wszystko było już w najlepszym porządku. Kimirina w pełni sił dosiadała swej klaczy (zwała się Kelpie), a Gorgon był w znakomitym humorze i już od trzech dni sposobił Tricera do kontynuowania wyprawy. Wybierał się z nim na kilkunastokilometrowe rajdy, by koń znów poczuł wiatr w nozdrzach i trakt pod kopytami. Towarzyszka ćwiczyła całymi popołudniami sztychty i, co musiał przyznać nawet stary wiarus Gorgon, była w fechtunku całkiem niezła. „Ale nie tak dobra, by poradzić sobie z watahą wilków”- dodawał sobie w myślach do takich pochwał, po czym uśmiechał się sam do siebie. Od dwóch dni występy nocne występy Kimiriny nie powtarzały się. Co musiało oznaczać, że choroba minęła i wojowniczka wróciła do pełni sił umysłowych.
– I co, jedziesz ze mną? Czy sama chcesz dobrać się do Vermita? -zagaił tego wieczora.

Speszyła się. Zmarszczyła czoło, w oczach pojawiły się dwa groźne ogniki, a usta zacisnęły się w grymasie niezadowolenia.
– Skąd wiesz, że go szukam? Nigdy nie zdradzałam się z mymi zamiarami.
– Majaczyłaś we śnie, moja droga. A ja przypadkiem mam zlecenie na jego głowę. Możemy się podzielić, starczy dla nas obojga. Co ty na to?

Wstała szybko, podeszła do drzewa, do którego uwiązała Kelpie. Uwolniła klacz z postronka i w kilka minut okulbaczyła i osiodłała. Wrzuciła miecz do juków i zręcznie wskoczyła na siodło.
– Nie mam zamiaru dalej z tobą przebywać. To sprawa osobista, nie interesy. Muszę go dopaść, zanim ktoś go sprzątnie. Muszę.

Pociągnęła za cugle i po kilkunastu sekundach znikła w odmętach nocy. Gorgon został sam. Zabiła mu ćwieka, nie ma co. Za kilka minut nie będzie już szans, by ją dogonić. Nie ma na co czekać.
– Kurdę, przecież nie zostawię jej samej. -tłumaczył sobie swe postępowanie.

Banda Vermita to nie wytworni panowie z królewskich pałaców. Jak się do niej dobiorą, będzie błagała o śmierć. A jeśli jej nie zachędożą, do się jej nie doczeka.

Nie zadeptał ogniska, nie sprzątnął, jak należy, legowiska. Porwał tylko wszystko, co wpadło mu w ręce, i po niecałym kwadransie był już w drodze. Nie słyszał Kimiriny, chociaż przez pół nocy galopował. To nie wróżyło nic dobrego. W końcu Tricer zmęczył się i nie było siły, by nie zatrzymać się na popas.

Tłuszcz z dwóch nabitych na rożen królików kapał do ognia, powodując przyjemne dla uszu skwierczenie. Zapach pieczystego roznosił się dokoła solowego obozowiska. Gorgon siedział „po turecku” na kocu i opierając łokcie na kolanach, podłożył sobie zaciśnięte pięści pod brodę. Była to jego ulubiona pozycja do rozmyślań.

Do świtu dwie, może trzy godziny. Jak daleko w tym czasie ucieknie mu Kimirina? Czy dotrze bezpiecznie na miejsce? Czy wszystko z nią w porządku? Na ostatnie dwa pytania same cisnęły mu się na usta odpowiedzi: nie. Skądś to wiedział. Zdjął jednego królika z rożna, wstawiając drugiego z powrotem nad ogień. Naje się i zdrzemnie, nie wytrzyma bez odpoczynku.

Po zjedzeniu jednego królika nie miał siły na skonsumowanie kolejnej porcji mięsa, więc położył się spać twarzą do wschodu.

