Test

Kiedyś sądziłem, że proste wynajęcie pokoju nie sprawia nikomu niepokoju. Jednak po parunastu próbach zdążyłem stwierdzić, że jest to kolejny polski sport.
Na przykład taki facet spod numeru 0508 i coś tam dalej.

Zadzwoniłem na ogłoszenie o wynajmie pokoju. Grubym, zdecydowanie nieciekawym głosem ktoś mi obwieścił:
– Taaa – jakby nie umiał mówić „Tak”, „Słucham”, bądź „Proszę”.
– Dzień dobry, dzwonię z ogłoszenia w gazecie w sprawie wynajmu pokoju.
– No i ?
Od razu taka wstawka mnie wkurwiła. Przecież to on dał ogłoszenie. Jemu zależy na wynajęciu. Poza tym poczułem, że ten facet to zwykły prostak. Może przez te jego dwie monosylaby.
– Przepraszam bardzo, ale to chyba panu zależy na wynajmie, skoro dał pan ogłoszenie do gazety. Stwierdzenie „No i?” nie jest najbardziej grzeczne. To właśnie ja chciałbym, jako potencjalny klient spytać pana, jakie oferuje pan warunki?
Matko Boska Częstochowska….facet nagle zmienił ton o 180 stopni.
– No tak…. przepraszam…. jesteśmy tu trochę zajęci…..
– Znajdzie pan czas, by porozmawiać? – wpadłem mu w kolejne słowo.
– Tak…. oczywiście…tylko widzi pan, ten tam pokój jest mój, ale to nie moja posesja.
No pięknie. Nie jego posesja. Ale pokój i owszem. Od razu skojarzyło mi się z rodziną i skłóceniem.
– To znaczy, ma pan tam pokój na własność, ale całość obejścia nie jest pana własnością?
– Właśnie….wie pan, teraz żyję trochę jak Bóg da, ale tamten pokój jest jak najbardziej aktualny.
– Dlaczego nie wynajmuje pan u siebie?
Chwila ciszy…. moment spokoju starganym nerwom.
– Bo nie mam miejsca.
Pierdolenie kotka. Za pomocą młotka. Już go widzę, jak swoim znienawidzonym sąsiadom-rodzinie wynajmuje na kark faceta. Na jego-niby pokój.
– Proszę mi podać telefon tamtych państwa.
Po pięciu sekundach denerwującej ciszy podał jednak.
Zadzwoniłem….i dowiedziałem się, że jest taki pokój, owszem, ale muszę zapłacić też za zimowy opał.

Wszystko byłoby w miarę normalnie, gdyby nie ten piękny, słowiczy głosik w słuchawce.
Właściwie nie słowiczy, ale jakiś taki dziwny…..
Następnego dnia pojechałem pod wskazane miejsce.
Dwa razy sprawdzałem, czy numer mi podany jest prawidłowy. No był.
Odrapany różnokolorowo barak, jakieś 5×4 , prawdopodobnie bez wody, gazu, ani prądu.
Usytuowany tuż przy blokach mieszkalnych. Właściwie na podwórku łączącym dwa mieszkalne budynki. Budynki były prawdopodobnie podobnie wyposażone, sądząc po ich elewacjach.

Nie wiem, po co właściwie wysiadałem z samochodu, widząc takie badziewie.
– Myli się pan, ten dom to wszystko, czym tu żyjemy – dobiegł mnie z tyłu ten właśnie głosik.
Głosik z telefonu. Obejrzałem się raptownie. Hmmm… wyobrażałem sobie ją zupełnie inaczej…. jako sześćdziesiątkę robiącą za czterdziestkę, z kopą lnianych, przewijających się przez szyję włosów.

