Ucieczki

„Pewna legenda opowiada o ptaku, który śpiewa jedynie raz w życiu, piękniej niż jakiekolwiek stworzenie na ziemi. Z chwilą, gdy opuści rodzinne gniazdo zaczyna szukać ciernistego krzewu i nie spocznie, póki go nie znajdzie. A wtedy wyśpiewując pośród okrutnych gałęzi, nadziewa się na najdłuższy i najostrzejszy cierń.
Umierając, wznosi się ponad swój ból, żeby prześcignąć w radosnym trelu słowika i skowronka.
Jedyną… najpiękniejsza pieśń… za cenę życia.
Cały świat wtedy zamiera, aby go wysłuchać, uśmiecha się nawet Bóg w niebie..
Bo to, co najlepsze, jest zawsze okupione ogromnym cierpieniem…
Przynajmniej tak głosi legenda.”
[„Ptaki Ciernistych Krzewów”]
[Coleen McCullough.]

Po raz kolejny to zrobiłam. Podkuliłam swój ogon i uciekłam. Jestem tchórzem. I nie wstydzę się tego. Zawsze uciekałam. To umiem robić najlepiej. Uciekać. Uciekać od problemów. Uciekać od ludzi. A wreszcie uciekać od niego. Ludzie mówili, że jesteśmy jak dwie połówki tego samego jabłka, że łączy nas coś nadzwyczajnego. Magnetyczne przyciąganie. Elektryzująca namiętność. Że jest to jakieś nieziemskie uczucie. A przecież coś tak rzadkiego powinno trwać wiecznie? Nie trwało. Rozwaliło się po czterech latach. Z czyjej winy? Pewnie mojej.

Poznałam go w drugiej klasie liceum. Na meczu siatkówki, który on komentował. Ja kibicowałam mojemu chłopakowi. Podobał mi się jego głos. Ciepły, męski baryton. Gdy na boisku niewiele się działo mówił jakby od niechcenia. Niedbale, ale zmysłowo. Jak… jak Boguś w nieśmiertelnym „Nie chce mi się z tobą gadać…”. Gdy wygrywaliśmy set zarażał swoim entuzjazmem nawet najbardziej wybrednych kibiców. Z tego głosu przebijała prawdziwa radość.

Po meczu była impreza. Ktoś mi go przedstawił. Chłopak okazał się być mężczyzną. Którego chwilę później jego już nie było. W pamięci jednak na długo pozostał mi ton jego głosu, uroczy dołek w policzku i to niezwykłe imię. Kostek…

Kostek był facetem, który niesamowicie mi się podobał. Miał bowiem ten „niegrzeczny” – jak zwykłam go nazywać – typ urody. Nawet jeśli golił się rano, to już wieczorem jego twarz pokrywał zarost. Ciemny, szorstki zarost, który najbardziej zmysłowo wyglądał po dwóch – trzech daniach. Wtedy połączenie czarnych jak węgiel oczu Kostka i tego zarostu powalało mnie wręcz na kolana. I jeszcze ta blizna nad prawym okiem, od brwi w górę czoła – dwucentymetrowy wąski ślad pozostały z bójki w młodości. Trochę przyduży sweter i bojówki. Wszystko to z pozoru wyglądało niechlujnie, a mimo to miało w sobie jakiś niezwykły magnetyzm. Powodowało, że nie mogłam przestać o nim myśleć.

Spotkałam go ponownie jakieś dwa miesiące później. O dziwo, pamiętał mnie. Przegadaliśmy pół wieczoru. Im więcej Kostek mówił, tym bardziej pragnęłam go słuchać. Zauroczył mnie swoim głosem. Zaczarował. Omotał. Zakochałam się. Przepadłam bez pamięci.

Zaczęliśmy się spotykać. Nie, nie jako para. Jako znajomi. Ta znajomość z czasem przerodziła się w koleżeństwo. Koleżeństwo przeistoczyło się w przyjaźń. A przyjaźń w miłość. Kostek był wspaniałym kompanem, wiernym przyjacielem i cierpliwym kochankiem. Nigdy nie nalegał, nie żądał, nie wymagał. Powoli, bez żadnego pośpiechu odkrywał przede mną tajemnice fizycznej miłości.

