Tolerancja

Ludzie mówią, że miłość (podobnie do perfumów, swą ulotnością najbardziej symbolizujących miłość) ma zapach, smak, trwałość, a nawet można ją dotknąć. Pomyślałem więc, że z także nietrwałym uczuciem, jakim jest tolerancja będzie podobnie.
Przywaliłem po pijaku w mordę facetowi, bo aż się zapiekł w swojej nienawiści do gejów i lesbijek. Przeszło mi wtedy przez myśl, że taka kuracja wstrząsowa lekko nim wstrząśnie i pójdzie po rozum do głowy. Nic bardziej błędnego. Zapiekł się tak bardzo, że wspólnie z kolegą oddali mi trzy razy. W tym dwa dość boleśnie, w brzuch. Leżąc sobie na ziemi i podziwiając uroki mikrokosmosu poczułem wtedy, że tolerancja jednak ma smak. Krwi. Ma również zapach, ale to zależy od miejsca, w które się upadnie. Trwałość ma podobną do polskich perfum, czyli prawie żadną. Stwierdziłem także, że własnoręcznie dotknąłem tolerancji, a ona mnie aż trzykrotnie. Leżąc tak na boku, zwinięty w kłębek uzmysłowiłem sobie, że dotyk cenię jednak najbardziej. Nawet dotyk tolerancji. Chętnie oddałbym im z nawiązką, gdybym mógł się podnieść. Może wtedy doceniłbym również smak tolerancji na pięściach, nie mówiąc o wspaniałym zapachu zwycięstwa.

Rozejrzałem się dookoła, ale nie było chętnych. Właściwie nie było nikogo, kto chciałby pomóc mi wstać z gleby. A widziałem dziwnie wyraźnie.

Delikatnie położyłem prawą dłoń na chodniku, kurcząc jednocześnie lewe kolano. Nacisnąłem na dłoń i kolano i oparłem się na wspomnianych wyżej, także na głowie, windując się do pozycji zachęcającej wszelkie psy. Dołożyłem drugą dłoń i drugie kolano.
Podniosłem lekko głowę. Teraz już nie wyglądałem jak żuk przewrócony na grzbiet, rozpaczliwie machający odnóżami. Raczej jak zdezorientowany żuk na czterech łapach.
Tak samo mobilny. I tak samo niepewny, czy zdoła przejść roztaczającą się przed nim ulicę.
Chwiejnie, powoli powstałem do pionu. Ból w okolicach lędźwi stopniowo malał. Oparłem dłonie dłonie o słup – no tak, latarnia sterująca marynarzem, stąd tak dobrze widziałem – i wyprostowałem się całkowicie. Rozejrzałem się raz jeszcze. Teraz wyraźnie usłyszałem muzykę dochodzącą zza pobliskich drzwi baru. Jakiś heavy-metalowiec łomotał niemiłosiernie. Zastanawiałem się, czy zacząć iść w rytm muzyki, ale stwierdziłem, że tak szybko nie dam rady. Oderwałem jednak dłonie od słupa z silnym postanowieniem wyartykuowania jednego kroku na cztery walnięcia perkusji.

Udało się. Zacząłem kroczyć o własnych siłach skupiając się na co czwartym decybelu.
Łup-łup-łup-łup-krok-łup-łup-łup-łup-krok…Przemknęło mi przez myśl, co zrobię, jak zmienią rytm?
Może w końcu dojdę do walca na trzy-czwarte.
– Hej!! – dobiegł mnie cieńki, damsko-koci głosik
Obejrzałem się niezdarnie, robiąc jeszcze pół kroku do bardziej niezdarnej muzyki.
Na chodniku, w świetle mojej ukochanej latarni stała objęta para. Ona, w białej minispódniczce i ciemnej, koronkowej, wyciętej bluzce prezentowała się nader apetycznie, nawet na mój stan. On, wyższy o pół głowy, w białych spodniach i ciemnej koszulce z krótkim rękawem dopełniał jej kolorytów. Siostry-sisters. Co znaczy w końcu pół głowy?
Obróciłem się w ich kierunku.
– Słucham?

