Wspomnienie…

Wspomnienia dopadły mnie tak nagle. Sobotnie popołudnie. Kolejne samotnie popołudnie spędzane w domu. Od lat te same stare ściany rodzinnego domu. Ściany, które nieraz mnie przytłaczały a innym razem stanowiły bezpieczny azyl. W swoim trzydziestodwuletnim życiu naprawdę kochałem tylko dwa razy. Tak kochałem… bo obie moje wielkie miłości ułożyły sobie życie… z kimś innym. Wiecie jak to jest: „osiołkowi w żłobie dano…” no właśnie, mnie też dano.

Szkoda że tamtego szczęśliwego czasu nie da się rozłożyć na inne dni. Że to skumulowane uczucie szczęścia nie uległo pewnym podziałom. No cóż… nie dane mi chyba jest być szczęśliwym.

Z Anną poznałem się na jakieś suto zakrapianej alkoholem imprezie. Byłem właściwie szczeniakiem. Miałem siedemnaście lat. Ona o rok młodsza blondynka w sumie niczym nie wyróżniała się z tłumu. Ania była niską trochę kościstą blondynką. Miała jednak śliczna twarz, i „to” coś w oczach. W pierwszej chwili wiedziałem, że to ta. Zaczęliśmy się regularnie spotykać.

Właśnie z Anną uczyłem się sztuki miłości. Pierwsze prawdziwe pocałunki, wywoływały u nas raczej pokłady śmiechu niż namiętności. Pierwsze pieszczoty, przy których bardziej chodziło nam o poznanie ciała płci przeciwnej niż o danie sobie spełnienia. Potem przyszedł czas na zbliżenia. Pierwszy raz wolałbym zapomnieć. Anna była spięta a ja… no cóż skompromitowałem się wytryskiem w spodnie.

Potem jednak były prawdziwe chwile uniesień. Wciąż mam w pamięci te momenty. Powoli, nigdzie się nie spiesząc pozbywaliśmy się ubrań. Całując się przy tym do utraty tchu. Nasze języki połączone w zmysłowym tańcu dostarczały sobie wzajemnie pieszczot, nie tylko ust. Całowaliśmy się po całym ciele. Raz aby ino tylko muskając ciepłym oddechem stojące wzgórki piersi, a innym razem angażując się w grę wstępna językiem. Pamiętam jak całowałem Annę pomiędzy piersiami. Wywołało to u niej salwy śmiechu – ale gdy chciałem przestać sama podsuwała to miejsce abym pieścił je dalej.

Niecierpliwe dłonie dotykały twarzy, szyi, błądziły po plecach, pośladkach, udach, aby w końcu dotknąć tych cudownych piersi. Kciukami muskać stojące i czekające na pieszczotę sutki. Dotykać je raz tylko muskając a innym razem pocierając niecierpliwymi palcami. Dłonią często towarzyszył język. Językowi akompaniowały dłonie.

To właśnie moje palce pierwsze spotkały się z jej kobiecością. Powoli muskając opuszkami palców włoski kryjące tę krainę miłości dostarczałem Annie nieopisanych wrażeń. Wyginała ona wtedy swe ciało napierając nim na moją dłoń. Zatapiała swój języczek w moim uchu tak głęboko jak głęboko chciała być w tamtym momencie pieszczona. Do dłoni dołączył język. Pieściłem ukochana kobietę najlepiej jak tyko wtedy potrafiłem. Wsłuchiwałem się w jej oddech, wyostrzonymi zmysłami zapamiętywałem jaka przyjemność dostarcza jej najwięcej rozkoszy. Na co reaguję urwanym oddechem, na co jęknięciem a na co z kolei krzykiem.

Ania natomiast uczyła się dostarczać przyjemności mnie. Przekonała się o tym, że nie tylko jej sutki są wrażliwe na pieszczoty ale także i moje. Drażniła je koniuszkiem ciepłego języka, tarmosiła delikatnymi palcami, wsysała w swoje wargi. Najpierw nieśmiało dłońmi pieściła moją męskość. Potem uczyła się dostarczać mi przyjemności ustami. Ssąc, całując, muskając wargami mój członek powodowała, że wznosiłem się na wyżyny nieba. Jej cudowne wargi oplatały główkę mojego penisa, język lizał go u nasady, dłonie delikatnie, z wyczuciem ugniatały jądra.