A tu niespodzianka…..malutka kobietka, ok. 1.50 w kapeluszu, z grzywą rudoblond włosów.
Na oko 35 lat. Wspaniałe wybrzuszenie z przodu, jeszcze nie zauważyłem tyłu.
Z zadziornym spojrzeniem. Jak raz spojrzała, koniec, ciągle patrzyła w oczy. Nie spotkałem jeszcze nikogo, kto by tak wpatrywał się w rozmówcę.
– Dzień dobry pani….- wymamrotałem. – Czy ten właśnie domek miała pani na myśli?
– Tak, może nie jest zbyt okazały z zewnątrz…. ale zapraszam do środka.

Przepuściłem damę przodem. Wtedy przyjrzałem się tyłom. Pyszności.
Weszliśmy do ciemnego wnętrza. Jednak wraz z upływem czasu wnętrze stawało się coraz jaśniejsze. No rzeczywiście. Przecież miało trzy okna, dwa z living-roomu i jedno z kuchni.
To było chyba wrażenie człowieka wchodzącego z jasności w ciemność.
Domek wyglądał jak z kart. Tylko nie miał tak spiczastego dachu.
Ale jakby za chwilę miał się zawalić…. i to do wewnątrz.
Na wejściu była sypialnia, living-room, czy bawialnia, jak ją zwał tak zwał…. bo tu bawialnia pełniła też rolę sypialni. Wielkie 2×2 łoże, szafa w rogu, dwa składane krzesła oparte o ścianę, to było całe wyposażenie. Na prawo dwa kroki dalej była mini-kuchenka, oczywiście na propan-butan.

Otworzyłem na chybił-trafił dwie szafki….jedna zawierała talerze, dolna cztery garnki, w tym sporą patelnię.
Kurde…..spodobało mi się….bo zauważyłem upragnione gniazdko do prądu.

Dla kochanego telewizora….. w czasach najwyższej niemocy śpiącej działał regenerująco i odświeżająco. Zwracał pamięć, gdy już o niej zapominałem.
– I jak się panu podoba?
Może….może to było to?
Obróciłem się na pięcie
– Wie pani, właściwie nie spodziewałem się….jest tu prąd?
– Oczywiście.
– A….czy….no wie pani…będę mógł tu założyć internet?
Zadając pytanie, już wydało mi się śmieszne. Haha….wśród odrapanych, walących się budynków jakieś telefony? Na lewo od środka podwórza stoi gówniany barak i w nim ma być internet?? Świetne żarty. Nawet trochę się pod wąsem uśmiechnąłem.

Jednak takiej odpowiedzi nie oczekiwałem.
– Już tu jest.
Teraz dopiero naprawdę otrzeźwiałem i zacząłem poważniej przyglądać się miejscu. I pani.
– Gdzie?
– O tu… widzi pan? – wskazała gniazdko. Wyglądało na kablówkę.
Wyszedłem na zewnątrz, obszedłem domek z trzech stron, bo z czwartej graniczył z płotem.
Obszedłem też ze trzy razy małą panią.
– A co z zimą?
– Płaci pan za ogrzewanie, to wszystko. Wstawiamy wtedy piec elektryczny. Jeden duży wystarczy, by tu ogrzać całość.
– A co z wodą?
– Nie zauważył pan przepływowego podgrzewacza wody?
– Zauważyłem, ale gdzie się pod prysznicem wykąpać?
– Na dworze, wystawia pan prysznic przez okno przy minus dziesięciu stopniach i robi pan to błyskawicznie.

Spojrzałem na nią, ale nie znalazłem cienia uśmiechu. To naprawdę nie były żarty?
– Wie pani, nie jestem Eskimosem.
– Już paru ludzi przed panem to mówiło, ale gdy doświadczyli…..
Zawiesiła głos. Czego, cholera, mogli doświadczyć, oprócz zapalenia płuc?
Jednak wcześniej dojrzałem mały sufit przy okienku kuchennym. Z trzeciej strony, tej, gdzie bloki nie spoglądały.Gdzie widok wychodził na łąki i las.
– Mówi pani o tym… tam? – wskazałem w tym kierunku palcem.
– Tak, gwarantuję panu, że się pan przyzwyczai, jak paru przed panem.
No nie, na pewno chciałbym się przyzwyczajać do spartańskiego życia? Mieszczuch nawykły do wszelkich mediów, woda, prąd i gaz były przecież oczywiste. Od paru lat także internet.

