Urodziny co miesiąc

Już nie mogłem. Każdy kolejny w niej ruch wywoływał u mnie reakcję odwrotną do zamierzonej. Skąd się we mnie bierze tyle tych odwrotnych reakcji? Uśpić je i już. Chociaż można poddać pod ogólnonarodowe głosowanie, czy plusy u biskupa ma pierdolenie nago, czy nie; pod kołdrą, czy pod pierzyną. Niestety oboje byliśmy nadzy i co gorsza, pościel leżała poza łóżkiem. Trzymała mnie za pośladki, widziałem to doskonale w lustrze na suficie, to widok, nad którym mężczyzna nie przechodzi obojętnie.

Krzyczała dwa razy. Długo, przeciągle i z jakąś taką nutką niedorobienia, małej satysfakcji, fajnej, bo było, ale mogłoby być lepiej. Też bym chciał tyle krzyczeć. Ale męski ród jest wyposażony w krzyk jedynie parusekundowy, i to modulowany, bo przecież mężczyźni głośno nie płaczą, nie doznają spazmatycznych orgazmów, nie są z tej planety (Marsjanie już się szykują do zaboru naszych blond-bruneto-rudzizn kobiet. To będzie walka naprawdę na śmierć i życie). Chyba, że jest się Rasputinem, i przeżywa się doznania w czwórnasób, albo i lepiej.

Modliłem się usilnie do bogów seksu, żeby zesłali na nią nagłe szczytowanie, ponieważ goniłem resztkami sił. I zesłali….ty ateisto….jakie modły ich przekonały?….aż prawie sam znowu doszedłem, widząc jej skręcające się w lewo ciało, i słysząc wspaniały jęk pokonanej przez własne namiętności kobiety. „Tak właśnie, tak powinieneś robić nie 20 minut, tylko cztery godziny”.

– Chcesz zapalić? – pytanie dobiegło mnie z oddali. – Chętnie, a podasz ognia ?
Podała, miętosząc prawą ręką resztki mej przyzwoitości. Szybko opadały mi te przyzwoitości.
Nawet pod tak doświadczoną, wprawną ręką, teraz były jedynie rzeczywistym kawałem mięcha.
– Chciałbyś coś jeszcze? – Mag wygodnie rozciągnęła się na plecach. – Masz jedyną szansę w roku, by skorzystać.
– Dlaczego nie ma urodzin co miesiąc? – moje pytanie retoryczne odbiło się echem od ścian.
-Dobra, to zapłać roczne AC – palnąłem i jeszcze się głupkowato uśmiechnąłem. – Nie psuj klimatu, pytam po raz przed-przed-przed-ostatni, chciałbyś coś jeszcze? – tym razem zalotnie się uśmiechnęła.

– Pewnie, jak każdy facet, marzę o dwóch siedzących na mnie kobietach, gdy już nie mam sił. Trzeba było się spytać pół dnia wcześniej. – O siły się nie martw – Mag spojrzała filuternie i wstała z łóżka.
Ledwo drgnęło. Ma w końcu ponad 6 m².
– Dla każdego coś znośnego..- zanuciła pod nosem. Bardziej lubiłem, jak nuciła, dla „kochanego”, ….nie miało to rymu, ale świetnie się kojarzyło… „znośnego” czasami zastępowała „podniecającego” .

Więc wydedukowałem, że dla kochanego coś podniecającego. Ja byłem przygotowany, jeśli chodzi o niespodzianki. Wręczyłem jej po południu 43 róże. W różnych kolorach. Ubarwione wstążkami…od czarnych (tylko jedna), poprzez żółte, zielone, czerwone, do niebieskich (tych ponad 15), jej ulubionego koloru. Kosztowało mnie to prawie mercedesa u zaprzyjaźnionego ogrodnika.

Czekałem tylko na jej ruch. I nastąpił, choć takiego się nie spodziewałem. I nie sądziłem, że będę tak trafny w dedukcji, co do tej pory wydawało mi się niezdobytą przestrzenią Artura Conan Doyle’a i jego Sherlocka Holmesa.
Po prostu zeszła z łóżka. Obciągnęła na sobie krótką, jedwabnie przeźroczystą koszulkę i… poszła. Bez słowa.