Zaczął od pocałunków. Delikatnie pieścił moje usta swoimi wargami, językiem, zębami. Ta cała kretyńska definicja francuskiego pocałunku, której kiedyś nauczyła mnie koleżanka, i która brzmiała mniej więcej tak: „zamknij oczy, otwórz buzię i ruszaj językiem” przy Kostku w ogóle się nie sprawdziła. Z nim nie dało się tak całować. On doskonale wiedział co chce przekazać za pomocą ust. Gdy całował mnie na powitanie jego usta były zaborcze, język nachalny a dłonie niecierpliwe. A gdy się ze mną żegnał celebrował te ostatnie pieszczoty, delektował się nimi, przedłużał niemal w nieskończoność…

Prawie tak samo było z jego dłońmi. Niespiesznie poznawały one moje ciało. Plecy, pośladki, piersi. Jego wszędobylskie palce badały każdy centymetr mojego ciała, dostarczając mi nieopisanych przeżyć.
Doskonale pamiętam dotyk palców Kostka na moim brzuchu. Niby to łaskotanie, niby delikatne muskanie a jednak najcudowniejsza pieszczota jakiej wówczas doznałam.
Potem jego palce poznawały moją kobiecość. Zataczały na niej kółka, delikatnie pocierały, zaciskały pomiędzy palcami – a wszystko po to, by mi było cudownie.

Następnie Kostek poznawał moje ciało językiem. Te drobne ślady śliny pozostawione na moim ciele, te ciepłe oddechy, krótkie jak gdyby urwane muśnięcia – wywoływały u mnie drżenie. Po tych pieszczotach prawie zawsze zostawała mi zaczerwieniona skóra, bo Kostek do gry wstępnej angażował nie tylko język ale także zęby i brodę. Ale to właśnie w nim kochałam. Angażował się w to co robi całym sobą, poświęcał temu całe pokłady energii. Zatracał się w tym całkowicie…

Pragnęłam go. Pragnęłam jak nigdy nikogo. Całe moje ciało rwało się do niego. A gdy już je posiadł, zawładnął równocześnie moimi myślami. Godziłam się na wszystko. I wszędzie. Jedno jego spojrzenie, niedbałe skinienie głowy, drobny gest powodował, że zostawiałam wszystko i wszystkich. Kostek posiadał nade mną jakąś dziwną i niebezpieczną władzę. Tylko wtedy tego jeszcze nie wiedziałam…

Pamiętam jak poszliśmy na spacer. Trzymając się za rękę przemierzaliśmy zieloną polanę ukrytą daleko w lesie. Ani ja, ani Kostek nie myśleliśmy, że spotkamy tam wspólnych znajomych. Czysty przypadek, że akurat w tamtym miejscu robili sobie ognisko. Oczywiście nie sposób było się do nich nie przyłączyć. Mieli nadmiar trunków, wolny koc i gitarę. Świat powoli zaczął zalewać zmierzch. Siedziałam tyłem między rozsuniętymi nogami Kostka. Byliśmy okryci kocem. Trwaliśmy zasłuchani w rosyjską balladę, którą wyśpiewywał znajomy mojego chłopaka. Kostek objął mnie w tali i oparł brodę na moim ramieniu. Z rozkosznym westchnieniem oparłam się o jego pierś. Kostek pocałował mnie leciutko w ucho. Dyskretnie obsypywał moją szyję drobnymi pocałunkami. Splótł swoje niecierpliwe palce z moimi palcami i szepcząc mi coś do ucha, pociągnął moje ramiona do tyłu. Następnie przycisnął je do siebie tak, iż były unieruchomione za moimi plecami. Chwilkę potem założył moje ręce za swój pas i zaczął pieścić moją talię. Koc nieznacznie się rozchylił. Lewą dłonią Kostek ponownie chwycił i złączył ze sobą jego brzegi. Jego prawa dłoń przesuwała się po moim płaskim brzuchu w górę, ku piersiom. Wyprężyłam się ku niemu.
– Spokojnie maleńka, zachowaj spokój a nikt nic nie zauważy – Kostek wyszeptał wprost do mojego ucha.

