Wróżba Justyny

Jest piąta po południu, ale zegar bije jedenaście razy. Ciekawe czy to przypadek, że akurat 29 czerwca, zainteresowała się tą właśnie książką. Nie ma przypadków. Wszystko ma swoją przyczynę i skutek!!! Zegar głupieje, bo go kiedyś nie nakręciła a później zapomniała skorygować. Dlaczego akurat ta książka? Może w treści jest odpowiedź? Otworzę w dowolnym miejscu i przeczytam pierwsze napotkane zdanie! To będzie wróżba!!! Justynę przechodzą ciarki. Ten zegar… ta książka… Coś jej mówi o doniosłości chwili… Nie potrafi tego nazwać, ale na pewno coś się wkrótce wydarzy… Coś ważnego…. Przeczytajmy wreszcie to profetyczne zdanie…. Otwiera książkę gdzieś w dowolnym miejscu na środku, przytrzymuje akapit palcem serdecznym i czyta: „Nigdy nie poznasz siebie, taki twój los!” Mówił to ksiądz. Przyszedł właśnie do celi śmierci, tuż przed wykonaniem wyroku. Wiadomo, że gość siebie nie pozna, szczególnie, jak go ukatrupią… Ha, ha, ha.. Taki ten tekst napuszony… Napisany w konwencji brazylijskiego serialu.. Twoje życie skończone, ale powiadam Tobie, że ktokolwiek zapragnie prawdziwej wolności, zawsze pozostanie kółkiem w machinie szalonych namiętności… Justyna nie była gotowa na czytanie relacji z egzekucji. Książka powinna kończyć się za kilka kartek, no, bo o czym tu pisać, skoro główny bohater nie żyje?… Co to za wróżba? Bez sensu… Justyna przerzuciła kilka kartek i przemieściła się w czasie…. Facet jednak żyje… uciekł, czy co – Justynę intrygował opuszczony przebieg zdarzeń, ale… to co dzieje się teraz też jest intrygujące. Lektura pochłonęła ją bez reszty… Dobra, kontynuujemy, a później wrócę do szczegółów uwolnienia.

 

Późny wieczór. Dom na przedmieściu. Nie, nie samotny, ale znacznie oddalony od pozostałych. Liście opadają, wiatr miota konarami drzew, puszczyk pohukuje… księżyc oświetla krajobraz… Nieprzyjemnie… Włóczęga człapie w kierunku okna. Rozgląda się, jakby sprawdzał, czy nikogo nie ma w pobliżu i puka w szybę. Cichutko… Kto tam – pyta głos młodej kobiety. Może znajdzie się kawałek chleba… Nauczycielka Jennifer (co za głupie imiona mają ci Amerykanie – to przecież brzmi jak „renifer” – jak kobieta może mieć na imię renifer…), no więc ta Jenny, wpuszcza gościa do środka i częstuje kolacją. Jest tu obca. Od czterech miesięcy, ucieka przed sobą, przed dotychczasowym życiem, przed niespełnioną miłością…

 