Słyszałem jeszcze, jak chyba zakłada futerko, tylko po klekotaniu wieszaka, po czym zamknęły się drzwi wejściowe. Zostałem sam. Rozciągnąłem się jak długi, i pomyślałem sennie, „moja kochana świątobliwość”….bez przesady… może wierzyć w Boga, ale po co wyzywać ją od świątobliwych, skoro tak pięknie, czasami wyuzdanie mnie kocha? „moja najdroższa własność”… bez przesady… moją własnością jest tylko moja dupa”…”moja nieskończenie radosna ilość kropelek”….to mi się bardziej spodobało, skojarzyło mi się z wodospadem, niosącym nieskończenie wiele wodnej radości, jak ona. Pięknie się skojarzyło, ale zaraz uleciało, ponieważ zdałem sobie sprawę, gdzie żyję. W pierdolonym kraju, gdzie ciągle wyraz „konkubinat” to słowo pejoratywne, kojarzące się bardziej z bezosobowym kombinatem, jak z kochającą parą. Gdzie można żyć, kochać się nieprzytomnie, ubóstwiać, ale tylko w małżeństwie.

Co za kpina w żywe oczy.

Nic to, przeciągnąłem się lekko po pościeli, facet na suficie naśladował moje kroki. Kto, cholera, używa jeszcze baldachimów przy łóżku? Tu też były baldachimy, owszem, ale tylko boczne, bo oboje lubiliśmy wgapiać się w sufit. Zresztą na pólnocnej ścianie (za wezgłowiem) też było lustro, nie na całą powierzchnię łóżka, ale tak z jego połowę, pokrywającą dokładnie te strefy seksu, gdzie dzieje się najwięcej. I tak miało być. I świetnie, że zgadzaliśmy się pod tym względem.

Już prawie odpływałem w niebyt, gdy usłyszałem delikatny chrobot klucza w zamku. Zwykły stuk metalu o metal, ale obudził mnie, jakby był to wystrzał z wielu luf. Z hallu wyłoniła się powoli czerwona czuprynka mojej żony. Nigdy nie doszedłem, na jaki kolor farbuje włosy, ale robiła to konsekwentnie. Ciągle na podobny do rudego, ale różniący się wieloma odcieniami.

Leżąc na wznak na naszym wielkim łożu, podniosłem lewą dłoń i wykonałem znak V, palcem wskazującym i środkowym. Właściwie nie wiem , po co. Chciałem jej chyba dać do zrozumienia, że dobrze się czuję i że wygrzałem już jej miejsce.
Ruda czuprynka znikła na chwilę, po czym pojawiła się w towarzystwie takiej samej. Przemknęły w zawieszonym w holu lustrze, nie byłem pewien, co widzę, aż nagle wyłoniła się druga czerwona czuprynka. Leżałem nagi na łóżku i nie bardzo wiedziałem, czy jest sens cokolwiek zasłaniać.

Podniosłem obie dłonie i obiema wykonałem znak V. Sku zauważyła to i podniosła całą prawą pięść, potem drugą, a potem rozłożyła palce i złożyła je do liter L, zwróconych do siebie. Nie wiedziałem, co to znaczy, może ruch filmowania w języku migowym, więc wykonałem znak pokoju, nadal nagi jak oscypek. Stała niespełna 5 metrów od łóżka, widziała mnie z detalami i nawet jednym ruchem mięśni twarzy nie dała do zrozumienia, że widzi. Zaczynałem się już czuć bardzo przeźroczyście, gdy nagle powiało Grzechem.
Wyłoniła się druga ruda czuprynka. Wyjrzała nad pierwszą i spytała:

– Wydaje ci się apetyczny? – wtedy dopiero wyłoniła się cała postać Mag. To znaczy, przy niewielkiej wzrostem Sku, jakby górowała nad nią i tą częścią pokoju. Obie były całkowicie ubrane, co mnie lekko zaniepokoiło. Leżeć na plecach w ich stronę i obnażać się można, gdy partner jest na to gotowy. W przeciwnym przypadku człowiek czuje się, jak ekshibicjonista. Tak właśnie się poczułem, ale dzielnie złożyłem ręce do tułowia, w migowej podzięce.