W chwilach gdy moja męskość łączyła się z kobiecością Anny nasze ciała przeszywały dreszcze rozkoszy. Mając jej ciało pod swoim z czułością patrzyłem jej w oczy. Mając go na sobie z niecierpliwością zagarniałem dłońmi jej piersi. Leżąc obok niej – a jednak w niej – z wystudiowaną cierpliwością muskałem szyję i pocierałem palcami jej twardy kwiatuszek. Widząc jej wypięty tyłeczek obdarzałem go klapsami. Sadzając ją sobie na kolanach dłońmi trzymałem ją za biodra.

Raz to ja dyktowałem rytm naszym zbliżeniom, innym razem to Anna była panią sytuacji. Czasami poruszałem się w niej wolno, innym razem pędziłem w galopie ku jak najszybszemu spełnieniu.
Poznawałem mapę ciała Ani ucząc się dostarczać jej przyjemności. Ona patrzyła wtedy na mnie tak jak ukochana kobieta winna patrzeć na mężczyznę którego pragnie: z łagodnością, pożądaniem i uwielbieniem. Za każdym razem kochając się z nią uczyłem się nowych możliwości dania jej przyjemności. Wkładałem w to całe swoje serce, całą duszę.

Było nam ze sobą bardzo dobrze. Zaczęliśmy więc planować wspólną przyszłość. No cóż musiałem podjąć trudną decyzję. Niełatwe dla kogoś kto ma dwadzieścia sześć lat i całe życie przed sobą. Zacząłem jednak o tym, aby się ożenić myśleć bardzo poważnie. Pomału zacząłem więc odkładać pieniądze na wesele. A życie toczyło się powolnym torem. Do czasu. Pewnego dnia przyjechał do mnie kumpel. Prosił o pożyczenie kasy. Pożyczyłem. Zwrotu się nie doczekałam, bo Albert rozwalił się na motorze. Przybiło mnie to i przytłoczyło. Z Anią o moim bólu pogadać nie mogłem, bo ona nigdy nie polubiła Alberta. Zacząłem więc chodzić do baru i pić. Tam poznałem drugą miłość mojego życia.

Justyna – ideał a nie dziewczyna. Była barmanką, dorabiała sobie przed studiami.
Miała 18 lat, była inteligentna, oczytana, wesoła a przede wszystkim cholernie ładna. No i umiała się ze mną dogadać. Właściwie to jej zawdzięczam to, że jeszcze żyje. Od samego początku znaleźliśmy wspólny język. Wtedy potrzebowałem przyjaciółki, nie dziewczyny.

Oddaliłem się od Anny. Nie mieliśmy o czym za bardzo ze sobą rozmawiać. Z Justyną było co innego. Okazała mi zrozumienie, współczucie i tę odrobinę serca, której potrzebowałem. Stanąłem na nogi. Przynajmniej psychicznie umiałem sobie poradzić ze śmiercią najlepszego kumpla. Niestety nie z tym, że się zakochałem. Coraz częściej wcześniej wychodziłem od Ani i przychodziłem do baru, do Justyny.
I coraz później stamtąd wychodziłem.

Nieraz odprowadzałem Justynę po pracy do domu. Idąc pustymi, ciemnymi ulicami uśpionego już miasta trzymaliśmy się za rękę. Pamiętam pierwszy nasz pocałunek. W bramie przed kamienicą w której mieszkała nasze oddechy połączyły się w jeden. Języki zaczęły nieśmiały lecz fascynujący pocałunek. Ten pierwszy pocałunek to taki subtelny akt. Pierwsze nieśmiałe zetknięcie ust z nową osobą powoduję że ciałem człowieka wstrząsają dreszcze. Właśnie tak było ze mną. Justynka miała takie miękkie i delikatne wargi.

Potem urywaliśmy się na wspólne spacery na most westchnień. Taki opuszczony, stary most. Tam obdarzaliśmy się pierwszymi nieśmiałymi pieszczotami. Rękoma wzajemnie poznawaliśmy swoje ciała. Przekonałem się wtedy, że piersi Justyny stworzone są dla moich dłoni. Jej sutki tak cudownie twardniały od dotyku moich palców. Na śmielsze pieszczoty jednak się nie decydowałem. Owszem kusiło mnie i to bardzo zawsze jednak coś było przeciw.

