Szpieg w potrzasku

Caelum było naprawdę spokojnym miastem, biorąc pod uwagę okolicę w jakiej się znajdowało. Może zasługę w tym miała akademia wojowników, a może silna pozycja władcy – despotycznego Samuela? Tracy nie za bardzo to interesowało. Zdecydowanie bardziej wolała leżeć na dachu opuszczonego domu, bawiąc się źdźbłem trawy wsuniętym do ust i podziwiając błękitne niebo w towarzystwie dwóch wiewiórek i kilku myszy. Sprawiała wrażenie delikatnej kobiety o bardzo subtelnej, wręcz dziecięcej urodzie. Długie czarne włosy, które falami opadały na ramiona kończyły się daleko za łopatkami, soczyście zielone, kocie oczy były lekko przymrużone, a całości dopełniały drobny, lekko zadarty nosek, pełne usta oraz drobna budowa ciała. Zwykle ubierała się białą tunikę, która eksponowała małe, ale ponętne piersi i ciemne spodnie do kolana. Tak jej było wygodniej. Bo choć sprawiała wrażenie bezbronnej, Tracy należała do elity wojowników Caelum. Popisowo mordowała trolle, dyskretnie pozbywała się rusałek i syren, które ciągle zwodziły naiwnych mężczyzn, a także likwidowała hałaśliwe gnomy. Niestety Pan Samuel takich przeciwników wolał zostawiać świeżo upieczonym absolwentom akademii lub wojownikom o niskim poziomie umiejętności. Misje dla ludzi należących do elitarnej grupy, czyli między innymi dla niej, zwykle dotyczyły najbardziej znienawidzonej odmiany trolli – Saevio. Wystarczyło wspomnienie o nich, aby Tracy zrezygnowała z odebrania służbowego telefonu, który właśnie się rozdzwonił i powróciła do podziwiania chmur, co nagle zaczęło jej się wydawać bardzo absorbującym zajęciem. Na co liczyła? Że nikt jej nie znajdzie? Że pozwolą jej dalej cieszyć się słodkim lenistwem? Była zbyt bystra, aby mieć tak płonne nadzieje. Pan Samuel cenił sobie kontrolę, ponad wszystko inne. On zawsze wiedział, gdzie się aktualnie znajduje nawet, kiedy w bezczelny sposób ignorowała jego rozkazy. Wytatuowana na łopatce rzymska trójka świadczyła o tym, że była jedną z najlepszych i chyba tylko dlatego nie skazał jej jeszcze na publiczną chłostę, albo wielogodzinne tortury w piwnicach swojej rezydencji. Przynajmniej tak lubiła to sobie tłumaczyć. Doskonale bowiem wiedziała jak silnie jej pożądał. Na jej szczęście, nie mógł jej dotknąć, bo złamałby prawo, a to w jego przypadku zakończyłoby się rychłą śmiercią.
– Panienko Tracy? – zimny głos sprawił, że oderwała wzrok od chmur i spojrzała na mężczyznę, który gładko wdrapał się na dach i przyklęknął, oddając jej należny szacunek. Pewne zachowania wobec wojowników były silnie egzekwowane w jej mieście.
– Taa? – spytała leniwie, tłumiąc ziewnięcie.
– Dostała panienka wezwanie od Pana Samuela. Ma dla panienki misję wysokiej rangi.
Wstała, otrzepując ubrania i rzuciła nieznajomemu poirytowane spojrzenie. Przez niego znowu będzie musiała zajmować się czymś do bólu nieciekawym.
– Co ty nie powiesz? – fuknęła, podnosząc z ziemi pokrowiec z kilkoma sztyletami. – A ja myślałam, że dzwonił jakiś akwizytor, chcąc sprzedać mi nową odmianę naturalnych wywarów pielęgnacyjnych. Dzisiaj Pan Samuel dość szybko przysłał po mnie swojego gwardzistę?