Warunki ascetów chyba nie bardzo mi się podobały.
– Wie pani, namyślę się jeszcze, potem zadzwonię.
– Nie zadzwoni pan.
Jaka domyślna, cholera. Nie bardzo wiedziałem, co o tym myśleć. Chyba jednak stawiałbym na….
– Jest pan na uboczu, ale ciągle w mieście. Płaci pan niewiele. Ma pan podstawowe wyposażenie. Wstawię panu nawet biurko do komputera, o ile się zmieści. Ale nie spuszczę z ceny. Trzysta złotych to ostateczna oferta.

Rozejrzałem się raz jeszcze. Nikt nigdy nie mówi, jaka jest jego sytuacja. Moja akurat była tragiczna. Bezdomny śmieć, bez sensu żyć, lepiej zdechnąć?
Nie….
– Dobrze, zgadzam się.
– Ale tak, jak ustaliliśmy przez telefon…. próbnie na dwa miesiące i opłata z góry za dwa miesiące.
Sięgnąłem do portfela i wyłożyłem sześćset złotych. Lepsze to, niż spać w samochodzie.
– Czyli mogę się pani nie spodobać i wtedy zostanę wywalony?
Dopiero teraz pierwszy raz prawdziwie się uśmiechnęła. Tak to przynajmniej odebrałem.
– Nie sądzę, ale takie mam zasady.
„Nie sądzę….ja też nie sądzę nikogo, po prostu staram się żyć. Przeżyć, to lepsze słowo.”
O dziwo, spałem pierwszego dnia bez zakłóceń. Bez zwykle dopadających mnie koszmarów.
Obudziłem się, jak w nowym, cudownym świecie.
Słońce leniwie przeświecało przez firanki, parząc mi stokrotnymi promieniami twarz. Jezu….kiedy tak się budziłem??
Zerwałem się pełen energii z łóżka.
I od razu walnąłem w stół. To znaczy w orzechowe biurko, które znalazło się tu nie wiadomo skąd.

Uśmiechnąłem się do siebie. Chyba tym państwu zależało bardziej , niż mnie, na wynajęciu, skoro jeszcze w nocy wtaszczyli biurko do kompa? Tylko dlaczego nic nie słyszałem?

Wziąłem jedno ze składanych siedzeń i wyszedłem na ganek.
Chryste…..żyć, nie umierać. Bezchmurna pogoda, jeśli taką można nazwać październikowy ranek. Ciepło. Nawet bardzo ciepło. Usiadłem w promieniach słońca i od razu zrobiło mi się coś na duszy. Bardzo dziwnego. Siedziałem tam w majtkach i bawełnianej koszulce od spania i nagle wydało mi się, że jeszcze nigdy podobnego widoku przed sobą nie widziałem.
Pełnia przestrzeni…..te łąki i las w oddali…. nieprawdopodobna kraina…. bezmiar lekkości…. nieziemskość bytu.

Przez chwilę poczułem się szczęśliwy. Patrząc tylko w dal.
„Kurwa, facet, coś ci się pieprzy w mózgownicy….odpuść sobie…. chlejesz i wtedy wszystko ci się wydaje rajem”.
Faktycznie, do dnia wczorajszego zasiadłem z 5 piwami. Ale też nie mogłem mieć rannych halucynacji tylko po 5 piwach.
„Nie pierdol, gnoju, leż i się nie odzywaj”.
Spacyfikowałem moje drugie ja. Dowaliłem mu. Tak od dziś miało być. Tak się właśnie czułem, delikatnie omiatany przez ranne promienie. Ale nic nie trwa wiecznie, zwłaszcza przyjemności….. choć….

– Jak się panu spało? – głosik wypłynął znikąd. I trwał i trwał….
Obejrzałem się nieprzytomnie za siebie.
– Tu, proszę tu spojrzeć.

