Zmoknięta autostopowiczka

Szlag by trafił taką pogodę. Leje jak z cebra. Wycieraczki ledwie zgarniają wodę, a przede mną jeszcze prawie 400 km do domu! Nie dość, że leje to jeszcze szarzeć zaczyna. Najgorsza pora do jazy.
Zauważyłem ją w ostatniej chwili. Stała na skraju drogi, przemoczona do suchej nitki i usiłowała złapać okazję. Jakoś zrobiło mi się je żal. Cofnąłem.
– Jedziesz do A?
– Dalej, ale będę przejeżdżał. Wskakuj.
Gdy usiadła natychmiast tego pożałowałem. Tapicerka do prania! Woda spływała z niej strumieniami. Byłem wściekły. Chyba się zorientowała. Wracała od ciotki i uciekł jej autobus. Następny miał być za godzinę, ale wiatę ktoś… ukradł. Nie miała się gdzie skryć przed deszczem. Większość kierowców wychodziła chyba z tego samego założenia, co ja teraz i mokła. Rozmowa specjalnie się nie kroiła. Poruszaliśmy różne tematy i jakoś się urywały. Atmosfera była „mało sympatyczna”.
Wyglądała okropnie. Strąki mokrych, pozlepianych włosów poprzyklejane były do jej twarzy, bluzki. Obserwowałem ją kątem oka. Mokra bluzeczka ściśle oblepiła jej ciało. Miała kształtne piersi. Sztywne, chyba zmarznięte sutki niemal wybijały się z tkaniny. Krótka spódnica odsłaniała jej uda. Nagle zapragnąłem jak najczęściej jechać na piątce – była najbliżej jej ud i niby to przy okazji zmiany biegu, muskałem je. Spostrzegła, że się jej przyglądam i chyba prawidłowo zinterpretowała to moje mieszanie biegami. Poprawiła się w fotelu i kolana lekko skierowała w stronę drzwi. Poczułem się nieswojo.
Dojeżdżaliśmy do A.
– Gdzie Cię wysadzić?
– Jeśli to dla Ciebie nie kłopot, to może podwieziesz mnie pod dom. Pada jeszcze a ja mieszkam trochę z boku od tej drogi.
– Skoro nalegasz. Prowadź.
Po chwili byliśmy na miejscu. Niski, czteropiętrowy budynek na osiedlu kilku jeszcze takich jak on identycznych.
– Wstąpisz na kawę?
– Nie dziękuję. Przede mną jeszcze kawał drogi a pogoda paskudna.
– Nalegam. Chwilę odpoczniesz. Widziałam jak przecierałeś oczy.
– Trochę mnie pieką. Brudne szyby, źle ustawione światła innych samochodów. Sama rozumiesz.
– Rozumiem. Poza tym narobiłam Ci trochę bałaganu i jakoś chciałabym to wynagrodzić Ci. Zatem?
Nie upierałem się dłużej. Szedłem za nią po schodach i podziwiałem jej nogi. Były może troszkę zbyt mocnej, jak dla mnie, budowy, ale ładne. Otworzyła drzwi mieszkania, weszła pierwsza, zapaliła światło.
– Przepraszam. Zostawię Cię na chwilkę. Muszę się nieco ogarnąć. Rozgość się.
Była to maleńka kawalerka. Średniej wielkości pokój z wnęką kuchenną. Meblościanka, wersalka pod ścianą, na środku dwa fotele, ława. Mnóstwo kwiatów. I kot. Rudy.
– Możesz postawić wodę? – krzyknęła z łazienki
Zrobiłem, o co prosiła i usiadłem w fotelu. Na wprost miałem lekko uchylone drzwi do łazienki. Na ich wewnętrznej stronie wisiało wielkie lustro. Wkładała na swe nagie ciało lekki szlafroczek. Krew zaczęła burzyć się we mnie. Zacząłem kombinować jak by tu wykorzystać tę sytuację. Tak się zamyśliłem, że nawet nie zauważyłem, kiedy wyszła z łazienki.