Zaparło mi dech gdy swoimi dłońmi objął moje piersi. Rozejrzałam się wokół. Jedni znajomi mojego partnera byli złączeni w czułym pocałunku, inni trwali w bezruchu, wsłuchani w dźwięki gitary, wszyscy siedzieliśmy z zamkniętymi lub przymkniętymi oczami, każdy pogrążony we własnych myślach.
Moje piersi pod delikatną pieszczota ruchów Kostka wyprężyły się, nabrzmiewały się rozkosznie. Zagryzłam wargi by nie jęknąć z przyjemności. Tymczasem dłonie Kostka ześlizgnęły się znów w dół. Przytulona do jego piersi, uniosłam twarz szukając jego ust. Kostek pochylił się nade mnę i rozchylił moje wargi leniwym muśnięciem swojego języka. Rozkoszowałam się jego smakiem.
– Jesteś w moich ramionach taka krucha, bezsilna. Niepodobna do żadnej z kobiet, które wcześniej znałem. Pragnę się tobą opiekować, pragnę cię uczyć rozkoszy – wyszeptał Kostek, a słowa te na długo wbiły mi się w pamięć.

Pod osłoną koca, głaskał on moją skórę, łagodnie ugniatał biodra i pieścił brzuch, przez cały czas czule całując moją szyję. Swoimi pieszczotami pokonał on mój początkowy opór.
Kiedy dłonią sunął w dół mojego brzucha, unosiłam biodra w słodkim pożądaniu. Kostek bez trudu pojął gdzie chciałabym poczuć jego dotyk i z radością spełnił moje pragnienie. Kiedy mnie tam musnął poczuł wilgoć. Jego palce błądziły po skarbie mojej kobiecości, a mnie coraz trudniej było zachować pozory naturalności. Poddałam się tej pieszczocie, nieznacznie poruszałam biodrami w rytmie dotknięć mojego bezlitosnego kochanka. Wbiłam palce w uda Kostka, zaciskałam zęby, przygryzałam wargi – wszystko po to by, nie wzdychać z rozkoszy, nie krzyczeć z przyjemności. Właśnie tego potrzebowałam. Zaspokojenia. Chwili pełnego szczęścia. Westchnęłam wyczerpana, oparłam głowę na ramieniu Kostka i ponownie wsłuchałam się w ostatnie akordy rosyjskiej ballady.
Nie wiem czy ktoś coś zauważył, nie myślałam o tym. Rozkoszowałam się tę chwilą przyjemności. Delektowałam się nią, pragnąc by cały świat wokół przestał istnieć…

Z kolei na urodzinach jego kumpla wystarczyło by wyszeptał mi do ucha:
– Pragnę cię…
A ja już kombinowałam jak i gdzie mogłabym mu się oddać. Nie było łóżka, sofy, puszystego dywanu. Za to była ściana, pralka i lustro nad umywalką będące niemym świadkiem naszych uniesień. Kostek zamknął moje usta pocałunkiem. Długim, gorącym i namiętnym. Przywarłam do niego całym ciałem i szeptałam jego imię. Moje smukłe ramiona oplotły jego szyję. Całowałam go równie namiętnie.
– Kostek, ty chyba nie zamierzasz…?

Kolejny pocałunek powiedział mi, że jednak zamierza. Niecierpliwie odpiął on kilka guzików w mojej koszuli i uwolnił krągłe piersi. Wydawało mi się, że moje piersi mnie zdradziły, że same wtulają się w jego dłonie. Pieścił sutki aż stały się twarde. Nasz wzajemny dotyk wzmagał narastające pożądanie. Zadrżałam gdy Kostek wpił się palcami w moje pośladki. Oplotłam go nogami. Całkowicie otwarta na jego pieszczoty. Dotykał mojej kobiecości i pieścił ją. Pieścił ją dotąd dopóki nie zaczęłam go prosić by wszedł we mnie.
Kostek niecierpliwie uwolnił się ze swoich spodni. Wtargnął we mnie do końca, jednym szybkim, płynnym ruchem. Szeptałam cicho i jękiem nakłoniłam go by zaczął się we mnie poruszać. A Kostek jakby napawał się byciem we mnie. Jakby chłonął moja wilgoć, otaczał się ciepłem mojego wnętrza. Moje ramiona zaciskały się wokół jego karku, piersi przyciskały się do jego torsu. A słowa same wyrywały się z ściśniętego podnieceniem gardła:
– Kostek… proszę cię…