Zadowolony Herald ogryzał sarnią kość udową z resztek mięsa. Udała mu się ta wyprawa. Był handlarzem niewolników, miał około czterdziestu lat. Cwaniackie rysy twarzy i szczurza aparycja nie świadczyły o dobrych zamiarach jegomościa, a tym bardziej o jego uczciwości. Mimo wad swego fachu lubił go. Zawsze mógł zawinąć do jakiejś osady i sprzedać paru roboli, a w miastach rozsyłał nastoletnie dziewczęta do burdeli zastrzegając sobie prowizję z ich zysków. Podróżując z kilkunastoosobową eskortą mógł lękać się jedynie wojskowej kawalerii, ale znał kraj znakomicie i wiedział, którędy się przemknąć, by minąć patrole. Co prawda podróż przez te wzgórza nie zapewniała żadnego bezpieczeństwa, ale lepsza wataha wilków lub banda zbójów, niż stryczek.

Dziś wieczorem trafiła mu się nadzwyczajna sztuka. Sama się nawinęła, doganiając ich na trakcie. Miała znakomitą klacz i broniła się jak zaszczuta lwica; okaleczyła mu dwóch ludzi, zanim zarzucili na nią sieć i spacyfikowali. Tak właściwie, to chyba ją odwiedzi. Albo nie, niech ją przyprowadzą.

Minutę później miał na swoim dużym kocu piękną niewolnicę. Ciemne, długie włosy, zachęcające nogi i piękna buzia w tym momencie miały stać się jej przekleństwem.
– Zobaczymy panienko, czy w sprawach bardziej złożonych jesteś tak dobra, jak w machaniu mieczykiem. -powiedział do niej powoli, oblizując lubieżnie wargi.

Kimirina (bo to ona miała to nieszczęście) patrzyła w ognisko wzrokiem przepełnionym nienawiścią. Silne więzy krępowały jej zawiązane z tyłu ręce, a nogi miała spętane dwiema zespolonymi ze sobą obręczami. Od kilku godzin trzymali ją w klatce z nastoletnimi, zabrudzonymi i gwałconymi na jej oczach dziewczętami. Teraz i ona miała podzielić ich los. Gdyby tylko mogła zerwać więzy, udusiłaby nimi tego skurwysyna.

Tymczasem Herald podpełznął do niej na czworakach (byli na tym samym kocu). Delikatnie pogładził palcami czerwone lico i spojrzał w studnie goryczy, w których mógł wyczytać cały jej strach, gniew i niepewność. Uśmiechnął się. Chyba zmiękła. Złożył się do pocałunku, gdy Kimirina szybkim, zdecydowanym i mocnym ruchem głowy przyłożyła mu z czoła w nos. Odskoczył do tyłu, chowając twarz w dłoniach.
– Co za suka! -wrzasnął- Rozbiła mi nos!

Zadowolona z siebie kobieta musiała wiedzieć, że krnąbrne zachowanie nie poprawi jej sytuacji, ale planowała zachować resztki czci choćby w swoich oczach. Na okrzyk szefa dwóch barczystych i wysokich drabów złapało ją pod pachy i uniosło do góry. Trzeci podszedł z ciężką, stalową kulą na krótkim łańcuchu. Spróbował przymocować ją do obręczy krępujących jej nogi, ale broniąca się Kimirina kilkoma kopniakami z obu nóg zmusiła oponentów do większego wysilenia mózgownicy. Położyli ją więc na plecach i przycisnęli nogi do podłoża. Po chwili miała już dodatkowy balast w postaci ważącej kilkanaście kilogramów stalowej kuli. Próbowała się wyrywać, ale silny cios w przeponę pozbawił ją tchu na długie sekundy, a animuszu na wszystkie czasy. Podtoczyli beczkę i zmusili ją do uklęknięcia i oparcia się przodem ciała o leżący pojemnik z winem lub jakąś inną substancją.

Dopiero teraz do akcji wkroczył Herald. Zaszedł ją od tyłu i zsunął jej spodnie z bielizną aż do kolan, na których klęczała. Cały czas dwóch drabów trzymało ją za ramiona, by nie wykonywała gwałtownych ruchów. Oparł się na niej i przywarł policzkiem do jej skroni. Poczuła zapach krwi krzepnącej na jego nosie.
– No, no, maleńka; widzę, że lubisz ostre jazdy. To ja ci taką sprawię, że popamiętasz do końca życia. Trzeba było być grzecznym.