Rzeczywiście, mała pani siedziała przede mną na składanym krześle. Drugiego chyba nie wyciągałem? Jeśli mnie pamięć nie myli. Odchyliłem się i zerknąłem do wewnątrz domku. Drugiego krzesła nie było.
– Dziękuję bardzo, wspaniale się spało, i ten ranny świergot ptaków….- zawiesiłem głos w nadziei, że coś dopowie. Milczała. Ale tylko przez chwilę.
– Tu nie ma świergotu ptaków, natomiast gdyby spał pan o kilometr dalej, tam, pod lasem, wtedy dopiero poczułby pan tą dziwną więź….
– Więź?
– Już teraz się pan czuje dużo bardziej swobodnie, nieprawdaż?
Cholera, skąd ona to może wiedzieć? Może to zwykły nastrój letników? Może tak zachowują się wszyscy letnicy?
– Skąd pani wie?
– Pana oczy. Jutro będzie pan miał inne, bardziej wyraziste, ale też przejrzyste.
Przejrzyste? Niby skąd? Musiałbym zatopić się w alkoholu i narkotykach. A nie robiłem tego od czasu studiów. I tak miało pozostać.
– Dlaczego przejrzyste?
– Bo wróci pan do wieczności.

Co to miało znaczyć? Ja tu jestem w świetnym nastroju, a ona pieprzy farmazony.
„Wróci pan do wieczności”….bla, bla, pierdoły bohaterom.
Choć, skoro bohaterom, to może i mnie?
– Skąd te konie? – kątem oka zauważyłem, jak ktoś wyprowadzał dwa osiodłane wałachy spod drugiego budynku. Mieli tam stajnie? I skąd wiedziałem, że to wałachy?
– One są dla nas.
– Chyba, że prowadzicie też wczasy w siodle.- Roześmiałem się. Wtedy byłoby chyba oczywiste, że trzeba parę koni osiodłać. Ale już nie tak oczywiste, że akurat dla nas.
– Nie broń się, pojedziemy tylko na przejażdżkę.
Rzuciła to mimochodem idąc w stronę stajni.
„O kurde….co ona chce??” Ale było to tajemnicze stwierdzenie, za którym poszedłby każdy mężczyzna.
Więc i ja poszedłem.
Pojechaliśmy na łąki. W stronę lasu. No bo gdzieżby indziej?
Byłem zaawansowanym adeptem kursu pierwszego, więc nie miałem co szukać z amazonką.

Rozpędziła konia do stanu, gdzie można było widzieć tylko zamazane kształty terenu.
– Czekaj…. jak tak nie umiem.
Jej kary jeszcze parskał pianą, gdy powoli się do mnie zbliżyła.
– A co umiesz?
Tym mnie dobiła. Tak naprawdę nie wiedziałem jeszcze, co umiem, ale wiedziałem też, że nie jestem imbecylem.
– To jakiś test?
– Odpowiedz.
Stanęła przy mnie, bok w bok konia, ale tył do przodu. I zastygła w bezruchu. Podobnie jej koń.
Jakby wykuci byli z materiałów trwalszych, niż stanowili.
Spojrzałem na nią, ale wzrok miała skupiony gdzieś na pobliskiej kępie drzew.
– Mówisz poważnie?
– Jak najbardziej.
– Co mam ci powiedzieć? Że jestem facetem po studiach, który chciał trochę sobie pojeździć na koniach? – uśmiechnąłem się do niej.
– Nie, masz powiedzieć, że niczego się nie boisz. Chyba, że źle cię oceniłam.
Zerknąłem na nią, ale wyglądało, że naprawdę mówi poważnie.
– Każdy się czegoś boi – zafundowałem jej tekst z ostatnio przeczytanej książki.
– Ale ty, czego się boisz?
– Teraz? To ciebie.
Uderzyła mnie w twarz. Otwartą ręką. Zachwiałem się na koniu, ale jakoś wybroniłem się przed upadkiem. Otarłem wierzchem dłoni mokre usta i spytałem:
– O co ci chodzi?
Podjechała tak blisko mnie, że już bliżej sam nie mógłbym.
– O ciebie.