Siedzą naprzeciw siebie Jenny i włóczęga. W lichtarzu dopalają się świece… Trzy… Przybysz opowiada. Walczył w Kongo, przywiózł do Polski złoto, ale nie ma tu domu i nikt nie czekał na jego powrót. Przehulał wszystko na wyścigach i wcale nie żałuje… zachorował ktoś bardzo bliski…. Przyjaciel w Kanadzie… Zdarzają się tacy… Lekarze te hieny, wyciągali łapy po pieniądze, a skąd on miał je brać? Zabierał bogatym jak Robin Hood, tylko nie rozdawał biednym, a pasł tych skurwieli… sprzedawał to, co ukradł, aby te pasibrzuchy mogły podpalać banknotami cygara… Zabierał jak leci: kosztowności, zastawę, nawet psy… Dorwali go i zamknęli w pudle. Wtedy lekarze wyrzucili gościa ze szpitala. Zmarł przy śmietnisku za miastem. Miał piękną śmierć, pod kwitnącym jaśminem, czy podobnym białym zielskiem. Włóczęga wyskoczył na chwilę z więzienia i zmusił jakiegoś biskupa, aby poświęcił grób. Zawiózł go tam, spętanego jak wieprza, z kropidłem, skleconym naprędce z gałązek akacji. Klecha poszczuł policję a ci to dopiero prawdziwi chrześcijanie!!! Nie chce teraz o tym gadać… Nie ma o czym. Dostał wpierdol i wyrok – kilka lat kicia. Zwiał po trzech tygodniach i teraz bez przerwy ucieka. Takie życie… Aktywne. Ludzie odsuwają się… są tak bardzo dalecy, a on pragnie odrobiny ciepła. Każdy człowiek potrzebuje ciepła. On od dzieciństwa nie miał nikogo bliskiego.

 

Nauczycielka słucha coraz bardziej zafascynowana, ale też czuje coraz większy niepokój. On to dostrzega. Proszę pani, mówi spokojnie, patrząc w jej oczy, ja… jeśli pani chce, to ja natychmiast pójdę… natychmiast zniknę z pani życia. Dystans rośnie. Tak, mówi nauczycielka – chyba rzeczywiście pora na pana, było miło, ale sam pan rozumie…

 

Przybysz chwyta jej rękę. Dziękuję za gościnę… Zegar bije jedenaście razy. Błyskawica przeszywa niebo. Druga… Ulewa… Ale leje!!! Nie, nigdzie pan nie pójdzie! Będzie pan tu spał, na dole – proszę tu jest coś do przykrycia, dam panu ręcznik – tam jest miska i dzban z wodą. Ja teraz już pana opuszczę… Idzie na piętro do sypialni… Odwraca się na schodach i widzi, jak nieznajomy rozbiera się. Odwraca się zażenowana. Mógł chwilę zaczekać. Wchodzi do pokoju, ale nie zamyka drzwi. Teraz dochodzi do niej plusk wody – przybysz się myje. Nauczycielka zagląda przez szparę w drzwiach i widzi nagiego mężczyznę w lekkim rozkroku, pochylonego nad trójnogiem z miską. O Boże… Co ja robię? Próbuje oderwać wzrok, ale… coś każe jej rzucić jeszcze ostatnie spojrzenie… Pięknym wydaje się jej widok nagiego, umięśnionego mężczyzny… O, NIE! On spojrzał w górę, dojrzał uchylone drzwi i musiał widzieć jej spojrzenie. Nawet uśmiechnął się w jej kierunku… Co robić… Na wszelki wypadek zamknie drzwi na klucz i do łóżka… Spać… spać! Zapada cisza… jakże silne potrafi być pragnienie bliskości drugiego człowieka… W oczach trwa widok nagiego samca. To rujnuje spokój nauczycielki, to burzy jej zmysły. Jakże natrętny obraz. APAGE!!! Co się dzieje?… te chmary motyli w brzuchu, to nieugaszone pragnienie przytulenia… Nic więcej… broń Boże… Pragnę, aby mnie przytulił mężczyzna… Czy to coś złego??? Pragnienie okazuje się silniejsze od rozumu, od dobrego wychowania i surowych dobrych obyczajów… Nauczycielka otwiera pokój i schodzi po schodach. Idzie cichutko. Samiec śpi. Podchodzi bliżej – nie, on leży z otwartymi oczami i obserwuje ją. Nie rusza się. Nauczycielka wsuwa się pod koc. Bez słowa kładzie drobną rączkę na jego bicepsie i przesuwa po klatce piersiowej. Czy to sen, czy to dzieje się naprawdę??? Samiec jest taki umięśniony… Jego oddech przyśpieszył, przełknął ślinę… ale ciało ani drgnie… serce nauczycielki łomocze, jakby chciało wyrwać się z piersi… teraz ona musi, po prostu musi, wziąć głęboki oddech… jeszcze raz… jej rączka przesuwa się… czuje wstyd, ale przesuwa się…. Teraz ona przełyka ślinę… Co ja robię… Ujęła TO w dłoń… Czuje, jakie TO jest ciepłe i jak rośnie w jej dłoni… Ona, porządna nauczycielka, z dobrego domu, leży obok obcego, nagiego mężczyzny i robi coś takiego… Do tego sama tu przyszła… z własnej woli. Zżera ją poczucie wstydu, ale pragnienie bliskości mężczyzny jest silniejsze. Dobrze, że jest ciemno, nie potrafiłaby spojrzeć mu teraz w oczy…