Dopiero wtedy mój kochanek zaczął się poruszać. Mocno trzymał mnie za biodra i wchodził we mnie głęboko. Czułam żar w całym ciele. Jęknęłam głośniej, co wzmogło tylko pożądanie Kostka. Wnikał we mnie coraz szybciej, mocniej, głębiej. Krzyczałam z rozkoszy. A Kostek z jękiem wbił się zębami w moje ramię i wypełnił moje wnętrze ciepłym nasieniem.
Po wszystkim jak gdyby nigdy nic wróciliśmy na imprezę. Upajaliśmy się zapachem szalonego seksu, a tajemnicze uśmieszki naszych znajomych w ogóle nas nie obchodziły…

Było nam ze sobą niesamowicie dobrze. Świetnie dogadywaliśmy się zarówno w łóżku jak i poza nim. Zgraliśmy się ze sobą. To pewnie dlatego nasi znajomi nie mogli wyobrazić sobie nas inaczej jak tylko razem.
Zawsze jednak musi być to „ale”…
Tym razem też było! Nie chciałam się już związać na amen. Nie marzyłam o białej sukni, długim welonie i złotej obrączce na palcu. Nie dorosłam jeszcze do tego. Bałam się. Tak zwyczajnie, po prostu się bałam. Byłam młoda. Dopiero chciałam uciec spod opiekuńczych skrzydeł rodziców. Chciałam poznać smak życia. Rozkosz wolności. Chciałam spróbować studenckiego życia… Kostek jakoś nie bardzo chciał to zaakceptować. Postawił mi wybór albo on albo studia.

Wybrałam studia…

Ponownie spotkałam go sześć lat później. Na ślubie wspólnych znajomych. Wyglądał tak znajomo… Tak cudownie. Niemal nic się nie zmienił.
Ucieszyłam na jego widok. Przez głowę przeleciały najcieplejsze ze wspomnień jakie wiązałam z jego osobą. Zaczęliśmy rozmawiać. Od razu zauważyłam, że nie miał obrączki, – „więc ta atrakcyjne brunetka nie jest jego żoną” – od razu przeleciało mi przez głowę. I nie pomyliłam się. Była jego koleżanką z pracy. Kostek nie omieszkał mi się pochwalić, że spełniło się jego marzenie. Wiedziałam jak mu zależało na pracy w radiu. Zaraz też wiedziałam, którą audycję i w jakiej rozgłośni prowadzi…

Czas biegł jak szalony… Przecież dopiero spotkaliśmy się ponownie, a już świtało. Trzeba było się pożegnać. Wymieniliśmy się aktualnymi namiarami i rozjechaliśmy się w swoich kierunkach z zamiarem zdzwonienia się.

Kostek odezwał się do mnie jakieś dwa tygodnie później. Akurat był przejazdem we Wrocławiu. Umówiliśmy się na kawę. Pojechaliśmy do niewielkiej kawiarenki, nad Odrą. Rozmawialiśmy głównie o pracy, o tym, co się u nas przez te blisko 6 lat zmieniło. Jednak jakoś żadne z nas nie wiedziało, jak zejść na tę prywatną sferę życia. W końcu Kostek powiedział, że ma trzy i pół letnią córkę. Na moje pytanie o jej matkę krótko wyjaśnił: „było, minęło”. Tematu więc dalej nie drążyłam. Spędziliśmy ze sobą naprawdę cudowne popołudnie, spacerując, karmiąc kaczki, śmiejąc się ze swoich żartów.

Kostek odprowadził mnie pod sam dom. Pożegnaliśmy się pocałunkiem w policzek, ale żadne z nas nie umiało odejść. Wciąż staliśmy wpatrzeni w siebie. W pewnym momencie Kostek nachylił się nade mną z wyraźnym zamiarem pocałowania mnie.
– Proszę…
– Nie, nie powinniśmy – odpowiedziałam
– Proszę…
W odpowiedzi przecząco pokręciłam głową
– Tylko jeden pocałunek – usłyszałam.
Po czym poczułam na swoich ustach miękkość jego ciepłych warg. Całował niespiesznie. Jakby delektując się słodyczą. Zachłannie wkraczał swoim językiem w moje usta, po czym szybko go cofał i czekał czy wyjdę mu naprzeciw, czy odwzajemnie jego pieszczotę?
Moje usta doskonale pasowały do jego ust. Moje dłonie same znalazły drogę do szyi. Moje ciało wyrywało się ku niemu, domagając się dalszych pieszczot.