– Wiedział, że i tak panienka nie zareaguje na telefoniczne wezwanie. – odpowiedział, ignorując wcześniejszą uszczypliwość Tracy. Westchnęła zeskakując z dachu i ruszając w kierunku centrum miasta. Kobieca intuicja wyraźnie jej podpowiadała, że czeka ją kilka ciężkich dni. Choć nie zdawała sobie sprawy z tego jak bardzo ciężkich…

Saevio budziły w Tracy odrazę. Nie chodziło tu o ich wygląd, który był zbliżony do ludzkiego, bowiem odróżniała ich tylko wielkość i czerwone oczy. Chodziło o to, że w przeciwieństwie do swoich przodków – trolli – charakteryzowali się inteligencją, z której korzystali, aby zapewnić sobie przetrwanie. Wierzyli, że na świecie jest miejsce dla nich i dla ludzi, a przynajmniej do chwili, w której zdecydują się przejąć władzę nad człowiekiem i sprowadzić go do roli prostego niewolnika. Rozwijali się: ciągle odkrywali nowe sposoby walki i przetrwania. Wyciągali wnioski, analizowali fakty i byli cholernie trudnymi przeciwnikami. Może dlatego to właśnie ją Pan Samuel wysłał na tą misję, mimo że ich leśną bazę odkrył zupełnie inny wojownik i to posiadający umiejętności drugiego stopnia…
– Wszystko zaczęło się od tego, że zaczęły znikać nasze kobiety. Pasterki, zielarki, a nawet wędrowne śpiewaczki. – Pan Samuel przechadzał się po swojej komnacie, dyskretnie zaglądając jej w dekolt, czego Tracy udawała, że nie dostrzega. – Zareagowałam, wysyłając kilka grup zwiadowczych, a w efekcie odkryliśmy ich nową, tymczasową zapewne bazę. Muszę wiedzieć po co im nasze kobiety. Nie masz ich mordować, Tracy. Masz jedynie zdobyć informację.
Prychnęła. „Zdobyć informację”. W jego ustach brzmiało to jak dziecinna igraszka, a w rzeczywistości było o wiele trudniejsze niż mordowanie. Z takim pesymistycznym nastawieniem zwolniła, docierając do kryjówki Saevio. Przemykając pomiędzy drzewami, uniknęła wzroku strażników, rozpylając przy okazji wokół siebie zapach leśnej zwierzyny, aby zmylić ich węch. Kiedy dotarła do wejścia do jaskini, wyciągnęła zza paska małe pudełeczko i wydobyła z niego kilka białych pastylek, wrzucając je dyskretnie do wnętrza jaskini. Tabletki reagowały z tlenem rozpuszczając się i wydzielając gaz o właściwościach narkotycznych. Wystarczyło kilka minut, aby otumanić trzymetrowego Saevio pilnującego wejścia i zapewnić jej anonimowość. Wstrzymując oddech minęła żelazną bramę, aby następnie zdjąć klatkę wentylacyjną i wskakując do środka szybu zamyknąć za sobą wejście. Jej przeciwnik słynął z tego, że w każdej jaskini drążył, poza pomieszczeniami, szyby wentylacyjne, które miały zapewnić lepszą wymianę tlenu z otoczeniem i pozbycie się charakterystycznej dla głębi jaskiń wilgoci i zaduchu. Przeklęła nierówno kłuty kamień, ignorując ból w kolanach i zaczęła poruszać się w głąb kryjówki wroga.