 

Wie, że źle robi… bardzo źle, ale… nie potrafi wrócić tam na górę. Nie może tak po prostu wstać i pójść. Co on by sobie pomyślał?? – jakie to głupie… uśmiechnęła się… Do czego to wszystko zmierza… Boże, jestem głupia,… głupia dziwka… szmata…. Facet, dotychczas nieruchomy, przesuwa się, robiąc dla niej więcej miejsca i przyciąga ją bliżej siebie. Boże, jaki on jest silny… Przytulił ją. Jedną ręką przyciągnął do siebie, jakby była piórkiem… Jego dłoń na jej ramieniu. Czuje, jak ta dłoń zsuwa się i zatrzymuje na jej piersi… Dłoń silna, zniszczona życiem i twarda, a jakże delikatna zarazem… wydawałoby się to niemożliwe… Przywarła ciałem do samca… Ona w zwiewnej koszulce… on nagi. Leżą pieszcząc się bez słowa… ona czuje się tylko dotykiem… Nigdy czegoś podobnego nie przeżyła…

 

DRyyynnn – dzwonek. To właśnie ten dzwonek wyrwał Justynę z krainy marzeń. Domyśla się oczywiście dalszego ciągu, ale jest wściekła, że oto ktoś przerywa jej lekturę w takim momencie… Czuje nawet lekkie podniecenie… Kurcze – czy ja byłabym zdolna, aby zejść do obcego faceta i się do niego przytulić, po to tylko, aby poczuć bliskość mężczyzny? To głupie!!! Justyna przypomina sobie wypowiedź księdza, tą o poznawaniu siebie. Przecież ja siebie znam! NIGDY!!! A jednak jest coś fascynującego w łamaniu schematów, w bliskości z nieznajomym. Justyna zna na przykład swojego Waldka doskonale. Potrafi przewidzieć każdy jego ruch. Również w łóżku. A taki obcy, nieprzewidywalny mężczyzna… Mnie by to nie ruszyło. Uciekłabym chyba. Obcy facet, to nie dla mnie… facet musi być taki… taki mój… nawet nudny i przewidywalny, ale mój. Bliski i kochany.

 

Otworzyła drzwi. Tak jak przypuszczała – przyszedł Waldek. Waldek to mąż Justyny. Są razem od sześciu lat.

 

– Nie masz klucza? Justyna okazuje niezadowolenie, że musiała schodzić aż z pierwszego piętra, aby otworzyć drzwi. No tak, Waldek przyniósł dwie wielkie torby z zakupami.

– Justynko, zrób coś z tym – zaprosiłem na wieczór kolegę. Kornel to taki kumpel ze szkoły podstawowej. Nie widzieliśmy się od kilkunastu lat. Zadzwonił, dziś, że jest w Polsce i chce nas odwiedzić… no, mnie chce odwiedzić, bo Ciebie przecież nie zna – poprawił się.

– Nie mówiłeś nic o Kornelu – Justyna zna wszystkich kolegów Waldka – co to za Kornel?