Pomału zaczęli iść w moją stronę. W miarę, jak się zwiększali na moim widnokręgu, zmniejszała się moja pewność siebie. Nie doceniłem ich. Ona była tak wielka, jak ja, a on oczywiście o pół głowy większy. Stanęli obok, obrzuciwszy mnie bezceremonialnie wzrokiem. Starałem się zawrzeć w swoim spojrzeniu jak najwięcej pytań. Chyba mi się udało.

– Byliśmy świadkami tej napaści na pana, to okropne…- krótko obcięta blondynka zawiesiła głos. – Jak tak można, w centrum letniska, tylu ludzi… – ponownie przerwała.
– Hmm…- wypuściłem próbkę głosu obawiając się, że ciosami w żołądek i podbrzusze uszkodzili mi krtań. Jednak chyba nie.
– Dziękuję, że zatrzymaliście się państwo. Nic mi nie jest. Myślę, że zawlokę się do domu.
To ja zasiałem burzę, więc i zebrałem plony.
Płowowłosy dryblas lekko się uśmiechnął.
– Siedzieliśmy obok pańskiego stolika i niechcąco wszystko słyszeliśmy.
Spojrzałem na niego z zaciekawieniem, bo w barze nie zauważyłem obok siebie tak interesującego towarzystwa.
– Pan tylko skończył, co on zaczął – kontynuował. – Myślę, że na podobne zaczepki zareagowałbym tak samo. Wsadzając mu pięść w nos.

Tym razem mnie się uśmiechnęło, na samo wspomnienie. Ach, ten miły dotyk złamanego noska wprost mnie rozochocił. Kolejny sympatyczny dotyk tolerancji. I męskiej hipokryzji.
Spojrzałem na nich ale nadal nie wiedziałem, czego tak właściwie ode mnie chcą.
– Trzeba było tak zrobić – odparłem – Albo choć wziąć tego wyższego i mu przypierdolić.
Z tym niższym myślę, że bym sobie poradził.

Płowowłosy zastanowił się przez chwilę.
– Wie pan? Ma pan chyba rację. W ramach rekompensaty zapraszam na kieliszek koniaku.
Uśmiechnął się jakby szerzej. – Zapraszam do nas, mieszkamy w tym tu hotelu, obok – wskazał połyskujący bielą i szkłem budynek Panther.
Wzdrygnąłem się i przeżegnałem w myślach. Nigdy jeszcze nie byłem w tak poważnych progach, przynajmniej jako klient.
– No nie wiem…. nie chcę przeszkadzać, zwłaszcza w nie najlepszym stanie…
Przerwał mi stanowczo.
– Pozwoli pan, że się nim zajmiemy przez chwilę…, dojdzie pan do siebie po kieliszku porządnego koniaku.

Obeszli mnie z obu stron i chwycili pod rękę. W ten sposób weszliśmy do środka, minęliśmy hol i dotarliśmy do wind. Płowowłosy wdusił przycisk z numerem 9. Gdy tylko drzwi zamknęły się za nami oparłem się o boczną ściankę. On tymczasem chwycił ją za rękę, do tej pory spokojnie trzymającą mój łokieć i pociągnął gwałtownie do siebie. Biało-ciemna plama przemknęła mi przed oczami i wskoczyła mu nogami na biodra, gwałtownie wpijając się w wargi. Aż szerzej otworzyłem oczy. Takiego tematu się nie spodziewałem. Przynajmniej nie od razu.

Choć z mojego stanowiska obserwacyjnego widziałem tylko tył jej głowy, po ruchach mogłem sobie wyobrazić, co wyrabiają. Niewątpliwie doszli językami już do tchawicy, sądząc po urywanych oddechach i coraz raptowniejszym odwracaniu głów. Stałem jak zaczarowany chłonąc niebywałe zjawisko. Spojrzałem przez chwilę na wskazanie licznika pięter, byliśmy dopiero na siódmym. To co się wydarzy na dziewiątym?
Przekraczając próg drzwi płowowłosy krzyknął:
– To my, już jesteśmy.