Poczuła dwie dłonie błądzące jej po pośladkach; szczypały, ugniatały i rozwierały je, by odkryć ciaśniejszy otworek. Czasem otwarte dłonie masowały delikatnie jędrną skórę, innym razem palce zaciskały się i nieprzycięte paznokcie wpijały się w ciało aż do bólu. Nagle pomknęły w górę, rozchylając poły kaftana i drąc koszulę. Unieśli ją trochę w dół, by opadły z niej strzępy. Sutki stwardniały po kontakcie z zimnym, dębowym drewnem. Herald złapał ją za piersi i oczywiście odebrał ten sygnał opacznie.
– Patrzcie, jaka jest napalona, już chyba nie może się odczekać. -zarechotał herszt zbójów.

Koło nich stała kanka z tłuszczem wytłoczonym z ubitej sarny, i z tej kanki Herald zaczerpnął garść i mocno klepnął ją dłonią między dokładnie wcześniej obmacane półdupki. Poczuła lepką i zimną substancję powoli spływającą po rowku między pośladkami, muszelce i wewnętrznych stronach ud. Po chwili w dziewiczym do tej pory miejscu ciała pojawił się paluch próbujący dostać się do środka. Targnęła ciałem i zwarła zwieracze.
– Chcesz na siłę? -wysapał wyraźnie podniecony- Proszę bardzo.
Bezsilna, opadła na beczkę bezwładnie. Chyba jednak przegrała walkę o własną godność.

O świtaniu Gorgon wskoczył bez śniadania na Tricera i ruszył na trakt. Po godzinie drogi dotarł do porzuconego obozowiska; dokoła traktu leżało porozrzucanych kilka trupów ludzi i koni. Dostrzegł również kilka czarnych kręgów po ogniskach i porozrzucane, zakrwawione koce. Ktoś nocował przy trakcie i został chyba napadnięty. Ale przez kogo? Sądząc z liczby ciał, kompania musiała być wcale liczna. Może trafiła na silniejszą od siebie?

Dla spokoju przeszukał zabitych i serce zamarło mu, gdy przechodził obok małego, charczącego w agonii mężczyzny o szczurzej aparycji. Miał na szyi wisiorek, który wcześniej dojrzał w jukach Kimiriny, gdy robił przeszukanie bagaży dźwiganych przez Kelpie. Dopadł do niego i potrząsnął obiema rękami.
– Co z nią? Co z właścicielką wisiorka?

Tamten zdobył się tylko na wulgarny grymas napinania językiem policzka od wewnątrz. I oczy straciły blask, a źrenice zrobiły się szare.

Czuła, że nadchodzi najgorsze. Herald zsunął spodnie i przywarł do jej ciała, łapiąc za piersi i nakierowując nabrzmiałego członka na bezbronny odbyt. Znów przywarł do boku jej głowy policzkiem.
– Dobra jesteś. Będzie z ciebie uciecha.

Śmierdziało mu z ust rozkładającym się mięsem, dodatkowo ten odór krwi i potu na twarzy, w niemytych włosach… Nie miała już więcej czasu na kontemplowanie jego przywar, gdyż w tym właśnie momencie wszedł w nią z całą brutalnością, na jaką mogło się zdobyć jego nikczemnej postury ciało.

Kimirina zawyła z bólu. Nie tak wyobrażała sobie seks. Ona go sobie w ogóle nie wyobrażała. Wyemancypowana, nie pozwoliła się posiąść do tej pory żadnemu mężczyźnie. Tam, skąd pochodzi, nie miała jednak nic do gadania, gdy rodzice wybrali jej męża. Męża, który po kilku godzinach od ślubu pławił się we własnych bebechach. Zasrany gnojek. Już w okresie narzeczeństwa dymał inne panny w wiosce i myślał, że i na niej sobie poużywa. Nic z tego. Po takim wybryku dostała tylko ubranie i trochę jedzenia, łuk i udała się na banicję. To było trzy lata temu. Teraz była niezależną wojowniczką w chwilowych, jak sobie myślała, opałach. Raz da dupy to się nic nie stanie. I tak się zemści przy pierwszej okazji.