– Wiesz, po podstawówce, ja poszedłem do technikum, a on wyjechał z rodzicami do Szwecji. Tam starzy się rozwiedli a Kornel wpadł w złe towarzystwo, miał problemy z prawem, uciekł do Belgii i tam dał się zwerbować do Wenezueli. Walczył z gangami narkotykowymi i gasił jakieś pożary – nie znam tych historii. Był kilka razy ranny. Jego żona musiała uciekać z Caracas, bo grozili jej śmiercią. Zastrzelili ją w Bogocie. Później on zabijał zabójców po kolei. Teraz sam ucieka, bo robił to bez sądu. Gonią go gangsterzy, goni policja. Jest w czarnej dupie. Teraz jedzie do Pakistanu i mówi, że tam będzie bezpieczny. Resztę może sam opowie.

– A co on tu robi?

– Jutro wyjeżdża a dziś ma spotkanie z dowódcą. Musimy go przenocować… Nie może się spotkać z rodziną, bo go mogą dorwać ci goście od narkotyków. Naszego adresu nikt nie zna. Jutro, jutro rano jedzie do Wrocławia, na lotnisko i już go nie zobaczymy przez kilka lat…

 

Justyna opróżnia torby z tego, co udało się kupić w przydrożnym markecie. Stół zapełnił się kartonikami i puszkami. Waldek zaopiekował się butelką whisky, przekazując w ręce Justyny butelkę jej ulubionego ajerkoniaku.

 

– Kochany jesteś, że o mnie pomyślałeś… Kiedy przyjdzie ten zabójca?

– Za jakąś godzinę, chyba… Załatwia coś w mieście.

– Ojej, a ja taka niezrobiona… Justyna ruszyła do łazienki i po pół godzinie wygląda jak gwiazda Hollywood.

 

Nieznajomy… Włóczęga… Uciekinier przed prawem… W jej głowie dźwięczały jeszcze słowa z dziś przeczytanej książki… Spojrzy na tego Kornela tak, jakby była tą nauczycielką, jakby to ona miała wieczorem zejść z piętra na jego kanapę i przytulić do obcego nagiego ciała… Zabawne odczucie… Coraz bardziej intrygował ją ten spodziewany przybysz.

 

– Jaki on będzie? – wysoki, czy niski, kudłaty, czy łysy… na pewno ma czarujący uśmiech… i blizny… przecież był ranny i walczył z tyloma wrogami w tej Wenezueli… na pewno władczy i szorstki, ale pełen ciepła?

 

Justyna próbowała pozbierać myśli i skoncentrować się na układaniu produktów w lodówce, ale jej myśli wyraźnie oszalały… Niech na chwile usiądę… postanowiła. Zamknęła oczy i usiłowała uspokoić cały ten bałagan w głowie… Żeby, chociaż te nieszczęsne myśli tak nie wirowały… Zatrzymać… i wyeliminować…

 

– Uff – chyba się udało… Teraz powoli otworzę oczy i zabiorę się do roboty…

 

Dzwonek zadzwonił właśnie teraz. Usłyszała, jak Waldek otwiera drzwi. Nerwowo, nazbyt może nerwowo, spojrzała w lustro i kurcze – włosy… odruchowo poprawiła kosmyk, który niesfornie oddzielił się od grzywki. Pośliniła usta…

 

– Kochanie, pozwól – przedstawię Tobie kolegę.

 

Ruszyła spokojna w stronę pokoju i wtedy… nastąpił prawdziwy wybuch!!! Myśli eksplodowały… była nauczycielką idącą w dół do samca… kurczę – przecież ja się zarumienię, jak na niego spojrzę, a on się domyśli… Nie, nie mogę tam teraz pójść.

 

– Kochanie – słyszysz?