Najpoważniejszą przeszkodą był dla mnie wiek. W końcu Justyna była o osiem lat młodsza ode mnie. Czasem przeklinam się za to, że jak była chora nie powiedziałem sobie „nie”. Justyś palcami przeczesywała moje włosy, gdy zacząłem wargami znaczyć szlak na jej szyi. Ustami wędrowałem do obojczyka, powoli kierując się ku znanym tylko moim dłonią piersiom. Zacząłem ustami drażnić sutki, najpierw całowałem je delikatnie, potem obwodziłem językiem, wreszcie zacząłem je ssać.

Justyna ścisnęła mnie za ramiona i wbiła paznokcie w moje plecy, bo przeniosłem usta jeszcze niżej. Ciepłym, szorstkim językiem pieściłem jej płaski brzuch. Potem podążyłem ku zewnętrznej stronie jej ud, a jeszcze potem przeniosłem się na ich wewnętrzną stronę. Muśnięciami pieściłem już najwrażliwsze miejsce miedzy jej nogami. Językiem zacząłem chciwie wnikać do środka jej kobiecości. Jeszcze nigdy nikogo nie pieściłem z taką żarliwością jak wtedy Justynkę. Mój język muskał jej kobiecość, wargi łączyły się z jej wargami. Najczulszy punkt jej ciała ssałem z zapamiętaniem. Nie przestawałem, póki nie poczułem, że Justyś gwałtownie drży pod moim dotykiem. Usłyszałem jej stłumiony krzyk, który zwiastował orgazm.

A potem… a potem zadzwoniła Anna i już mnie nie było…

To wszystko trwało parę miesięcy. Tę parę koszmarnych a zarazem cudownych miesięcy, przez okres których czułem się strasznie okłamując Annę, ale nie umiałem zrezygnować ze spotkań z Justyną. Prowadziłem podwójną grę, nie umiejąc się zdecydować na żadną z miłości mojego życia. Patrząc na to teraz z perspektywy czasu uświadamiam sobie ile to razy musiałem się nieźle nakombinować aby Anna się nie dowiedziała o Justynie Jaki podły byłem całując najpierw Justynę a potem wyładowując pożądanie u Ani.. I dopiero teraz wiem jak bardzo rola tej drugiej musiała ciążyć Justynie.

Nie dziwie się, że ta sytuacja przestała ją bawić. Justyna wyjechała na międzynarodową wymianę studentów. Czułem się oszukany, zdradzony. Zwłaszcza, że Anna w jakiś sposób dowiedziała się o wszystkim. Zostawiła mnie. Nie chciała ze mną nawet rozmawiać. Zresztą co ja jej miałem powiedzieć? Że to z Justyną to tylko przygoda? Nie warty zapamiętania epizod? Chwila zapomnienia? Aż tak podły to nie byłem…

Przez pół roku, podczas których czekałem aż wróci Justyna żyłem nadzieją, że będziemy razem. Jak wiadomo nadzieja jest matką głupich… Moją też była. Owszem Justyna wróciła. Ale nie sama. Przyjechał z nią jakiś Włoch. Aiden. Zmieniła się. Nowa Justyna była głośna i wulgarna. Miała przebitą brew nad lewym okiem, język, tatuaż na kostce lewej nogi, długie pomalowane czerwono – krwistym lakierem paznokcie i szpanerski samochód (ciekawe jak na niego zarobiła – pomyślałem wtedy?). Z wrażliwej na krzywdę innych osób stała się bezwzględną egoistką. Nie lubię takich dziewczyn. Odrażają mnie … a może przerażają? Nieistotne. O byciu ze mną nie było już mowy.

Wyjechałem. Wróciłem dopiero w zeszłym miesiącu. Od razu doniesiono mi, że Anna się stąd wyprowadziła. Owszem przyjeżdża do rodziców, ale z dwójka dzieci. Na Justynę wpadłem przedwczoraj w sklepie. Spoważniała. Wyglądała ślicznie i kwitnąco. Na palcu jej prawej dłoni połyskiwała złota obrączka, a pod luźnym swetrem rysował się zarys sporego już brzucha. U jej boku stał ten, który mi ją zabrał… albo którego wybrała ona.

Zrozumiałem, że mój limit szczęścia w tym życiu został wyczerpany. Nie chce być potępianym. Wiem co zrobiłem. Jak bardzo skrzywdziłem najbliższe mi osoby. Zapłaciłem za to wysoką cenę. Ale dziś cieszę się, że dwie kobiety, które kochałem prawdziwą, szczerą choć może samolubną i egoistyczną miłością są szczęśliwe. Nieważne że nie ze mną. Ważne, że są.

Scroll to Top