Sku jakby właśnie czekała na taki sygnał. Podeszła do łóżka i klęknęła przy moich stopach. Owiał mnie leciutki zapach piżma i drzewa sandałowego, co rozpoznałem znając gusta żony. Miękkim ruchem, obniżając kolana, osunęła się ustami wprost na wacka. Przeszło po mnie 220V, czy może 220 mrówek, ale jak szybko weszło, tak i wyszło. Spojrzałem na jej usta, lekko rozchylone, jak do pocałunku nr 22, tak onirycznego, jak z Hellera, perwersyjnego, długiego, mokrego i zwykle kończącego się u mnie wytryskiem. Ale to z żoną… co nasza sąsiadka robi z moim członkiem w ustach?! Właściwie, cholera, powinienem być powiadomiony, przecież trójkąt chyba wymaga uprzednich uzgodnień? „Co ty gadasz? Rozkoszuj się chwilą!” Teraz, jak o tym pomyślałem, wcześniejsze obiekcje wydały mi się jałowe i bez sensu. Spojrzałem na żonę. Nie odrywała wzroku od ust Sku, które nieubłaganie zaczynały doprowadzać mnie do drugiego już dziś szczytu. Odwzajemniła spojrzenie, po czym podeszła do niej od tyłu i rozpięła suwak spódnicy. Postawiła ją na proste nogi i osunęła spódnicę w dół. Patrzyłem urzeczony, jak jednym ruchem ściąga jej majtki.

Rewelacyjny widok! Zwłaszcza jak twarze obu kobiet ma się naprzeciw siebie. Sku, bo był kiedyś SKUrwiel, który się z nią rozwiódł i zostawił bezbronną na pastwę takich ludzi, jak ja. Wtedy stwierdziliśmy wspólnie z żoną, że nie będziemy jej nazywać „skurwiel”, co często powtarzała, tylko skrócimy to do „Sku”. Mag, powstało nie od imienia Magdalena, tylko od magii, którą zawsze i wszędzie się otaczała i którą pocieszała znajomych. „Kiepsko się czujesz? Zobaczmy, co powie na to układ gwiazd? Nie dostałeś podwyżki w tym tygodniu? A z horoskopu wynikało całkiem co innego.”

A na imię miała rzeczywiście Magdalena.
Przy ściąganiu majtek znikła nawet ta głęboka bruzdka na czole Sku. Lizała członka i widziałem, jak wypogadza jej się twarz. Ze zmęczonej życiem przeradza się w młodzieńczą werwę. Po raz kolejny głęboko westchnęła, wysuwając moje przyrodzenie z ust. Zaczynałem się niepokoić, czy o własnych siłach będę w stanie opuścić to łóżko.
Tymczasem moja żona przyklękła za Sku, i straciłem ją z oczu. Zaraz jednak przypomniałem sobie, że przecież na suficie … Wtedy dopiero zareagowałem :

– Cze… cze… czekaj, nie tak szybko – stwierdzenie skierowałem do Sku, bo zaraz nie byłoby mnie już z czego zbierać. Widok Mag wpijającej się od tyłu w Sku wyzwolił we mnie nieoczekiwane pokłady energii. Nawet podniosłem głowę i spojrzałem na panie wprost, nie przez lustro.
– Kurde, Mag, rozumiem, że dziś moje urodziny, ale to też urodziny Sku?
– Czemu?
– Bo jeśli nie jej urodziny, to najpierw proszę razem zająć się mną.
Pierwszy raz byłem w takiej sytuacji, i dlatego tylko nie zamordowałem się od razu, słysząc ten okropny tekst. A w domu leżało parę ostrych narzędzi. Byłoby z czego wykrzesać trochę fantazji.

Na razie jednak nie miałem możliwości się zamordować, bo Sku była konsekwentna, a także Mag przysunęła się bliżej. Objęła dłonią jajeczka, i się, i mnie przy okazji rozmarzyła.
– Dobrze ci?
– Lubisz, jak ci to robią dwie kobiety?
– Będziesz nas kochać?
Pewnie, że będę…. Czułem się jak w siódmym niebie. Ale coś we mnie zadzwoniło. Rozdźwięczał się gong. O co pytała? … Pytała o nas… „nas”? Jak to „nas”?
– Was? … I nie pytam tu po niemiecku „co?’ – pytanie „Co?” zadałem bezwiednie, jak bezwiednie może się czuć mężczyzna widzący i czujący niedaleki finisz. Ale nadal prosiłem, modliłem się, błagałem w duchu, żeby ten sen trwał jak najdłużej, niezależnie, jakie przyniósłby implikacje.