 

– Chwileczkę… Bo… bo akurat woda się gotuje… Zyskała kilka chwil… No odwagi!!!! Nauczycielko Jennifer, jak renifer… Uśmiechnęła się do siebie!!! Idę!!! Rzut oka do lustra i… i wyszła… oczywiście, potknęła się o nierówność dywanu. Kilka szybkich kroczków i utrzymała równowagę… Tego na szczęście nikt nie widział… No koniec z błazenadą. Żadna z niej nauczycielka – teraz oto Justyna, żona Waldka schodzi godnie na dół, po schodach. Na dole czeka Waldek i facet ukryty za bukietem czerwonych róż. Jest ich kilkanaście!!!! Faceta nie widać… Tylko się teraz nie potknąć ani nie zarumienić,… bo co on o mnie pomyśli. Po co przyniósł te róże? Waldek nigdy nie przynosi… Taki zabójca z kwiatami… Tylko się nie zarumienić… seks z nieznajomym… – oczywiście spojrzała w jego oczy i poczuła, jak się czerwieni…

 

Kornel wyciągnął do niej rękę – jestem Kornel – był wysoki, trochę przypominał Jasona Stanforda. Króciutko ostrzyżony, brązowe oczy, czarujący uśmiech. Pani pozwoli – te kwiaty nie dorównują pani urodzie, ale żadne inne też nie miały szans… Waldek zawsze był szczęściarzem.

 

– Justyna – podała mu dłoń. Jestem Justyna… Ścisnął ją tak po męsku, trochę zbyt mocno. Proszę niech pan siada.

 

Usiedli z Waldkiem w fotelach. Takich głębokich, skórzanych fotelach. Justyna zdała sobie sprawę, że nie może usiąść z nimi, bo na to, aby siedzieć w głębokim fotelu ma zbyt krótką spódniczkę. W życiu nie może usiąść w tej spódniczce naprzeciwko obcego faceta.

 

– Może wypije pan coś – kawę, herbatę? – wymyślała wszystko, aby nie siadać.

– Zrób mi kawę – odpowiedział dość obcesowo.

– Z cukrem i śmietanką? – zapytała z czarującym uśmiechem, choć nie powinna, bo poczuła się głęboko urażona jego obcesowością. Przemilczała to z uwagi na troskę o samopoczucie Waldka.

– Przynieś cukier – odparł – i łyżeczkę, żebyś nie musiała dwa razy chodzić…

 

Justyna wyszła do kuchni – co za nieokrzesany typ – zero elegancji…

 

Wychodząc usłyszała jeszcze, jak Kornel powiedział do Waldka – fajna dupa – masz chłopie szczęście, że posuwasz taka laskę. Powiedział to dość głośno, na pewno chciał, aby ona też to usłyszała. Poczuła, że mile połaskotało to jej kobiecą próżność. Waldek odparł coś w stylu, no tak jest rewelacyjna, ale wiesz… znam lepsze… To też słyszała, mimo, że starł się mówić bardzo cicho… Justyna ma niestety świetny słuch.. Świnia, jak on mógł… A Kornel zażartował: Oj, bo sprawdzę… Zaśmiali się obaj i Waldek otworzył butelkę… Więcej nie słyszała, bo włączyli „Dzieci Sancheza”, co skutecznie zagłuszało ich rozmowę.

 

Seks z nieznajomym… Justyna wyobraziła sobie siebie, jako nauczycielkę Jennifer w objęciach tego Kornela. Miał takie silne, muskularne ramiona i kaloryfer na brzuchu. Musiał się bardzo starać, aby jej nie udusić… Hi, hi… Teraz jej myśli poszybowały ku naturze… Przytulał Jennifer gdzieś na brzegu jeziora… w oddali krzyczały kaczki, a krwistoczerwone słońce powoli znikało za horyzontem… Kocham Cię, szeptały jego usta…. A jej usta, rozchylone jej usta, bezdźwięcznie zbliżały się do jego ust… jej ręce spoczywały na jego nagich, twardych jak kamień pośladkach…

 

– Głupia jestem – spojrzała znów w lustro i poprawiła ten sam kosmyk, co zawsze.