Co o mnie? Dlaczego o mnie? Jestem w końcu nikim, nie wadzącym księgowym w dobrej spółce. Zarabiam niezłe pieniądze i pierdolę jakiekolwiek włażenie mi z butami w życie.
Chętnie kiedyś założę rodzinę, ale może nie dziś. I nie z nią.
Pokazała mi swoją czarną rękawiczkę. Wysunęła palce przede mnie, po czym wszystkie schowała i zostawiła tylko środkowy, wysoko uniesiony w górę. „Fuck you? To miało znaczyć pierdol się?”
Lekko się zagotowałem.
– Kurwa mać! Nawet nie znam twego imienia. Czego ty ode mnie chcesz??
– Paść się z tobą.
„Paść się….na jakimś pastwisku???”
– Wiesz co, wracam do pensjonatu i wyjeżdżam. Mam dość tej błazenady. Przedtem jeszcze poinformuję twoich przełożonych o tej sprawie.

Zawróciłem konia. Nawet mi się udało. Powoli, stępa, zacząłem się od niej oddalać. Od tego jakiegoś szaleństwa. Od niej i tych gównianych pastwisk. Po co tu przyjeżdżałem? Dla zabawy? Nawet nie wiedziałem, że tu cwałują na koniach. Przecież to żaden sport. Tenis, to jest sport, tam trzeba dać z siebie wszystko, każdy milimetr potu, żeby wygrać. A tu? Co to ma być? Siada się na konia i on wiezie i już jest się sportowcem? Bzdura!!!!
Uderzenie batem tym bardziej zabolało, bo myślałem, że się od niej oddalam.
Uderzyła mnie w połowie torsu. Jedno świśnięcie i świat oszalał. Strasznie bolało, nawet przez ubranie. Poczułem, jakbym dostał sto klapsów od ojca w jedno miejsce. Nigdy tego, na szczęście nie przeżywałem, ale potrafiłem się wczuć. Zabolało. I to bardzo. Z bólu zgryzłem do krwi dolną wargę.
– Teraz lepiej?
„Co „teraz lepiej?” O co jej chodzi? Przecież wyję w duchu z bólu, nie chcę jej tego pokazać, bo byłaby jeszcze większą zwyciężczynią.”
– Widzisz, jak mieszczuch zamienia się w twardziela?

Chwyciła moje strzemiona i jakoś je wykręciła. Spadłem z konia jak rażony piorunem.
Zanim zdążyłem zareagować, już leżała na mnie. „To jakiś koszmar”. Wracają koszmary sprzed lat. Ale nie. Wyraźnie poczułem dłoń na wybrzuszonej części spodni.
Niecierpliwie rozpięła suwak i wzięła we władanie całość mnie. Teraz mogła robić, cokolwiek by nie wymyśliła i tak bym to spełnił. Leżała przy mnie i mnie masturbowała. Widziałem jedwabną dłoń na swoim członku i ciału robiło się miękko, ale nie jednej części, na szczęście. Czułem całym sobą, gdyby użyła sekretnych słów, spełniłbym naj….naj…jej pragnienia. Sekretne słowa mogłyby np. brzmieć „Liż mnie całą”…albo „Chcę to do ust”. Ale ona chciała tylko masturbować….

„Chcę to do ust” było prorocze. Nawet się po tym oblizała.
– Będziesz za chwilę znowu twardy?
„Co to ma być? Jakiś test na przetrwanie? Sondaż wśród rodzimych kowbojów, jak ma wyglądać twardziel?”
– Nie…- odpowiedziała na nie zadane przeze mnie pytanie.
„To co??” pomyślałem sobie w duchu.
– To tylko test ciążowy na odpowiedniego ojca.

Mam nadzieję, że czasy matriarchatu nigdy nie nastąpią.
Choć nie byłbym tej nadziei pewien.
Z pozdrowieniami.

Scroll to Top