– Kawa czy herbata?
– Kawa czy herbata – powtórzyła
– Kawa – odparłem nieco zmieszany
– Przepraszam, zamyśliłem się.
– A o czym tak myślałeś?
– A takie tam sobie.
Teraz dopiero zauważyłem, że jest ładna. Długie, lekko poza ramiona, czarne, proste włosy okalały jej twarz o dość intrygującej urodzie. Leciutko skośne, migdałowe (a może to mnie się tak wydawało) oczy. Pełne usta. Szlafroczek, niedbale przewiązany w pasie, nie specjalnie zakrywał jej wdzięki. **** mało mi zamka w spodniach nie rozerwał! Gdy zalewała kawę przyglądałem się jej. Ładna pupa, wąska talia. Może zbyt małe, jak do jej budowy, piersi.
Podała kawę. Usiadła w fotelu naprzeciw mnie. Założyła nogę na nogę. Przez moment błysnęła mi jej szparka.
– Zaraz się zleję! – pomyślałem
– Jak kawa?
– Dziękuję, dobra.
– Tobie nie proponuję – prowadzisz – ale ja się napiję.
Podeszła do barku i wyciągnęła butelkę wina. Musiałem wstać. Nie mogłem już dłużej tak bez sensu wiercić się w fotelu.
– Pozwól, naleję Ci.
– Pozwalam – odpowiedziała filuternie
Usiadła obok, na wersalce.
– Pani zamawiała? – zapytałem podając jej lampkę
– Tak, dziękuję. Usiądź obok mnie.
Chyba jej się zwaliłem na tą wersalkę, bo siadaniem to ja bym tego nie nazwał. W życiu nie byłem tak spięty. Ogarnął mnie jakiś paraliż.
– Przyglądałeś mi się w trakcie jazdy.
– Troszeczkę.
– Troszeczkę? Podobam Ci się?
– Teraz zdecydowanie bardziej jak w samochodzie.
– Chciałbyś kochać się ze mną?
Zbaraniałem. Chyba się zaczerwieniłem. Wszystkie moje misternie ułożone plany w mgnieniu oka wzięły w łeb. Odjęło mi mowę. Wydałem z siebie jakiś dziwny dźwięk.
Zmieniła nieco pozycję kierując swe kolana w moją stronę.
– Chłopie, zrób coś! Wyjdziesz zaraz na idiotę i taki będzie finał tej sprawy!
Niepewnie dotknąłem jej kolan. Drgnęła, ale nie oponowała. Szczęśliwie dla mnie odzyskałem nagle pewność siebie. Zacząłem pieścić delikatnie jej uda. Napawałem się tym jak pod wpływem mojego dotyku jej ciało delikatnie mi umykało, by wrócić za chwile ze zdwojoną siłą. Miała cudowną aksamitną skórę. Całowałem jej kolana posuwając się w pieszczotach coraz to dalej. Nieco wbrew (?) jej woli rozchyliłem jej uda. Moim oczom ukazała się jej wilgotna, ładnie przystrzyżona, szparka. Dotknąłem jej. Cichutko jęknęła. Całując wewnętrzną stronę jej ud powolutku posuwałem się w jej stronę. Czułem delikatne drżenie jej ciała, potęgowane każdym moim dotykiem. Słyszałem, jak rwie się jej oddech. Jak to napina się cała, to opada bezwładnie by za chwilę wspiąć się jeszcze wyżej. Pocałowałem jej wargi. Krzyknęła cicho. Drażniłem je językiem, od czasu do czasu wciskając go w nią. Dłońmi podtrzymywałem jej pośladki chcąc wejść w nią jeszcze głębiej. Drażniąc językiem i zębami jej łechtaczkę wprowadziłem w nią swe palce. Ścisnęła mnie mocno swoimi udami. Cichutki krzyk i usta pełne miałem jej soków.