– Kawę w filiżankach, czy kubkach? – zawołała w kierunku pokoju. W kubkach – to znów Kornel się odezwał – dlaczego on odpowiada, a nie Waldek. I przynieś szklaneczkę dla siebie.

 

Justyna wyszła z kuchni, niosąc tackę. Trzy kawy, ciasteczka i szklaneczka. Butelka whisky była już opróżniona prawie do połowy. W tak krótkim czasie! Waldek miał szklane oczy i co chwila wybuchał głupim śmiechem. Może coś pił wcześniej? Kornel wydawał się trzeźwy, nawet zbyt trzeźwy.

 

Jak ja usiądę – Justyna postawiła na stoliku obie kawy i starannie usiadła na krawędzi trzeciego fotela, z nogami skierowanymi ku wyjściu. Udało się. Czuła się nieco skrępowana zbyt krótką spódniczką. Czuła, że on stara się nie spoglądać na jej nogi i im bardziej się stara tym bardziej jest to jego staranie widoczne i nieskuteczne. Najchętniej założyła by spodnie, ale głupio teraz się przebierać.

 

Czuła na sobie świdrujące spojrzenie Kornela. Wtedy, kiedy przypuszczał, że ona tego nie widzi, jego wzrok bezczelnie pieścił jej biust, jej nogi, jej pupę… Widziała i czuła to wszystko!!! Te jego spojrzenia aż Justynę parzyły… On naprawdę myślał, że ona o tym nie wie. Intuicja mówiła jej, że ona, Justyna bardzo mu się podoba. Miliony motyli w jej brzuchu nakazywały sądzić, że niestety podobanie działa w obie strony. Spokój!!! Od teraz opanowuję się. Justynę drażnił zbyt obcesowy sposób zachowania tego samca, ale trzeba przyznać, jako okaz męskości, był wyjątkowo okazały.

 

Myśli o nauczycielce i jej przygodzie oddaliły się i zapanowała jako taka harmonia. Dobrze, że jest tu Waldek. Oj, nie czułaby się bezpieczna sam na sam z tym Kornelem. Wypili za spotkanie. Zauważyła, że Kornel ledwo zamoczył usta. Tu jest tajemnica jego trzeźwości. Waldek natomiast, jakby chciał mu zaimponować, wychylił znów cały kieliszek.

 

– Macie panowie swoje sprawy… Ja pójdę do pokoju poczytać – życzę Wam miłego wieczoru. Wstała z fotela. Przeszła kilka kroków i stanęła jak wryta. Usłyszała za sobą głośny i nie znoszący sprzeciwu rozkaz: – STÓJ!. Odwróciła się. Teraz była naprawdę oburzona. Dość tego!!!!

 

Waldek zamroczony uśmiechał się, jakby tracił kontakt z rzeczywistością a Kornel wstał i sprężystym krokiem podszedł do Justyny. Położył dłoń na jej ramieniu i lekko ścisnął. Spojrzał prosto w jej oczy.

 

– Zostań, chcę porozmawiać… Proszę, zostań – poprawił się.

– O czym? Justyna miała już dość. Nie potrafiła wytrzymać jego spojrzenia. Opuściła oczy. Zarumieniła się – czuła to, że patrząc w jego oczy, czy nie, znów była nauczycielką z przeczytanego opowiadania. Bała się tego… O czym pan chce rozmawiać… Powiedziała to bardziej do jego butów, niż do niego.

– O Tobie… Justyno… powiem wprost… Masz w sobie coś fascynującego. Nie potrafię tego nazwać… Czy jest to sposób poruszania się, czy ogólnie twoje zachowanie… Takie niewinne i dziewczęce… Ja jestem prosty żołnierz i… mówię wprost. Przepraszam, że to powiem, nie spotkałem od dawna tak niesamowitej kobiety.