To znaczy, że był ktoś jeszcze. I to znaczy, że był to apartament, skoro drzwi windy otwierały się wprost na pokój. I to znaczy, że musiał mieć kartę magnetyczną, która pozwoliła mu dostać się na to piętro. A nic takiego nie zauważyłem.
Wszedłem wprost na perski dywan. Właściwie zagłębiłem się w nim po kostki, ledwo widząc zarysy swoich znoszonych butów. Moi gospodarze zniknęli za pierwszymi drzwiami na prawo, właściwie podwójnymi, przeszklonymi wrotami. Brnąc w gęstej mazi dywanu dotarłem w końcu na miejsce i nieśmiało zerknąłem do środka. Już przedpokój robił wrażenie kremowociemnym dywanem w ostre, załamujące się wzory. Teraz jednak musiałem przyznać, że dekorator znacznie bardziej się wysilił. Pierwsze co zobaczyłem, to sosnowe deski na podłodze. Może świerkowe. Ale na pewno jasne i tak tryskające światłem, że aż mnie zastopowało. Były tylko nieco wyżej, niż w holu, gdzie nadal stałem. Dopiero po dłuższej chwili oglądu dotarło do mnie, że jest to nieprawdopodobnie wielki materac udrapowany w sosnę. Dotarło do mnie wtedy, gdy ten trzeci się poruszył i podłoga się pod nim ugięła.
„Ja pierdolę, gdzie ja jestem?”

Wszyscy w trójkę siedzieli w kucki na środku pokoju-łóżka-materaca. Płowowłosy wziął leżącego przed nim pilota i skierował w stronę ściany. Z obitej autentycznym dębem ściany wysunął się barek. Przejechał w powietrzu ze dwa metry, zanim ruch palca go zatrzymał.
Był jednym z najlepiej zaopatrzonych barków, jakie widziałem.

– Jeśli pan tu wejdzie, będzie pan musiał zapomnieć, co pan widział. – niski, ni to męski, ni kobiecy głos przepłynął w moją stronę, rozbijając się o ościeże podwójnych drzwi.
Zanurkowałem głębiej spojrzeniem i wtedy dopiero dokładnie go przyuważyłem. Tego trzeciego. Był w samym dolnym odzieniu, jakimś rodzaju czarnej skóry. Na tle kremowociemnego obicia materaca (chyba to był materac?) i dębowych ścian wyglądał jak zjawa. Jak duch Janosika.
Przełknąłem niepewnie ślinę.
– Przepraszam, ale nie bardzo wiem, o co państwu chodzi?
Szybko obcięta brunetka zareagowała natychmiast.
– Proszę wejść i się rozgościć, potem zapomnieć. To wszystko, o co pana prosimy.
„Dwóch facetów i babka….hmmm… a oni mnie proszą do siebie w takiej sytuacji….hmmm…o co im, u diabła, chodzi?”
Przekroczyłem powoli próg.

Jakbym się nagle zapadł pod ziemię. Ten materac, czy co to było, był bardziej elastyczny, giętki i miękki, niż sądziłem. I przy pierwszym kroku nadal oddawał wiernie słoje drewna.
„Jak oni to zrobili?”. Ostrożnie stąpnąłem drugą nogą. Łóżko same mnie przeniosło dalej, i posadziło dokładnie naprzeciw nich. Przynajmniej tak to odczułem. Teraz w czwórkę siedzieliśmy w pozycji lotosu i przypatrywaliśmy się sobie nawzajem. Po chwili naszła mnie chętka śmiechu. Trzech facetów i kobieta przypatruje się sobie beznamiętnie, bez słowa, bez żadnego gestu, nieporuszenie. Świdrują się oczami, a możnaby świdrować coś innego. Prawie się uśmiechnąłem na tę myśl.