Po drodze szyb kilkakrotnie się rozwidlał, prowadząc do pokoi podrzędnych Saevio, raz do pseudo łaźni, a raz do małej stołówki. Zdawał się nie mieć końca, a ona powoli zaczynała odczuwać dyskomfort tej całej akcji. Dlatego kiedy po około kwadransie dostrzegła dziwne pomieszczenie wypełnione ubranymi w białe fartuchy Saevio, odetchnęła z ulgą, przyjmując wygodniejszą do obserwacji pozycję. Z zainteresowaniem przyglądała się ich poczynaniom: mieszali różne, chemiczne substancje, przygotowując zatkane probówki z ciemnofioletowym płynem. Po kilku minutach do pomieszczenia wszedł umundurowany mężczyzna, wypraszając naukowców, jak Tracy nazwała ich w myślach, i wprowadzając skrępowaną, ludzką kobietę. Spoglądała przerażona na otaczających ją Saevio, a pchnięta w kierunku ściany upadła na podłogę. Tracy zmarszczyła brwi, obserwując dalszy przebieg wydarzeń.
– Gdzie szef? – spytał jedyny „naukowiec”, który pozostał w pomieszczeniu.
– Idzie. – padła krótka informacja. I rzeczywiście: chwilę później do środka wkroczył dość niski jak na Saevio mężczyzna, z kilkoma złotymi monetami przyszytymi do munduru. Zmierzył chłodnym spojrzeniem zgromadzonych, po czym zwrócił się do swoich ludzi:
– Wszystko jest mam nadzieję gotowe. Nie mam ochoty kolejny raz marnować swojego cennego czasu.
Bez słowa, „żołnierz” podszedł do drżącej z przerażenia kobiety, rozwiązując krępujące ją więzy.
– Rozbierz się. – rzucił obojętnym tonem. Kobieta zamarła, wpatrując się w nich oczami, które powoli wypełniały się łzami. – Na co czekasz?!
Uderzenie pejcza, które choć trafiło w ścianę, połączone z krzykiem, podziałało mobilizująco: drżącymi rękami zaczęła rozpinać guziki sukienki, zsuwając ją z siebie i stając przed Saevio w samej bieliźnie. Widząc ich ponaglające spojrzenia sięgnęła do zapięcia stanika i ściągnęła go, na końcu zsuwając majtki. Skuliła się w sobie, zakrywając rękami piersi i łono. Była wysoką blondynką o szerokich biodrach i dużych piersiach, na które Tracy spoglądała niejako z zazdrością. Choć lubiła swój biust, nie miałaby nic przeciwko, gdyby był rozmiar lub dwa rozmiary większy.
„Naukowiec” wyjął ze stojaka jedną z wielu probówek i jednym ruchem rozbił ją pod nogami wystraszonej kobiety. Ciemnofioletowy płyn rozlał się na skalnej posadzce, a szkło rozprysło się we wszystkich kierunkach. Tracy zmarszczyła brwi – z początku nie działo się nic godnego uwagi. Dopiero po kilku minutach wystraszone spojrzenie kobiety zaczęło się zmieniać. Upadła na kolana, ignorując odłamki szkła, wbijające się w skórę i zajęczała cicho. Ku zaskoczeniu Tracy nie był to jednak jęk bólu, a podniecenia. Obserwowała jak kobieta nerwowym ruchem sięga dłonią w kierunku swojej kobiecości, masując energicznie łechtaczkę, a wolną ręką ściska sutki, które niemal od razu zareagowały na pieszczotę. Saevio stali niewzruszeni, obserwując zachowanie kobiety. Ta zaś wygięła się łuk, wsuwając w swoje wnętrze dwa palce i poruszając nimi intensywnie. Nagle, jakby dopiero zorientowała się, że nie jest sama, na czworaka podeszła do „naukowca” i zaczęła się łasić jak kotka w rui. Ocierała się o jego nogi, przy okazji umyślnie zahaczając piersiami o jego stopy. Krzyczała głośno, nim upadła na ziemię i ponownie wsunęła w swoją kobiecość palce, doprowadzając się na szczyt. Chwilę później straciła przytomność.
