Wilk

Cały dzień latałem jak pies. Dosłownie, z wywieszonym ozorem.
Zajęć było mnóstwo. Z samego rana zadzwonił inkasent z elektrowni.
Wpuściłem go przez bramę wjazdową, bo na ścianie domu wisiał licznik.

Moja ukochana pani zawsze mi powtarzała :
– Jak jesteś sam, nikogo nie wpuszczaj. Chyba, że znasz tę osobę.
Znałem z widzenia, więc wpuściłem. Pokiwałem mu głową, więc przełożył górą rękę, odryglował sobie zapadkowy zamek i wszedł. Facet jakoś dziwnie na mnie patrzył, ale w końcu zbliżył się do licznika. Odczytał co miał, zapisał, zostawił blankiet, pokiwał mi na do widzenia i oddalił się szybkim krokiem. Zatrzasnął za sobą bramę, jakby zamykał wrota piekieł.

Lekko się zaniepokoiłem. Coś z moją gębą nie tak?
Doleciałem do najbliższego lustra. Nie…. wszystko w porządku, może grzywka po spaniu ciut w nieładzie?…. Nie, wyglądałem jak każdego dnia po wyjściu z pieleszy. Dobrze i przede wszystkim normalnie. Otrząsnąłem się przed lustrem z resztek snu. „O co mu, do diabła, chodziło? Zerknąłem na zegar w holu. Ósma dwadzieścia. Budzić o tak podłej godzinie? Co to za zwyczaje?
Nie zdążyłem sobie dobrze popomstować do nieba, gdy znienacka rozległ się kolejny dzwonek. „A niech to szlag!!!”

Dopadłem do okna i przez zasłonięte firanki spojrzałem na furtkę. Jakiś wymoczek w rudawobrązowej kurtce i dżinsach. Stał jak słup soli i trzymał w ramionach wielką, niebieską aktówkę. „Pewnie jakiś akwizytor”.
Nie wydał mi się znajomy. Nawet trochę. Moja ukochana pani ciągle mi mówiła, żebym nie wpuszczał obcych do domu. Wspiąłem się na palce i zerknąłem przez wizjer. Gęba była zdecydowanie nieznajoma. Była też dziwnie pryszczata, krostowata, jakby właściciel tarzał się w zapamiętaniu z ospą.

– Przepraszam – tubalnie zabrzmiało od drzwi – czy moglibyście Państwo zapoznać się z najnowszą kolekcją atlasów? Atlasy fizyczne, polityczne i drogowe. Szeroki wachlarz upustów. Upusty także dla osób nie mogących prowadzić pojazdów. Upusty także dla….
Wyciszyłem go w umyśle. Kolejny biedak na służbie. Kolejny nietrafiony adres. Kolejna porażka.

Jednak stałem cały czas pod drzwiami. Bezszelestnie. Słuchałem tego nadawania modląc się w duchu o jakieś zejście pioruna, czy czegoś, co przerwałoby jego monotonną gadaninę.
Długo nie trwało. Jakieś pół minuty.

– Polecony dla pani S. – zabrzmiał znienacka całkiem czysty, przesiąknięty pracą, lekko ochrypły głos listonosza. Ten głos znałem. Ten głos mógł wejść.
Tylko jak go wprowadzić, wyprowadzając jednocześnie tamtego?
Sprawa sama się rozwiązała. Akwizytor na widok listonosza po prostu wziął dupę w troki. Trzasnął drzwiczkami stylowego srebrnego Punto, po czym z głośnym piskiem opon odjechał. Nie chciało mi się dochodzić, czy akwizytor też nie miał walonka w nocy, czy to przepracowanie, czy cokolwiek.

Teraz najważniejszy był listonosz. Podobał mi się.
Był męski, co bardzo cenię. Ludzki, co bardzo cenię. Uczciwy, co najbardziej cenię. A najbardziej….. oops…. jakiś delikatny szczek samiczki….
No, nie mogę…. facet przyszedł ze swoją dwuroczną labradorzycą, o której tyle opowiadał zeszłym razem. Aż mi się same uszy podniosły.
Kiwnąłem głową, odryglował zamek i weszli na podwórze. Ona, wspaniała, dumna, z podniesionym ogonem, on jak zawsze elegancki w uniformie pocztowca.

– Wiesz, piesku, że przyszedłem do ciebie.
Wiem, nie musiał mi tego mówić. Widziałem naprzeciw siebie najwspanialszą suczkę stulecia. Labradorzyca dla wilka, to jakby parzyć się z księżniczkami. Bardzo wysoka półka. I jakże szlachetna.

Wpuściłem ich za bramę. Co miałem biedny zrobić. Od trzynastu lat pilnuję domu mojego Państwa, a oni nawet palcem nie kiwnęli, żebym choć raz sobie użył. Nigdy nie zaznałem tej najmilszej chuci, tego zniewolenia, gdy ktoś jest obok.
Dopadłem ją, jak na wilka przystało. Przynajmniej jak na potomka wilka, czyli owczarka. Wpiłem się łapami w jej tułów i prącie skierowałem naprzód.
Weszło dziwnie bez oporów. „Też była podniecona” – przemknęło mi przez myśl. – „Przeczuwała, po co przyjechała”.

Jako że od trzynastu psich lat byłem prawiczkiem, dość trudno było mi się dostosować do co rusz wysuwającego się tyłka, zwłaszcza że żadnego nie miałem w pobliżu. Jednak skupiłem się w sobie i moja partnerka w końcu wydała daleki, przejmujący, głęboki jęk. Jakby niebo chciało pęknąć. Nie podejrzewałbym jej o aż takie basy. Jako że też dochodziłem, pozwoliłem sobie na wycie…. doszedłem pierwszy raz w swoim trzynastoletnim życiu i bardzo mi się to spodobało…. Pozwoliłem sobie na wycie, jakiego pewnie moi Państwo jeszcze nie słyszeli. Jednostajne, smutne, oznajmiające koniec i początek świata owczarków, świdrujące uszy, katujące mózg, wycie, jakiego dopuścić się może tylko naprawdę wygłodniały wilk. Ten wilk, o którym myślicie sobie, że jest tylko psem. Nie…. to nie ja…. jestem naprawdę wygłodniałym wilkiem, tylko nie zaznałem przyjemności. Gdybym zaznał, byłbym jeszcze bardziej normalnym wilkiem, najbardziej z normalnych.

Śmiałbym nawet twierdzić, że mógłbym konkurować z małpami o palmę pierwszeństwa w uczłowieczaniu człowieka.

Scroll to Top