Płowowłosy wyczarował z barku szklaneczki. Nalał szczodrze do czterech.
– Mówiliśmy chyba o koniaku? – wzniósł swój gestem wskazując barek.
Pierwszy wystartowałem, następni poszli w moje ślady.
– Za co pijemy? – odezwałem się po raz pierwszy.
– Za ciemne noce i jasność na dnie – enigmatycznie stwierdził trzeci.
Przez chwilę kołatało mi się w myślach, że niewyraźnie wymówił słowo „noce” i może zabrzmiało to, jak „moce”. Ale za szybko załapałem rytm chlania. Po trzecim, baaaaardzo szybko nalewanym kieliszku niewinnie zapytałem:
– Ja jestem Wasyl, a wy?
Tu nastąpiło pewne skonfundowanie. Faceci nie bardzo wiedzieli co powiedzieć, jedynie ich „trójnica” wiedziała. (skoro na żonę mówi się połowica, to na taki układ jak?)
– Cieszę się, że się przyznałeś.
„O cholera, do czego się niby przyznałem? Do własnego imienia?”

Spojrzałem na nich, ale jakby zapadli w śpiączkę. Po prawej ode mnie czarnula, skóra i figura, dalej płowowłosy, skosy i pornosy, po lewej zaś ten trzeci, od zamieci. Samoczynnie mi się rymało, że aż podskoczyłem. Przeczuwałem, że zdarzenia w barze były niepełnym początkiem końca. Tylko czyjego? Mojego???
Obróciłem się w stronę drzwi, chcąc zrobić pierwszy krok. Niestety, nic z tego. Obaj faceci, jakby ich poraził prąd, nagle zerwali się do mnie. Zdarli ze mnie spodnie, nie mogłem zrozumieć, jak amerykański teksas łatwo rozpada się pod naciskiem niecierpliwych rąk.
Tu sprzączka od firmowego paska pękła, jak zapałka, tam wyrwane pół uda spodni, jakby teksas był tylko bawełną…

Przewyższali mnie. Siłą i zapewne rozumem. „Tylko, kurwa, o co im chodziło?”
Zdarli ze mnie i koszulkę i spodnie, nie mówiąc oczywiście o postrzępionych majtkach.
„Zostałem nagą babą-jagą w nocnej głuszy wilkołaków.” Ta myśl podreperowała nieco mój nadwątlony, choć dość pospolity humor.
– Nie przejmuj się, nie będziesz jedyny…- popłynęło znad mojego członka, nad którym brunetka się pracowicie pochyliła.

Co to, niby, miało znaczyć? Jednak jej ruchy warg i palców zaczynały mnie powoli urzekać.
Wyraźnie czuła moją granicę. Wiedziała dokładnie, do którego momentu obciągnąć skórkę, abym osiągnął najwyższe szczyty. „Za pierwszym razem to możliwe?”
Pomału wpracowywałem się w nią. Wczuwałem się. I wiedziałem, że będę miał niebawem nieprawdopodobny orgazm. Jakiego zapewne nigdy nie doświadczyłem. Czułem to całym sobą. Czułem to niewielkie świerzbienie, które przekształca przyjemność w nieodgadnioną, bezszelestnie płynącą, nieokiełznaną rozkosz. Ostatkiem sił podniosłem głowę i spojrzałem obok.

Jeden facet siedział na drugim, dziko go ujeżdżając. Mogłem się tylko domyślać, jak.
Dżokej właśnie poprawiał się, by lepiej zaatakować. Wsuwał się bliżej brzucha leżącego płowowłosego, ale pewnie głębiej.
Nieeeeeee……ten skromny widok odarł mnie ze skrzydeł. Właściwie oklapłem w dwóch sekundach.
– Co się stało, kochanie? – zaszemrał przy mnie damsko-koci głosik. I to pieszczotliwe „kochanie”!!! Aż mnie jasna cholera poniosła.
– Jak to, co się stało??? Nie jestem żadnym pierdolonym pedałem!!!

*******

Wykopali mnie na zewnątrz, do windy. Kazali jechać na dół i niezauważonym wyjść z hotelu.
Wzięli mnie, bo ująłem się w dyskusji za gejami i lesbijkami. Jakby to coś miało znaczyć.
Wykopali mnie i to dosłownie, podobno dla mojego dobra. A ja przecież byłem tylko drobnym złodziejaszkiem, zadowalającym się na raz stówą, czy dwoma w sezonie.
I gdzie tu ma rację ta TOLERANCJA???

Scroll to Top