 

Nauczycielka uśmiechała się z nieba do Justyny… Kurcze – Waldek zamroczony zasnął… co ja mam zrobić… do tego czerwieniła się jak burak, czuła, że robi się wilgotna i podniecona, a przecież… musiała przerwać tę niezręczną konwersację…

 

– Przepraszam, naprawdę muszę iść… Dobrej nocy panowie… Wyrwała się spod dłoni Kornela.

 

Spojrzała jeszcze na Waldka. Leżał na fotelu. Spał.

 

– Waldek jest daleko od nas… Justyno. Tak naprawdę to jesteśmy sami ty i ja… Dwoje ludzi, spragnionych siebie. Nie potrafisz tego ukryć, mała… Przecież czujesz to samo, co ja!!!

– Może… może włączę panu telewizor? Ja… ja mam pracę i muszę pana przeprosić…

– Telewizor nam niepotrzebny Justyno! Zabawimy się inaczej… Waldek mówi, że jesteś kiepska w łóżku, ale ja mu nie wierzę…

– Jak ta świnia mogła tak powiedzieć? Justyna czuje potrzebę zemsty, ale nie teraz i nie z tym Kornelem. Niech spada!!! Po prostu zrobi za chwilę awanturę, obudzi Waldka i po krzyku!!! A później zero seksu przez pół roku… no może krócej… Ale teraz – koniec tego!!!!

 

Kornel przytrzymuje jej ramię. – Zapraszasz mnie na górę?

Skinęła przecząco głową… – Ty… pan, poprawiła się – pan będzie spał tu na dole – tu na wersalce.

Kornel uśmiechnął się.

– Prowadź, Justyno.

– Dokąd?

 

Nie czekając na odpowiedź. Pochwycił jej kark a nogi same niosły ją po schodach na górę… Kiedy tak prowadził ją po schodach, poczuła jego przypływ energii i determinację. Samcze pożądanie mieszało się z determinacją. On Kornel ma teraz ochotę zawrzeć z tą dziunią bliską znajomość i nikt mu w tym nie ma prawa przeszkadzać. Jego organ przygotowywał się do zadań specjalnych i Kornel czuł rozchodzące się ze spodni mrowienie. Takie nie do opanowania…

 

Spódniczka prowadzonej po schodach Justyny przesunęła się ku górze. Justyna była tak zaskoczona sytuacją, że nie zdawała sobie sprawy z niedostatków ubioru.

 

Na piętrze Kornel przytrzymał jej ramię. Odwrócił Justynę ku sobie. W jej mózgu pożądanie mieszało się ze strachem i poczuciem winy… Serce biło jak młotem. Czyżby się zakochała. Głupia jestem… Rozsądek kazał odpychać natręta, ale pożądanie było silniejsze… Zacisnęła usta i milczała… Kornel przycisnął ja ściany i przywarł ustami do jej ust. Nie broniła się. Przymknęła oczy. Usta rozchyliły się…

 

Kiedy ich usta oddaliły się nieco, Justyna wyszeptała coś w rodzaju – nie, nie… proszę przestać. Kornel bezczelnie patrząc w jej oczy, wsunął dłoń miedzy uda. Nie odrywał wzroku. Widział, jej powiększone źrenice… Wytrzymywała jego spojrzenie, ale musiała przełknąć ślinę… Jego palce… Jego palce już tam były… Wiedział wszystko… Odkrył jej tajemnicę. Odetchnęła głęboko, znów przełknęła ślinę i skłoniła głowę ku dołowi… Co czuła? – czy to był wstyd, czy poczucie winy, wobec Waldka, czy wszystko jednocześnie… Nie było to miłe… Kornel zacisnął niezbyt mocno palce na jej karku i poprowadził do wnętrza sypialni. Zamknął za sobą drzwi i stanął przed nią, przesłaniając jedyną drogę odwrotu własnym ciałem.