Rozwiązałem szlafroczek. Całując i pieszcząc ją bez przerwy posuwałem się coraz wyżej. Pieściłem wewnętrzną stroną dłoni jej pierś, całując i pieszcząc językiem drugą. Ukąsiłem ją.
Jęknęła. Jej ciche pojękiwanie, krzyki, poszarpany oddech wzmagały tylko moje podniecenie. Delikatnie wymknęła mi się. Położyła rękę na moim kroczu mocno ugniatając mojego członka. Rozsunęła suwak spodni i jednym gwałtownym ruchem zsunęła mi spodnie na kolana. Kutas wystrzelił jak z procy, stojąc dumnie tuż przed jaj twarzą. Drażniła językiem jego wewnętrzną część by za chwilę wziąć go do ust. Suwając po nim ręką w górę i dół, ściskała ustami jego nabrzmiałą do bólu głowę. Drugą ręką bawiła się moimi jądrami. Eksplodowałem w chwili, gdy pochylała się nad nim. Sama zdecydowała, co ma mieć obryzgane. Moja sperma była na jej twarzy, szyi, ustach. Zacząłem to wszystko scałowywać. Zdarłem z niej szlafrok i pchnąłem na wersalkę. Stanąłem miedzy jej udami. Zacząłem zdejmować spodnie. W tym czasie ona drażniła mojego, nieco obwisłego, penisa swoimi stopami. Całowałem wierzch jej stopy. Ugniatałem opuszki palców. Ssałem je po kolei by za chwilę wziąć je wszystkie do ust. Sprawiało jej to rozkosz. Całując powoli jej łydki, uda, z jej nogą na moim ramieniu ponownie znalazłem się przy jej szparce. Jej intensywny zapach i smak szybko sprawił, że „odzyskałem” swoją sprawność. Wszedłem w nią klęcząc między jej udami. Nagłe napięcie ciała i krzyk. Pchnąłem mocniej i głębiej. Przyglądałem się jej jak się wije, jak się unoszą i opadają jej piersi, jak patrzy na mnie tymi swoimi cudownymi, nieco zamglonymi oczami. Słuchałem, i napawałem się jej rwanym oddechem. Jej pojękiwaniem i cichutkim spazmatycznym krzykiem. Pociągnąłem ją na dywan. Mocno wygięta w tył ujeżdżała mnie to wciągając to zaś wypuszczając mnie z siebie. Jej piersi – już nie wydawały mi się zbyt małe – gwałtownie falowały wraz z nią. Taki stan rzeczy nie mógł trwać wiecznie.
Szczytowaliśmy niemal jednocześnie. Ja i w sekundę później ona. Opadła bezwładnie na plecy. Odpoczywaliśmy dłuższą chwilę sycąc się tym, co się stało. Podciągnąłem ją ku sobie. Pocałowałem jej szparkę. Wstrząsnął nią kolejny spazm. Scałowałem jej soki. Chciałem wyssać z niej wszystko, co w sobie miała. Napięła się w sobie, wsparła dłonie na moich udach i pozwalając robić mi ze sobą, co zechcę, drażniła mojego ptaka swoimi włosami. Jakoś wzrok mój padł na stojący nieopodal kieliszek wina. Ostrożnie, by jej nie spłoszyć, wylałem, cieniutką strużką, jego zawartość na jej piersi. Chłodny płyn, spływający po jej ciele jeszcze bardziej ją rozpalił. Powoli zlizywałem z niej wino spływające do jej szparki.
Smak wina, jego zapach pomieszany z zapachem i smakiem naszego potu, moich i jej soków sprawiał, że coraz bardziej przestawałem panować nad sobą.

Kawa zupełnie już wystygła. Wypiłem ją jednym duszkiem. Przez cały ten czas, z wielkim zainteresowaniem, przyglądał się mam ten jej kot. Ciekawe, co też myślało sobie o nas kocisko w tym swoim rudym łbie?
– Kot czy kotka? – zapytałem
– Kocur
– A jaka różnica?