O ile Tracy z początku nie do końca rozumiała co tu się działo, szybko pojęła czym musiała być zawartość probówki. Dotarło to do niej szybko i brutalnie, wraz z zapachem unoszącym się w powietrzu. Nigdy wcześniej nie czuła takiego podniecenia i nie miała takiej ochoty na seks. Zagryzła wargi, tłumiąc jęk jaki chciał wydrzeć się z jej gardła, kiedy poczuła szew spodni ocierający się o jej łechtaczkę. Szybko zaczęła wycofywać się w głąb szybu, nie dostrzegając już spojrzenia ”żołnierza” w kierunku klatki wentylacyjnej. Upadła na zimne podłoże, przyciskając do skały rozgrzany policzek i starając się uspokoić rozszalały oddech. Była odporna na wiele trucizn i specyfików – to był element przygotowawczy do zostania wojownikiem. Mimo to, opary podziałały na nią stymulująco. Czuła, jak zaczyna tracić przytomność, a to źle wróżyło na przyszłość. Gorsza była jednak świadomość, że Saevio sięgnęli po nową broń, chcąc zaatakować słabość głęboko zakorzenioną w człowieczej naturze. Tym razem, planowali uderzyć w sferę ludzkiej seksualności…

Uchyliła powieki, które wydawały jej się wyjątkowo ciężkie. Pulsujący ból głowy przywodził wspomnienie kaca po ostatniej zabawie, a spierzchnięte usta jedynie potęgowały to wrażenie. Chciała przetrzeć oczy, ale nie mogła ruszyć ręką. Zmusiła swój wzrok do wysiłku i zobrazowania sytuacji, w jakiej się znalazła. A nie była ona ciekawa. Naga, przywiązana do drewnianego pala, w pustej, skalnej komnacie, oddalona od swojej broni i niemająca możliwości sięgnięcia do swojego magicznego amuletu zawieszonego na szyi. Zaklęłaby szpetnie, gdyby nie knebel zatykający usta. Powoli zaczynała ogarniać ją panika: mimo tak wielu lat służby, nigdy nie znalazła się w tak beznadziejnej sytuacji. Saevio na pewno odkryli już jej tożsamość. Na pewno też połączyli jej osobę z licznymi mordami na ich współtowarzyszach. Przecież z tego słynęła – zabójcza Tracy. Szlag by to.
Po raz pierwszy tak mocno się bała tego, co ją tu czeka.
Oddychała głęboko, starając się uspokoić szybko bijące serce i odpędzić czarne wizje. Sznury coraz boleśniej wpijały jej się w nadgarstki, tworząc prawdopodobnie krwawe rany. Złapała się na tym, że trzaśniecie drzwi powitała z niejaką ulgą. Podniosła dumnie wzrok, spoglądając prosto w oczy „żołnierza”. Obserwowała jak przekręca klucz i podchodzi leniwym krokiem, mierząc każdy centymetr jej ciała wzrokiem wygłodniałego psa.
– Ładnie to tak szpiegować?
Posłała mu najbardziej mordercze spojrzenie na jakie było ją stać, ale nie zrobiło to na nim wrażenia. Jednym ruchem zsunął z siebie koszulkę, spoglądając na nią z wyższością. Tracy mimowolnie przełknęła ślinę, tracąc na swoim animuszu. Jeśli wszędzie był tak potężnie zbudowany…
– Czas na karę, wredna, mała suczko.
Knebel stłumił krzyk, który wyrwał się z jej gardła, kiedy Saevio boleśnie ją spoliczkował. Nie spodziewała się tego. Zmrużyła oczy, odwracając głowę i oddychając szybko. Mężczyzna wykorzystał ten ruch i odpiął knebel, odrzucając go w kąt pomieszczenia, a następnie złapał ją za podbródek i boleśnie wpił się w jej usta. Poczuła jak przygryza jej wargę do krwi, a następnie delikatnie ją liże. Mimowolnie jęknęła.
Podniecał ją brutalny seks. Od zawsze lubiła się bawić w niegrzeczne dziewczynki i surowych panów nauczycieli. Jednak zawsze miała nad wszystkim kontrolę, a dziś nie wiedziała nawet, czy przeżyje.