Utyskiwania nad własnym losem stały się dodatkowo utrudnione, bo jurny cwaniaczek rozochocił się do tego stopnia, że wchodząc w nią i wychodząc, sapał jak śpiący niedźwiedź i ściskał bezładnie piersi gwałconej niewolnicy. Starała się całych sił nie wpuszczać go do środka, ale w końcu chwycił ją za ramiona i wszedł w nią tak mocno, że poczuła jądra odbijające się o dotąd nienaruszoną muszelkę. Sprawił jej tym tak niesamowity i niespotykany ból, że najzwyczajniej w świecie się popłakała. Po przełamaniu ostatniej linii oporu Herlad stwierdził, że już ją ma. Skinął na dryblasów, by odturlali beczkę. Pozbawiona oparcia Kimirina upadła twarzą na koc, zalewając go łzami i śliną. Wypinała się zachęcająco, co wykorzystał oponent. Położył obie dłonie na biodrach kobiety i przyspieszył tempo.

Kimirina wyła niczym bity pies. Ogromny w jej mniemaniu członek bezcześcił świątynię jej ciała, docierając w najintymniejsze i do tej pory najbardziej zabronione zakątki jej ciała. Czuła wbijającego się w nią gorącego penisa, napinającego ścianki w środku, pocierającego o delikatne i ciasne zwieracze. Dodatkowym ciosem dla niej były sutki odbijające się od podłoża i podrywające w górę w takt jego ruchów. Twarde sutki pocierające o szorstki materiał zaczęły emanować dziwnym ciepłem, które dotychczas czuła tylko podczas masturbacji. A więc tak wygląda seks? Przyrzekła sobie, że po wykaraskaniu się z tej kabały zabije każdego mężczyznę, który zbliży się do niej bliżej, niż na dwa metry.

Na szczęście dla niej Herald dochodził. Nie mógł nacieszyć się dziewiczą pupcią nowego nabytku. Jeszcze tej nocy będzie ją miał kilka razy. W każdy otworek. Pocierając członkiem o ciasne wejście i bijąc żołędzią w środku, podniecał się coraz mocniej. Jeszcze tylko kilka szybkich ruchów, a potem wbił się w nią najmocniej, jak umiał, i wpompował w nią cały zgromadzony ładunek nasienia.

Zniewolona poczuła spazmy penetrującego ją członka, a potem sporą ilość lepkiej cieczy wypełniającej jej wnętrze. Pewnie skończył. Co za marne istoty z tych mężczyzn. Nawet pięciu minut nie wytrzymał. Była pewna, że nawet pomimo jej najszczerszych chęci nie doprowadziłby jej na szczyt zapinając jej myszkę. Frajer.

Kimirina była pewna, że teraz odprowadzą ją do klatki, ale nie było jej to dane. Poczuła rękę ciągnącą ją w górę i ujrzała jednego z dryblasów z obnażonym fallusem przed jej twarzą. Na samą myśl miała ochotę zwymiotować.

W tym momencie konie zarżały, a ogniska pogasły mgnieniu oka. Rozległ się kwik zarzynanych koni i mordowanych ludzi. Usłyszała agonalny jęk mężczyzny przed sobą, a po chwili dłoń na czole i butelkę podstawianą pod usta. Nieznajoma postać zmusiła ją do wypicia. Zapiekł ją przełyk a zaraz po tym zrobiło się jasno jak w dzień. Tyle, że na niebie były gwiazdy i księżyc. Eliksir kocich oczu? Spojrzała na wybawiciela, bo tak chyba mogła o nim mówić.

Był to wysoki mężczyzna w skórzanym stroju, miał nawet taką czapę na głowie. Tylko twarz mogła dojrzeć. Trzydniowy zarost, chyba czarne włosy i zielone oczy. Vermit we własnej osobie przemówił.
– Cześć, siostrzyczko. Załóż coś i zmywamy się stąd.

Scroll to Top