 

Uniósł jej obie ręce, ujął je w jedną dłoń i przytrzymał na wysokości piersi. Justyna sama słyszała swoje usta, które coś mówiły. Czuła, jak przy tym, przecząco kręci głową. Mówiła to coś coraz szybciej. A on w tym czasie, w tym potoku jej słów rozpinał jej spódniczkę. Nie, nie broniła się i nie odpychała go… Czym miałaby to robić… Usiłowała chociaż oddalić biodro i utrudnić dostęp do zamka, ale zręcznie przesunął suwak i rozpiął guziczek. Czuła jak spódniczka opada…

 

Kornel pozwolił sile grawitacji na swobodne działanie i kiedy przycisnął spódniczkę stopą, aby łatwiej przeszła przez buty. Uniósł Justynę w górę. Sama nie wiedziała, kiedy i jak zdjął jej bluzkę.

 

Oddalił się o dwa kroki i pasł wzrok widokiem jej ciała. Wpatrywał się w jej oczy, przesuwał wzrok po krągłościach, po nogach i znów patrzył w oczy. Justyna czuła się teraz jak dziwka, prezentująca przed obcym facetem, skromną bieliznę. Czuła, że powinna zachować się inaczej, ale bycie dziwką było takie niezwykle podniecające… nie to, że tak się czuła, ale to, że on tak na nią patrzył. Z takim samczym zachwytem… kurcze chyba naprawdę prezentowała się niezwykle seksownie. Powtarzała tylko, a właściwie jej usta powtarzały – nie, proszę niech pan już idzie… nie naprawdę proszę…

 

Kornel nie śpiesząc się i wciąż wlepiając dominujący wzrok w jej źrenice, zdjął koszule, buty i zsunął powoli spodnie. Stał przed nią w samych bokserkach. Męski i samczy. Bokserki skrywały wielką tajemnicę. Nie próbowały nawet ukryć, jak wielką… Zachowywał się tak, jakby był dumny z tego, co prężyło się w bieliźnie, wypełniając ją ponadprzeciętnie. Justyna drżała. To zaczęło się w okolicy pępka i promieniowało ku stopom… Nogi były jak sparaliżowane… jej wzrok uciekał w kierunku tego czegoś… Kornel wykonał kilka nieskromnych ruchów biodrami i zsunął bokserki, prezentując nieskromnie wzniesiony ku niebu oręż. Ach… wyrwało się z jej ust… Nie, znów opuściła głowę… Wiedziała już, że za chwilę nastąpi to, do czego nie wolno jej było dopuścić… Czuła, że przekroczyli już oboje tą granicę, spoza której nie ma odwrotu.

 

– Masz jakieś życzenie – zapytał. Nie drgnęła.

 

***

 

Rankiem miejsce obok niej było puste i zimne. Waldek obudził się około dziesiątej. Był zły na siebie, że zasnął tak szybko. Justyna zapewniła go, że i ona z Kornelem zamieniła tylko kilka słów, co było prawdą, a rano Kornel wyszedł zanim się obudziła, co również było prawdziwe…

 

Przed śniadaniem Justyna powróciła do przerwanej wczoraj lektury. Bohatera zwerbował wywiad i wszystko mu się udawało, dopóki nie złapali go żołnierze, gdzieś niedaleko równika. Dopełnił żywota w kamieniołomach w Kenii. Sprawiedliwość zatryumfowała.

 

W pierwsza rocznicę wizyty Kornela, o północy, po jedenastym uderzeniu zegara rozległ się huk. Zegar spadł ze ściany i roztrzaskał się w drobiazgi… Justyna sięgnęła po książkę – zawsze jakaś leżała obok jej łóżka. Otworzyła na dowolnej stronie, aby odczytać wróżbę…

 

„Nie żałuj niczego, patrz ufnie w przyszłość – tam właśnie czekają twoje najlepsze chwile”.

Scroll to Top