Choć zdawałem sobie sprawę, że to jednak nie sen.
– Was ist das? – rzekła Sku, właściwie wydyszała, ale całkiem zrozumiale. Jak pewnie już zrozumieliście, Sku niesprawnie szło mówienie, miała zanik strun głosowych, natomiast słuch miała po naszych przodkach.
– Das ist eine kleine wacuś – odpowiedziałem, choć nie byłem pewien, czy poprawnie po niemiecku.
– Tak właściwie, skoro obie pastwicie się nad wyżej wymienionym, mogę spytać, czy mam kochać was obie już?
– Nie dosłownie od razu, głuptasie – Mag wyłoniła się z tyłu Sku. – Wiesz… długo rozmawiałyśmy… i doszłyśmy do wniosku, że zaakceptowałbyś nasz związek.
„Nasz związek”…. Co to miało znaczyć? Trudno było mi się skupić, widząc jak Sku znowu bierze go do ust, a Mag wzmacnia uścisk na jądrach, ale musiałem. Pytały o coś, o czym nigdy nawet nie myślałem. Tak mi się zdawało.
– Was? Ciebie i jej? – Moje pytanie zawisło chwilę w próżni. Poczułem się wykopany. Wykopany z życia.
– Tak, jej, mnie…. i ciebie.

Przemknęło mi przez myśl, że takie rzeczy chyba najłatwiej uzgadnia się w łóżku….
– Trzy w jednym? Jak w reklamach? – spytałem.
„To, co robimy tu dziś, to tylko namiastka…” tak mi się pomyślało, przedłużając w myślach wypowiedź Mag. „Będziesz prosił, wył, żeby przestać dobrze ci robić…” to kolejna, całkiem sympatyczna myśl. „Kurde… a może? Tylko dlaczego?”
– Dlaczego?
– Ponieważ ona nie ma się gdzie podziać, musi się wynieść z mieszkania do końca przyszłego miesiąca, a my mamy dwa pokoje gościnne…
– Wynieść? – szybko powtórzyłem, czując i widząc obchodzenie się ze swoim najmilszym.
– Tak… i zawsze jej się podobałeś – Też mi się podobała, choć nigdy o tym z żoną nie rozmawialiśmy.

Mała dziewczynka, po 30-tce, rude, przeważnie rozczochrane na „artystę” włosy, skromna, delikatna figurka, że aż człowiekowi przychodziło na myśl, że delikatniej byłoby ją czcić, niż dotykać. Czysta tajemnica kobiecości.
Pytanie zadane w takiej sytuacji…. nie podobało mi się. Ale tylko to. Pozostałe aspekty sprawy… zwłaszcza kochanie w trójkę, przełykałem w locie.
– Czemu nie? – trochę zachrypłem. – Ile ty masz właściwie lat? – zwróciłem się do trzymającej członka w ustach Sku.
Pokazała na palcach trzy i pięć. „Młódka” pomyślałem. „Ja mam 47, żona 43, co ona chce w sile wieku robić ze starcami?”
– Chcesz nam zmieniać pieluchy?

Mag wzięła z jej rąk ciągle tryskającego formą małego. Na razie tylko formą. Zanurzyła go po brzegi w ustach. Przyciągnąłem Sku do siebie. Trochę się broniła, ale w końcu znalazłem drogę do jej ust. „Dlaczego nie chcesz się całować? To bardziej intymne, niż branie kutasa do buzi?”

Pocałowała mnie. Czule, delikatnie, tak krucho, jak sama wyglądała. I zwróciła wreszczie swe oczy na mnie… zobaczyłem w nich bezmiar krzywd, żalów, złości, upokorzeń, ale też iskierkę nadziei, chęci tworzenia, nie niszczenia… i czegoś takiego filuternego… błysk mówiący, że z tą osobą możesz sporo, ale na pewno nie będziesz się nudził. Jako, że zawsze żyłem nadzieją, tedy po prostu powiedziałem :
– Dla mnie proszę pampersy, dla Mag mogą być z tetry…
Chyba jednak kochałem żonę bardziej, niż sądziłem.

Scroll to Top