– Taka jak między Tobą, a moim partnerem.
– Mam rozumieć, że to komplement?
Nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się i podeszła do okna. Szeroko otworzyła balkonowe drzwi. Tego, co za nimi było nie można było nazwać balkonem. Był to raczej nieco za duży parapet. Stanęła w drzwiach i chłonęła chłód nocy. Podszedłem do niej. Pieściłem i całowałem jej włosy, kark, plecy, pośladki. Wsparła się o framugę drzwi poddając się pieszczotą mrucząc przy tym cichutko. Pieściłem jej piersi kąsając ją przy tym leciutko w kark. Nasze wzajemne podniecenie wzrastało gwałtownie. Naprężyła ciało wyginając je w taki rozkoszny łuk. Wszedłem w nią. Krzyknęła. Kochaliśmy się dość gwałtownie, mocno. Każde moje pchnięcie wywoływało cichy jęk. Zdecydowanym ruchem, właściwie szarpnięciem, odwróciłem ją. Przez chwilę kochaliśmy się na stojąco. Uniosłem ją. Oplotła mnie swoimi nogami zwisając na moich rękach. Jej przyklejone do twarzy włosy, szeroko otwarte nic nie widzące oczy, usta rozchylone w niemym krzyku…
Cóż, nie jestem Tytanem. Ten cudowny stan nie mógł trwać wiecznie. Przeniosłem ją na wersalkę. Przez dłuższą chwilę „przerabialiśmy” niemal wszystkie warianty pozycji klasycznej. Musiał w końcu nadejść koniec tych szaleństw. Spazm rozkoszy przeszył jej i moje ciało. Delikatnie wysunąłem się z niej. Zsunąłem się między jej uda. Przez chwilę napawałem się jej żarem, smakiem, zapachem. Pocałowałem ją. Jeszcze jeden spazm. Cichy krzyk. Bezwładnie opadła. Długo leżeliśmy wtuleni w siebie, słuchając siebie nawzajem, czekając aż ukoją się nasze emocje.
– Przepraszam Cię – powiedziała – muszę się odświeżyć nieco.
– Mnie też by się to przydało.
– Jeśli obiecasz, że będziesz grzeczny…
– Obiecuję.
Wcale nie miałem takiego zamiaru. Natura wzięła jednak górę L. Poddałem się. Upajałem się widokiem jej ciała, jak się myje, jak płucze włosy. Bezwstydnie jej się przyglądałem, a ona świadoma tego wszystko robiła jakby w zwolnionym tempie. Poprosiła bym umył jej plecy. Uczyniłem to z wielką ochotą, wydłużając tę czynność do nieskończoności.
Wszystko kiedyś musi się skończyć. Spojrzałem na zegarek. Pomyślałem, że w domu będę nad ranem. Straciłem przy niej poczucie czasu. Chciałem powiedzieć jej coś miłego, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Wszystko, co wymyśliłem brzmiałoby jak banał.
– Myślę, że czas już na mnie. Będę leciał.
– Jeśli będziesz kiedyś w okolicy, wpadnij. Wypijemy kawę, pogadamy.
– Jasne. Do zobaczenia. Dziękuję, było cudownie.
– Mnie również. Pa.
– Pa!
Nawet nie wiem jak minęła mi droga do domu. Jakim cudem szczęśliwie dojechałem. Przez cały ten czas byłem u Niej. Nagle uświadomiłem sobie, że nie mam jej numeru telefonu. Nie wiem nawet jak ma na imię. Jak w kiepskim romansie!
Dwa tygodnie później ponownie jechałem tą trasą. Zajrzałem do niej. Nie było jej w domu. Wypaliłem trzy może cztery papierosy – pojechałem.
Nigdy więcej jej nie spotkałem.

Być może czytasz to teraz? Może odezwiesz się? Pewnie nie uda nam się tego wszystkiego powtórzyć. Pewnie nie byłoby to możliwe. Ale może kawę…

Scroll to Top