Oboje zatraciliśmy się we wzajemnym pożądaniu. Trzymając się za ręce pokonywaliśmy kolejne półpiętra, by wreszcie dotrzeć do drzwi mieszkania. Za całą grę wstępną wystarczyło nam zaledwie parę zaborczych pocałunków, podczas których nasze niecierpliwe dłonie zrzucały z nas ubrania. A potem kochaliśmy się. W kuchni na stole. Dziko, niecierpliwie, trochę po wariacku. Leżąc plecami na zimnym blacie zarzuciłam Kostkowi nogi na ramiona. Tak… pamiętam… Zawsze to lubił. Zresztą oboje doskonale wiedzieliśmy co sprawia nam największa przyjemność. Przynajmniej ja pamiętałam bardzo dobrze. Kostek najwyraźniej też. Bo jego palce zaraz odnalazły moją kobiecość. Szybkie, płynne ruchy połączone z pieszczotami centrum mojej kobiecości wywołały u mnie falę spełnienia. Resztki świadomości zanotowały jeszcze słowa Kostka:
– Jak dobrze…!
Moje spocone ciało drżało pod ciężarem ciała Kostka. Jego ciężki oddech ogrzewał moją szyję. Trwając tak w cudownym bezruchu, poczułam się jakbym po długiej podróży wróciła do domu. Było mi dobrze. Bardzo dobrze…

Z Kostkiem spotykałam się przez następne parę miesięcy. Mieliśmy dla siebie dwa, trzy dni w tygodniu. Weekendy mój kochanek spędzał ze swoja córką. Śliczna, mądra dziewczynka świata poza tatusiem nie widziała. Nie chciałam więc zabierać im tych kilku chwil, które mieli tylko dla siebie. Kostek też miał tą swoją audycję. A ja pracę.
Pracodawca zaproponował mi kierownicze stanowisko w oddziale firmy w Norwegii. Było to dla mnie niezwykłe wyróżnienie. Niebywała życiowa szansa. Tylko głupi by ją odrzucił…
Kostkowi o wszystkim powiedzieć miałam w sobotę. A dziś… Dziś znalazłam małe pudełeczko z logo znanej firmy jubilerskiej…

Najróżniejsze myśli zawładnęły moim umysłem. Kocham Kostka i kocham swoją pracę. Ale muszę z czegoś zrezygnować. Tego nie dało się ze sobą pogodzić. Kostek nigdy stąd nie wyjedzie. Tu ma swoją rodzinę, córkę, swoje radio, swój dom… Czy mam prawo mu to odebrać? Bo co mogłam mu zaproponować w zamian? Samotne godziny w zimnym kraju? Parę skradzionych w dniu chwil? Namiętne noce? Nie, to chyba jednak trochę mało…

Nie chciałam awantury. Nie chciałam łez, błagań i próśb. Podjęłam decyzję. Właśnie, po raz ostatni przekręcam klucz w drzwiach wynajmowanego mieszkania. Za tymi drzwiami pozostaną wspomnienie wspólnie spędzonych chwil. Pełnych namiętnych uniesień nocy. A jutro zaczynam życie w innym kraju.
Z ciężkim sercem podjęłam taką a nie inną decyzję. Spakowałam się i uciekłam. Tak uciekłam. To najtrudniejsza z wszystkich dotychczasowych ucieczek.

Popioły przeszłości rozwieje wiatr…

Dziś mija dokładnie trzy lata. Dziś wiem, że wtedy podjęłam głupią decyzję. Uciekłam… ale po co? Od Kostka nie da się tak łatwo uwolnić. Nachodzi mnie on nocą. W zimnym, pustym łóżku nie znajduje schronienia dla obłąkanej z tęsknoty duszy. Wiem, że na swój własny sposób Kostek kochał mnie. I wiem, że ja też go kocham. Kocham go zaborczą i niebezpieczna miłością. Miłością, która przysłaniała mi cały świat, przekoloryzowała rzeczywistość, opętała umysł.

Scroll to Top