Jego pocałunek był gorzki, jak migdały. Brutalny, odważny, bez granic i zahamowań. On sam był niezwykle przystojny jak na kogoś, kto swoje korzenie ma w rodzinie wyrośniętych, obślinionych trolli. Jedynie szkarłatne tęczówki zdradzały jego pochodzenie. Miał około trzech metrów wysokości i silne, umięśnione ciało. Na szyi brzęczały mu nieśmiertelniki. Tracy czuła jak łaskoczą ją po piersi, kiedy się nad nią pochylał. Dłonie, które właśnie dotknęły jej skóry, były szorstkie i spracowane, ale delikatne. Na razie.
– Lubisz tak? – wyszeptał wprost do jej ucha. – Jak cię faceci biorą kiedy chcą i jak chcą? Lubisz dawać dupy na lewo i prawo?
Chciała mu odpowiedzieć. Odpyskować. Zaprzeczyć. Jednak z chwilą kiedy jego ręka zacisnęła się na jej twardniejącym sutku, zaschło jej w gardle. Otworzyła szerzej oczy, czując jak druga dłoń zsuwa się w kierunku jej łona. Usta miała uchylone – zamarły w niemym krzyku. Oddech przyspieszył, a rozum zaczął podsuwać nieczyste myśli i wizje. A może te tortury nie będą aż tak złe?
Kiedy odkrył wilgoć na swoich palcach uśmiechnął się złośliwie. Jednym ruchem wyswobodził swojego penisa i przesunął po nim dłonią kilka razy. Stał, prężąc się dumnie i wzbudzając strach w Tracy.
– Rozerwiesz mnie… – szepnęła, odzywając się po raz pierwszy od kiedy „żołnierz” wszedł do pomieszczenia. Nie odrywała wzroku od jego przyrodzenia.
– Chciałabyś. Wiesz… Żałuje, że nie mogę cię rozwiązać. Masz usta stworzone do obciągania. – odparł, wsuwając nogę między jej uda. Szarpnęła się, ale nie przyniosło to żadnego efektu, poza głębszymi ranami na nadgarstkach. Poczuła jak główka penisa wsuwa się w jej wilgotne wnętrze.
– Spokojnie, podobno boli jak skurwysyn, ale dzielna z ciebie dziewczynka. Wytrzymasz. – drwił. Jednym ruchem wsunął się do połowy. Tracy krzyknęła przeraźliwie, wyginając ciało w łuk na tyle, na ile pozwoliły jej krępujące ją sznury. On, nie zważając na nią, zaczął się w niej poruszać. Ostro, brutalnie, czerpiąc jedynie dla własnej przyjemności.
Dla Tracy, która przecież od dziecka uczona była obcowania z bólem, początek był czystą katorgą. Nie potrafiła pohamować łez, które spływały po policzkach, ani cichych okrzyków z każdym jego pchnięciem. Mimo to, powoli to cierpienie zaczynało przeradzać się w podniecenie. Nim jednak jej ciało przyzwyczaiło się do nowej sytuacji, poczuła jak nasienie rozlewa się po jej wnętrzu, wyciekając na uda.
„Żołnierz” naciągnął spodnie i sięgnął po koszulkę. Uśmiechnął się drwiąco i podszedł do drzwi.
– Nie martw się. Jeszcze będziesz miała niejedną szansę, aby dojść. – nacisnął klamkę, a pomieszczenie zalała fala światła z korytarza. – Panowie, jest wasza.
Nim Tracy zamknęła oczy, dostrzegła kilkudziesięciu, zniecierpliwionych Saevio. Nie krzyczała – i tak nikt by jej nie usłyszał.
Intensywnie zastanawiała się tylko nad jednym:
Kto przekaże Panu Samuelowi jakie plany snują Saevio…?

Scroll to Top